i dalej, ku szczytowi listy odnalezionej we Francji:
40 -
Jethro Tull - Songs From the Wood 1977
z mojego punktu widzenia, nie ma kontrowersji. Przebudowane Dżetro, lepiej przygotowało się do zmian estetycznych siódmej dekady. Nie zdryfowali w nudę, banał i obciach (do czasu...), co było udziałem wielu innych Wielkich, ponoć, którzy porozbijali sobie łby, czytaj: kariery, na punkowych i nowo- falowych skałach;
39 -
Tom Petty And The Heartbreakers – Tom Petty And The Heartbreakers 1976
w czasie premiery płyty, zasadniczo, w Polsce nieznani. Rozpoznawalność <załatwił> im, bodaj, p.
Niedźwiecki, przy okazji różnych spotkań z młodzieżą w ODK ( bywało się, tyle że to już 78,79). Ja z
Pettym , dłużej niż 10 minut, to tylko przy
Traveling Wilburys. Co ta płyta robi w 100 naj z lat 70-tych, zwyczajnie, nie wiem. Z drugiej strony, odmawiając obecności
Never Mind The Bollocks Here's The Sex Pistols... odmawiając szerszej obecności flagowego w dekadzie
KC... to czymś <te liste> trzeba było wypełnić, a zwykła dziennikarska przyzwoitość ( jak z Yeti, słyszeli wszyscy, nie widział, nikt), nie pozwoliła umieścić płyt, syna jednego z kompozytorów muzyki filmowej pochodzącego z Francji ( a jakże)

;
38 -
Journey – Infinity 1978
kostniejący prog-rock, śnił koszmary. To jeden z nich, obrzmiały pospolitością zespół
Journey, wydarł sobie kawałek kołderki zwanej popularnością, a ja dobrze pamiętam,iż tą opinią szkodzę sobie bardziej niż zwykle, ale co tam... nie dziennikarska co prawda, ale przyzwoitość każe mi być szczerym w tym wyznaniu. Ale potem było...
Europe (
Final Countdown)... i jak mawiał klasyk:
nie ma takiego dna, żeby, ktoś nie zastukał od dołu;
37-
Motörhead – Motörhead 1977
wydaje się, że 77 jest nadrepezentowany w tym zestawieniu (widocznie był dobry

).
Motörhead , jak można gdzieniegdzie przeczytać to kompromis osiągnięty pomiędzy estymą dla
Steppenwolf a admiracją dla
Sabbath i podważenie takiego spojrzenia, ryzykowne. Bardziej konsternuje pogląd o przynależności zespołu do nurtu
NWOBHM, ale też nie będę, umierał na tym szańcu, szastając poglądem,że jedną nogą to i owszem, ale druga jest głęboko zanurzona w zdeprawowanym rock'n'rollu, energetycznej petardzie podkarmiającej się o młodzików z agrafką, gdzieś tam wpiętą. Ze wszech miar, pożądana obecność;
36 -
Mott The Hoople - Mott 1973
zdecydowanie wybrałbym, wcześniejszą
All The Young Dudes, rozpoznawalność obu wydawnictw, porównywalna, choć w glam-rocku, mamy kilku szacowniejszych pretendentów;
35 -
King Crimson - Red 1974
o istotności
KC już się zająknąłem, ale obecność akurat tej... ale fakt zamieszczenia w zestawieniu jednego tytułu, bo nawet jeśli, upierać się przy tzw. szerszym oglądzie na dekadę, to przecież trzy, a w zasadzie cztery płyty, powinny zostać umieszczone. Ten stan rzeczy, tu zaobserwowany, może rozwikłać li tylko , przysłowiowy: umysł szaradzisty;
34 -
L.A. M. F. - Heartbreakers 1977
jak się rozpadł
New York Dolls, o czym było słychać, to
Thunders sformował kolejnych utracjuszy pod nazwą...
Like A Mother Fucker, w skrócie L.A.M.F. , skrócie przyzwoitszym i nagrali, podobno fatalny realizacyjnie, album
Heartbreakers. Po kilku poprawianych wersjach, w bodaj, 2004, ukazała się edycja przyswajalna znacznie bardziej. Tę niedawno poznałem i jakkolwiek, nie wnosi ta muzyka wiele nowego w historię punku, to też nowojorskim sznytem, utrwala kanoniczne cechy gatunku. Właściwie, czemu nie(?!);
33 -
Dr. Feelgood - Stupidity 1976
pub-rock nie doczekawszy się, lepszego swojego okrętu flagowego, niż właśnie
Dr. Feelgood, a tym samym lepszego końca historii, podpiął się do punka, by tam szczeznąć . Moje uwagi do zespołu, skupiają się na braku muzycznej inwencji, co niejako, spętane przynależnością do gatunku.
W kinie taką sytuację nazywamy:
miejsce akcji, dusi akcję!
Ten koncert, nie obarczony jakimikolwiek uchybieniami, pozostaje na poziomie witalności, jednak, poza osiągami takiego np.
Malpractice, czy nawet debiutu;
32 -
Status Quo - Piledriver 1972
niewiele znam płyt
Status Quo, ale tę owszem, sporo egz. tej i
Hello bywało na giełdach w tamtej dekadzie. Sam zespół to nie jest kandydat, myślę, do pierwszej setki. Pomyślany, niejako na pozycji dostarczyciela chwytliwych singli, w dawce ponad 20-minutowej, robi się nużący, nawet jeśli te pojedyncze, skłaniają do refleksji:
...tak ładnie grają, jak tu nie wypić ?!
Piledriver, odrobinę, przed powyższą inwektywą, broni się lekkim, zróżnicowaniem materiału, coverem
Roadhouse blues, zachowawczym, ale bliskim swojej estetyce boogie i kilkoma odstępstwami. Zatem, jeśli w ogóle jakiś
Status Quo, to ten
Piledriver, ma szansę się obronić;
31-
George Harrison – All Things Must Pass 1970
dotychczas stroniłem od francuskich refleksji, o płytach z listy, ale ta jest na tyle chwytliwa , że podeprę się:
...tym All Things Must Pass dla muzyki rozrywkowej, czym Wojna i Pokój dla literatury...
może i jest coś na rzeczy w takim oglądzie wydawnictwa. Czy to przejaw inteligentnego myślenia o kulturze i jej związkach, czy tylko slogan. Brakuje cech i pojęć wyczerpujących definicję: Arcydzieło. Ale bez dwóch zdań, nawet jeśli w pewnej ogólności wybrałbym
McCartneya, to
All Things Must Pass jest trwałym doświadczeniem estetycznym, dla mnie na pewno. Jakoś tak;
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami