Cannonball Adderley

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3782
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Cannonball Adderley

Post autor: Inkwizytor »

https://www.discogs.com/sell/item/1695305500


Dziwne, że ten wielki (dosłownie) muzyk i cudowny człowiek nie doczekał swojego wątku - choć niewątpliwie przewijał w innych i to regularnie... ale w dawniejszych czasach. Kilka dni temu poszczęściło mi się - wręcz owo szczęście nie ma granic gdyż upolowałem powyższe wydawnictwo - nie będę kłamał , że kopię ale i tak jest co świętować. Co prawda zestaw pojawiał niekiedy na allegro ale za iście drakońskie sumy - więc rozsądek musiał wtedy zwyciężyć. Teraz na dobrą sprawę nie słucham niczego innego. Cannonball od lat jest na czołowym miejscu moich jazzmanów. Dawniej i co mi zostało do dziś - miałem "fioła i obsesję" na temat "autentycznego i najprawdziwszego" jazzu - tej esencji, wyciągu i zawzięcie szukałem. Owszem - można dużo czytać, kopać w stertach książek, czasopism, obecnie Internet daje takie możliwości .... że idzie się w tym tym bardziej kompletnie pogubić. Można na półkach mieć wszystkie roczniki Jazz Forum - ale czytać i mieć świadomość istnienia pewnych artystów i albumów - lecz potem być osłuchanym to zupełnie inna sprawa - nie wszystko do nas trafia jak w trakcie lektury mogło się zdawać - że to "pewnik". Julian obok spełniania w/w kryteriów - że to jazz na najwyższym poziomie, autentyczny, zakorzeniony w bogatej tradycji, gospel, bluesa, soulu, bopie, work songów - wydał mnie osobiście niezwykle bliski. Tak alcista działał na ludzi. Pamiętam gdy w średniej za uciułane pieniądze szarpnąłem się i kupiłem w digipaku wówczas wznowiony koncert z Japonii Nippon Soul - od razu wiedziałem, że to jest "TO" - o co mi podświadomie chodziło i czego szukałem - co było właściwie od zawsze "MOJE". Nie jestem odosobniony w tym subiektywnym odczuciu. Inna świetna koleżanka "specjalizująca" w muzyce filmowej - poprosiła mnie też o coś cholernie dobrego i esencjonalnego w jazzie. Jak mawiał pewien znany intelektualista (nazwisko mi obecnie umknęło) - że szkoda mu życia i czasu na marne / przeciętne książki czy muzykę - tylko samych najlepszych i najwybitniejszych a nie mierne podróbki. Gdy pożyczyłem Nippon Soul i się spotkaliśmy by skonfrontować wrażenia - tylko jak dawni kucharze złączyła kciuk i wskazujący i cmoknęła - że cudo, coś pysznego i właśnie o "TO" jej chodziło - nic dodać, nic ująć. :D


Jestem nie do końca precyzyjny - bo zaczęło od powtórki na niemieckiej stacji z satelity - programu gdzie puszczono fragment występu Sextetu i był tam obok innej perły Jive Samba - ten evergreen - Brother John :


https://www.youtube.com/watch?v=Y1m4idcMHFQ


Z miejsca oszalałem i zakochałem w tych facetach i utworze - dla mnie to jak najwięcej "jazzu w jazzie" - wspaniała w sumie prosta melodia, motyw od którego nie sposób się uwolnić, wciągający pulsujący rytm i solówki , przepraszam - improwizacje każdego - Brother John to jak So What Davisa, Take Five Brubecka, Desadinado Getza, Moanin, Blues March i Ugetsu Blakeya - jedne z jazzowych "przebojów" wszechczasów i koronnych przykładów o co w tym całym jazzie chodzi a przy tym jest to niezwykle przystepne, melodyjne i przynosi mnóstwo szczęścia.


Czym Julian zaskarbił sobie miłość fanów m.in Jaco ( pochodzili mniej więcej z tych samych stron - Florydy ) - bywało obiektem ataków ignorantów krytyków - m.in Joachima - że w latach 60 - Adderley serwował oparta na powtórzeniach ciągle i w kółko tych samym soulowych, funkowych patentów albumy, nic nowego nie wnoszące - nudne i będące chyba tylko "tłem" dźwiękowym dla bywalców knajp z soulowym żarciem (nie wszyscy wiedzą, że był całkiem niezłym kucharzem - a nawet więcej niż niezłym). Wielki jowialny gość jakim był alcista grał dla ludzi - bo kochał występować, kochał kontakt z publicznością a oni kochali jego - bo inaczej się nie dało. Już jego ciepły swingujący głos gdy na początku koncertów zapowiadał pierwszy utwór - już był doskonałym wprowadzeniem w klimat całości - w paru lapidarnych ale trafiających w punkt słowach już tworzył stosowną atmosferę, by się dobrze bawić, rozluźnić, zrelaksować, przemycał jakiś żarcik, aluzję z tym kultowym zapytaniem "... you know what i mean ?...". I już miał po swojej stronie każdego. Stąd spora część by nie rzec lwia część dorobku to albumy koncertowe i to się sprawdziło - bo jazz , ten najlepszy rodzi na żywo w trakcie kontaktu z publicznością. A grupa Cannonballa niekiedy koncertowała aż 47 tygodni w roku - w sumie żal, że mogło zostać zarejestrowane i wydane o wiele więcej muzyki. Nie chcę silić na pretensjonalne tezy ale dziś Julian wydaje ciut zapomniany - rzadko ukazują jakieś fajne niepublikowane rzeczy. Każdy kto z nim się zetknął (nawet surowy Miles - który tylko u niego jako sideman zagrał na studyjnym Something Else - cenił jego wielkoduszną, radosną, pozytywną naturę i łeb do interesów - choć mimo oporów ostatniego - powierzał mu funkcję managera trasy - dbanie o wypłacanie tygodniówek dla pozostałych, bilety, rezerwacje, opłaty itd. ) - był pod nieodpartym wpływem uroku - cechy, które nawet nasz Pan Kleks cenił najwyżej - "szczerość, uczynność i spontaniczność" - takie też były jego kaskadowe improwizacje - choć z czasem ton stał jeszcze cieplejszy, "zaokrąglony", ciemny - zniknęły wcześniejsze wpływy Parkera - to w nim pierwotnie upatrywano nowego Birda - on sam mówił, że bliżej mu do Benny Cartera. Ceniono niesamowitą bystrość umysłu - wszystko chłonął jak gąbka co przejawiało również talentem pedagogicznym - mało kto jak on potrafił wyłożyć zawiłe kwestie.



A wracając do koncertu zbierający nagrania , które pojawiły wcześniej na również "kultowym" Nippon Soul (nie wyobrażam sobie jazzowej płytoteki bez tego) - mamy dwie wersję hitu Jive Samba, różniące się w środkowych partiach w improwizacjach Work Song ( nawet nasi Skaldowie wzięli to na warsztat - z rozbrajającym tekstem - polecam poszukać i sobie przypomnieć), inny standard Anges Eyes - z wciągającą hipnotyczną w sumie solowym popisem Lateefa - prawdziwa chwila wytchnienia i dowód jakim wszechstronnym muzykiem był Yusef (nie brak opinii że ten Sextet był jednym z jazzowym bandów wszechczasów - Zawinul, Lateef, bracia Adderley, grająca z oddechem, z gracją i pulsem sekcja - Jones/Haynes - można chyba tylko porównać z grupą Davisa z Coltrane`em, późniejszy Shorterowski, Roacha z Brownem i Messengersów z Fullerem, Waltonem, Shorterem i Hubbardem ), jest inna wizytówka zespołu pochodząca z wcześniejszego wcielania - autorstwa Bobby Timmonsa - This Here, zagrany z wielkim wyczuciem i nostalgią Autumn Leaves (nie tak zagoniony na śmierć jak ówczesne wykonania Davisa), przepełniony niepokojącą aurą rodem z kryminału Noir - niekiedy silnie orientalizujący (znów obój Lateefa) i przemykający mrocznym zakamarkami i który słucha z niesłabnącym napięciem Primitivo, klasyczne kompozycje stanowiące trzon repertuaru koncertów sextetu - Jessica`s Birthday, Easy to Love, Bohemia After Dark, Dizzys Business. Świetny zestaw i mnóstwo grania - dziś poza zasięgiem.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
ODPOWIEDZ