Być może był to najlepszy koncert Bastardy, na jakim byłem, a wszystkie dotąd były świetne. Był jednak całkiem inny i właściwie należałoby go zaanonsować jako:
Bastarda Trio & Holland Baroque.
Ów Holland to 10-osobowy skład skrzypków z jedną panią dodatkowo na innych instrumentach, a z Bastardą pracowali oni od dwóch lat nad materiałem, który niedawno wyszedł na płycie Minne. Sęk w tym, o czym pisałem gdzie indziej, że ta płyta mi nie podchodzi - muzyka tam wydaje mi się niemrawa, mało wyrazista, w efekcie czego popełniłem ogromny błąd i nie wziąłem na ten występ swoich dzieci. Krótka relacja Maćka z Gliwic zdawała się wskazywać na ten sam trop: że zbyt "cicho i onirycznie", czyli czytaj: jednak niemrawo. Koncert w Ladomku nie miał w sobie ani cienia niemrawości - był porywającym słuchowiskiem i widowiskiem, bo i patrzenie na niesamowite porozumienie muzyczne tego wielkiego składu, było wielce satysfakcjonujące.
Najpierw zwizualizujmy to sobie: ogródek Ladomku, trawka pod stopami, gęsto od zieleni, drzewa szumią, żywopłoty dookoła; tym razem zespół nie na werandzie, lecz pod drzewami: pośrodku siedzi trzech bastardów: Paweł Szamburski po lewej, choć "siedzi" to niedomówienie, co chwila wstaje, przykuca, to coś zadyryguje, to podkręca kurki na piecu, a gdy gra to cały wiruje w powietrzu; jak zawsze. Michał Górczyński ze swoim klarnetem kolosalnym-kontrabasowym, dostojnie pośrodku, dzisiaj nie będzie raczej szalał i wydawał z instrumentu dźwięków nie z tej ziemi, zapewni po prostu podstawę dla całego zespołu i tylko od czasu do czasu coś tam zawibruje. Tomasz Pokrzywiński z prawej, gra pięknie jak zwykle. Krok za nimi, centralnie, siedzi Pani, jedna z dwóch dowodzących ekipą z Holandii - siedzi przed pięknym czerwonym Nordem i będzie nieoczekiwanie podsuwała dźwięki nieoczywiste w tym repertuarze, np. solóweczka jak na hammondzie... a czasem pogra na harfie. I wokół nich, ustawieni półkolem, skrzypkowie sztuk dziewięć, a z samego brzegu pierwsze skrzypce, siostra bliźniaczka tej pani w środku i chyba mózg i serce całego przedsięwzięcia. Przepływ dźwięków - inspiracji - spojrzeń i dawanych sobie sygnałów - energii i widocznego zadowolenia (ba, szczęścia!), że tak świetnie to idzie - bezcenny. Bez wątpienia artyści czuli równie dobrze, jak licznie zgromadzona publiczność, że dzieje się coś wyjątkowego, to było po nich widać i słychać, a długa owacja na stojąco na tego rodzaju koncertach nie zdarza się chyba tak często.
Ponieważ materiał z płyty Minne mam nieopanowany, więc dla mnie wszystko brzmiało, jakbym słyszał po raz pierwszy, a ze strony zespołu (dwóch zespołów, ale to był jeden idealnie zgrany organizm) uderzała świeżość, duch improwizacji, słychać było, że oni tam po prostu bawią się muzyką, że mają bardzo dobrze dopracowany materiał, ale i tak na bieżąco go doprawiają i sami potrafią się zaskakiwać. I że jest to występ absolutnie niepowtarzalny, bo gdyby nawet pojawili się w tym składzie w tym miejscu (co jednak mało prawdopodobne), to przecież nie będzie już tej świeżości i czaru nowości. Bo niby wszystko nagrane, przećwiczone, ale mówił Paweł, że podczas tych ostatnich dni i kilku koncertów znaleźli nowe podejście do materiału i wszystko jest teraz całkiem inaczej, niż na płycie, może i inaczej, niż dwa dni wcześniej w Gliwicach, gdzie zagrali w niesamowitym miejscu, ruinach spalonego teatru - ale sądząc z tego rzutu okiem, było w tym coś oddalonego, coś co podkreślać mogło dystans do publiczności.
Tutaj, w Ladomku, w domu kontakt z artystami był twarzą w twarz. Kiedy Szamburski się kiwał, bałem się, żeby nie nastąpił mi na stopę, którą wyjąłem z sandała w ten gorący wieczór. Od pani-bliźniaczki wywijającej na skrzypkach, czułem powiewy, gdy machała smyczkiem. Z Michałem Górczyńskim mogliśmy wymienić spojrzenia po jakiejś entuzjastycznej reakcji publiczności. Muzyka była na wyciągnięcie ręki, słychać ją było świetnie z samych instrumentów a ona sama świetnie wpasowywała się w zieleń ogrodu.
Czy będzie to koncert roku? Łatwo doskoczyć nie będzie. Jedno, czego bardzo żałuję, to że ostatecznie byłem na nim sam, choć tyle osób próbowałem namówić. Cóż, skoro z brania własnych dzieci zrezygnowałem. Czy będzie to najgłupsza decyzja roku? Miejmy nadzieję
