The Enid - zaginione królestwo

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

The Enid - zaginione królestwo

Post autor: Inkwizytor »

https://www.discogs.com/The-Enid-Live-A ... e/15170099

Od paru dni nie mogę się wprost oderwać od tego koncertu. Nie ukrywam, że twórczość The Enid jest mi szczególnie bliska - kilkanaście lat temu bardzo pomogła mi przejść przez pewne życiowe meandry, zawirowania, kryzysy, zakręty i wyjść z tego w miarę bez szwanku. Na początku nie do końca wiedziałem od jakiej strony "ugryźć" tą stylistykę - wszystko przyszło z czasem. Na pewno wielkie podziękowania należą się zasłużonej i chyba niedocenianej postaci na tym forum czyli Okechukwu. Chyba dzięki Niemu ostatecznie zrozumiałem o co w tym wszystkim chodzi - chwała mu za to.

Koncert o wybornej jakości dźwięku jest portretem zespołu z trasy promującej ostatni "klasyczny" krążek czyli Six Pieces - w domyśle będący muzyczną wizytówką części składowych bandu - panów Godfrey`a, Stewarta, Lickerisha, Northa , Gilmour`a i cudownego dziecka Rusella . Krążek wcześniej zawsze wywoływał u mnie nieco mieszane odczucia lecz w tym buzującym tyglu więcej było pozytywnych wrażeń niż czegoś co mnie odrzucało. Może w porównaniu do iście "królewskich" dań serwowanych na wcześniejszych albumach zabrakło jakiegoś asa w rękawie.

Od lat krążą bootlegi z tego okresu - ale żaden, podkreślam z pełna mocą ŻADEN nie brzmi tak świeżo i wytrawnie wybornie jak ten. Nie umyka uważnemu słuchaczowi żaden niuans - a wiadomo, że muzycy pod wodzą nieco apodyktycznego i bliskiego balansowania na granicy obłędu absolutnego perfekcjonisty lidera - kładli szczególny nacisk podobnie jak chociażby z zupełnie innej beczki również kultowy zespół Oregon - na wszelkie cieniowanie, niuanse, niedopowiedzenia, operowanie przestrzenią, szkice, wymagające jakże wiele od oddanych bez reszty słuchaczy.

Ja nie mam słów uznania dla muzycznej maestrii, unikającej taniej wirtuozerii, popisów, na rzecz AUTENTYCZNEJ kolektywnej pracy każdego muzyka , co warte podkreślenia - tu nie ma elektroniki, samplerów, wirtualnych syntezatorów, wszystko jest odegrane z ręki - prosto z serca.... partie analogowych w większości syntezatorów - choć mogły pojawić pierwsze polifoniczne jak np Prophet 5, subtelne zmysłowe gitary, klasyczne symfoniczne instrumenty perkusyjne, jakże zacnie operujące ciszą, przestrzenią między instrumentami, można słuchać, zasłuchać się bez końca. Może i brak nieodżałowanego Tony Freer`a - dzielnie dokładający swoje spiralne i filuterne partie na rożku angielskim i oboju na trasie Touch Me i klawiszach - jego zastąpiło duo - Lickerish / Stewart.

Osobliwe i dające do myślenia - ten skład mający tyle w sobie potencjału - był poniekąd skazany na dezintegrację - zespół zmagał z notorycznymi problemami finansowymi, brak fachowego i zaufanego managementu, związali z firmą płytową, która balansowała na granicy bankructwa do czego koniec końców doszło, niestety w samym zespole też nie działo zbyt dobrze - wedle wielu źródeł Lickerish miał rzucić Godfreyowi wyzwania i przejąć dowodzenie nad zespołem - Robert zapytał pozostałych czy ma odejść skoro to ma ocalić zespół ale pozostali uznali jego supremację - Francis po męsku uznał swoją klęskę i odszedł. Martin pełny zapału oddany duszą bez reszty do symphonic rockowej stylistyce i pragnący popchnąć Enid jeszcze bardziej na tory muzyki wybitnie ilustracyjnej i filmowej - gdy czuł, że jego koledzy szykują na następne krążki piosenki - głęboko dotknięty odszedł by skupić na tym co go samego najbardziej inspiruje.

Panowie - posłuchajcie ówczesnych "tour de force" - Humouresque, Courtage czy innego koncertowego killera Fand - czymże były ówczesne Anno Domini próby innych gigantów rocka symfonicznego - którzy skręcili w zgoła komercyjne ścieżki próby - Yes, Genesis, Jethro Tull , Crimon - przy tym co serwowali ci panowie rodem z zaginionego symfonicznego królestwa, swoistej Atlantydy. Polecam - miłego i pouczającego słuchania.

ps. może przy tej okazji pojawią inne refleksje forumowiczów i dokonaniach tego unikatowego bandu.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
WOJTEKK
box z pełną dyskografią i gadżetami
Posty: 26269
Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
Lokalizacja: Lesko

Post autor: WOJTEKK »

Swego czasu kolega Okechukwu bardzo, a nawet BARDZO sobie cenił tą grupę. Nawet dzięki niemu trafił mi się solowy Godfrey. moim zdaniem przeinteresujaca grupa, która wzięła sobie do serca, że prog-rock to mieszanina rocka z muzyką klasyczną - co do joty - za nimi to już tylko ściana.

Kiedyś na artrocku popełniłem taka recenzję:

W przypadku The Enid warto poznać i płytę, która jest bardzo dobra, a także zarówno i zespół, który jest bardzo ciekawy. To, że wcześniej nie trafił na łamy naszego portalu jest na pewno sporym niedopatrzeniem, dlatego postaram się tą dziurę, przynajmniej częściowo, dzisiaj załatać. Niedopatrzeniem jest dlatego, że jeśli mówimy o prog-rocku jako połączeniu muzyki klasycznej i rockowej, to właśnie The Enid potraktowało ten związek najbardziej literalnie, jak się tylko dało – od mocno klasycyzujących rockowych kompozycji, aż po muzykę klasyczną graną na rockowych instrumentach. Oglądaliśmy to razem z tatą Agnieszki – ja dla przyjemności, on bardziej dlatego, że nie miał nic innego do roboty. Muzyka rockowa specjalnie go nie interesuje, zdecydowanie woli klasyczną, którą zresztą bardzo dobrze zna – dlatego wszystkie nawiązania i zapożyczenia szybko wyłapywał – pojawiały się takie nazwiska jak Mahler, Liszt, Elgar, Musorgski. Takie bardzo klasycyzujące rzeczy są głównie na pierwszych płytach, potem to trochę zaczęło przypominać wczesny Alan Parsons Project, ale dalej było fajnie. Przynajmniej moim zdaniem.

Nie jest to zbyt popularna grupa, ale ma całkiem sporo zagorzałych fanów, dzięki którym do dziś funkcjonuje. Ale jest też sporo osób, które uważają, że jest to impreza niespecjalnie poważna, a przede wszystkim nudna. W jakimś sensie tak, bo The Enid to kapela mocno specyficzna. Harmonie, melodie – rodem z muzyki klasycznej, raczej nie uświadczy czegoś, co można by nazwać piosenką. Chociażby z tego powodu, że to przede wszystkim muzyka instrumentalna.

Dzisiejsza recenzja jest recenzją trochę kombinowaną. W nagłówku stoi DVD „Live at The Hammersmith”, ale zajmiemy się i DVD, i płytami audio. Nagrano to wszystko co prawda podczas jednego koncertu, tyle, z każde z tych wydawnictw ma nieco inny repertuar. Początkowo ten materiał ukazał się w 1983 roku jako dwie, osobne płyty winylowe „Live at The Hammersmith Vol. I” i „Vol. II”, kilka lat później ukazał się kompakt, ale krótszy niż obie płyty, poza tym zawierał też utwory, których na analogach nie było. Jeszcze później ukazały się na CD obie regularne części koncertu, ale dalej jako osobne wydawnictwa, chociaż razem to trwa nieco ponad siedemdziesiąt minut i nie byłoby problemu, żeby zapakować to na jeden CD, albo chociażby do jednego pudełka. Czy jest jakiekolwiek wydanie łączone – nie mam pojęcia. Też chciałbym mieć. U nas raczej nie praktykuje się recenzowania dwóch płyt w jednej recenzji, dlatego postanowiłem dołożyć jeszcze DVD i pod tym szyldem napisać o całości. Aha, w kwestii formalnej – DVD ukazało się w 2010 roku. Chociaż bardziej pasuje do tego określenie video-bootleg, bo jakość techniczna tego materiału jest niespecjalna.

Materiał audio wypada tutaj dużo lepiej, bo w zasadzie to DVD jest do jednokrotnego oglądnięcia i postawienia na półkę – raczej dokument, niż pełnoprawny koncert. Ale wszystkie moje zastrzeżenia są natury technicznej – słaba jakość obrazu, dźwięk też momentami nie bardzo – bo sam występ jest bardzo dobry. Bardzo fajnie się to ogląda. Teoretycznie powinien być to raczej statyczny show, bo muzycy do grania mają naprawdę dużo i pewnym sensie jest – kilku facetów przy parapetach – oni nie są zbyt mobilni. Za to gitarzyści czasami hulają jak na koncercie hard’n’heavy. DVD ma tą przewagę nad CD, że znalazły się na nim dwa covery – „Summer Holliday” i „Wild Thing”. Ten pierwszy do słuchanie się nie nadaje, ale do oglądania – jak najbardziej – perkusista, Dave Store wykonuje (tylko na samych instrumentach perkusyjnych) ten słynny przebój Cliffa Richarda w stylu iście myntypythonowskim. „Wild Thing” jest już normalniejsze, zresztą wersję audio możemy znaleźć na nieco późniejszej koncertówce „The Stand” – Godfrey okazuje się facetem z sporym poczuciem humoru, przy okazji wprowadzając nieco luźniejszą atmosferę na koncercie pełnym muzyki zaiste poważnej. Ale muzyczny kabaret to tylko kilka minut DVD „Live at The Hammersmith Odeon”. CD bez tych przerywników wydaje się dużo dostojniejsze. Natomiast muzycznie ozdobą tego koncertu było „Fand/The Song of Fand” (różne tytuły na różnych wydawnictwach, ale to ten sam utwór). Najdłuższy, najładniejszy, najbardziej patetyczny i najlepszy. I to jest ta wersja najbardziej kanoniczna, bo w wersji studyjnej było to znacznie krótsze. Tu chyba najlepiej udało się połączenie rocka i klasyki, że słyszymy i to, i to. Prawie tak dobrze wypada też „In The Region of The Summer Stars” – w podobny sposób zrobiony, tyle, że nieco krótszy. Widać, że takie „samo gęste” umieszczono na „Vol. I”, a na „Vol. II” już takich killerów nie ma, prawie nie ma – jest przecież „Albion Fair”. Tak wyszło dlatego, że „Vol. II” ponoć miało być tylko wydawnictwem fanclubowym, swego rodzaju dodatkiem do Jedynki. Ale w końcu oba są ogólnie dostępne i bardzo dobrze, bo to świetny kawałek rockowego (mimo wszystko) żywca.

The Enid jest zespołem na tyle specyficznym, że trudno mi tak na siłę udowadniać, że to świetna grupa i już. Moim zdaniem nagrali kilka znakomitych płyt (powtórzę się – trzy pierwsze przede wszystkim) i nagrali też sporo płyt słabszych, które też bardzo lubią słuchać. Po prostu pasuje mi ich muzyka – lubię taki patos, takie orkiestrowe aranżacje klawiszy, lubię jak taka muzyka grana jest „na bogato”. Na progarchivach The Enid wzbudza skrajne emocje – od zachwytów do flekowania. I pewnie z tych samych powodów jednym się to podoba, a inni nie cierpią – patos, itd. Ale moim zdaniem znać trzeba, żeby wiedzieć, co to jest, bo The Enid doszli do takiego miejsca w prog-rocku, że dalej od nich to już tylko ściana. Warto posłuchać „Touch Me”, „In The Region…”, czy „Aerie Faerie…” żeby wyrobić sobie o tym swoje zdanie.

Dziesięć gwiazdek - za samą muzykę.
Nie ma ludzi niezastąpionych. Oprócz The Rolling Stones.

http://artrock.pl/
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

Jak już wspomniałem - wielka radość, że może i skromnie ale ukazują archiwa tego fenomenalnego zespołu. Liczę, że Loughrorough Town Hall 80 nie okaże jedynym. Od lat krążą bootlegi - również godne polecenia:

Reading Hexagon 80,
https://www.youtube.com/watch?v=r4IchfIk_wo

Farnborough 78
https://www.youtube.com/watch?v=JgyjG-0giiM

Live at Heriot-Watt University, 4.22.1978
https://www.youtube.com/watch?v=umBiDcSnQtE

Rzeczą naturalną jest, że zespół by przetrwać musi się rozwijać, ewoluować, lecz w przypadku Enida dalsze poczynania po Six Pieces w latach 80 budziły silnie mieszane uczucia. Mowa o dodanych partiach wokalnych - co po latach komentuje sam lider - że żaden z nich nie był Freddie Mercurym :D , rasowy wokalista , nieoszlifowany diament i talent pierwszej wody pojawił dopiero wiele lat później w osobie Joe Payna - lecz tu muzyczny romans również nie trwał zbyt długo - potencjał był ogromy i było kilka koronnych przykładów - np One and the Many czy Who Created Me - ale to opowieść na inny czas. Warto wrócić kiedyś i napisać kilka zdań o tym składzie - który miał szanse jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła i trwać z powodzeniem wiele lat - mówię o sextecie - niewiele a może pod pewnymi względami przewyższający "klasyczny" z przełomu lat 70 i 80 - obok Godfreya był Max Read, Dave Storrey, Jason Ducker, Dominic Tofield i Joe Payne.

Wracając do wprowadzenia wokali od Something Wicked, potem kontynuowane na The Spell i Salome - może panowie chcieli otworzyć się na nowe muzyczne prądy i trendy - przemycając pierwiastki ambitniejszego new romantic czy pop....ale te "glissandowe wokalizy" - mogły czasem lekko drażnić i po latach trudno to traktować w kategorii "udanego eksperymentu" i wielu odetchnęłoby z ulga gdyby tego zabrakło. Dopiero na chyba najlepszym w tej dekadzie - będący obok przepięknego koncertowego ( też zasługujący na osobną recenzję ) Final Noise - studyjnym Seed and the Sower - wokale bardziej schowane, zeszły na dalszy plan, stanowiące ozdobnik - już nie irytowały i stanowiły integralną część ze stroną instrumentalną - by sięgnąć po zabarwiony afryką chyba mój ulubiony Chaldean Crossing.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

By nie był gołosłownym - tu chyba największe osiągnięcie ostatniego składu Enid zanim się rozpadł - każdy z muzyków zmagał ze swoimi indywidualnymi demonami - u lidera miano rozpoznać Alzheimera we wczesnym stadium ( co na szczęście ostatecznie się nie potwierdziło ), Dave miał mieć operacja bioder i problemy z chodzeniem, Tofield otrzymał kusząca ofertę wykładania na akademii muzycznej, Max Read przyznał, że na dobrą sprawę nigdy nie lubił koncertów, bawiła go praca w studiu ale "stanie w świetlne reflektorów i robienie za gwiazdę rocka" ( o ile w przypadku Enid od niego w ogóle wymagano ). Nie wiadomo do końca co doprowadziło do odejścia Payne`a - czyżby ciężar oczekiwań ?, legendy zespołu czy pozostali powoli czuli biorąc pod uwagę coraz bardziej wymyślne parateatralne zachowania wokalisty na scenie - że zostali jakby zdegradowani do grupy akompaniującej ?. Pierwotnie sądziłem słuchając genialnego studyjnego Invicta - że to śpiewa zaproszona wokalistka operowa - OK, miło pomyślałem - gościnne występy mile widziane , potem szok, że to ten gość. Wielki popis wokalnych umiejętności i jakie nagromadzenie emocji.


https://www.youtube.com/watch?v=CLzeV8AW4AM

Proszę zwrócić uwagę jakie przebogate i wielopiętrowe chóralne faktury tworzy Max Read na swoim Rolandzie VP770. Pamiętam kilka lat temu gdy pojawiły poważne zapowiedzi planowanych koncertów w Polsce - nie posiadałem się ze szczęścia, że zobaczę "koncert marzeń", potem wściekłość i zawód - że rzekomo z winy naszych organizatorów sprawa przepadła. Swoją droga miałem wątpliwości czy w Polsce znalazłoby się na tyle fanów by przyciągnąć na bodajże 6/7 koncertów bo tyle w miastach było zapowiadane.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

Już 10 lat mija od niezapomnianego koncertu z Town Hall Birmingham wydanego na CD oraz DVD - wzruszający wieczór stanowiący bezdyskusyjne szczytowe osiągnięcie tamtego składu - jeszcze bez zapowiadającego się wedle słów Godfreya na "drugiego Freddie Mercury`ego " Joe Payna. Wśród zaproszonych gości był wielki nieobecny przez lata - wspomniany Francis Lickerish - na te kilka magicznych godzin panowie zakopali topór wojenny, choć Francis wchodząc na scenę skomentował postawę lidera - "... że pewne rzeczy się nie zmieniają..." :D . Kilka ciepłych słów gdy brał lutnię do ręki ".... czy zdajecie sobie sprawę jak ciężko to nastroić ?..." :D . Ta wersja Ondine to miód na uszy i duszę fanów Enid :

https://www.youtube.com/watch?v=mhLZ7oF0Dzg

Później w sarkastycznym tonie opowiada o wspólnym magnum opus - suicie Fand, z nieukrywaną dumą - że to muzyka, która śmiało mogła być odtworzona na jego pogrzebie i kilka refleksji odnośnie często stosowanego słowa "... well , sort of ..." - np - na pytanie " Are You Love Me ?"... - " sort of" , "is it a boy ? - sort of " , " was the operation successful ? - sort of " :D . Niesamowity facet. Na jakie wyżyny wznoszą się w kulminacyjnej sekwencji Fanda - ta ekstaza i euforia - inne prog bandy niech się uczą :

https://www.youtube.com/watch?v=_nCuesld3Y8

Inny niezapomniany moment tego magicznego występu poprzedzony autentyczną historią dramatu pewnego fana - Godfrey ochrzcił go mianem Angel - z bardzo daleka zmierzał na wymarzony koncert ukochanego zespołu ale po drodze stracił wszystkie pieniądze lub został okradziony i to m.in jemu dedykuje ten spływającymi kaskadami kadencji odegrany na fortepianie klasyk - Loved Ones / Lovers. Pamiętam jak jeden z forumowiczów dawno, dawno temu wspominał, że ta kompozycja towarzyszyła mu gdy poznał swoją przyszłą żonę, i wszystkie emocje, fascynacje, uczucia skumulowały się, skanalizowały w tych ekstatycznych dźwiękach.

https://www.youtube.com/watch?v=nxXRmbtUsQU

Warto nadmienić, że wówczas doskonale zgrany i wewnętrznie zintegrowany kolektyw - Godfrey, Max Read ( pełniący rolę dobrego duszka - takiej jak wskazywał lider "dłoni na ramieniu" który mówił kiedy "dość" ) , wielki talent gitary Jason Ducker, weteran Dave Storey i inne cudowne dziecko - multiinstrumentalista Nick Willes - nie tylko basista, obsługujący symfoniczne instrumenty perkusyjne ale również gitarzysta - odgrywali w pierwszej odsłonie koncertu genialny album Journey`s End - rzecz o przemijaniu, o drzewie i jego liściach.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

Kontynuując wątek osobistych doświadczeń i refleksji wynikających z obcowania z tą cudowną muzyką. Wspomniany album - The Seed and The Sower - oparty na noweli Laurens Van Der Post, na jej kanwie w 1983 powstał film "Wesołych Świąt płk Lawrence" z niebanalną kreacją Dawida Bowie. Nie tak dawno TVP Kultura przypomniała ten film - chyba nieco zapomniany i niesłusznie swego czasu niedoceniony. Konsekwencją tego najwybitniejszego dzieła lat 80 Enid a nawet od czas Touch Me - był koncertowy, pożegnalny Final Noise - te dwa albumy zawsze były dla mnie nierozłączne. Nagrany podczas 2 występów w Dominion Theatre w Londynie w listopadzie 1988. Wielka szkoda, bo ten skład z założenia "pożegnalny" miał w sobie ogromny potencjał - to na dobrą sprawę Enidowskie "double trio" - wszystkie instrumenty mają podwójną obsadę - dwóch perkusistów i perkusjonalistów - Chris North i Damian Risdon, dwóch Robertów na syntezatorach ( bogactwo brzmienia jakie osiągają wzbudza najwyższy zachwyt - wiele bym dał by uczestniczyć w tym koncercie i zerknąć na jakim sprzęcie grali - drugi Robert Perry - nie tylko był dobrym duchem Seed, napisał teksty do piosenek, miał również zajmować scenografią koncertów ) oraz gitarzyści / basiści - Stewart i Feldman. Gościnnie podobnie jak na krążku studyjnym na Low Whistles - Troy Donockley. Partie tego ostatniego dodają baśniowej etnicznej aury - czasem kojarzącej z tonącymi w mgłach wyspach Brytyjskich, a niekiedy zapraszają w podróż do dalekiej Azjii, Oceanii, Wysp Polinezyjskich.

Głównym daniem jest na pewno wspomniany Chaldean Crossing - później przewijający w rozmaitych wariacjach i repetycjach - chociażby zamykającym Earthborn - wspaniale zaśpiewany przez gościa - z lekko "przydymionym i okadzonym" głosem Geraldine Connor. Mimo, iż oparty na melodii Crossing, dzięki zabiegom aranżacyjnym przyjmuje postać podniosłej pieśni Bożonarodzeniowej, która pięknie zabrzmiałaby w jakiejś zapomnianej angielskiej nadmorskiej wsi i biednym ale pełnym szlachetnych uczuć prostodusznych zacnych wiernych kościółku. Dużo skupienia wymaga iście symfoniczny - ale nie pozbawiony intensywniejszych momentów - niekiedy jakby wyjęty ze ścieżki filmowej dramatu historycznego jest La Rage. Zdumiewa z jaką "łatwością" ten skład odtworzył to na żywo - zdaje się , że to kompozycja absolutnie nie do zagrania przez kilku muzyków na żywo - bez orkiestry nie realne - chciałoby się powiedzieć. Tych panów stać na absolutnie wszystko.

Mam wątpliwości czy na Noise trafił cały materiał / set lista utworów granych na żywo - źródła podają, że na pewno grany był - w nieco skróconej do pierwotnej wersji - Reverberations. Oryginalnie ok 18 minutowy - również jakby wyjęty ze ścieżki filmu historycznego - melodia początkowo trudna do uchwycenia majestatycznie się rozwija by dojść do patetycznej ( ale nie pompatycznej ) sekwencji fortepianu Godfreya. Seed jak i Noise były ostatnimi projektami tandemu Godfrey / Stewart - lider po latach miał z silnym wzruszeniem i z trudem panując nad emocjami wspominać w jakich dramatycznych okolicznościach ich drogi się rozeszły .... by nigdy już nie połączyć i obwinia za to samego siebie. Stephen wcześniej nijako w cieniu bardziej ekstrawertycznego i dominującego Lickerisha przez lata wiernie sekundował liderowi i był taką "dłonią na jego ramieniu - wskazywał kiedy już dość, kiedy muzyka przybrała skończoną formę i nie trzeba jej w nieskończoność cyzelować i poprawiać".

Koncert z Dominion zachwyca samym mocnym uderzeniem - Childe Roland , jeden z enidowskich evergreenów ma jeszcze większą siłę niż wersja z Hammersmith. Po nich mamy krótsze formy - impresję Hall of Mirrors i dumnie kroczący zgodnie z tytułem - Song for Europe - poprzedzony osobliwą zapowiedzią lidera "... Christmas is comming, the Goose is getting fat..." . Chyba wyjęta z dłuższego kontekstu. Zachwyca wersja - chyba najlepszej kompozycji z "wokalnego" Salome - czyli Sheets of Blue - gdzie po mistrzowsku na tle rozbrzmiewających kilkunastu minut rozłożono akcenty, mamy rozmarzone wstępy, wyciszenia i wybuchy emocjonalnej gitary Stewarta - jakże bogata paleta syntezatorowych brzmień, smaczków i niuansów - czy ci klawiszowcy mieli tylko w sumie 4 rąk ? :D . Podobnie jak w przypadku wielkiego poprzednika Hammersmith Odeon 1979 - tu również brak słów uznania dla tytanicznej pracy nad programowaniem syntezatorów dla uzyskania tego symfonicznego brzmienia i operowania nastrojem, kreowania takich emocji i świata skojarzeń, fantazji. Polecam wszystkim te albumy.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Okechukwu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4558
Rejestracja: 07.06.2007, 10:49

Post autor: Okechukwu »

Odświeżyłem sobie ich pierwsze cztery płyty - poniekąd trochę pod wpływem tej dyskusji o ślepym zaułku proga :) Nie słuchałem ich ładnych parę lat i... "żrą" tak samo jak kiedyś. :) Niby to jest TYLKO przełożenie neoromatnycznej muzyki orkiestrowej na język prog-rocka w skali 1:1, niby często jawne inspiracje na pograniczu plagiatu Baxem (Fand) czy Rachmaninowem (Lovers z debiutu), ale jednak poziom aranżacji, energia wykonania (taki Gallavant z Touch Me to jest niesamowity czad!), pomysłowość (choćby poprzez te potężne filharmoniczne kotły) sprawiają, że brzmi to świeżo i porywająco. Poza tym Godfrey jako bodaj jedyny ze znanych mi progowych keyboardzistów Z TAMTYCH LAT dysponuje uderzeniem prawdziwego pianisty koncertowego - kadencje, legata (jakie wyczucie w posługiwania się pedałem!), granie w podwójnych oktawach, czy akordy bite staccato są na poziomie solidnej filharmonicznej pianistyki. Emerson nie ma do niego żadnego podejścia w obszarze traktowanego par excellence klasycznie akustycznego fortepianu , nie mówiąc już o Wakemanie :lol: No może Moraz, Gianni Nocenzi i Verdeaux są czasem blisko (cały czas mówię tylko o grze na tradycyjnym grand piano). Zatem jeśli ogłoszono by wśród pianistów rockowych konkurs - powiedzmy w 75 roku- na najlepsze KLASYCZNE wykonanie np. I koncertu fortepianowego Czajkowskiego czy Ballady g-moll Chopina, to jestem pewien, że Godfrey wygrałby go w cuglach :).
Niestety - Hyperion jest dokumentie popsuty przez wokale. Późniejsze płyty sprzedałem, ale z tego co pamiętam, te new-age'owe klimaty np. na Salome, mimo że podążały z duchem czasu, to nie był dobry pomysł.
Ciekaw, jestem zdania kolegi Mahavishnuu o tej grupie (a w zasadzie o tych czterech płytach). :)
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

Jak mawiał Nadszyszkownik Kilkujadek ".... no i właśnie to jest typowe myślenie polokoktowców..." :D . A na serio - mimo szacunku dla gustu, smaku i wrażliwości fanów / słuchaczy danego bandu - niekiedy chyba zapominają ile pozornie niewinnej szkody - może wyrządzić takie podejście " najlepsze pierwsze 3/4 krążki a resztę można sobie darować". Zbyt pochopnie i potem z automatu powtarzane nijako zwalniają pozostałych by zadać sobie trud, wykazać skupieniem i zaparciem i dać szansę pozostałym - często równie intrygującym. Mnie np drażnią rażąco niesprawiedliwe i też chyba wypowiadane z lenistwa słowa krytyki - że nagrane na nowo klasyczne Stars i Nonsense można sobie darować, bezwartościowe i nie do słuchania. Lider w wywiadach podkreślał, że we wczesnym etapie mocno ograniczała ich technologia i chcieli osiągnąć o niebo lepsze brzmienie. Surowość bywa zaletą ale nie w przypadku takiej twórczości. Cyfrowe syntezatory nadały w/w o niebo lepsze brzmienie i rozmach , epickość i to wreszcie zabrzmiało jak należy. Tylko trudno o tym polemizować skoro ktoś z założenia nie znosi syntezatorów - uznaje tylko analogi - bezsensowny spór. A i tak chociażby na Hammersmith - panowie dzięki Moogom, Arpom osiągali cuda - mogę sobie wyobrazić ile setek godzin kosztowało ich programowanie i zapamiętywanie ustawień. Warto wspomnień banał i frazes - że Enid na koncertach wypadało fantastycznie - vel Hammersmith, w/w Final Noise czy archiwalny Longborough 80 o późniejszych - Birmingham, Blackburn, Crescendo - można pisać książki. Kto nieco arbitralnie i na wyrost uważa że on sam i inni mogą sobie je darować - pozbawia się szansy na obcowanie z kapitalną twórczością i by jednak spojrzeć na zespół szerzej, z innego kąta.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Okechukwu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4558
Rejestracja: 07.06.2007, 10:49

Post autor: Okechukwu »

Ej, no wcale, że nie żadnych polokokotwców, bo ja miałem inne płyty Enid. Tyle że "kingsajz" to już nie był :) Miałem Spell, Salome i Stand. No i niestety duży spadek formy - to nie była już ta potęga brzmienia, plus te nieszczęsne wokale Godreya (na Stand?). No i sprzedałem wszystkie.
A szkoda, bo zespół był w formie- mam DVD z koncertami z 84 r. i super grają. I te re-recorded wersje In The Region i Feerie z połowy lat 80 też są bardzo dobre.
Konludując nadal uważam, że to był świetny band- absolutnie własne brzmienie, autorska wizja "symphonica", doskonałe aranże, no i power w tym jest!
A wymieniając prog-pianistów o rasowym koncertowym uderzeniu zapomniałem Toucie z Renaissance. Jego fortepian też doskonale brzmiał, no tyle że jednak lwia część partii Touta to są wprost cytaty z klasyki, co trochę obniża ogólną ocenę.
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

Co prawda nie domagam się niczym Smerda Jajeczny "wydania pełnego zbioru braci Grimm" :D czy "pełnego katalogu koncertów The Enid" - lecz tu trudno zaprzeczać - zespół / chyba w sposób nie zamierzony na pierwszych 4 albumach postawił sobie poprzeczkę zdecydowanie za wysoko. Nie przypadkiem na koncertach gdy serwował dania z tych królewskich menu - temperatura i zachwyt słuchaczy od razu rósł. Wielokrotnie podkreślałem - że wprowadzenie tych "ślizgających się w górę i w dół" wokali wywołuje tyle mieszanych uczuć - że lepiej byłoby gdyby Wicked, Salome i The Stand zostały stricte instrumentalne. Lecz potem działy się rzeczy bardzo intrygujące - Seed, Noise, White Goddes, Journey`s End, Invicta, czy ostatni naprawdę udany ponad miarę "U". Dawniej też zbyt trzymałem się utartych ścieżek i kolein - ufałem opiniom rzekomo bardziej "wytrawnych" słuchaczy - i gdybym nie dał choćby własnie Okechukwu - propagator i to przekonujący twórczości Enid - wiele bym stracił - otworzył mi oczy na ten zespół. Ja starałem się to "przekazać dalej". Był jeszcze jeden - z którym czasem darłem koty - też dla niego Enid - m.in Loved Ones był niezwykle bliski z racji towarzyszenia na etapach prywatnego życia - zmieniał pseudo literackie - przez jakiś czas funkcjonował jako Two Moons. Jakie były między nami różnice i tarcia - ale nigdy nie wyrażę wam jaki jestem wdzięczny za Enid.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

Tu dwa fantastyczne koncerty - w miarę świeży :

https://www.youtube.com/watch?v=Ifezz0JNSVI

Zwracam uwagę na rozmarzoną wersję Chaldean Crossing - od 32 min zaczyna przesiąknięta Afryką podróż.

Oraz wcześniejszy - z iście teatralną kreacją Joe Payne`a :

https://www.youtube.com/watch?v=1-u9a9i-pgQ

Kto nadal macha na te spektakle ręką bo " pierwsze 4 krążki były najlepsze" - od tego już nigdy nic nie kupię z Avonu :D
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

http://www.progarchives.com/album.asp?id=63748

Obecnie rozpływam się w zachwytach nad tym stosunkowo "świeżym" wydawnictwem - Enidzi znów zrobili wielką niespodziankę swoim najbardziej oddanym i fanatycznym fanom. Jakże to dźwięki bajecznie harmonizują ze skradającą się za oknem zimową aurą - pierwszy śnieg w tym "roku" - w każdym bądź razie za moim oknem. Pobieżny rzut oka na set-liste może błędnie wskazywać, że zespół tradycyjnie ratuje "klasykami" i iście książęcymi daniami serwowanymi z pierwszych 4 klasycznych albumów i poza tym napięcie siada i trudno utrzymać skupienie i emocje słuchaczy. Nic bardziej mylnego - nowe aranże zagrane "tylko" w trio - a brzmi to jak potężna orkiestra czy Tangerine Dream z najlepszych lat :wink: . Obok lidera Godfreya mamy wiernego gitarzystę Jasona Duckera - który z każdym kolejnym albumem, koncertem się rozwija i przekonuje, iż jest właściwym człowiekiem w tej konstelacji. Jest też drugi klawiszowiec - który na pewien moment nawet zastępował podupadającego na zdrowiu lidera - Zachary Bullock. Jego wkład w konstruowanie misternych faktur symfonicznych, orkiestrowych i ambientowych plus wokoderowe chórki - wystarczy znów posłuchać evergreenu Chaldean Crossing. Wielka niespodzianką jest rozmarzony, emanujący jeszcze większą siłą niż oryginał Spring. Tradycyjnie przykuwają uwagę Ondine, Lovers czy mocniejsze renesansowo-średniowieczne Mayday Galliard, Humoresque i Courtege oraz pełny zawiłości i niuansów When the World is Full z Dust - koronny dowód, że tylko Enid grał z pełną świadomością symfonicznego rocka - proszę wsłuchać we wzajemne przenikanie się i dialog gitary Jasona i klawiszy Roberta i Zacharego - cudo.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Post autor: Inkwizytor »

https://www.youtube.com/watch?v=1nNB5XGDBJM


Przepiękny koncert - żadne słowa nie są potrzebne - tego trzeba posłuchać i obejrzeć ( w tej kolejności ). Cieszy duszę, że jeszcze ostał się zespół grający najprawdziwszego symphonic rocka - muzyka tak cudnej urody , delikatności, subtelna, nie tracąca mocy , pełna unikatowego uroku i gracji.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: The Enid - zaginione królestwo

Post autor: Inkwizytor »

https://www.theenid.co.uk


Ciekawe wieści z obozu The Enid - niedawno dołączył do nich ( czas pokaże na jak długo ) nowy gitarzysta solowy - Alfredo Randazzo - zapowiadają pasjonujące dialogi ( żadne tam "battles" ) między nim a Jasonem Ducker ( niedawno stuknęła mu 40 podobnie jak mnie ) - wzajemne uzupełnianie się jak za czasów złotego duetu - Stewart / Lickerish z przełomu lat 70 i 80. Davis i Fripp - mieli opinię trudnych we współpracy i mało kto na dłuższą metę potrafił z nimi wytrzymać - z Robertem Johnem Godfreyem jest podobno jeszcze gorzej. Jak wielu muzyków przewinęło przez Enid przez nie dekady ale przez nawet ostatnie kilka lat. Dołączył jeszcze basista z czasów Earthworks Bruforda - Tim Harries - pożyjemy zobaczymy - potencjał w każdym razie jest przeogromny. Ja nadal tęsknię i płaczę ( bez skojarzeń ) za moją muzyczną "miłością" czyli składem ze zjawiskowym Joe Paynem - może i jego jakimś podstępem znów ściągną do zespołu ?..... :roll:

https://www.youtube.com/watch?v=CLzeV8AW4AM

ps. w jakimś wywiadzie lider Godfrey - wspomniał - że spotkał wielu młodych obiecujących wokalistów ale ŻADEN nie miał zadatków na nowego "Freddie Mercurego" - jedynie Joe.... zgadzam się z nim.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4033
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: The Enid - zaginione królestwo

Post autor: Inkwizytor »

https://www.youtube.com/watch?v=FmyMzoTsldw

Wielka niespodzianka dla najwierniejszych ( innych zespół nie posiada ) fanów The Enid - koncert z ubiegłego roku z Sauthampton już w odświeżonym składzie wzmocnionym o drugiego gitarzystę prowadzącego - Alfredo Randazzo. Przyznam, że oglądanie i słuchanie ich to w dalszym ciągu przeżycie i wielka frajda - entuzjazm udziela muzykom co rusz uśmiechającym się - czuć pozytywną energię i taki "czad". Oby zostało to u nich na dłużej to Enid nie jest znana ze stabilności personalnej. Od niepamiętnych czasów i słynnego pierwszego gitarowego duetu - Lickerish / Stewart ekipa Godfreya znów ma dwie lead gitary - ciekawe jak to się dalej będzie rozwijało. Szkoda, że to "zaledwie" 40 minutowy materiał ale dobre i to. Można w domowym zaciszu upajać nowym / starym wcieleniem zespołu.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
ODPOWIEDZ