Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
https://www.youtube.com/watch?v=bgwPwlGq6lw
Jak już wspomniałem na początku - otwierający utwór Telepatia to jak spotkanie z dawno niewidzianym bliskim przyjacielem - pewnie wielu tak ma gdy do takiego spotkania dojdzie - to wówczas mijający czas przestaje mieć znaczenie - czy to rok, dwa, pięć, dziesięć czy dwadzieścia - to jakby nie widzieć tej persony raptem parę tygodni - takie przemożne odczucie deja vu czy ichigo ichie - towarzyszy nam nieustannie i rośnie z każdą frazą i każdą kolejną kompozycją.
Piękne delikatne zagrane z ogromnym wyczuciem frazy na gitarze i basie - z rozmysłem serwowane i dozowane flażolety, zagrywki slide wciągają w cudowną podróż by w środkowej części rozkręcić się w kapitalne zespołowe granie - wielka zasługa w doskonale brzmiącej najnowszej płycie Krzyśka ma bez wątpienia jego wysoce uzdolniony syn Marcin - jego gra jest soczysta, wysoce przemyślana i nad wyraz dojrzała obok świeżości i odpowiedniej spontaniczności we właściwych momentach. Może to wręcz "cichy bohater" tego krążka ? - nie będzie przesady gdy napiszę, że od czasów rwącej się współpracy z Surzynem - TAAAKIEGO perkusisty basista potrzebował i nie mógł sobie wymarzyć - niczego nie ujmując znakomitym pałkerom jak Dąbrówka czy śp. Grzegorz Grzyb - któremu jest dedykowana jedna z kilku zamieszczonych na krążku urokliwych ballad -
https://www.youtube.com/watch?v=WP_KgAc6TY8
Zaczyna frazą silnie mogącą kojarzyć z Tutu Milesa - jego owocnego okresu współpracy z Marcusem Millerem czy generalnie jego silnie zelektryzowanymi bandami z drugiej połowy lat 80 - gdy jak trafnie określił jeden recenzent - to były doskonale skalibrowane i zestawione precyzyjne maszyny zdolne pędzić w zawrotnym tempie bez najmniejszego potknięcia jak również snuć mrocznymi zaułkami i zakamarkami mrocznych dzielnic tworząc idealnie nastrój nocnego życia i rozpaczy człowieka po przejściach. Taka jest również ta ballada. Lider wykonywał ją z powodzeniem od paru lat na solowych recitalach - nie zawsze mając w zanadrzu gotowy tytuł - zwykle dedykując zmarłemu przedwcześnie przyjacielowi - nie tylko wybornemu perkusiście ale i człowiekowi wielu pasji - np. nieokiełznanemu kolarzowi - jak mówił mroczny i sadystyczny prezydent Snow z Głodowych Igrzysk - ".... to co kochamy najmocniej może nas równie skutecznie najlepiej zabić....".
Inną cudowną balladą jest wiele mówiąca w tytule Pandemia:
https://www.youtube.com/watch?v=uXMoiDMh-Ug
Zaczyna od kreowanego z powodzeniem stosownego na syntezatorach klimatu - głównie najbardziej ukochanego Moon.... Ocean.... Pacific... coś-tam-coś-tam.... Krzysiek na koncertach z przekąsem i zwadą mawiał - że tak kocha ten sound, że niekiedy pozwala mu wybrzmieć i sam zapomina o całym świecie - może słuchać tylko tego i zapomina, że sam musi potem coś zagrać - staje fanem / słuchaczem a mniej muzykiem - ja również go uwielbiam - mam to na Korgu Karma i Korgu Micro-X - choć podejrzewam, że na pewno niczym wyborny cukiernik basista nałożył kilka na to dodatkowych warstw - nie jestem pewien czy przypadkiem nie inkrustował to jeszcze czymś z Wavestation czy Wavestate - ciekawie ta Pandemia rozwija dalej w świetne zespołowe pulsujące granie - pojawia motyw rodem z filmów o Jamsie Bodzie i delikatna solówka innego "cichego bohatera" krążka czyli Waldka Gołębskiego na coraz rzadziej w naszej krajowej scenie używanego EWI - a gra niezwykle oszczędnie, ascetycznie - jego podejście może przywoływać dalekie echa Breckera w Steps Ahead czy Mintzera w Yellowjackets - co warte docenienia - jego budowanie frazy jest bliższe nietypowym i granym nijako "od środka" i "od-końca" dla późnego Milesa Davisa niż dla standardowych saksofonistów tryskających kaskadą pomysłów i grających tysiącem nut - sam sound i barwa EWI bywa też lekko "przytłumiona". Muzyk nie zadowala się oczywistymi rozwiązaniami - szuka trudniejszych dróg - zwodzi - pojawia często w najmniej spodziewanych momentach.
Jest lekki melodyjny, żartobliwy, filuterny, rezolutny - przypominający dawne wesołe i rozrywkowe czasy String Connection - Papierek:
https://www.youtube.com/watch?v=RAUKB5TWajM
Echem Message From Spain jest również znana z koncertów Brasilianka - kłania Corea, Return i Meola jak również najlepsza i smakowita Spyro Gyra z drugiej połowy lat 80 gdy brylowali tam boski perkusista Richie Morales, basista Oskar Cartaya i Julio Fernandez.
https://www.youtube.com/watch?v=pGnwlfYHsa8
Ciekawie brzmi Polski Blues - z soundem i feelingiem przywołującym przynajmniej na początku Mike`a Oldfielda i jego niedoceniony Guitars - ale i pojawiają frazy i nawiązania do bluesującego Hacketta - może jedynie drobniutkim zgrzytem jest znów rapowana wstawka po węgiersku - przykład na specyficzne poczucie humoru lidera:
https://www.youtube.com/watch?v=BNp-kfwpUMI
Zaskoczeniem dla mniej osłuchanym z dokonaniami i ostatnimi inspiracjami Ścierańskiego może być obdarzony silnie rockowym ciosem Protest ( czyżby pokłosie wydarzeń sprzed 2 lat i 8 gwiazdkami ) - Protest - rodem z solowym najlepszych płyt Steve Vai, Satrianiego, Johnsona, Lukathera i Petrucciego - zadziwiające jakie niebywałe postępy poczynił nasz basista i tu wymiata jak stary metalowy weteran:
https://www.youtube.com/watch?v=KgUSnt-bngc
Pewnym aneksem i erratą do wcześniejszego krążka Night Lakes - jest niemalże zaczerpnięty z niego zamykający całość, dający wytchnienie - uroczy drobiażdżek, mała igraszka na solową gitarę Taniec:
https://www.youtube.com/watch?v=V2ylK0CqJNM
Innym moim faworytem uwodzącym niepowtarzalną melodyką, rozkołysaną rytmiką przywołującym cudowne i hołubione przeze mnie albumy GRP - Lee Ritenoura - zmysłowe, rozerotyzowane, kochliwe, czułe - Colour Rit i Festiwal - jest Coś Nieprzyzwoitego:
https://www.youtube.com/watch?v=8wUVrXdahDQ
Mamy ciekawy niczym u namiętnych znających się na wylot wyborne unisony i dialogi EWI i basu. Sama solówka EWI również przywołuje najlepsze lata gościnnego udzielania muzyków Yellowjackets w rozmaitych projektach i konstelacjach.
Inną balladą jest Rokokoko, idealna na nocne czuwanie i obserwowanie gwiazd, gdy zamykają wszystkie knajpy i podczas wracania z długiej podróży do domu - tu EWI zdaje się być tęsknym wezwaniem bliskiej osoby czekającej naszego bezpiecznego powrotu do domu - jak dobrze gdy ktoś na nas czeka z utęsknieniem a nie puste mieszkanie.
O największej perle w koronie zestawu czyli Kopanie Ziemniaków już wspomniałem - nie można się w niej nie zakochać:
https://www.youtube.com/watch?v=qmou4J4zlkc
Dawniej do znudzenia pisałem i podkreślałem jako zgoła największy atut płyt Ścierańskiego - tworząc urokliwą, skrzącą się od kolorów muzykę - oddaje od siebie coś - daje fanom coś do czego człowiek chce / pragnie - nieustannie powracać - muzyka która stanowi doskonałe dopełnienie / tło naszego codziennego życia - jest esencją życia - chce się do niej co rusz powracać i tak nam wchodzi w krew - nie może być inaczej. To ważna lekcja pokory dla tych którzy wydają płyty - kto zechce sięgać po ich "odkrycia - wykopaliska" za kilka lat ? - a po śliczną muzykę Ścierańskiego człowiek naturalnie, spontanicznie, ze szczerej potrzeby serca będzie sięgał nieustannie, w niej jest wszystko - każda pora roku, np obecne zanikające barwy jesieni, rozterki, wątpliwości, chęć wytchnienia, nadzieja, zgrywa, żart, wygłup, poważny osąd.
Jak już wspomniałem na początku - otwierający utwór Telepatia to jak spotkanie z dawno niewidzianym bliskim przyjacielem - pewnie wielu tak ma gdy do takiego spotkania dojdzie - to wówczas mijający czas przestaje mieć znaczenie - czy to rok, dwa, pięć, dziesięć czy dwadzieścia - to jakby nie widzieć tej persony raptem parę tygodni - takie przemożne odczucie deja vu czy ichigo ichie - towarzyszy nam nieustannie i rośnie z każdą frazą i każdą kolejną kompozycją.
Piękne delikatne zagrane z ogromnym wyczuciem frazy na gitarze i basie - z rozmysłem serwowane i dozowane flażolety, zagrywki slide wciągają w cudowną podróż by w środkowej części rozkręcić się w kapitalne zespołowe granie - wielka zasługa w doskonale brzmiącej najnowszej płycie Krzyśka ma bez wątpienia jego wysoce uzdolniony syn Marcin - jego gra jest soczysta, wysoce przemyślana i nad wyraz dojrzała obok świeżości i odpowiedniej spontaniczności we właściwych momentach. Może to wręcz "cichy bohater" tego krążka ? - nie będzie przesady gdy napiszę, że od czasów rwącej się współpracy z Surzynem - TAAAKIEGO perkusisty basista potrzebował i nie mógł sobie wymarzyć - niczego nie ujmując znakomitym pałkerom jak Dąbrówka czy śp. Grzegorz Grzyb - któremu jest dedykowana jedna z kilku zamieszczonych na krążku urokliwych ballad -
https://www.youtube.com/watch?v=WP_KgAc6TY8
Zaczyna frazą silnie mogącą kojarzyć z Tutu Milesa - jego owocnego okresu współpracy z Marcusem Millerem czy generalnie jego silnie zelektryzowanymi bandami z drugiej połowy lat 80 - gdy jak trafnie określił jeden recenzent - to były doskonale skalibrowane i zestawione precyzyjne maszyny zdolne pędzić w zawrotnym tempie bez najmniejszego potknięcia jak również snuć mrocznymi zaułkami i zakamarkami mrocznych dzielnic tworząc idealnie nastrój nocnego życia i rozpaczy człowieka po przejściach. Taka jest również ta ballada. Lider wykonywał ją z powodzeniem od paru lat na solowych recitalach - nie zawsze mając w zanadrzu gotowy tytuł - zwykle dedykując zmarłemu przedwcześnie przyjacielowi - nie tylko wybornemu perkusiście ale i człowiekowi wielu pasji - np. nieokiełznanemu kolarzowi - jak mówił mroczny i sadystyczny prezydent Snow z Głodowych Igrzysk - ".... to co kochamy najmocniej może nas równie skutecznie najlepiej zabić....".
Inną cudowną balladą jest wiele mówiąca w tytule Pandemia:
https://www.youtube.com/watch?v=uXMoiDMh-Ug
Zaczyna od kreowanego z powodzeniem stosownego na syntezatorach klimatu - głównie najbardziej ukochanego Moon.... Ocean.... Pacific... coś-tam-coś-tam.... Krzysiek na koncertach z przekąsem i zwadą mawiał - że tak kocha ten sound, że niekiedy pozwala mu wybrzmieć i sam zapomina o całym świecie - może słuchać tylko tego i zapomina, że sam musi potem coś zagrać - staje fanem / słuchaczem a mniej muzykiem - ja również go uwielbiam - mam to na Korgu Karma i Korgu Micro-X - choć podejrzewam, że na pewno niczym wyborny cukiernik basista nałożył kilka na to dodatkowych warstw - nie jestem pewien czy przypadkiem nie inkrustował to jeszcze czymś z Wavestation czy Wavestate - ciekawie ta Pandemia rozwija dalej w świetne zespołowe pulsujące granie - pojawia motyw rodem z filmów o Jamsie Bodzie i delikatna solówka innego "cichego bohatera" krążka czyli Waldka Gołębskiego na coraz rzadziej w naszej krajowej scenie używanego EWI - a gra niezwykle oszczędnie, ascetycznie - jego podejście może przywoływać dalekie echa Breckera w Steps Ahead czy Mintzera w Yellowjackets - co warte docenienia - jego budowanie frazy jest bliższe nietypowym i granym nijako "od środka" i "od-końca" dla późnego Milesa Davisa niż dla standardowych saksofonistów tryskających kaskadą pomysłów i grających tysiącem nut - sam sound i barwa EWI bywa też lekko "przytłumiona". Muzyk nie zadowala się oczywistymi rozwiązaniami - szuka trudniejszych dróg - zwodzi - pojawia często w najmniej spodziewanych momentach.
Jest lekki melodyjny, żartobliwy, filuterny, rezolutny - przypominający dawne wesołe i rozrywkowe czasy String Connection - Papierek:
https://www.youtube.com/watch?v=RAUKB5TWajM
Echem Message From Spain jest również znana z koncertów Brasilianka - kłania Corea, Return i Meola jak również najlepsza i smakowita Spyro Gyra z drugiej połowy lat 80 gdy brylowali tam boski perkusista Richie Morales, basista Oskar Cartaya i Julio Fernandez.
https://www.youtube.com/watch?v=pGnwlfYHsa8
Ciekawie brzmi Polski Blues - z soundem i feelingiem przywołującym przynajmniej na początku Mike`a Oldfielda i jego niedoceniony Guitars - ale i pojawiają frazy i nawiązania do bluesującego Hacketta - może jedynie drobniutkim zgrzytem jest znów rapowana wstawka po węgiersku - przykład na specyficzne poczucie humoru lidera:
https://www.youtube.com/watch?v=BNp-kfwpUMI
Zaskoczeniem dla mniej osłuchanym z dokonaniami i ostatnimi inspiracjami Ścierańskiego może być obdarzony silnie rockowym ciosem Protest ( czyżby pokłosie wydarzeń sprzed 2 lat i 8 gwiazdkami ) - Protest - rodem z solowym najlepszych płyt Steve Vai, Satrianiego, Johnsona, Lukathera i Petrucciego - zadziwiające jakie niebywałe postępy poczynił nasz basista i tu wymiata jak stary metalowy weteran:
https://www.youtube.com/watch?v=KgUSnt-bngc
Pewnym aneksem i erratą do wcześniejszego krążka Night Lakes - jest niemalże zaczerpnięty z niego zamykający całość, dający wytchnienie - uroczy drobiażdżek, mała igraszka na solową gitarę Taniec:
https://www.youtube.com/watch?v=V2ylK0CqJNM
Innym moim faworytem uwodzącym niepowtarzalną melodyką, rozkołysaną rytmiką przywołującym cudowne i hołubione przeze mnie albumy GRP - Lee Ritenoura - zmysłowe, rozerotyzowane, kochliwe, czułe - Colour Rit i Festiwal - jest Coś Nieprzyzwoitego:
https://www.youtube.com/watch?v=8wUVrXdahDQ
Mamy ciekawy niczym u namiętnych znających się na wylot wyborne unisony i dialogi EWI i basu. Sama solówka EWI również przywołuje najlepsze lata gościnnego udzielania muzyków Yellowjackets w rozmaitych projektach i konstelacjach.
Inną balladą jest Rokokoko, idealna na nocne czuwanie i obserwowanie gwiazd, gdy zamykają wszystkie knajpy i podczas wracania z długiej podróży do domu - tu EWI zdaje się być tęsknym wezwaniem bliskiej osoby czekającej naszego bezpiecznego powrotu do domu - jak dobrze gdy ktoś na nas czeka z utęsknieniem a nie puste mieszkanie.
O największej perle w koronie zestawu czyli Kopanie Ziemniaków już wspomniałem - nie można się w niej nie zakochać:
https://www.youtube.com/watch?v=qmou4J4zlkc
Dawniej do znudzenia pisałem i podkreślałem jako zgoła największy atut płyt Ścierańskiego - tworząc urokliwą, skrzącą się od kolorów muzykę - oddaje od siebie coś - daje fanom coś do czego człowiek chce / pragnie - nieustannie powracać - muzyka która stanowi doskonałe dopełnienie / tło naszego codziennego życia - jest esencją życia - chce się do niej co rusz powracać i tak nam wchodzi w krew - nie może być inaczej. To ważna lekcja pokory dla tych którzy wydają płyty - kto zechce sięgać po ich "odkrycia - wykopaliska" za kilka lat ? - a po śliczną muzykę Ścierańskiego człowiek naturalnie, spontanicznie, ze szczerej potrzeby serca będzie sięgał nieustannie, w niej jest wszystko - każda pora roku, np obecne zanikające barwy jesieni, rozterki, wątpliwości, chęć wytchnienia, nadzieja, zgrywa, żart, wygłup, poważny osąd.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Ostatnio znów regularnie nie mogę się oderwać od Confusion - Tria Ścierańskiego z Pawłem i Surzynem.
Szata graficzna jest nad wyraz skromna - sam tytuł nieco żartobliwy - może świadome lub mniej - nawiązanie do kpin i szyderstw ze strony szczególnie starszych jazzmanów - że "młodsza" generacja gra z pasją swoje " fusion i confusion" - zamiast uczciwego i rzetelnego solidnego "Jazzu" - znów pomijam ciągnącą od wieków dyskusje " co jest prawdziwym JAZZEM a co nie". Co już miałem okazję wspominać śp. Jarek Śmietana nie mając słów uznania dla wirtuozerii, obrazowej wyobraźni i fantazji melodycznej Ścierańskiego niekiedy przemycał drobny "zarzut", że to co grał Krzysiek było wspaniałą muzyką - ale wielokrotnie niekoniecznie tył to "jazz".
Płyta dość krótka - ok 35 minut ale robi oszałamiające wrażenie - nawet zagraniczni miłośnicy nie szczędzą pochwał i w portalach wystawiają maksymalną ilość gwiazdek. To również nawiązuje do mądrych i głębokich refleksji Marka Surzyna - który nijako sugerował "odwrócenie sytuacji" - po licznych wojażach wskazywał - że wiele nacji ceni zagranicznych artystów - ale głównie szanuje i jest dumna z własnych twórców i ich dorobku - nie szuka inspiracji i niekończących się porównań stylistycznych na siłę. Refugee to pokazuje - szczególnie kunszt improwizatora, solisty, akompaniatora, człowieka od tła, ornamentów, niuansów, sekcji rytmicznej, solidnej bazy - wszystko w jednej osobie - bez tysiąca dogrywek ( no może paru niewinnych ) - niezwykłe jak te role się w tej kompozycji przeplatają. Wtedy lider jeszcze nie miał aż tak bogatego arsenału syntezatorów, midi basu, modułów, efektów jak mniej więcej dekadę później. Bez popadania w szowinizm i nacjonalizm ( "dobre bo nasze / Polskie ) - mało kto nawet z zagranicznych tuzów zdołał udźwignąć tyle ról, taką muzyczną i aranżacyjną odpowiedzialność - wszystko zagrane świadomie, na pełnym luzie, z oddechem, przestrzenią i niekiedy z czarującym "uśmiechem". Śmiem powiedzieć - że Refugee to jeden z najważniejszych kompozycji Krzyśka, ale i krajowego szeroko pojętego jazzu lat 80 czy niedościgniony wzór dla młodych adeptów tego instrumentu.
Stara Historia to taka "mini suita" - zaczyna mocnym bitem, funkiem a la elektryczny Davis z tamtego okresu - Decoy, You`re Under Arrest gdzie dawał błyszczeć młodym gwiazdom basu - Marcus Miller, Darryl Jones czy Benny Ritveld - pojawia nawet lekko orientalna melodia - mnie zabawnie kojarzy z rozwiązaniami harmonicznymi śp. Korzyńskiego i jego Podróży Pana Kleksa. Po raz pierwszy ( gdyż na Refugee raczej jest mało aktywny ) - błyszczy brat lidera na gitarze - mamy jego silne "bluesujące" pełna brudku ale silnie osadzone w stylistyce funkującego Milesa - partie gitary - kłania Scofield, Stern czy Robben Ford - na chwilę jest żartobliwa sekcja - parodia "marching bandów" - później pojawia enigmatyczna impresja na bass wzmocniony efektami solo - ale nie wiem czy to celowy zabieg, kpina ze słuchacza czy wina słabego studia lub nośnika jakim był winyl w niektórych miejscach - by po perkusyjnym mini solo doprowadzić do rozszalałego finału znów z pełnym pasji ognistym solem jakiego nie powstydziliby się ani Vai czy Satriani - lecz o wiele bardziej wyważone, subtelne i melodyjne. Paweł udowadnia w jakiej był wówczas wyśmienitej formie. Tacy wymiatacze jazz-fusion jak Gambale czy Henderson pokiwaliby z uznaniem głowami. Po razu kolejny polirytmiczne wsparcie Surzyna - człowieka o nieograniczonej inwencji.
Pierwszą stronę płyty zamyka jedna z dwóch kompozycji przypisanych perkusiście - Ostatni Akord - krótka impresja podobnie jak Funk Off - może przywoływać skojarzenia z niezobowiązującym jam session czy próbą dźwięku przed koncertem - szkic, drobne podejście czy okazja by w sklepie muzycznym sprawdzić czy głośniki spełniają wyśrubowane wymagania.
Dawniej zwykłem mawiać o ile pierwsza strona należy do Krzyśka i Marka - na drugiej jeszcze bardziej błyszczy gitara Pawła - oparty na kapitalnym riffie / motywie Blues na 7/8 - mnie nieco przywołuje klasyk Janis Joplin Move Over - znów te żarliwie zagrywki w duchu Scofielda, Sterna i Forda. Śledzenie solówek Pawła nigdy nie nudzi i dowodzi jak bardzo od czasów Laboratorium się rozwinął, jak odważnie sunie po strunach, szuka zgoła nieoczywistych rozwiązań i improwizuje "pomiędzy stylistykami / kategoriami i szufladkami" - jazzem, rockiem, funkiem i bluesem. Obecnie zapomina się jak wtedy był dobry. A skoro mowa o funku - miło słucha się rozbujanego - znów opartego na ciekawym i zapadającym w pamięć motywie i akompaniamencie - Antistatic - kłania Lee Ritenour chociażby z czasów projektu Friendship czy połowy lat 80 gdzie nieustannie zmieniał gitary i elektroniczną stylistykę przeplatał akustycznymi brzmieniami - jakie owoce dała jego inspirująca wielu ( Ścierański i Surzyn mieli oglądać z podziwem jego zespoły na festiwalach z którymi dzielili afisz ) współpraca z basistą Abrahamem Laborielem. A na finał tytułowy Confusion - pewnego rodzaju "klamra" i mocny akcent - rozśpiewana melodia serwowana przez gitarę i bas w pomysłowych konfiguracjach.
To już 35 lat od nagrania i wydania tego materiału - choć kompozycje miały powstać znacznie wcześniej. U nas wtedy prawie nikt tak nie grał - może niekiedy momentami Laboratorium ze Styłą czy Sounds and Colours Śmietany - pozostałe grupy, szczególnie na początku lat 90 serwowały popularny i uznawany przez establishment "bop-pol / pol-bop" - te wszystkie "dejwisy, silwery, rollinsy, aderlejki, birdy, ptaszynki i milianki" . W dalszym ciągu pozostaje znośnie brzmiący winyl - muzycznie jest fenomenalnie ale technicznie można chcieć o wiele więcej - bębny niekiedy jak to w polskich nagraniach brzmią "kartonowo-pudełkowato" choć Surzyn dokonuje cudów by to wrażenie zatrzeć - można popuścić wodze fantazji jak to by brzmiało w renomowanym zachodnim studio.
Nadal marzę i tysiące innych fanów nie tylko Ścierańskiego ale dobrej, rasowej i z fantazją zagranej muzyki instrumentalnej by Confusion WRESZCIE cieszył nasze uszy ze srebrnego krążka - zremasterowany i być może z jakimiś odrzutami z sesji czy utworami koncertowymi.
Szata graficzna jest nad wyraz skromna - sam tytuł nieco żartobliwy - może świadome lub mniej - nawiązanie do kpin i szyderstw ze strony szczególnie starszych jazzmanów - że "młodsza" generacja gra z pasją swoje " fusion i confusion" - zamiast uczciwego i rzetelnego solidnego "Jazzu" - znów pomijam ciągnącą od wieków dyskusje " co jest prawdziwym JAZZEM a co nie". Co już miałem okazję wspominać śp. Jarek Śmietana nie mając słów uznania dla wirtuozerii, obrazowej wyobraźni i fantazji melodycznej Ścierańskiego niekiedy przemycał drobny "zarzut", że to co grał Krzysiek było wspaniałą muzyką - ale wielokrotnie niekoniecznie tył to "jazz".
Płyta dość krótka - ok 35 minut ale robi oszałamiające wrażenie - nawet zagraniczni miłośnicy nie szczędzą pochwał i w portalach wystawiają maksymalną ilość gwiazdek. To również nawiązuje do mądrych i głębokich refleksji Marka Surzyna - który nijako sugerował "odwrócenie sytuacji" - po licznych wojażach wskazywał - że wiele nacji ceni zagranicznych artystów - ale głównie szanuje i jest dumna z własnych twórców i ich dorobku - nie szuka inspiracji i niekończących się porównań stylistycznych na siłę. Refugee to pokazuje - szczególnie kunszt improwizatora, solisty, akompaniatora, człowieka od tła, ornamentów, niuansów, sekcji rytmicznej, solidnej bazy - wszystko w jednej osobie - bez tysiąca dogrywek ( no może paru niewinnych ) - niezwykłe jak te role się w tej kompozycji przeplatają. Wtedy lider jeszcze nie miał aż tak bogatego arsenału syntezatorów, midi basu, modułów, efektów jak mniej więcej dekadę później. Bez popadania w szowinizm i nacjonalizm ( "dobre bo nasze / Polskie ) - mało kto nawet z zagranicznych tuzów zdołał udźwignąć tyle ról, taką muzyczną i aranżacyjną odpowiedzialność - wszystko zagrane świadomie, na pełnym luzie, z oddechem, przestrzenią i niekiedy z czarującym "uśmiechem". Śmiem powiedzieć - że Refugee to jeden z najważniejszych kompozycji Krzyśka, ale i krajowego szeroko pojętego jazzu lat 80 czy niedościgniony wzór dla młodych adeptów tego instrumentu.
Stara Historia to taka "mini suita" - zaczyna mocnym bitem, funkiem a la elektryczny Davis z tamtego okresu - Decoy, You`re Under Arrest gdzie dawał błyszczeć młodym gwiazdom basu - Marcus Miller, Darryl Jones czy Benny Ritveld - pojawia nawet lekko orientalna melodia - mnie zabawnie kojarzy z rozwiązaniami harmonicznymi śp. Korzyńskiego i jego Podróży Pana Kleksa. Po raz pierwszy ( gdyż na Refugee raczej jest mało aktywny ) - błyszczy brat lidera na gitarze - mamy jego silne "bluesujące" pełna brudku ale silnie osadzone w stylistyce funkującego Milesa - partie gitary - kłania Scofield, Stern czy Robben Ford - na chwilę jest żartobliwa sekcja - parodia "marching bandów" - później pojawia enigmatyczna impresja na bass wzmocniony efektami solo - ale nie wiem czy to celowy zabieg, kpina ze słuchacza czy wina słabego studia lub nośnika jakim był winyl w niektórych miejscach - by po perkusyjnym mini solo doprowadzić do rozszalałego finału znów z pełnym pasji ognistym solem jakiego nie powstydziliby się ani Vai czy Satriani - lecz o wiele bardziej wyważone, subtelne i melodyjne. Paweł udowadnia w jakiej był wówczas wyśmienitej formie. Tacy wymiatacze jazz-fusion jak Gambale czy Henderson pokiwaliby z uznaniem głowami. Po razu kolejny polirytmiczne wsparcie Surzyna - człowieka o nieograniczonej inwencji.
Pierwszą stronę płyty zamyka jedna z dwóch kompozycji przypisanych perkusiście - Ostatni Akord - krótka impresja podobnie jak Funk Off - może przywoływać skojarzenia z niezobowiązującym jam session czy próbą dźwięku przed koncertem - szkic, drobne podejście czy okazja by w sklepie muzycznym sprawdzić czy głośniki spełniają wyśrubowane wymagania.
Dawniej zwykłem mawiać o ile pierwsza strona należy do Krzyśka i Marka - na drugiej jeszcze bardziej błyszczy gitara Pawła - oparty na kapitalnym riffie / motywie Blues na 7/8 - mnie nieco przywołuje klasyk Janis Joplin Move Over - znów te żarliwie zagrywki w duchu Scofielda, Sterna i Forda. Śledzenie solówek Pawła nigdy nie nudzi i dowodzi jak bardzo od czasów Laboratorium się rozwinął, jak odważnie sunie po strunach, szuka zgoła nieoczywistych rozwiązań i improwizuje "pomiędzy stylistykami / kategoriami i szufladkami" - jazzem, rockiem, funkiem i bluesem. Obecnie zapomina się jak wtedy był dobry. A skoro mowa o funku - miło słucha się rozbujanego - znów opartego na ciekawym i zapadającym w pamięć motywie i akompaniamencie - Antistatic - kłania Lee Ritenour chociażby z czasów projektu Friendship czy połowy lat 80 gdzie nieustannie zmieniał gitary i elektroniczną stylistykę przeplatał akustycznymi brzmieniami - jakie owoce dała jego inspirująca wielu ( Ścierański i Surzyn mieli oglądać z podziwem jego zespoły na festiwalach z którymi dzielili afisz ) współpraca z basistą Abrahamem Laborielem. A na finał tytułowy Confusion - pewnego rodzaju "klamra" i mocny akcent - rozśpiewana melodia serwowana przez gitarę i bas w pomysłowych konfiguracjach.
To już 35 lat od nagrania i wydania tego materiału - choć kompozycje miały powstać znacznie wcześniej. U nas wtedy prawie nikt tak nie grał - może niekiedy momentami Laboratorium ze Styłą czy Sounds and Colours Śmietany - pozostałe grupy, szczególnie na początku lat 90 serwowały popularny i uznawany przez establishment "bop-pol / pol-bop" - te wszystkie "dejwisy, silwery, rollinsy, aderlejki, birdy, ptaszynki i milianki" . W dalszym ciągu pozostaje znośnie brzmiący winyl - muzycznie jest fenomenalnie ale technicznie można chcieć o wiele więcej - bębny niekiedy jak to w polskich nagraniach brzmią "kartonowo-pudełkowato" choć Surzyn dokonuje cudów by to wrażenie zatrzeć - można popuścić wodze fantazji jak to by brzmiało w renomowanym zachodnim studio.
Nadal marzę i tysiące innych fanów nie tylko Ścierańskiego ale dobrej, rasowej i z fantazją zagranej muzyki instrumentalnej by Confusion WRESZCIE cieszył nasze uszy ze srebrnego krążka - zremasterowany i być może z jakimiś odrzutami z sesji czy utworami koncertowymi.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
https://jazzforum.com.pl/main/artykul/z ... przez-ycie
https://allegrolokalnie.pl/oferta/krzys ... e-2022-t57
W tym roku mistrz i książę basu obchodzić będzie okrągłe imponując 70 urodziny. Całkiem niedawno ukazała ta książka "niebieska cegła" jak ją nazywa główny bohater - autorstwa Renaty Bednarz. Kilka miesięcy na nią polowałem ale się udało i w ciągu ostatnich tygodni to moja obowiązkowa i główna lektura. Niech was gabaryty i ilość stron nie zwiodą - czyta się absolutnie ekspresowo - nawet nie jestem w stanie zliczyć ile obszernych fragmentów przeczytałem kilka lub kilkanaście razy. Imponujące wydawnictwo - w duchu modnego i atrakcyjnego od lat w formie "wywiadu rzeki" - z tą małą różnicą, że autorka obok mistrza, oddaje głos plejadzie wybitnych postaci, najbliższej rodzinie, muzykom, artystom i to nie tylko z kręgu jazzu, wokalistkom, dyrygentkom - nie sposób tego zliczyć. Stara prawda się kłania - że "to inni o nas świadczą" a nie my sami i nasze przechwałki i legendy. Z Basem Przez Życie jest tego koronnym dowodem a w trakcie rozmów ze znakomitościami - w czym są zaskakująco ( a może wcale nie ? ) zgodni - człowiek, z którym się przyjaźnią - nie tylko muzycznie ale i prywatnie bo z tak czarująca i bezpretensjonalną osobowością jak Krzysiek - nie można inaczej - to jedyna i oczywista droga. Między wierszami można wychwycić pewien stopień "wyróżnienia" i poczucia bezgranicznego szczęścia - iż pojawił ktoś taki na ich drodze a to ogromna rzadkość. Sama autorka w pewnym momencie wypowiada kluczowe zdanie - "... jak wiadomo, kobiety trochę inaczej odbierają rzeczywistość...". Może dzięki temu książka jest nieco inna, z naciskiem na ukazanie rodzinnego ciepła, wsparcia, zrozumienia ( a o to niezwykle ciężko w tych dziwnych czasach - oczekujemy tego i to bezwarunkowo od innych ale sami tego z siebie wykrzesać nie jesteśmy w stanie - non stop u innych nas coś uwiera, drażni i odrzuca ) może i niecodziennych i "dziwacznych" wyborów. Z zapartym tchem czyta się pod koniec o stronie technicznej - tu uczta dla tych, którzy zawsze chcieli zajrzeć "od kuchni" do warsztatu czy "komnaty alchemika" i coś podpatrzeć, uszczknąć od maestro czy zgłębić tajemnice jego sukcesu - a wiedza Ścierańskiego podparta kolosalnym, morderczym doświadczeniem ( jak mawiano o słynnym bramkarzu reprezentacji Anglii - Gordonie Banksie - że "... był zrodzony z pracy...". ), ciekawością, chęcią nieustannego drążenia, uczenia się, dopytywania, schodzenia głębiej i głębiej, niespokojnej natury i bycia coraz lepszym ale nie przeradzającym w obsesję.... no może dla laików troszkę to tak wyglądać - jeśli chodzi i ilość sprzętu, gitar, basów, efektów, wzmacniaczy. Mnie ucieszyły piękne zdjęcia - dokument tamtych wyjątkowych czasów, spotkań, wojaży, nie mogłem się nie uśmiechnąć gdy natrafiłem na wspólne z jam session z moim bożyszczem Patem Metheny - jak oni razem wspaniale wyglądali - kto wie jaką nagrali płytę ?. Jednakże znana jest od lat pewna "awersja" Pata do "imitatorów Jaco" - jednakże Krzyśkowi doprawdy trudno taki bezczelny zarzut postawić - bliżej mu jeśli już było do Stanleya Clarke`a, Anthony Jacksona czy jego idola Abe`a Laboriela. W książce bohater wspomina również innego wielkiego gitarzystę Lee Ritenoura - podziwiał jego wszechstronność i muzykalność. Mankamenty ? - doprawdy nie wiem... może przydałoby się więcej czasu poświęcić np na okres String Connection - ale wtedy musiała by powstać w ogóle osobna książka. Okazuje, że życie, twórczość i mnogość projektów, sytuacji, anegdot które związane były z basistą - są tak przebogate - że i "niebieska cegła" nie jest w stanie tego pomieścić - to zaledwie jakiś "procencik" - i kilkadziesiąt takich tomów by tego nie pomieściło i nie wyczerpało. Może za kilka lat ukaże druga poszerzona ( ciekawe do jakich rozmiarów ? ) edycja lub część druga ?. Czytanie jej to czysta przyjemność. To również jak podkreślają inni recenzenci - kawał historii polskiego szeroko ujętego jazzu ale i nie tylko. W przypadku złożonych i trudnych osobowości jak Jim Morrison lub Ozzy - prawie każdy kto się wypowiada - okazuje, że znał jakby innego człowieka. Ze wspomnień przyjaciół muzyków - wyłania idealnie zbliżony obraz - "człowiek zwyczajny i nadzwyczajny" jednocześnie.
https://allegrolokalnie.pl/oferta/krzys ... e-2022-t57
W tym roku mistrz i książę basu obchodzić będzie okrągłe imponując 70 urodziny. Całkiem niedawno ukazała ta książka "niebieska cegła" jak ją nazywa główny bohater - autorstwa Renaty Bednarz. Kilka miesięcy na nią polowałem ale się udało i w ciągu ostatnich tygodni to moja obowiązkowa i główna lektura. Niech was gabaryty i ilość stron nie zwiodą - czyta się absolutnie ekspresowo - nawet nie jestem w stanie zliczyć ile obszernych fragmentów przeczytałem kilka lub kilkanaście razy. Imponujące wydawnictwo - w duchu modnego i atrakcyjnego od lat w formie "wywiadu rzeki" - z tą małą różnicą, że autorka obok mistrza, oddaje głos plejadzie wybitnych postaci, najbliższej rodzinie, muzykom, artystom i to nie tylko z kręgu jazzu, wokalistkom, dyrygentkom - nie sposób tego zliczyć. Stara prawda się kłania - że "to inni o nas świadczą" a nie my sami i nasze przechwałki i legendy. Z Basem Przez Życie jest tego koronnym dowodem a w trakcie rozmów ze znakomitościami - w czym są zaskakująco ( a może wcale nie ? ) zgodni - człowiek, z którym się przyjaźnią - nie tylko muzycznie ale i prywatnie bo z tak czarująca i bezpretensjonalną osobowością jak Krzysiek - nie można inaczej - to jedyna i oczywista droga. Między wierszami można wychwycić pewien stopień "wyróżnienia" i poczucia bezgranicznego szczęścia - iż pojawił ktoś taki na ich drodze a to ogromna rzadkość. Sama autorka w pewnym momencie wypowiada kluczowe zdanie - "... jak wiadomo, kobiety trochę inaczej odbierają rzeczywistość...". Może dzięki temu książka jest nieco inna, z naciskiem na ukazanie rodzinnego ciepła, wsparcia, zrozumienia ( a o to niezwykle ciężko w tych dziwnych czasach - oczekujemy tego i to bezwarunkowo od innych ale sami tego z siebie wykrzesać nie jesteśmy w stanie - non stop u innych nas coś uwiera, drażni i odrzuca ) może i niecodziennych i "dziwacznych" wyborów. Z zapartym tchem czyta się pod koniec o stronie technicznej - tu uczta dla tych, którzy zawsze chcieli zajrzeć "od kuchni" do warsztatu czy "komnaty alchemika" i coś podpatrzeć, uszczknąć od maestro czy zgłębić tajemnice jego sukcesu - a wiedza Ścierańskiego podparta kolosalnym, morderczym doświadczeniem ( jak mawiano o słynnym bramkarzu reprezentacji Anglii - Gordonie Banksie - że "... był zrodzony z pracy...". ), ciekawością, chęcią nieustannego drążenia, uczenia się, dopytywania, schodzenia głębiej i głębiej, niespokojnej natury i bycia coraz lepszym ale nie przeradzającym w obsesję.... no może dla laików troszkę to tak wyglądać - jeśli chodzi i ilość sprzętu, gitar, basów, efektów, wzmacniaczy. Mnie ucieszyły piękne zdjęcia - dokument tamtych wyjątkowych czasów, spotkań, wojaży, nie mogłem się nie uśmiechnąć gdy natrafiłem na wspólne z jam session z moim bożyszczem Patem Metheny - jak oni razem wspaniale wyglądali - kto wie jaką nagrali płytę ?. Jednakże znana jest od lat pewna "awersja" Pata do "imitatorów Jaco" - jednakże Krzyśkowi doprawdy trudno taki bezczelny zarzut postawić - bliżej mu jeśli już było do Stanleya Clarke`a, Anthony Jacksona czy jego idola Abe`a Laboriela. W książce bohater wspomina również innego wielkiego gitarzystę Lee Ritenoura - podziwiał jego wszechstronność i muzykalność. Mankamenty ? - doprawdy nie wiem... może przydałoby się więcej czasu poświęcić np na okres String Connection - ale wtedy musiała by powstać w ogóle osobna książka. Okazuje, że życie, twórczość i mnogość projektów, sytuacji, anegdot które związane były z basistą - są tak przebogate - że i "niebieska cegła" nie jest w stanie tego pomieścić - to zaledwie jakiś "procencik" - i kilkadziesiąt takich tomów by tego nie pomieściło i nie wyczerpało. Może za kilka lat ukaże druga poszerzona ( ciekawe do jakich rozmiarów ? ) edycja lub część druga ?. Czytanie jej to czysta przyjemność. To również jak podkreślają inni recenzenci - kawał historii polskiego szeroko ujętego jazzu ale i nie tylko. W przypadku złożonych i trudnych osobowości jak Jim Morrison lub Ozzy - prawie każdy kto się wypowiada - okazuje, że znał jakby innego człowieka. Ze wspomnień przyjaciół muzyków - wyłania idealnie zbliżony obraz - "człowiek zwyczajny i nadzwyczajny" jednocześnie.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Dzisiejszy koncert - polecam wszystkim do posłuchania i do oglądania - póki jeszcze jest na youtube
https://www.youtube.com/watch?v=X40dliP1gAE
https://www.youtube.com/watch?v=X40dliP1gAE
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
https://www.youtube.com/watch?v=gLhqMTL4oow
Przyznam bez bicia, że nie znałem tego wcześniej - choć melodia wydaje się znana i wykorzystana na jakiejś późniejszej płycie Mistrza Ścierańskiego. Strasznie fajny teledysk - basista na "Harleyu", w skórach, gra na gitarze na tle jesiennych pejzaży, wiatr we włosach, czyste piękno, niczym nie skrępowana wolność i ten niewinny szybujący w przestworzach wokal. Za to nie można nie kochać tego faceta Rzecz pochodzi z maksi singla CD nagranego w studio nieodżałowanego Winicjusza Chrósta - miała stanowić zapowiedź normalnej płyty...ale niestety z planów nic nie wyszło, dobrze,że zostało choćby to. Wychodzi na to, że Maestro Krzysiek ma jeszcze w rękawie wiele niespodzianek.
Przyznam bez bicia, że nie znałem tego wcześniej - choć melodia wydaje się znana i wykorzystana na jakiejś późniejszej płycie Mistrza Ścierańskiego. Strasznie fajny teledysk - basista na "Harleyu", w skórach, gra na gitarze na tle jesiennych pejzaży, wiatr we włosach, czyste piękno, niczym nie skrępowana wolność i ten niewinny szybujący w przestworzach wokal. Za to nie można nie kochać tego faceta Rzecz pochodzi z maksi singla CD nagranego w studio nieodżałowanego Winicjusza Chrósta - miała stanowić zapowiedź normalnej płyty...ale niestety z planów nic nie wyszło, dobrze,że zostało choćby to. Wychodzi na to, że Maestro Krzysiek ma jeszcze w rękawie wiele niespodzianek.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
https://www.youtube.com/watch?v=KDs9MWwxnGc
By dać jakiś kontrargument malkontentom i otworzyć oczy i uszy niedowiarkom zachęcam do posłuchania i obejrzenia show kwartetu Ścierańskiego z Rozmarino z 2021 ( kojarzy mi się to z serkiem "parmedżiano-redżiano ) - a publiczność adekwatnie do nazwy lokalu ( bynajmniej nie będącego przykrywką innej zgoła jeszcze bardziej "rozrywkowej" działalności a la bracia Dino i Luigi Vercotti z Pythona ) była iście "rozmarzona" i dała uwieść czarowi płynącemu ze sceny - proszę obejrzeć co się wyrabia po 15 minucie - jak na dawnych koncertach Santany gdy muzyka rozbudzała zmysły kobiet ( nie tylko tych niedopieszczonych ) i porywała do erotycznego-rytualnego tańca godowego .
By dać jakiś kontrargument malkontentom i otworzyć oczy i uszy niedowiarkom zachęcam do posłuchania i obejrzenia show kwartetu Ścierańskiego z Rozmarino z 2021 ( kojarzy mi się to z serkiem "parmedżiano-redżiano ) - a publiczność adekwatnie do nazwy lokalu ( bynajmniej nie będącego przykrywką innej zgoła jeszcze bardziej "rozrywkowej" działalności a la bracia Dino i Luigi Vercotti z Pythona ) była iście "rozmarzona" i dała uwieść czarowi płynącemu ze sceny - proszę obejrzeć co się wyrabia po 15 minucie - jak na dawnych koncertach Santany gdy muzyka rozbudzała zmysły kobiet ( nie tylko tych niedopieszczonych ) i porywała do erotycznego-rytualnego tańca godowego .
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Może być. W rewanżu proponuję uważny odsłuch płyty "Nogero" zespołu Laboratorium .
- Bednaar
- zremasterowany digipack z bonusami
- Posty: 6859
- Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
- Lokalizacja: Łódź
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
W sumie dawno nie słuchałem, może dziś jak wrócę z koncertu Mazzolla?
vertical_invader
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Niezapomniany wieczór w Klubie STUDIO w Krakowie 22go września - nie licząc drobnej przerwy - koncert trwający ponad 3,5 godziny. Tylko tak p. Ścierański wraz z zaproszonymi przyjaciółmi potrafi rozpieszczać swoich fanów, którzy się pojawili wraz członkami rodziny, współpracownikami, organizatorami czy osobami odpowiedzialnymi na stronę "promocyjną" czy biograficzną z autorką "niebieskiej cegły" p. Renatą na czele. Publiczność siedziała jak oczarowana i chłonęła każdy dźwięk i każdą kompozycję - nie brakowało osób regularnie przychodzących na Jego występy - ale każdy jest inny, stanowi wulkan energii, zabawy, miłości i niesłabnącej pasji do muzyki a niespodzianki obficie wysypują na każdym kroku. Pan Krzysztof ma zawsze w rękawie jakiegoś asa i to nie jednego. Po dynamicznym początku zgodnie z zapowiedziami - występie solo - Papierku o ile mnie pamięć nie myli pojawiła nie lada sensacja i dla mnie jako fana od lat wzruszająca niespodzianka - jako dumny ojciec ogłosił, iż jego syn Marcin "nauczył się" arcy połamanego rytmicznie kultowego dla miłośników basisty kawałka "Refugee" z płyty Ścierański-Surzyn Trio - Confusion. Miało to dla mnie tym bardziej "osobisty" wymiar bo na dobrą sprawę od tej płyty winylowej (nadal nie pojawiła na CD - wstyd ) zgranej z Biblioteki Miejskiej zaczęła się "na poważnie" moja wielka przygoda z twórczością tego artysty. Kto słuchał oryginału pamięta, że partie Surzyna tak najeżone pułapkami są arcy trudne do powtórzenia - jednak Marcin robi niebywałe postępy - może nie zagrał aż tak płynnie - może bardziej "heavy" niż jego wielki poprzednik ale na pewno nie ma się czego wstydzić. Trudno wymienić wszystkie wspaniałe i godne zapamiętania momenty tego show. Lider został odznaczony Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a rozentuzjazmowana widownia w trakcie całości dwukrotnie odśpiewała sto lat. Ogromny aplauz na co odpowiedział ukłonami i szelmowskim uśmiechem otrzymał Marek Raduli za swoje pełne pasji, pomysłowe sola - każdy wiedział, że gdy przychodzi kolej na jego partię to będą się działy rzeczy niezapomniane. Sporo energii, zaraźliwego dobrego humoru wniósł swoją osobowością i bajeczną rozśpiewaną grą Michał Kobojek plus urocze przekomarzanie się z liderem o kawie z solą - "... takie O`sole Mio"... czy o rozruszaniu imprezy w egzotycznym hotelu. Gdy grali wspólnie Raduli, Kobojek, Gołębski na "alkomacie" oraz klawiszowiec od Skaldów Grzegorz Górkiewicz - całość zahaczała o klimaty Spyro Gyra a radosny, ze skłonnością do scenicznej błazenady Kobojek (odegrane jego Placebo świetnie rozbujało i rozgrzało widownie szczególnie tym melodyjnym głównym motywem) nie ustępuje liderowi powyższej czyli Jay Beckensteinowi. Inną niespodzianką było zaproszenie egzotycznych gości - braci, którzy grali odpowiednio na perkusji i perkusyjnych plus wokalizy - wykonali "zapomniany" kawałek z-nie-wydanej płyty ale znany z płyty koncertowej Music Painters z Torresem i Maselim - czyli African Waltz. Basista miał poważne problemy z przypomnieniem sobie tytułu - w wyniku czego wyszedł "African Blues". Dodatkowy gitarzysta klasyczny z "kocimi" pazurami pomagał liderowi przypomnieć sobie tytuł plus czarował zagrywkami nie gorszymi niż Al Di Meola. Młodszą widownie (niestety będącą w mniejszości - co jednak przypomina, że fani, miłośnicy takiej muzyki się starzeją i wykruszają) rozbawił cover dawnego boysbandu - Backstreet Boys - I want it that way, dzięki wrażliwości naszych jazzmanów i ich muzykalności stracił swój niegdysiejszy popowy banał. Innym momentem, który na długo zostanie we wspomnieniach był dedykowany tym wszystkim wielkim muzykom, którzy odeszli jak Karolak, Ptaszy, Szukalski, ktoś z widowni rzucił "Śmietana" i perkusiście Grzegorzowi Grzybowi - kawałek Grzyb Polska - kto wie czy nie najwspanialsza wersja jaką słyszałem z namiętnymi solówkami niezawodnego Marka Raduli i Górkiewicza, który wniósł się na wyżyny swoich umiejętności. Mnie przypomniało się jak parę lat temu przeżyłem śmierć Lyle`a Maysa - genialnego pianisty i "pierwszego oficera" od Pata Metheny (dlatego wieczór choć pełny radosnej celebracji był też nasycony pewnym "smuteczkiem" - że wszystko tak szybko i nieuchronnie przemija, ledwie się wygonie rozsiedliśmy - już za chwilę byliśmy w drodze do domu - jak mawiał Metheny: ".. jesteśmy tu tylko na chwilę, na 5 minut..."). Na wielki finał wszyscy zaproszeni zagrali Loops - czyli "... pętle, które sami sobie zakładamy na szyję..." a każdy po kolei miał swoje "5 minut" i zagrał wyborne solo - nawet perkusiści zmieniali się dobrze się przy tym bawiąc. Jubilat otrzymał tort w kształcie gitary i standing ovation zapraszając rodzinę, przyjaciół i fanów do wspólnego selfie/zdjęcia. Nie mogło zabraknąć podpisywania plakatów, ultra rzadkich płyt i książki czy uścisku dłoni. Energii Panu Krzysztofowi nie jeden mógł zazdrościć. Z półgodzinną przerwą zaserwował nam ponad 3,5 godziny wybornej muzyki, sam grając nieprzerwanie zmieniając tylko gitary m.in okraszając kilkoma komentarzami np. przypominając swój pierwszy elektryczny czerwony bas Fendera z 69, wierny z metalowym gryfem bas Kramera oraz gitary solowe - nieustannie operując osiągając smakowite efekty w swoim "elektronicznym-laboratorium" czy jak u Dudziak "elektronicznej kuchni". Kto nie był może żałować. Na otarcie łez będzie możliwość za jakiś czas obejrzeć na youtube - co zostało pod koniec ogłoszone ze sceny a ci, którzy uczestniczyli będą mieli obok wspomnień bardziej "namacalną" pamiątkę. Generalnie dominował nowszy materiał - obok w/w Refugee i African Waltz nie było innych sentymentalnych podróży. Nowy materiał np. Papierek, Pandemia, Brasilianka, sprawdza idealnie. Muzycy wykreowali znakomity klimat w Obsesji. Artysta ze sceny zapowiedział - że "... zawsze chcą grać krótko by nie męczyć widowni..." a publiczność nie miała dość i spragniona chciała więcej i więcej. Spektakl wypadł wybornie również dzięki doskonałemu oświetleniu - to rzadkość jak na koncert jazzowy. Cudownie będzie wrócić do tego koncertu w zaciszu swojego domu - zarówno video jak i audio - bo niuansów, smaczków i pomysłów było tyle, że długo będzie można się tym upajać. Po samym mistrzu też było widać, że jest zadowolony, iż tak wszystko fajnie się ułożyło - na pewno nie było widać żadnego zmęczenia.
Niesamowity weekend w Krakowie - niezwykłe spotkania a jako piękny finał i zwieńczenie całości koncert Jubileuszowy p. Krzysztofa Ścierańskiego z plejadą znakomitości a po 4 godzinnym spektaklu (do którego jeszcze wrócimy) podziękowania i podpisywanie płyt i książki (do której pozwolono mi dorzucić parę "grosików" od siebie). Wybrane, bliskie sercu płyty ( Flying Over z pustynną okładką, Directions oraz String Connection Workoholic ) z autografem mistrze będą jeszcze bardziej cieszyć oko i stanowić ozdobę kolekcji plus wisienka na torcie - kubek z grafiką maestro dzięki nieskończonej szczodrości i hojności autorki biografii p. Renaty . Dołączył do pozostałej galerii "odjechanych kubeczków" z licznych wojaży
Niesamowity weekend w Krakowie - niezwykłe spotkania a jako piękny finał i zwieńczenie całości koncert Jubileuszowy p. Krzysztofa Ścierańskiego z plejadą znakomitości a po 4 godzinnym spektaklu (do którego jeszcze wrócimy) podziękowania i podpisywanie płyt i książki (do której pozwolono mi dorzucić parę "grosików" od siebie). Wybrane, bliskie sercu płyty ( Flying Over z pustynną okładką, Directions oraz String Connection Workoholic ) z autografem mistrze będą jeszcze bardziej cieszyć oko i stanowić ozdobę kolekcji plus wisienka na torcie - kubek z grafiką maestro dzięki nieskończonej szczodrości i hojności autorki biografii p. Renaty . Dołączył do pozostałej galerii "odjechanych kubeczków" z licznych wojaży
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Gratuluję!
Ostatni raz słuchałem K. Ścierańskiego na żywo w połowie lat 90-tych, na kameralnym koncercie w Skierniewicach. To było Krzysztof Ścierański Trio, głównie z programem z płyty "No Radio", z Pawłem Ścierańskim na gitarze i Janem Plutą na bębnach. Bardzo klimatyczny występ. Nie rozdawali wtedy kubków , ale piwsko można było z nimi łyknąć po koncercie i stuknąć się kufelkami .
Ostatni raz słuchałem K. Ścierańskiego na żywo w połowie lat 90-tych, na kameralnym koncercie w Skierniewicach. To było Krzysztof Ścierański Trio, głównie z programem z płyty "No Radio", z Pawłem Ścierańskim na gitarze i Janem Plutą na bębnach. Bardzo klimatyczny występ. Nie rozdawali wtedy kubków , ale piwsko można było z nimi łyknąć po koncercie i stuknąć się kufelkami .
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Ojej, świetnie - też gratuluję i trochę zazdroszczę - bo chętnie cofnąłbym się w czasie i obejrzał na żywo jakiś "vintage" show Ścierańskiego. Generalnie to kubki można było sobie kupić - kto dostał ten dostał . Mam chyba całkiem fajny kontakt ( i podkreślam, że "nic-innego-poza-tym-nas-nie-łączy ) z autorką jego biografii p. Renatą i od jakiegoś czasu próbuję wybadać grunt, zasiać jakieś ziarno czy zachęcić by np. sam mistrz na swojej stronie zamieszczał do ściągnięcia archiwalne koncerty, nie wydane sesje itd itd. Nie wiem co z tego wyjdzie bo muzyki jest mnóstwo a można "załatać luki" w jego dyskografii. Na youtube czy chomikuj coś tam jest - ale to w jednym kawałku a warto podzielić na poszczególne kompozycje, niekiedy wyciąć rozbudowane zapowiedzi itd itd.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Heartbreaker
- longplay
- Posty: 1424
- Rejestracja: 28.03.2009, 08:16
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
Podobne sztuczki słyszałem na koncercie Laboratorium. Również z Radulim i młodym Ścierańskim.
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.
https://www.youtube.com/watch?v=R_eBQHlRl1s
"Sztuczki"..... doprawdy.... boleję nad TWĄ stratą Michale... ale robi się smutno... zostawiam TOBIE Miliana
"Sztuczki"..... doprawdy.... boleję nad TWĄ stratą Michale... ale robi się smutno... zostawiam TOBIE Miliana
...Nobody expects the Spanish inquisition !