............................................................................................................................................................

Living Colour - Time's Up 1990
Parę razy w wątku, nazwa się pojawiła, ale bez szerszego uzasadnienia. Naprawmy to!
Debiut z 88 Vivid w zestawieniu lat 80' nie pojawił się, nawet w siódmej setce


Mnie dziwi, bo jakkolwiek nie będąc zagorzałym wielbicielem mocnych brzmień, to docierało do mojej mózgownicy, że obok Jane's Addiction, zespół Living Colour byli jedynymi, bodaj, w estetyce, mającymi pomysł na siebie i odświeżenie zaciosu (męskiej muzyki

W 89 Lou Reed odsłonił czarno-biały Nowy Jork, na płycie New York, rok wcześniej Living Colour płytą Vivid, błysnął w oczy oślepiającym i kolorowym światłem Nowego Jorku, barwnego. Obie wydają się, no! mnie się wydają, bardzo nowojorskimi płytami i pamiętam, iż barwny nie znaczy pozbawiony ciemnych stron...
Mięsiste riffy Vernona Reida (zaczynał w harmolodycznym eksperymencie Rolanda Shannona Jacksona, umie więc niejedno), bębny funkowo- metalowe Willa Calhona podciągają potężny sound, zwinny acz myszkujący po dziwnych okolicach bas Muzza Skillingsa, wynosi całość, wysoko, znacznie ponad, obowiązujące standardy w metalowej ekspresji. Jeszcze głos Corey Glovera, lepszy kiedy wyśpiewuje w murzyńskiej sprawie ( przełom lat 80' i 90' nie sugerował pejoratywnego zabarwienia w słowie <murzyński>), niż kiedy zaplątuje się w damsko-męski światek. Te składowe wyznaczają warunki brzegowe tak dla debiutu jak i kolejnej, tu sugerowanej.
Dla porządku i mojej, głównie, satysfakcji: zespół odkrył Mick Jagger w nowojorskim, a jakże, CBGB, on zaciągnął Ich do studia, choć cip z Warnera, nawet to nie przekonało

Ale ma być o kolejnej: Time's Up! Tu sytuacja nie jest taka gładka, w sensie przyswajalności. Rytmy połamane, jakieś ksylofony, gitara trącąca Zappą, metalowe płaszczyzny zdobione partią smyczków( takich od Sinatry). Skoro o szansonistach, to jest też numer zatytułowany Elvis Is Dead, będący pewnym zerknięciem zespołu w jazz-rockową otchłań, zaś lirycznie, bezlitosny, dający wiele satysfakcji wszystkim, którzy w sprawie Elvisa, przetrzeźwieli

Time's Up to fantastyczny mariaż czarnego ducha z białą ekspansją generującą dźwięki władcze, co całość czyni niepodrabialną ( no nie, był jeszcze Jimi).
Zanim oddacie swój głos na czarną Metallicę, posłuchajcie, przynajmniej posłuchajcie Living Colour by 1990