Bastarda Trio
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
Bastarda Trio
To niewątpliwie jest właściwy wieczór na założenie tego wątku. Ale zacznę go od relacji z koncertu, na którym właśnie byłem. O płytach potem stopniowo.
Być może był to najlepszy koncert Bastardy, na jakim byłem, a wszystkie dotąd były świetne. Był jednak całkiem inny i właściwie należałoby go zaanonsować jako:
Bastarda Trio & Holland Baroque.
Ów Holland to 10-osobowy skład skrzypków z jedną panią dodatkowo na innych instrumentach, a z Bastardą pracowali oni od dwóch lat nad materiałem, który niedawno wyszedł na płycie Minne. Sęk w tym, o czym pisałem gdzie indziej, że ta płyta mi nie podchodzi - muzyka tam wydaje mi się niemrawa, mało wyrazista, w efekcie czego popełniłem ogromny błąd i nie wziąłem na ten występ swoich dzieci. Krótka relacja Maćka z Gliwic zdawała się wskazywać na ten sam trop: że zbyt "cicho i onirycznie", czyli czytaj: jednak niemrawo. Koncert w Ladomku nie miał w sobie ani cienia niemrawości - był porywającym słuchowiskiem i widowiskiem, bo i patrzenie na niesamowite porozumienie muzyczne tego wielkiego składu, było wielce satysfakcjonujące.
Najpierw zwizualizujmy to sobie: ogródek Ladomku, trawka pod stopami, gęsto od zieleni, drzewa szumią, żywopłoty dookoła; tym razem zespół nie na werandzie, lecz pod drzewami: pośrodku siedzi trzech bastardów: Paweł Szamburski po lewej, choć "siedzi" to niedomówienie, co chwila wstaje, przykuca, to coś zadyryguje, to podkręca kurki na piecu, a gdy gra to cały wiruje w powietrzu; jak zawsze. Michał Górczyński ze swoim klarnetem kolosalnym-kontrabasowym, dostojnie pośrodku, dzisiaj nie będzie raczej szalał i wydawał z instrumentu dźwięków nie z tej ziemi, zapewni po prostu podstawę dla całego zespołu i tylko od czasu do czasu coś tam zawibruje. Tomasz Pokrzywiński z prawej, gra pięknie jak zwykle. Krok za nimi, centralnie, siedzi Pani, jedna z dwóch dowodzących ekipą z Holandii - siedzi przed pięknym czerwonym Nordem i będzie nieoczekiwanie podsuwała dźwięki nieoczywiste w tym repertuarze, np. solóweczka jak na hammondzie... a czasem pogra na harfie. I wokół nich, ustawieni półkolem, skrzypkowie sztuk dziewięć, a z samego brzegu pierwsze skrzypce, siostra bliźniaczka tej pani w środku i chyba mózg i serce całego przedsięwzięcia. Przepływ dźwięków - inspiracji - spojrzeń i dawanych sobie sygnałów - energii i widocznego zadowolenia (ba, szczęścia!), że tak świetnie to idzie - bezcenny. Bez wątpienia artyści czuli równie dobrze, jak licznie zgromadzona publiczność, że dzieje się coś wyjątkowego, to było po nich widać i słychać, a długa owacja na stojąco na tego rodzaju koncertach nie zdarza się chyba tak często.
Ponieważ materiał z płyty Minne mam nieopanowany, więc dla mnie wszystko brzmiało, jakbym słyszał po raz pierwszy, a ze strony zespołu (dwóch zespołów, ale to był jeden idealnie zgrany organizm) uderzała świeżość, duch improwizacji, słychać było, że oni tam po prostu bawią się muzyką, że mają bardzo dobrze dopracowany materiał, ale i tak na bieżąco go doprawiają i sami potrafią się zaskakiwać. I że jest to występ absolutnie niepowtarzalny, bo gdyby nawet pojawili się w tym składzie w tym miejscu (co jednak mało prawdopodobne), to przecież nie będzie już tej świeżości i czaru nowości. Bo niby wszystko nagrane, przećwiczone, ale mówił Paweł, że podczas tych ostatnich dni i kilku koncertów znaleźli nowe podejście do materiału i wszystko jest teraz całkiem inaczej, niż na płycie, może i inaczej, niż dwa dni wcześniej w Gliwicach, gdzie zagrali w niesamowitym miejscu, ruinach spalonego teatru - ale sądząc z tego rzutu okiem, było w tym coś oddalonego, coś co podkreślać mogło dystans do publiczności.
Tutaj, w Ladomku, w domu kontakt z artystami był twarzą w twarz. Kiedy Szamburski się kiwał, bałem się, żeby nie nastąpił mi na stopę, którą wyjąłem z sandała w ten gorący wieczór. Od pani-bliźniaczki wywijającej na skrzypkach, czułem powiewy, gdy machała smyczkiem. Z Michałem Górczyńskim mogliśmy wymienić spojrzenia po jakiejś entuzjastycznej reakcji publiczności. Muzyka była na wyciągnięcie ręki, słychać ją było świetnie z samych instrumentów a ona sama świetnie wpasowywała się w zieleń ogrodu.
Czy będzie to koncert roku? Łatwo doskoczyć nie będzie. Jedno, czego bardzo żałuję, to że ostatecznie byłem na nim sam, choć tyle osób próbowałem namówić. Cóż, skoro z brania własnych dzieci zrezygnowałem. Czy będzie to najgłupsza decyzja roku? Miejmy nadzieję
Być może był to najlepszy koncert Bastardy, na jakim byłem, a wszystkie dotąd były świetne. Był jednak całkiem inny i właściwie należałoby go zaanonsować jako:
Bastarda Trio & Holland Baroque.
Ów Holland to 10-osobowy skład skrzypków z jedną panią dodatkowo na innych instrumentach, a z Bastardą pracowali oni od dwóch lat nad materiałem, który niedawno wyszedł na płycie Minne. Sęk w tym, o czym pisałem gdzie indziej, że ta płyta mi nie podchodzi - muzyka tam wydaje mi się niemrawa, mało wyrazista, w efekcie czego popełniłem ogromny błąd i nie wziąłem na ten występ swoich dzieci. Krótka relacja Maćka z Gliwic zdawała się wskazywać na ten sam trop: że zbyt "cicho i onirycznie", czyli czytaj: jednak niemrawo. Koncert w Ladomku nie miał w sobie ani cienia niemrawości - był porywającym słuchowiskiem i widowiskiem, bo i patrzenie na niesamowite porozumienie muzyczne tego wielkiego składu, było wielce satysfakcjonujące.
Najpierw zwizualizujmy to sobie: ogródek Ladomku, trawka pod stopami, gęsto od zieleni, drzewa szumią, żywopłoty dookoła; tym razem zespół nie na werandzie, lecz pod drzewami: pośrodku siedzi trzech bastardów: Paweł Szamburski po lewej, choć "siedzi" to niedomówienie, co chwila wstaje, przykuca, to coś zadyryguje, to podkręca kurki na piecu, a gdy gra to cały wiruje w powietrzu; jak zawsze. Michał Górczyński ze swoim klarnetem kolosalnym-kontrabasowym, dostojnie pośrodku, dzisiaj nie będzie raczej szalał i wydawał z instrumentu dźwięków nie z tej ziemi, zapewni po prostu podstawę dla całego zespołu i tylko od czasu do czasu coś tam zawibruje. Tomasz Pokrzywiński z prawej, gra pięknie jak zwykle. Krok za nimi, centralnie, siedzi Pani, jedna z dwóch dowodzących ekipą z Holandii - siedzi przed pięknym czerwonym Nordem i będzie nieoczekiwanie podsuwała dźwięki nieoczywiste w tym repertuarze, np. solóweczka jak na hammondzie... a czasem pogra na harfie. I wokół nich, ustawieni półkolem, skrzypkowie sztuk dziewięć, a z samego brzegu pierwsze skrzypce, siostra bliźniaczka tej pani w środku i chyba mózg i serce całego przedsięwzięcia. Przepływ dźwięków - inspiracji - spojrzeń i dawanych sobie sygnałów - energii i widocznego zadowolenia (ba, szczęścia!), że tak świetnie to idzie - bezcenny. Bez wątpienia artyści czuli równie dobrze, jak licznie zgromadzona publiczność, że dzieje się coś wyjątkowego, to było po nich widać i słychać, a długa owacja na stojąco na tego rodzaju koncertach nie zdarza się chyba tak często.
Ponieważ materiał z płyty Minne mam nieopanowany, więc dla mnie wszystko brzmiało, jakbym słyszał po raz pierwszy, a ze strony zespołu (dwóch zespołów, ale to był jeden idealnie zgrany organizm) uderzała świeżość, duch improwizacji, słychać było, że oni tam po prostu bawią się muzyką, że mają bardzo dobrze dopracowany materiał, ale i tak na bieżąco go doprawiają i sami potrafią się zaskakiwać. I że jest to występ absolutnie niepowtarzalny, bo gdyby nawet pojawili się w tym składzie w tym miejscu (co jednak mało prawdopodobne), to przecież nie będzie już tej świeżości i czaru nowości. Bo niby wszystko nagrane, przećwiczone, ale mówił Paweł, że podczas tych ostatnich dni i kilku koncertów znaleźli nowe podejście do materiału i wszystko jest teraz całkiem inaczej, niż na płycie, może i inaczej, niż dwa dni wcześniej w Gliwicach, gdzie zagrali w niesamowitym miejscu, ruinach spalonego teatru - ale sądząc z tego rzutu okiem, było w tym coś oddalonego, coś co podkreślać mogło dystans do publiczności.
Tutaj, w Ladomku, w domu kontakt z artystami był twarzą w twarz. Kiedy Szamburski się kiwał, bałem się, żeby nie nastąpił mi na stopę, którą wyjąłem z sandała w ten gorący wieczór. Od pani-bliźniaczki wywijającej na skrzypkach, czułem powiewy, gdy machała smyczkiem. Z Michałem Górczyńskim mogliśmy wymienić spojrzenia po jakiejś entuzjastycznej reakcji publiczności. Muzyka była na wyciągnięcie ręki, słychać ją było świetnie z samych instrumentów a ona sama świetnie wpasowywała się w zieleń ogrodu.
Czy będzie to koncert roku? Łatwo doskoczyć nie będzie. Jedno, czego bardzo żałuję, to że ostatecznie byłem na nim sam, choć tyle osób próbowałem namówić. Cóż, skoro z brania własnych dzieci zrezygnowałem. Czy będzie to najgłupsza decyzja roku? Miejmy nadzieję
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Mi się zmieniły plany w ostatniej chwili i nie dojechałem! W tym domku miałem okazję być parę razy na prawdziwie magicznych wieczorach, ten się właśnie tak zapowiadał.
Na remis mam jednak obecność na ostatnim koncercie w Lutosławskim z Chórem SWPS.
https://audiocave.bandcamp.com/album/ba ... etu-swps-2
Też można posłuchać
Dobry temat, będzie się tu działo!!!
Na remis mam jednak obecność na ostatnim koncercie w Lutosławskim z Chórem SWPS.
https://audiocave.bandcamp.com/album/ba ... etu-swps-2
Też można posłuchać
Dobry temat, będzie się tu działo!!!
Ale to na tym koncercie nagrano album Kolowrót? Czy to w ramach jej ogrywania? Przy okazji, kupilem ja wczoraj prosto od Szamburskiego, bo dotychczas tylko bandcampowo odsluchiwalem.
Ostatnio zmieniony 26.06.2022, 16:40 przez Crazy, łącznie zmieniany 1 raz.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Bastarda przeczeka brak polskich znaków (ach, to óóóó ), ile gwiazdek dla pierwszego albumu, to na razie tajemnica (ale miejsce 12 w plebiscycie dekady to tego... niewielka ta tajemnica ), tym niemniej zapraszam do eksploracji uszami (dwojgiem!) niniejszego nagrania autorstwa mojego przyjaciela:
z koncertu w krakowskiej Alchemii w 2018
Kwintesencja Promitat eterno
z koncertu w krakowskiej Alchemii w 2018
Kwintesencja Promitat eterno
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Pierwszą płytę Bastardy pt. Promitat eterno poznawałem po czasie, przez co nie mogłem być świadkiem ogrywania jej na żywo. Mimo wszystko od pierwszego słyszenia poczułem, że to jest coś dla mnie, magia zadziałała. Ta muzyka pokazuje od razu to, co nazwałbym konstytutywną cechą Bastardy: bierzemy na warsztat coś bardzo starego / tradycyjnego / archetypicznego wręcz - i robimy z tego muzykę na wskroś osobistą i brzmiącą całkowicie współcześnie. Nazwisko (imię?) Piotra z Grudziądza vel Petrusa de Grudencz wywołuje we mnie teraz dreszcz ekscytacji, poczucie odkrywania jakiejś tajemnicy, a przecież mogłoby być zakurzoną muzealną gablotą.
Promitat eterno (2017) * * * * *
najlepszy utwór: nie wiem; ale każdemu, kto chciałby sprawdzić, o co chodzi, poleciłbym w pierwszej kolejności
Predulcis eurus
- tam mamy całą tę muzyczną ideę w pigułce. Wiodące tę muzykę niemal-infradźwięki z kontrabasowego klarnetu, bardzo wysokie rejestry, w które zabiera nas klarnet, spajające ogień i wodę wiolonczela. Piękne melodie wygrywane czy to przez wiolonczelę, czy klarnet, ale też oszczędność środków wyrazu, granie ciszą.
W ostatnim utworze z tej ciszy wyłoni się nieoczekiwanie dźwięk fortepianu (może i pianina), dzięki któremu Marcin Masecki otwiera nam nowe przestrzenie i daje nieznane wcześniej w tym świecie barwy. Być może to jest najlepszy utwór, a na pewno najlepsza kulminacja, choć tak bardzo niekulminacyjna.
To jest bardzo anty-efektowna muzyka, ale nie miałem wątpliwości co do oceny - dla mnie jest to muzyka kompletna, i jedna z moich ulubionych płyt poprzedniej dekady.
A! Koniecznie chciałem dodać tu ten piękny fragment recenzji:
Ta muzyka jest przedziwna. Niby dawna, a może kojarzyć się z współczesnym dark-ambientem; niby gotycka, a nagle jakiś dźwięk przeleci jak w tunelu metra na Natolinie… I ta wibracja, która grana w krypcie, mogłaby wprawić w ruch szczątki kompozytora, gdyby tylko wiadomo było gdzie spoczywają. Wibrująca rura klarnetu kontrabasowego co najmniej kilka razy w czasie trwania płyty przemienia się w tunel czasoprzestrzenny, a my stajemy w tym przeciągu oniemiali, odczuwając drżenie i bojaźń, pomieszaną z fascynacją.
--> źródło
Promitat eterno (2017) * * * * *
najlepszy utwór: nie wiem; ale każdemu, kto chciałby sprawdzić, o co chodzi, poleciłbym w pierwszej kolejności
Predulcis eurus
- tam mamy całą tę muzyczną ideę w pigułce. Wiodące tę muzykę niemal-infradźwięki z kontrabasowego klarnetu, bardzo wysokie rejestry, w które zabiera nas klarnet, spajające ogień i wodę wiolonczela. Piękne melodie wygrywane czy to przez wiolonczelę, czy klarnet, ale też oszczędność środków wyrazu, granie ciszą.
W ostatnim utworze z tej ciszy wyłoni się nieoczekiwanie dźwięk fortepianu (może i pianina), dzięki któremu Marcin Masecki otwiera nam nowe przestrzenie i daje nieznane wcześniej w tym świecie barwy. Być może to jest najlepszy utwór, a na pewno najlepsza kulminacja, choć tak bardzo niekulminacyjna.
To jest bardzo anty-efektowna muzyka, ale nie miałem wątpliwości co do oceny - dla mnie jest to muzyka kompletna, i jedna z moich ulubionych płyt poprzedniej dekady.
A! Koniecznie chciałem dodać tu ten piękny fragment recenzji:
Ta muzyka jest przedziwna. Niby dawna, a może kojarzyć się z współczesnym dark-ambientem; niby gotycka, a nagle jakiś dźwięk przeleci jak w tunelu metra na Natolinie… I ta wibracja, która grana w krypcie, mogłaby wprawić w ruch szczątki kompozytora, gdyby tylko wiadomo było gdzie spoczywają. Wibrująca rura klarnetu kontrabasowego co najmniej kilka razy w czasie trwania płyty przemienia się w tunel czasoprzestrzenny, a my stajemy w tym przeciągu oniemiali, odczuwając drżenie i bojaźń, pomieszaną z fascynacją.
--> źródło
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Paweł Szamburski zadebiutował jako prowadzący w radiowej Dwójce. Słuchałem jego pierwszej audycji „na żywo” i bardzo mi się podobała. Dla fanów klarnetów - obowiązkowo!
https://www.polskieradio.pl/8/9876/Arty ... -godz-1500
https://www.polskieradio.pl/8/9876/Arty ... -godz-1500
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Super, ogromne dzięki! Sam bym nigdy na taką audycję nie wpadł. Wypełniona piękną muzyką (ach, ten David Krakauer!), a także bardzo osobistymi opowieściami prowadzącego, które tak bardzo przybliżają do Klarnetu i jego dźwięku. Dzisiaj o 15 drugiej audycji (jak rozumiem ma być poświęcona w dużej mierze Zornowi?) nie dam rady słuchać na żywo, ale chyba znowu da się z odtworzenia, mam nadzieję.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Ars moriendi (2019) * * * *
najlepszy utwór: otwierający Vita in ligno, tym razem bez wątpliwości.
Bo też płyta ta rozpoczyna się z najwyższego C: pierwszy dźwięk, który trzej panowie wydają, niesie z sobą takie napięcie, że już wiemy, że mowa będzie o rzeczach najważniejszych. Album o Sztuce Umierania bierze na warsztat bardzo stare (średniowieczne chyba) utwory związane z liturgią i tajemnicą śmierci, ale ponownie w ogóle nie czuć w tym skansenu, mi ta muzyka wydaje się do głębi współczesna. Idzie też ona wyraźnie w kierunku minimalizmu, co sprawia, że po tym niesamowitym otwarciu ja jednak tracę koncentrację i w pewnym momencie przestaję z nią rezonować emocjonalnie - za to bardzo doceniam intelektualnie, bo cały ten koncept muzyki o umieraniu, jej wyraz, pogrążenie w zamyśleniu (nie w smutku!), kreowanie dźwięków na granicy ciszy, niezwykle mi pasuje. Słuchanie tego z płyty mnie jednak nie porywa, natomiast ten materiał miałem już okazję osłuchiwać na żywo i było to doświadczenie wspaniałe, niemal mistyczne.
--
Nigunim (2020) * * * * * *
Co ja mogę napisać, czego bym nie napisał w wątku 2020? Chyba dzisiaj już nic, więc tylko -->
link do posta
i tylko podkreślenie, że tę "najważniejszą dla mnie płytę ostatnich kilkunastu lat" napisałem z pełną świadomością wagi słów. Gdyby ta płyta była w plebiscycie poprzedniej dekady, zajęłaby u mnie pierwsze ze znaczącą przewagą.
Nie wyróżniłem najlepszego utworu, w linkowanym poście dałem jakieś tropy, ale generalnie to -->
całość!
najlepszy utwór: otwierający Vita in ligno, tym razem bez wątpliwości.
Bo też płyta ta rozpoczyna się z najwyższego C: pierwszy dźwięk, który trzej panowie wydają, niesie z sobą takie napięcie, że już wiemy, że mowa będzie o rzeczach najważniejszych. Album o Sztuce Umierania bierze na warsztat bardzo stare (średniowieczne chyba) utwory związane z liturgią i tajemnicą śmierci, ale ponownie w ogóle nie czuć w tym skansenu, mi ta muzyka wydaje się do głębi współczesna. Idzie też ona wyraźnie w kierunku minimalizmu, co sprawia, że po tym niesamowitym otwarciu ja jednak tracę koncentrację i w pewnym momencie przestaję z nią rezonować emocjonalnie - za to bardzo doceniam intelektualnie, bo cały ten koncept muzyki o umieraniu, jej wyraz, pogrążenie w zamyśleniu (nie w smutku!), kreowanie dźwięków na granicy ciszy, niezwykle mi pasuje. Słuchanie tego z płyty mnie jednak nie porywa, natomiast ten materiał miałem już okazję osłuchiwać na żywo i było to doświadczenie wspaniałe, niemal mistyczne.
--
Nigunim (2020) * * * * * *
Co ja mogę napisać, czego bym nie napisał w wątku 2020? Chyba dzisiaj już nic, więc tylko -->
link do posta
i tylko podkreślenie, że tę "najważniejszą dla mnie płytę ostatnich kilkunastu lat" napisałem z pełną świadomością wagi słów. Gdyby ta płyta była w plebiscycie poprzedniej dekady, zajęłaby u mnie pierwsze ze znaczącą przewagą.
Nie wyróżniłem najlepszego utworu, w linkowanym poście dałem jakieś tropy, ale generalnie to -->
całość!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Na pierwszych trzech płytach mamy gościnne występy, zawsze w ostatnich utworach (na debiucie Marcin Masecki, na kolejnych pojawiają się chóry), ale od kolejnej płyty zaczął się czas bastardowych kooperacji. Zaczęło się, pośrodku nocy kowidowej, od spotkania z João de Sousą, Portugalczykiem od wielu lat mieszkającym w Polsce, grającym na gitarze i śpiewającym. Wzięli na warsztat utwory mistrzów brazylijskiego fado i w grudniu 2020 roku panowie zagrali w Ladomku (oczywiście pustym, bez publiczności)
ten oto przecudny koncert.
Jakby ktoś pytał - pięć gwiazdek i jeden z moich osobistych bastardowych topów. Krótkie spojrzenia na koniec występu mówią same za siebie:
serio? naprawdę aż tak super nam to wyszło? - naprawdę!
No i nagrali płytę.
Fado (2021) * * * *
najlepszy utwór: Gondarém
Jeżeli chodzi o kooperację, to bardzo dobrze wyszły im proporcje: indywidualnie osobą na pierwszym planie jest tu na pewno João de Sousa, co w tym materiale jak najbardziej ma sens; żaden z Tria nie pcha się za bardzo do przodu, natomiast można ich tu potraktować jako jeden idealnie zgrany organizm i w takim układzie wydaje mi się, że równowaga między nim a nimi jest idealnie wyważona: jest to w równym stopniu płyta Portugalczyka z towarzyszącymi mu muzykami, co kolejna płyta Bastardy z zaproszonym wokalistą.
Pierwsze trzy utwory wraz z ostatnim satysfakcjonują mnie w pełni. Nie ma może tego totalnego płynięcia, co w Ladomku (choć płyta również była nagrana "na żywo ale w studio"), ale wszystko skleja mi się w doskonałą całość. Natomiast pozostałe cztery utwory są znacznie bardziej stonowane, nie rozpędzają się i idą w kierunku minimalizmu - ja nie robię z tego zarzutu, ale chyba w takiej muzyce poszukuję bardziej energii, niż kontemplacji (a jeżeli kontemplacji, to takiej emocjonalnie nasyconej). Niestety dlatego całość ostatecznie trochę mi się dłuży i najbardziej lubię wyżej opisany "best of"
--
W tymże roku, ale jesienią, Bastardzi spotykają się z Chórem Uniwersytetu SWPS.
Kołowrót (2021),
gwiazdki nie wiem
okładka nie chce się wkleić albo wkleja się za wielka, wygląda tak.
najlepszy utwór: póki co na pewno Zima
Płyta zawiera cztery utwory o tytułach czterech pór roku, nie ma jednak nic wspólnego z dziełem Vivaldiego i muzyka przywołuje tu nie tyle typowe dla pór roku pejzaże, co raczej (jak mi się zdaje) odwołuje się do pewnych nieoczywistych skojarzeń kulturowych - sugerują to również utwory (ludowe lub religijne), których tematy przewijają się przez oryginalne kompozycje zespołu: tu jakieś dożynki, tu adwent... Tym razem Trio zdecydowanie jest na pierwszym planie, ale też Chór jest czymś o wiele więcej, niż zaproszonym gościem: oni są obecni cały czas, zmieniają charakter tej muzyki, dodają jej przestrzeni, czasem tego ludowego powiewu, czasem niemal patosu (ale bez przesady), kiedy indziej prowadzą pewną narrację.
Dla mnie jest to najtrudniejsza płyta, stąd brak gwiazdek, bo nie wiem jeszcze, w którym kierunku pójdzie owo niezdecydowanie - na razie wciąż CHCE mi się tej płyty słuchać i się z nią próbować, choć póki co nie znalazłem z nią jasnego porozumienia; może w końcu stwierdzę, że jednak nie ma co dopisywać tam sensu na siłę, że zabrakło tam pomysłu na wypełnienie treścią założonej struktury. A może reszta roku dociągnie do tej Zimy, gdzie niesamowity jest moment, gdy w piękną melodią wiedzioną przez klarnet, wiolonczelę i głosy żeńskie, wkracza nagle chór głosów męskich, powtarzający mantrowo "krzyknijmy wszyscy!", wchodzi lekką dysharmonią, niepokojem i stopniowo przejmuje kontrolę nad melodią, w muzyce pojawia się napięcie, klarnet Szamburskiego zaczyna szaleć, kontrabasowy robi się groźny i wchodzi w te swoje dzikie wibracje, aż w końcu to spiętrzenie!! .. Posłuchajcie sobie
Nie wiem jeszcze, co z tą płytą, czy w innych porach roku też czekają na mnie takie cuda?
ten oto przecudny koncert.
Jakby ktoś pytał - pięć gwiazdek i jeden z moich osobistych bastardowych topów. Krótkie spojrzenia na koniec występu mówią same za siebie:
serio? naprawdę aż tak super nam to wyszło? - naprawdę!
No i nagrali płytę.
Fado (2021) * * * *
najlepszy utwór: Gondarém
Jeżeli chodzi o kooperację, to bardzo dobrze wyszły im proporcje: indywidualnie osobą na pierwszym planie jest tu na pewno João de Sousa, co w tym materiale jak najbardziej ma sens; żaden z Tria nie pcha się za bardzo do przodu, natomiast można ich tu potraktować jako jeden idealnie zgrany organizm i w takim układzie wydaje mi się, że równowaga między nim a nimi jest idealnie wyważona: jest to w równym stopniu płyta Portugalczyka z towarzyszącymi mu muzykami, co kolejna płyta Bastardy z zaproszonym wokalistą.
Pierwsze trzy utwory wraz z ostatnim satysfakcjonują mnie w pełni. Nie ma może tego totalnego płynięcia, co w Ladomku (choć płyta również była nagrana "na żywo ale w studio"), ale wszystko skleja mi się w doskonałą całość. Natomiast pozostałe cztery utwory są znacznie bardziej stonowane, nie rozpędzają się i idą w kierunku minimalizmu - ja nie robię z tego zarzutu, ale chyba w takiej muzyce poszukuję bardziej energii, niż kontemplacji (a jeżeli kontemplacji, to takiej emocjonalnie nasyconej). Niestety dlatego całość ostatecznie trochę mi się dłuży i najbardziej lubię wyżej opisany "best of"
--
W tymże roku, ale jesienią, Bastardzi spotykają się z Chórem Uniwersytetu SWPS.
Kołowrót (2021),
gwiazdki nie wiem
okładka nie chce się wkleić albo wkleja się za wielka, wygląda tak.
najlepszy utwór: póki co na pewno Zima
Płyta zawiera cztery utwory o tytułach czterech pór roku, nie ma jednak nic wspólnego z dziełem Vivaldiego i muzyka przywołuje tu nie tyle typowe dla pór roku pejzaże, co raczej (jak mi się zdaje) odwołuje się do pewnych nieoczywistych skojarzeń kulturowych - sugerują to również utwory (ludowe lub religijne), których tematy przewijają się przez oryginalne kompozycje zespołu: tu jakieś dożynki, tu adwent... Tym razem Trio zdecydowanie jest na pierwszym planie, ale też Chór jest czymś o wiele więcej, niż zaproszonym gościem: oni są obecni cały czas, zmieniają charakter tej muzyki, dodają jej przestrzeni, czasem tego ludowego powiewu, czasem niemal patosu (ale bez przesady), kiedy indziej prowadzą pewną narrację.
Dla mnie jest to najtrudniejsza płyta, stąd brak gwiazdek, bo nie wiem jeszcze, w którym kierunku pójdzie owo niezdecydowanie - na razie wciąż CHCE mi się tej płyty słuchać i się z nią próbować, choć póki co nie znalazłem z nią jasnego porozumienia; może w końcu stwierdzę, że jednak nie ma co dopisywać tam sensu na siłę, że zabrakło tam pomysłu na wypełnienie treścią założonej struktury. A może reszta roku dociągnie do tej Zimy, gdzie niesamowity jest moment, gdy w piękną melodią wiedzioną przez klarnet, wiolonczelę i głosy żeńskie, wkracza nagle chór głosów męskich, powtarzający mantrowo "krzyknijmy wszyscy!", wchodzi lekką dysharmonią, niepokojem i stopniowo przejmuje kontrolę nad melodią, w muzyce pojawia się napięcie, klarnet Szamburskiego zaczyna szaleć, kontrabasowy robi się groźny i wchodzi w te swoje dzikie wibracje, aż w końcu to spiętrzenie!! .. Posłuchajcie sobie
Nie wiem jeszcze, co z tą płytą, czy w innych porach roku też czekają na mnie takie cuda?
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Po opisanych wyżej płytach następuje nagrana z Holland Baroque płyta Minne, od której poniekąd zacząłem wątek - ale materiał z samej płyty mi się jakoś nie podobał, a po tym fenomenalnym koncercie w Ladomku jakoś do niego nie wracałem.
Tymczasem dowiaduję się - szybko u nich się to kręci! - że już jest rzecz następna. Piszę o nim przy okazji zaproszenia na koncert, na który tym razem będę mógł pójść, co bardzo mnie cieszy. Opis z facebookowego profilu zespołu:
80 LADO NA WSI!!!
Tym razem wyjątkowe wydarzenie, bo i promocja najnowszego wydawnictwa Bastardy & Sutari "TAMOJ", które powstawało w przestrzeniach Ladomku!
Album Tamoj sięga do korzeni polsko-litewsko-białoruskiej kultury pogranicza. Sutari oraz Bastarda połączyły siły aby stworzyć autorską opowieść o muzyce pogranicza. Czerpią z ludowych pieśni białoruskich, litewskich sutartines, ale także polskiej muzyki tradycyjnej. Studiując bogate i niezwykle różnorodne źródła tych regionów, próbują dotrzeć do tego co potencjalnie drzemie na styku różnych tradycji. Bastarda i Sutari traktując odmienne tradycje z największym szacunkiem stworzyli muzykę, która anihiluje granice.
Basia Songin - śpiew, kankles, bębenek obręczowy polski;
Kasia Kapela - śpiew, skrzypce, kankles, bęben ramowy;
Paweł Szamburski – klarnet;
Michał Górczyński – klarnet kontrabasowy;
Tomasz Pokrzywiński – wiolonczela.
Tam będę koniecznie, ale jeszcze konieczniej kilka dni później w Synagodze Nożyków w ramach festiwalu Warszawa Singera, gdzie zagrają moje ukochane Niguny!
Ten występ 31 sierpnia o 18:00.
Może spotkam tam kogoś z forum, hmm?
Tymczasem dowiaduję się - szybko u nich się to kręci! - że już jest rzecz następna. Piszę o nim przy okazji zaproszenia na koncert, na który tym razem będę mógł pójść, co bardzo mnie cieszy. Opis z facebookowego profilu zespołu:
80 LADO NA WSI!!!
Tym razem wyjątkowe wydarzenie, bo i promocja najnowszego wydawnictwa Bastardy & Sutari "TAMOJ", które powstawało w przestrzeniach Ladomku!
Album Tamoj sięga do korzeni polsko-litewsko-białoruskiej kultury pogranicza. Sutari oraz Bastarda połączyły siły aby stworzyć autorską opowieść o muzyce pogranicza. Czerpią z ludowych pieśni białoruskich, litewskich sutartines, ale także polskiej muzyki tradycyjnej. Studiując bogate i niezwykle różnorodne źródła tych regionów, próbują dotrzeć do tego co potencjalnie drzemie na styku różnych tradycji. Bastarda i Sutari traktując odmienne tradycje z największym szacunkiem stworzyli muzykę, która anihiluje granice.
Basia Songin - śpiew, kankles, bębenek obręczowy polski;
Kasia Kapela - śpiew, skrzypce, kankles, bęben ramowy;
Paweł Szamburski – klarnet;
Michał Górczyński – klarnet kontrabasowy;
Tomasz Pokrzywiński – wiolonczela.
Tam będę koniecznie, ale jeszcze konieczniej kilka dni później w Synagodze Nożyków w ramach festiwalu Warszawa Singera, gdzie zagrają moje ukochane Niguny!
Ten występ 31 sierpnia o 18:00.
Może spotkam tam kogoś z forum, hmm?
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Nie spotkałem, za to było bardzo dużo znajomych osób skądinąd i w ogóle zadziwiająco wiele osób - ogród Ladomku nie tyle pękał w szwach, co w ogóle kupa ludzi pozostała za płotem i stamtąd słuchała (mi by się jednak nie chciało...).
Płyty nie słyszałem, ale o koncercie mogę. Był zdecydowanie inny od tego czerwcowego z Holland Baroque. Nie tylko dlatego, że cała trawa była już wydeptana, tym samym:
Przede wszystkim - z Holland Baroque mieliśmy do czynienia z idealnie już zgranym organizmem, który po iluś koncertach działał jeszcze bardzo świeżo, ale w sposób w pełni przemyślany i kontrolowany. Teraz miałem poczucie, że są w procesie, że zostało jeszcze dużo do dotarcia między panami a paniami. I to, choć obiektywnie może "gorsze", było fajne. Natomiast niespecjalnie ujął mnie sam materiał, w sensie: melodie, piosenki. Bo to jednak był materiał para-piosenkowy, zdecydowanie wiedziony wokalem, czasem wokalizą, ale nawet przy pierwszym słuchaniu można było dobrze zrozumieć teksty, zresztą może ciekawsze od melodii. I tutaj to był dla mnie pewien feler; bo Bastardzi grali świetnie, panie bardzo ładnie posługiwały się śpiewem białym. Słuchali się nawzajem i podążali za sobą, nawet jeżeli były potknięcia. Tylko jakby głównej treści za bardzo nie uchwyciłem.
Po koncercie koleżanka-nauczycielka, jak to rasowa nauczycielka, poprosiła o trzy przymiotniki określające nasze odczucia. Ciężko było coś wymyślić, ale przewijało się słowo: intrygujące. Bardzo adekwatnie, bo te utwory/piosenki nawet jeżeli niespecjalnie przekonały mnie kompozycyjnie, niosły ze sobą jakąś właśnie intrygującą (nawet pojawiło się słowo: niepokojące) atmosferę, coś wywiedzionego z tych inspiracji z pogranicza.
Fajny koncert, ale w moim bastardowym katalogu nie wśród tych najlepszych.
Płyty nie słyszałem, ale o koncercie mogę. Był zdecydowanie inny od tego czerwcowego z Holland Baroque. Nie tylko dlatego, że cała trawa była już wydeptana, tym samym:
gdybym tym razem wyjął ją również, byłaby cała brudna od prochu ziemiCrazy pisze:ogródek Ladomku, trawka pod stopami
(...) kontakt z artystami był twarzą w twarz. Kiedy Szamburski się kiwał, bałem się, żeby nie nastąpił mi na stopę, którą wyjąłem z sandała w ten gorący wieczór.
Przede wszystkim - z Holland Baroque mieliśmy do czynienia z idealnie już zgranym organizmem, który po iluś koncertach działał jeszcze bardzo świeżo, ale w sposób w pełni przemyślany i kontrolowany. Teraz miałem poczucie, że są w procesie, że zostało jeszcze dużo do dotarcia między panami a paniami. I to, choć obiektywnie może "gorsze", było fajne. Natomiast niespecjalnie ujął mnie sam materiał, w sensie: melodie, piosenki. Bo to jednak był materiał para-piosenkowy, zdecydowanie wiedziony wokalem, czasem wokalizą, ale nawet przy pierwszym słuchaniu można było dobrze zrozumieć teksty, zresztą może ciekawsze od melodii. I tutaj to był dla mnie pewien feler; bo Bastardzi grali świetnie, panie bardzo ładnie posługiwały się śpiewem białym. Słuchali się nawzajem i podążali za sobą, nawet jeżeli były potknięcia. Tylko jakby głównej treści za bardzo nie uchwyciłem.
Po koncercie koleżanka-nauczycielka, jak to rasowa nauczycielka, poprosiła o trzy przymiotniki określające nasze odczucia. Ciężko było coś wymyślić, ale przewijało się słowo: intrygujące. Bardzo adekwatnie, bo te utwory/piosenki nawet jeżeli niespecjalnie przekonały mnie kompozycyjnie, niosły ze sobą jakąś właśnie intrygującą (nawet pojawiło się słowo: niepokojące) atmosferę, coś wywiedzionego z tych inspiracji z pogranicza.
Fajny koncert, ale w moim bastardowym katalogu nie wśród tych najlepszych.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: Bastarda Trio
Jutro w Ladomku na pewno mnie nie będzie, ale okazji jak widzę nie zabraknie...
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: Bastarda Trio
Kilka dni temu udaliśmy się do Teatru Studio na premierowy koncert z nowym materiałem, jaki Bastarda nagrała z dwom serbskim artystkami: skrzypaczką Katariną Aleksić i śpiewaczką Branislavą Podrumac. Ta pierwsza jest też autorką konceptu płyty, którą jest - kołysankowość. Jak zrozumiałem z opowieści koncertowych, mamy tu kołysanki z różnych stron świata, od hebrajskich mitów o tytułowej Lilith, przez pieśni japoński czy azteckie (?), aż po serbskie i polskie. Skrzypaczka grała cudnie, a śpiewaczka... no cóż,trudno to opowiedzieć, ale wystarczy włączyć pierwszych kilka sekund płyty, żeby zorientować się, o co chodzi, bo właśnie od głosu zaczyna się ta płyta:
https://audiocave.bandcamp.com/album/ba ... lilith-abi
Mam wrażenie, że jest to najlepszy materiał, jaki Bastarda nagrała od kilku lat, od Nigunów. Być może dobry dla tych, którym na początku się podobało, a potem coś rozjechało? Uważam, że sięgamy tu poziomu Promitat eterno i Ars moriendi, i chyba jesteśmy najbliżej tamtych płyt pod względem stylu i ducha muzyki. Na żywo brzmiało to fantastycznie, niezwykle skupiona i piękna muzyka, wspaniałe porozumienie między grającymi, a poziom maestrii reprezentowany przez naszych trzech panów spotkał równych sobie. Płyta oddaje sprawiedliwość muzyce na żywo, albo na odwrót, zresztą płyta była nagrywana na żywo, choć w studio, więc zdziwienia nie ma.
Szliśmy trochę od niechcenia, a trzeba będzie zastanawiać się, czy to nie był koncert roku
Gdyby kto chciał czterominutowej próbki, polecam na początek:
Love
Nowa płyta:
Bastarda / Aleksić / Podrumac - Lilith Abi
https://audiocave.bandcamp.com/album/ba ... lilith-abi
Mam wrażenie, że jest to najlepszy materiał, jaki Bastarda nagrała od kilku lat, od Nigunów. Być może dobry dla tych, którym na początku się podobało, a potem coś rozjechało? Uważam, że sięgamy tu poziomu Promitat eterno i Ars moriendi, i chyba jesteśmy najbliżej tamtych płyt pod względem stylu i ducha muzyki. Na żywo brzmiało to fantastycznie, niezwykle skupiona i piękna muzyka, wspaniałe porozumienie między grającymi, a poziom maestrii reprezentowany przez naszych trzech panów spotkał równych sobie. Płyta oddaje sprawiedliwość muzyce na żywo, albo na odwrót, zresztą płyta była nagrywana na żywo, choć w studio, więc zdziwienia nie ma.
Szliśmy trochę od niechcenia, a trzeba będzie zastanawiać się, czy to nie był koncert roku
Gdyby kto chciał czterominutowej próbki, polecam na początek:
Love
Nowa płyta:
Bastarda / Aleksić / Podrumac - Lilith Abi
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: Bastarda Trio
Dziś można złapać nową płytę Bastardy (i inne) z 25% zniżką w AudioCave!
Re: Bastarda Trio
Po powtórnym przesłuchaniu stwierdziłem, że OCZYWIŚCIE ten oto utwór zespołu Pachora nie przypomina Bastardy, lecz zespół Cukunft, zostawiam to jednak w tym wątku, bo przecież Cukunft to dwie trzecie Bastardy , tylko zamiast wiolonczeli gitara Raphaela Rogińskiego, no i bardziej klasyczna perkusja, niż perkusyjne odgłosy wydawane przez Michała Górczyńskiego z klarnetu kontrabasowego.
Ten utwór zespołu Pachora znalazłem na bandcampie, jakiś niewydany nigdzie utwór z 1998 roku i ma silniejsze, niż w innych nagraniach wpływy żydowskie.
A w Wigilię wieczorem puszczałem mojemu tacie coś z Nizozot i tata pyta: czy to Zorn?
Ten utwór zespołu Pachora znalazłem na bandcampie, jakiś niewydany nigdzie utwór z 1998 roku i ma silniejsze, niż w innych nagraniach wpływy żydowskie.
A w Wigilię wieczorem puszczałem mojemu tacie coś z Nizozot i tata pyta: czy to Zorn?
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr