Jak napisałem w swoim, poprzednim wpisie, podzieliłem odsłuch na dwie części. Odsłuch drugi ,wydał mi się, mniej wymagającym, jeśli nie liczyć ostatnich 10-12 minut(circa!) materiału. Te należy pomijać z premedytacją.
Cztery ostatnie utwory wydawnictwa, kierują się w nieco bardziej zachowawcze rejony, co może i dobre, bo 96 minut takich pogmatwań muzycznych, maszynowych odgłosów i trudno akceptowalnych dźwięków, jak w cz.1 (mojej, subiektywnie), byłoby wymaganiem granicznym.
Smyczki pojawiają się tylko, w pierwszej części i niczego nie determinują. Skojarzenie z Sonic Youth uprawnione, myślę.
A jednak, mam poczucie lepiej spędzonego czasu przed głośnikami, niż dajmy na to album i/o, który mnie jawi się jako średni, osobliwie promowany co pozbawiło słuchacza, owej aury odkrywania pewnego artystycznego zamysłu w postaci płyty długogrającej.
Było jak, czekanie na autobus/tramwaj w latach 70/80 kilkanaście minut (czytaj: lat), a kiedy ten przyjeżdżał zatłoczony, że nawet kierowca miał na szybie rozpłaszczony nos

Tyle że On ma 73 a ja 61 i jak to będzie kolejne kilkanaście lat, to mogą, któremuś z nas... zlikwidować tę linię/połączenie
