Adam Kawonczyk

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3634
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Adam Kawonczyk

Post autor: Inkwizytor »

https://www.youtube.com/watch?v=S9i9XwEwe_A


https://scontent.fktw1-1.fna.fbcdn.net/ ... e=6385ED25


https://scontent.fktw1-1.fna.fbcdn.net/ ... e=6384E746


Pierwsze niczym u "duchowego patrona" tego krążka Davisa - nieśmiałe frazy, które trudno uchwycić w czasie, zupełnie z niczego - kiedy się materializują, jak również rozpływają w momencie trudnym do uchwycenia - frazy trąbki lidera i teoretyka całości konceptu Kawończyka - od razu osoby z mojego pokolenia jak również ciut młodsi, tudzież ze średniego pokolenia - wyłapują pierwsze naturalne i natrętne skojarzenie - sceny z filmu Psy - późna noc, zimna, rodem ze skandynawskich w dalszym ciągu popularnych kryminałów noir - zanurzonych jak dzieła Kierkegaarda w listopadowej mgle, pełna mrocznych odmętów, toni, wirów, gwałtownych zakamarków ludzkiej duszy, wytrzebiona do kości, z poczuciem wykorzystania, spustoszenia, zimna, obcości, wszelakiego głodu i cynicznego spojrzenia złaknionego jedynie lodowatej wódki - postać w skórzanej kurtce a la Top Gun - Franca Mauera - czyli Bogusława Lindy. Wiele fragmentów Brass Time Kawończyka śmiało mogło zostać wykorzystane jako ścieżka dźwiękowa jakiegoś gorzkiego kryminału. To również nijako forpoczta i zwiastun nurtu, który miał rozkwitnąć w kolejnej dekadzie - "jazzu chrześcijańskiego" - napiętnowanej ECM chłodem i intelektualnym zacięciem - by przytoczyć pierwsze z brzegu przykłady Bogurodzica Barona czy Litania Stańki i dalsze jego dokonania. Czyżby pierwsza ECM`owska polska płyta - ale nie wydana pod sztandarem zasłużonej dla europejskiego ( i nie tylko ) szeroko pojętego jazzu ?.


Krążek ciut zapomniany - w dalszym ciągu nie wydany na CD - obok fascynujących płyt Sound and Colours Śmietany i największej mega gwiazdy krajowego jazzu - String Connection - nie zawaham się stwierdzić, że projekt Kawończyka był tym, który w znaczący sposób determinował i definiował poszukiwania naszego jazzu. Jak wiele kręciło wokół powrotu na światowe sceny po latach milczenia ( 75-81 ) wielkiego Milesa Davisa - sami trębacz z typowym dla siebie gniewem i pogardą dla "niedzielnych" / "białych" i "przypadkowych" miłośników jego muzyki i talentu napominał - że "nie chce by ktoś go cenił za King of Blue", "Milestones", "Milesahead" - tylko by ktoś go lubił i słuchał namiętnie za to co gra obecnie" - nie wydaje mi się by na krajowej scenie nawet najbardziej zasłużeni i osłuchani muzycy nadążali i byli w stanie jasno i klarownie przekazać publiczności co obecnie grał Miles i do czego dążył. Płyta Brass Time wydaje być punktem gdzie przecinały trzy linie naszych najlepszych krajowych trębaczy - bo mało kto zdawał być wyrazicielem jego idei i traktowania instrumentu - z jednej strony Stańko - najbardziej odzwierciedlający "buntowniczą" obyczajową stronę, stricte intymną, prywatną stronę Davisa z jego upodobaniem i słabością do używek, ciągów narkotykowych, burzliwych relacji z kobietami, wycieczkami ale ucinanymi do sfery free, drugim trębaczem - Przybielskim - najlepiej oddającym słabość do free, porzucaniem wszelkich konwencji, burzeniem dawnych struktur, ekscentrycznym zachowaniem, wybuchami gniewu, poczuciem niezrozumienia - a jako trzeci lider i autor - Kawończyk - chyba najlepiej oddający nostalgiczną nutę dawnego ukochanego Davisa, liryka, romantyka, czułego kochanka, melodysty, balladysty, dbającego by linia piosenki była należycie wysłuchana -ale podobnie jak w/w Franz Mauer - oddajacy jego poczucie wykorzystania, rozczarowanie realiami, pozbawiony iluzji, złudzeń co do natury ludzkiej - pełnej podłości, kobiecej manipulacji, hipokryzji, minoderii. Ten doświadczony przez życie facet nie daje zwieść.


Ktoś dawniej napisał, że jedynie smutek jest piękny. W opracowaniach Ernsta Berendta wskazywano, że Davis jak mało kto oddawał partiami trąbki poczucie rezygnacji, osamotnienia - ale nie w formie "płaczliwej" lub pozbawionej męskiego pierwiastka. Wytrawny znawca jazzu z UK Michael James - w dla siebie charakterystyczny sposób wyznał - że Miles w typowy dla siebie sposób, jak mało kto zgłębił poczucie samotności w jazzie. Mimo, że nagrana w ciagu dwóch majowych dni w Kościele Franciszkanów w Krakowie - mocniej oddaje snucie najmroczniejszymi zakamarkami miast - prawie jak bohater Wilka Stepowego - Hermana Hesse - Harry Haller - zanim wpadł do znajdującej na rogatkach i dalekich peryferiach knajpki gdzie znalazł swoją Nemezis - Herminę. Wiele w tym albumie takich odcinków muzycznych i fragmentów - gdzie odczuwamy muzyczną, egzystencjalną - znów się kłania nieobliczalny i w sumie trudny do lektury Soren Kiergkegaard - pustkę osoby snującej bez celu po mieście, wracającym po ciężkim dniu pracy do pustego mieszkania gdzie nikt na niego nie czeka, osobnika jak Franz - męskiego ale czułego - w strachu by nikt tego przypadkiem nie wyczuł i nie wykorzystał.


Wracając do Davisa - jakże wiele zawdzięcza mu ten album - zdumiewające jak na zgoła skromnych 38 minutach udało się zawrzeć wiele z jego zmieniających się jak u Picassa koncepcji "idee fixe" - mamy w formie przekładaniec - wykorzystywanych w burzliwych latach 70 - naprzemiennie akustyczne rodem ze Sketches of Spain drobne filuterne hiszpańskie introdukcje prowadzące do konkretnych utworów, by znów zamilknąć gaszone przez lidera - prowadzących kantyleną trąbki do kolejnego muzycznego wątku. Wnikliwy słuchacz z łatwością po kolejnych przesłuchaniach wyłapie śmiałe nawiązania do kompozycji Round Midnight Monka, Summertime czy przełomowych In a Silent Way.


Trudno oprzeć się wrażeniu, że po występach Davisa w Polsce w 83 - spora część jazzowej sceny poczuła "zbędna" lub tak skołowana - że opanował ją przemożny strach - by przypadkiem publiczność po uznała, że "tym panom zwyczajnie już dziękujemy" - prawie jak w instytucji religijnej - nikt nie musi odgrywać roli pośrednika i przewodnika w stosunku do tego jak się obecnie gra jazz na świecie - rzekomo "przereklamowany" powrót Milesa Davisa w 81 - a tym jakie mają nasi muzycy wrażenie i poczucie o nim - a ten człowiek nieustannie ewoluował. Nie chciał by ktoś schował go do zamrażarki i trzymał niczym w słoju z formaliną. Dużo dobrego odegrał w projekcie Brass Time Kawończyka - gitarzysta Styłła - troszkę jak Mike Stern w okresie niby przereklamowanego comebacku Davisa - wedle guru Ernsta Berendta - bez dominującej roli keyboardów - śmiało można pokusić się o analogię - że Ryszard Styła znany ze schyłkowego Laboratorium - był tym dla Kawończyka niczym Mike Stern dla Davisa - w okresie od Man With the Horn poprzez We Want Miles - aż do Star People.



Krążek Brass Time w dalszym ciągu jest dostępny jedynie na CD - smutne i pozbawiającego szerszego gremium okazji by śledzić jakimi ścieżkami ewoluował i podążał potrzaskany jazz, jakimi karmił się inspiracjami. Niestety obecnie musi ustąpić biednemu Pampaliniemu - nieboże ledwie przemknął przez proces lustracji a nikt nie zagwarantuje, iż na powrót go nie prześwietlą - w odróżnieniu do Kapitana Klipera - bo niestety kpt. Roger został już jednoznacznie skazany.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3634
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Adam Kawonczyk

Post autor: Inkwizytor »

Celowo nie pisałem, że jako znakomity trębacz Kawończyk odegrał dużą rolę w późniejszym - dojrzalszym wcieleniu Extra Ballu - w całkiem długim okresie czasu od bodajże 1979 aż do jego rozwiązania w 1983/84. Równolegle miał również prowadzić swój własny zespół. W późniejszych latach z powodzeniem występował w formacji Sami Swoi - mimo kontrowersji i rozpadu na dwie równoległe formacje i mało kto potrafił wskazać która jest "właściwa" - zainteresowanych odsyłam do archiwalnych numerów Jazz Forum gdzie obie strony - czyli "zwolnieni" ex muzycy i nowy szef czyli Zbigniew Czwojda publikowali swoje listy otwarte i odpowiadali na zarzuty drugiej strony i próbowali przeciągnąć czytelników i słuchaczy na swoją stronę. A wracając do wybornej płyty Brass Time - chyba nie muszę również wspominać o osobistym / intymnym hołdzie lidera dla Davisa i jego muzyki z naciskiem na ścieżkę dźwiękową kultowego obrazu "Windą na Szafot" - nie tylko jedne utwór z dedykacją co można wyczytać z tyłu płyty winylowej - jak również cały album - równie śmiało można potraktować jako swobodną interpretację/ wariację i własne spojrzenie na ten obraz czy wczesnego mocno lirycznego Milesa - zafascynowanego wizytą w Paryżu - swoją droga ciekawe jak "Książe Ciemności" odebrał np wizytę w tamtych latach w Krakowie - mieście niezwykle bliskim Kawończykowi. Tam ukończył średnią szkołę muzyczną choć w duszy pozostał góralem o czym wspominał w przypadku tytułów kilku kompozycji. Bardzo ciekawy muzyk - trudno oprzeć się wrażeniu, iż dziś mocno zapomniany i pomijany w przypadku wszelkich rankingów i wymieniania tych największych danego instrumentu - głównie chodzi o trąbkę - może nie aż tak kontrowersyjny i "wizualny" / "dekoracyjny" jak skłaniający ku free wymienieni Stańko i Przybielski.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
ODPOWIEDZ