Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
greg66
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4162
Rejestracja: 31.08.2008, 22:00
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Post autor: greg66 »

On the Beach /1974/

Być może to najbardziej rozgoryczone wydawnictwo Neila Younga, chociaż muzycznie pojawiają się radosne iskierki ale „On the Beach” jest na pewno mniej dopieszczony, mniej komercyjny i ogólnie bardziej ponury niż mający podniosłą dramaturgię „Harvest”. Ten muzyczny i tematyczny zwrot być może wynika ze skomplikowanych relacji i niezadowolenia ze sławy, a także poczucia wyobcowania, które z niej wynika. Ten motyw wyobcowania pojawia się silnie w muzyce i tekstach, z takimi wersami jak „Mieszkam tu na plaży/ ale te mewy wciąż są poza zasięgiem”. Ta zdolność tworzenia Neila głębokich fraz jest w swojej zwodniczej prostocie niezwykle piękna. Czuję, że mewy w tej chwili reprezentują wolność i niezależność, które Young czuł, czuł, że one są poza jego zasięgiem, pomimo wysiłków, aby osiągnąć ten cel. „On the Beach” to opowieść o złamanym marzeniu Artysty. Dom przy plaży, spokój w pokoju, siedzenie z muzykami na werandzie i granie na gitarze, a wszystko to zostaje zrujnowane przez rzecz, która mu je zapewnia – sławę. Marzenie – doskonale reprezentowane przez bębenek z koziej skóry (djembe), które smutno i oszczędnie stuka do wielu utworów na płycie – próbuje się przebić przez kolorowe ściany ale wkrótce godzi się z faktem, że życie nie jest tym czym miało być.
„Nadchodzą dobre czasy/ Słyszę to wszędzie, gdzie pójdę/ Dobre czasy nadchodzą/ Słyszę to wszędzie, gdziekolwiek pójdę/ Dobre czasy nadchodzą/ ale na pewno nadchodzą powoli”.
Tytułowy numer otwiera pełnię uczuć słuchacza. Nie przejdziesz obojętnie obok niego. Nie.
Leniwe akordy gitary Younga kreślą jasne i słoneczne linie, jednocześnie doprowadzając piosenkę do smutku. Szorstka produkcja potęguje ponury nastrój a rażące słonecznie promienie nie dają żadnego ukojenia, a jedynie upał, od którego nie ma ucieczki. Jest jeszcze jeden diament na płycie. To kończący album „Ambulance Blues”, z pewnością jedna z moich ulubionych piosenek Neila Younga. Boleśnie smutna początkowa partia akustycznej gitary jest tak boleśnie smutna, że mam uczucie tonięcia, zanim pojawi się tekst. Utwór opowiada o zanikaniu hipisowskiego snu i śmierci optymizmu lat 60-tych, oddaje nostalgię za chwilami utraconymi w czasie, o kelnerkach płaczących w deszczu, rozbitych domach i pustych centrach miast. Tekst ma formę szkicu, a piosenka czerpie wielką wagę z migawek z życia i jest ciężka od ogromnego poczucia straty. Sposób w jaki Young to śpiewa jest prawdziwy i osobisty, brzmi jak nawiedzony i samotny, bez niczego, poza swoją gitara akustyczną, która dotrzymuje mu towarzystwa w bezkresnej próżni czasu. Jest prawdziwa gorycz w sposobie, w jaki śpiewa „Ona potrzebuje kogoś, na kogo może krzyczeć” i prawdziwe poczucie żalu, gdy wtóruje mu „A ja jestem takim dupkiem, że sprawiam, że czuje się tak źle”. To jedna z tych piosenek, które mogłyby trwać bez końca, jej żałobne smyczki i harmonijka zawodzą niczym fale wynurzające się z oceanu smutku. Utwory na płycie sprawiają wrażenie, jakbyś siedział i patrzył na to, co dzieje się na świecie, pozwalając mu przemijać, będąc zbyt wyczerpanym i załamanym by cokolwiek z tym zrobić. Warto zauważyć, że podczas gdy teksty są ważnym punktem płyty to aranże wciąż robią wiele, by stworzyć to poczucie izolacji, które sprawia, ze tekst naprawdę rezonuje. Tak wiele smutku jest przekazywane przez solówki gitarowe gdy pojedyncze nuty jak widmo rozpływają się we mgle. Nie umniejsza to oczywiście emocjonalnego wydźwięku całego albumu. Jest to przejmująca i ludzka ucieczka w depresję i zauważcie, że wcale przy tym nie jest nudna. To płyta na samotne deszczowe dni, albo na bycie na plaży i obserwowanie morze przy okazji rozmyślając o życiu i innych rzeczach. O proszę.
Zgadza się, możesz tego słuchać na plaży!
Po prostu wybierz dzień, kiedy nie jest zbyt słonecznie i spróbuj poszybować wśród ulotnych dźwięków mew.

Obrazek
Awatar użytkownika
SafeMan
maxi-singel kompaktowy
Posty: 760
Rejestracja: 29.10.2019, 14:25
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Post autor: SafeMan »

Najlepszy Young.
Awatar użytkownika
Oleeks
singel analogowy
Posty: 353
Rejestracja: 05.04.2015, 18:24
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Oleeks »

W mojej opinii to też najlepszy Young. Uwielbiam ten album miłością bezgraniczną, zwłaszcza za drugą część, gdzie ta melancholia i emocjonalność się potęguję. Natomiast czy to najbardziej rozgoryczone wydawnictwo? Tego nie jestem w stanie jednogłośnie stwierdzić. Wydaje mi się, że palmę pierwszeństwa dzierży tutaj Tonight's The Night. Tam to są w zasadzie czyste emocje i jedno wielkie rozgoryczenie.

Ja w ogóle odnoszę wrażenie, że Neil Young nagrał mnóstwo genialnych albumów, ale tylko On The Beach śmiało można postawić w niewielkim gronie tych największych. Tak w jednym szeregu z Blood on the Tracks chociażby.
Awatar użytkownika
SafeMan
maxi-singel kompaktowy
Posty: 760
Rejestracja: 29.10.2019, 14:25
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Post autor: SafeMan »

Oleeks pisze:W mojej opinii to też najlepszy Young. Uwielbiam ten album miłością bezgraniczną, zwłaszcza za drugą część, gdzie ta melancholia i emocjonalność się potęguję. Natomiast czy to najbardziej rozgoryczone wydawnictwo? Tego nie jestem w stanie jednogłośnie stwierdzić. Wydaje mi się, że palmę pierwszeństwa dzierży tutaj Tonight's The Night. Tam to są w zasadzie czyste emocje i jedno wielkie rozgoryczenie.

Ja w ogóle odnoszę wrażenie, że Neil Young nagrał mnóstwo genialnych albumów, ale tylko On The Beach śmiało można postawić w niewielkim gronie tych największych. Tak w jednym szeregu z Blood on the Tracks chociażby.
Zgadzam się z każdym słowem Twojej wiadomości, Oleeks :D

On the Beach to dla mnie album 10/10, czyli jak Blood on the Tracks, ale z dyskografii Younga to moim zdaniem jedyna "dycha". Ma za to sporo "dziewiątek" ;)
Awatar użytkownika
Oleeks
singel analogowy
Posty: 353
Rejestracja: 05.04.2015, 18:24
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Oleeks »

Często jestem bezkrytyczny wobec twórczości Younga. Zasadniczo tylko Landing on Water jest dla mnie asłuchalne, ale w przypadku Dylana tez jest tylko jedna taka pozycja - Empire Burlesque :)

Natomiast to, za co szanuję niezwykle Younga, a czego brakuje innym artystom z tamtych lat to otwartość na nowe koncepcje. Pomijam w tym miejscu szukanie pomysłu na siebie w latach osiemdziesiątych, bo z większym lub mniejszym skutkiem taką próbę podejmowało większość artystów. Youngowi chciało się szukać nowych sposobów wyrazu wtedy gdy inni już dawno odcinali kupony. Ekologiczne, zaangażowane koncept albumy? Były. Lo-fi w stylu Daniela Johnstona? Był. Album z rzężeniem gitary elektrycznej w noise rockowym sosie okraszony teledyskiem do całości? No jasne, że tak! Albo ten średnio udany album o przerobionym Chevrolecie na auto elektryczne. Pomysł conajmniej ekscentryczny, albo świadczy o jakiś poszukiwaniach. Za to go cenię, bo nigdy nie wiadomo co zmaluje!
Awatar użytkownika
greg66
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4162
Rejestracja: 31.08.2008, 22:00
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Post autor: greg66 »

Ja Younga biorę całego oprócz wspomnianych przeze mnie na początku wątku dwóch płyt z lat 80-tych. Bardziej podchodzi mi okres powiedzmy farmersko- rockowy ale i te ostrzejsze płyty też są do wysłuchania. Myślę, że Young wygrywa tym, że pomimo np. ostrych dźwięków (Ragged Glory) zawsze dołoży do tych rytmów jakąś melodię, która daje chwilę wytchnienia. U swoich ulubionych wykonawców raczej nie mam pozycjonowania albumów, jest tylko, które częściej słucham, chociaż tutaj to jestem wielkim fanem "Rust Never Sleeps". Ale to też pierwsza moja płyta, która słyszałem Kowboja.
Oleeks masz rację, też cenię za to Younga. Te jego poszukiwania są naprawdę ciekawe, weźmy właśnie "Le Noise" ciężka płyta, słucham rzadko ale po trzydziestu kilku latach tworzenia nie odcina kuponów tylko daje nam ostrą, psychodeliczną płytę, na której sam wyładowuje pełną agresję, oczyszcza się z tego co wokół.
Cholera dobrze że są tacy artyści i dobrze że mamy możliwości słuchania ich twórczości.
Awatar użytkownika
Oleeks
singel analogowy
Posty: 353
Rejestracja: 05.04.2015, 18:24
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Oleeks »

greg66 pisze:Ja Younga biorę całego oprócz wspomnianych przeze mnie na początku wątku dwóch płyt z lat 80-tych.
No to ciekawe. Trans faktycznie jest nieudanym eksperymentem, ale ma dla mnie więcej do zaoferowania niż chociażby "Everybody Rockin" które jest kichą totalną. Za to Reactor to bardzo przyzwoita płyta. Z lat '80 bardziej cenię tylko "This Note's for You".
Awatar użytkownika
greg66
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4162
Rejestracja: 31.08.2008, 22:00
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Re: Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Post autor: greg66 »

Tonight's the Night /1975/

Gdy lato zamieniło się w jesień w 1973 roku, osiemnaście miesięcy po tym, jak album „Harvest” trafił do sklepów, Young miał 27 lat. Scena miłości i pokoju nadal funkcjonowała ale złe rzeczy, które przyniosła zaczynały pokazywać swoją drugą stronę. Gdy osiągasz swoje lata, pijesz za dużo, bierzesz za dużo narkotyków i przebywasz z ludźmi, którzy robią to samo spostrzegasz, że niektórzy twoi kumple idą za daleko. Ciała, które w młodości wydawały się niezniszczalne, zaczynają się poddawać. Dobre czasy nie są już tak dobre. W sierpniu 1973 roku, kiedy Young rozpoczął sesje z których powstała większa część „Tonight’s the Night”, znalazł się on w samym sercu takiej sceny.

Dwa wydarzenia w ciągu poprzednich dziesięciu miesięcy wstrząsnęły Neilem do głębi i ukształtowały to, jak powstał ten album. Były to smutne wieści. Najpierw zmarł gitarzysta i przyjaciel Danny Whitten (opisywałem to wydarzenie przy okazji kilku słów o „On the Beach”) przedawkowując valium a w czerwcu 1973 roku z powodu przedawkowania heroiny odszedł Bruce Berry, roadie dla Crosby’ego, Stillsa, Nasha i Younga i niezapomniany przyjaciel Youngowej sceny w L.A.

Tak więc „Tonight’s the Night” jest obarczony pewną dozą legendy, a mnóstwo opisów tej płyty stawią ją w charakterze przygnębienia, mroczności, stracie, zniszczeniu i końcu. Ale tak naprawdę jak słuchasz tego lp. to masz wrażenie jakbyś uczestniczył w hałaśliwej imprezie zorganizowanej przez bandę wykolejeńców, którzy bawią się swoim życiem.

Posłuchaj wokalu. W „Mellow My Mind” Neil śpiewa niczym zamroczony alkoholem gość. Nie lepiej jest w tytułowym. To nie jest zarzut. To jest wściekłość i jednak ból.

„Tonight’s the Night” jest albumem nie tyle o śmierci, co o żałobie. I choć chcielibyśmy myśleć o żałobie jako o godnym, opartym na rytuale działaniu – czarny welon, pełen stół, bliscy na zawołanie – to prawda jest taka, że żałoba może być niechlujna i wymykać się spod kontroli. Czasami żałoba może nawet wyglądać jak makabryczna celebracja, obejmująca życie jedną ręką, trzymając w drugiej skuloną postać śmierci. W takim właśnie miejscu znalazł się Young i jego zespół w tym okresie.

Kilka numerów wydaje się na początku istnieć bardziej dla grających je ludzi niż dla słuchacza, ale to poczucie wspólnoty między muzykami okazuje się być ogromną częścią uroku. „Speakin’ Out” to dźwięk zespołu, który czuje swoją drogę przez najbardziej podstawowe zmiany nut, ale nie to jest najważniejsze. Znaczenie leży w słuchaniu tych ludzi w tym pomieszczeniu, grających razem, w uczuciu, które wyczarowują swoją obecnością. Piękno muzyki leży w jej niedoskonałościach. W wspomnianym już „Mellow My Mind”, który ma niedokończony charakter, napięcie wywołuje wokal, który jest tak wyczuwalny, że każda zwrotka nabrzmiewa bólem, co jest niemal nieznośnie poruszające.

„Roll Another Number (For the Road)” to piosenka o końcu długiej nocy obezwładniającego upojenia alkoholowego w wykonaniu zespołu, który brzmi jakby właśnie doświadczył tej długiej nocy.

Neil zawsze był prawdziwym wyznawcą pokolenia hipisów, ale tutaj spojrzał na to bardziej trzeźwo. „Nie wrócę na Woodstock przez jakiś czas”, śpiewa w „Roll Another Number”, wyjaśniając, że jest „milion mil od tamtego dnia”. Droga, którą przebyło tak wielu z jego pokolenia, doprowadziła go tutaj, pijanego na ciemnej scenie, śpiewającego piosenki o śmierci i bezsensownej stracie.

Wyczarowujący piękno Ben Keith, grając na pedal steel, zapewnia warstwę napięcia w stosunku do często niechlujnej gry i szorstkiego brzmienia. W jego rękach dźwięki pedal steel nadają każdej piosence symfoniczną wielkość, a także poczucie życiowej godności. Popisowym numerem jest „Albuquerque”. Podczas gdy Young śpiewa o znikającym zachodnim krajobrazie, Keith wyczarowuje ogromne cumulusy, nadając im podskórny żal.

Stratę Whittena honoruje włączenie do albumu piosenki „Come on Baby, Let’s Go”, którą skomponował wraz z Youngiem i Crazy Horse w 1970 roku. Śmierć Whittena wydaje się niemożliwa, gdy ta piosenka tętni wielkim życiem. To zarówno celebracja, jak i lament. Słychać ich głosy w refrenie, słychać tych dwóch muzyków uświadamiających sobie w jednej chwili potęgę tego, co mogą zrobić razem. A album bierze tę ideę jako całość i rozszerza ją na nas. Ten rockowy show zaprojektowany został tak abyśmy czuli się jak na seansie obcowania ze zmarłymi.

Ale w końcu „Tonight’s the Night” to tak naprawdę płyta o życiu. Jak pijak pod koniec długiej nocy lub bokser ledwo trzymający się na nogach, płyta zatacza się, potyka i rzuca do przodu. Ten chwiejny chód może być oznaką uszkodzenia lub kontuzji, może być również znakiem sprzeciwu. Ponieważ jakaś siła, czy to zewnątrz, czy to coś, co sam na siebie sprowadzasz, próbuje cię sparaliżować. Ale tu musisz już sam się zatrzymać i zastanowić, bo wybrać drogę jest łatwo, problemem jest, aby była ona właściwa.
Awatar użytkownika
SafeMan
maxi-singel kompaktowy
Posty: 760
Rejestracja: 29.10.2019, 14:25
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Post autor: SafeMan »

Świetny opis jednej z najlepszych płyt Younga. Sam na początku jej nie rozumiałem, dopiero zrozumienie treści, przekazu i klimatu pozwoliło mi na pełne docenienie.
Awatar użytkownika
greg66
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4162
Rejestracja: 31.08.2008, 22:00
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Re: Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Post autor: greg66 »

Dzięki. Im bardziej wsłuchuje się w Neila tym bardziej cieszę się że jest ze mną już prawie czterdzieści lat.
A najnowszą słyszałeś. Polecam.
Awatar użytkownika
SafeMan
maxi-singel kompaktowy
Posty: 760
Rejestracja: 29.10.2019, 14:25
Lokalizacja: Gdańsk
Kontakt:

Re: Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Post autor: SafeMan »

Właśnie wiem, że Neil wciąż wydaje płyty warte przesłuchania, jednak jakoś nie miałem okazji chwycić po te nowsze tytuły. Nadrobię!
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Re: Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Post autor: Maciek »

Youtube podpowiedział mi niedawno taki film z lat 70., w którym Neil znajduje bootlegi ze swoich koncertów w jednym ze sklepów płytowych:
https://youtu.be/N-3rFhXVrvI
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
greg66
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4162
Rejestracja: 31.08.2008, 22:00
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Re: Rock'n'rollowy cowboy - Neil Young

Post autor: greg66 »

American Stars 'N Bars /1977/

Obrazek

1. The Old Country Waltz
2. Saddle Up the Palomino
3. Hey Babe
4. Hold Back the Tears
5. Bite the Bullet
6. Star of Bethlehem
7. Will to Love
8. Like a Hurricane
9. Homegrown

W całej swojej karierze Neil Young znany jest z podejmowania impulsywnych decyzji. W połowie lat 70-tyh nagrywał różne albumy, które gotowe były do wydania, ale w ostatniej chwili zmieniał zdanie. Porzucił „Homegrown” i zamiast niego zdecydował się wydać „Tonight’s the Night”. „American Stars ‘N Bars” to kolejny przykład nieprzewidywalności Younga. Zamiast tej płyty miała ukazać się retrospektywna kolekcja „Decade”. W przeciwieństwie do „Homegrown”, który ukazał się dopiero po wielu latach, „Decade” został opóźniony i ujrzał światło dzienne w październiku 1977 roku, pięć miesięcy po wydaniu „American Stars ‘N Bars”.

Tytuł albumu „American Stars ‘N Bars”, jest grą słów z przydomkiem flagi Konfederacji, i w momencie jego wydania wydawał się być chytrą ripostą na Lynyrd Skynyrd i innych rockmanów z Nowego Południa urażonych dosadnym komentarzem Neila na temat życia poniżej linii podziału Stanów w utworach takich jak „Southern Man” i „Alabama”. Okładka płyty autorstwa aktora Deana Stockwella przedstawia otynkowanego Neila, leżącego twarzą w dół na podłodze w salonie. Sfotografowany przez szybę, obiektyw spogląda na czerwoną sukienkę i czarne pończochy kabaretki bez twarzy barowej chwytającej do połowy opróżnioną butelkę whisky. Odwrotna strona stanowi kontrast z kolażem przedstawiającym indiańską squaw wielkości Empire State Building nad krajobrazem ośnieżonych gór i tipi. Muzyka wypełniająca album stanowi różne style muzyczne, Young urzeka wszystkim, od country rocka, folkowych ballad po tlący elektryczny sześciostrunowy grzmot, po którym płyta płonie długo jeszcze po tym jak nuty ucichną. Kiedy po raz pierwszy Neil zaczął układać piosenki przeznaczone na album, pisał szybko i wściekle będąc po niedawnym rozstaniu z żoną aktorką Carrie Snodgress. Miłość, strata i pożądanie mocno ciążyły na jego duszy. W poszarpanym stanie emocjonalnym Muzyk skomponował jedne z najbardziej osobistych piosenek w swojej karierze. Już otwierający płytę „The Old Country Waltz” rozpoczyna się płaczliwymi skrzypcami i przygnębionym, zmęczonym głosem którym, Young opowiada smutną historię o tym, jak otrzymał wiadomość z drugiej ręki, że jego żona odchodzi. Brzmi jakby miał zaraz umrzeć. Oszołomiony, jedyną rzeczą, którą robi to kontynuuje grę ze swoim zespołem w pustym barze, mając nadzieję, ze gitara pedal steel „odbijająca się echem od ściany” jakoś go pociągnie. Kowbojski chórek złożony z Lindy Ronstadt i nieznanej wówczas Nicolette Larson brzmi bardziej zniechęcającą niż pocieszająco, bardziej jak syrena napędzana szklanką tequili niż anioł w niebieskiej sukience. Po nim następuje bardziej optymistycznie brzmiący „Saddle Up the Palomino” w którym autor zaczyna pożądać żony sąsiada swojego, Carmeliny. Piosenka zawiera świetny gitarowy riff, więcej skrzypiec oraz niezapomnianą metaforę nieodwzajemnionej miłości jako „zimnej miski chili”. Skoczny country rocker „Hey Babe” wnosi trochę wolności w tą przytłaczającą niepewność bohatera a „Hold Back the Tears” brzmi jak rodzaj rady, którą przyjaciel bezradnie oferuje po miażdżącym rozstaniu, być może próbując nieco zbyt mocno, gdy optymistycznie oferuje: „za następnym rogiem może czekać twoja prawdziwa miłość”. To kolejny numer utrzymany w style country ze skrzypcami w roli głównej. Tłuste, rockowe uderzenie następuje podczas „Bite the Bullet”. Na okładce opisane jest, że wokalistki Ronstadt i Larson zostały nazwane jako „The Bullets”. Young wkrótce nawiązał krótki romans z Larson, która miała hit Top 10 ze swoim wykonaniem „Lotta Love” Younga, utworu pierwotnie przeznaczonego na ten album, ale zapomnianego i wskrzeszonego przez Larson po tym, jak znalazła kasetę magnetofonową leżącą na podłodze jego samochodu. „Bite the Bullet” celebruje obsesję Neil na punkcie „królowej sali barowej”. Wyrażenie „ugryźć kulę”, które po raz pierwszy pojawiło się w powieści Rudyarda Kiplinga oznaczało znieść coś zarówno bolesnego jak i nieuniknionego. W przypadku Younga jest to seksualne: tęskni za „chodzącą maszyną miłości” i „chciałby usłyszeć jej krzyk, gdy gryzie kulę”.

„Star of Bethlehem” to spokojna ballada w stylu Younga, to akustyczna opowieść o lampie delikatnie świecącej w korytarzu. Utwór (z udziałem Emmylou Harris) oddaje eteryczną ulotną jakość życia, gdy Young odtwarza poczucie tajemniczości i zachwytu, jakiego doświadcza się , patrząc w górę na Drogę Mleczną. Piosenki Younga zawsze były mieszanką obrazów. Od czasów Buffalo Springfield, jego teksty przywoływały mityczny krajobraz Ameryki Północnej, gdzie wszystko może się zdarzyć w granicach jego wyobraźni. Rdzenni Amerykanie („Broken Arrow, „Pocahontas, Marlon Brando and Me”), kosmici w srebrnych statkach kosmicznych i rycerze w zbrojach („After the Gold Rush”) współistnieją zarówno w ponadczasowym miasteczku na granicy, jak i na odludnej plaży na krańcu świata („On the Beach”). „Will to Love” ze swoimi delikatnymi, szumiącymi wibracjami i upaloną, oświetloną świecami atmosferą brzmi jak dziwna, zawadiacka zaduma z Neilem brzdąkającym na gitarze przed ryczącym otwartym kominkiem, czującym powiew błogiego hipisowskiego uroku. Epicki „Like A Hurricane” wyczarowuje wizję nawiedzonego zamglonego baru podczas, gdy Young wyciąga ze swojego Les Paula przesiąknięte emocjami zniekształcone dźwięki, jego riffy zawsze pozostają melodyjne. Śpiewając prosto z oka burzy, dostarcza potem dwie miażdżące solówki po obu stronach segmentów słonecznych. I ten moment, w którym powtarza jedną konkretną frazę, prawie tak, jakby starał się przeciągnąć nuty przez ciernisty żywopłot prowadząc do zakończenia, w którym doprowadza swoją grę do granicy białego szumu. „Homegrown” nagrany w tym samym czasie również ma rockowy charakter dzięki przesterowanej gitarze elektrycznej Younga. To ukłon w stronę fanów organicznych upraw, którzy odwrócili się od wyścigu szczurów i przenieśli na wieś, by prowadzić bardziej naturalne życie. „To dobra rzecz”, jak śpiewał Young.
ODPOWIEDZ