Leptir pisze: ↑23.05.2023, 11:40
... warto też sprawdzić Blythe'a w składzie
Jack DeJohnette Special Edition.
...Tu na pierwszej linii towarzyszy mu inny ekstraklasowy zawodnik -
David Murray i wymiatają aż miło.
Bardzo dobra propozycja, podbijam.
Skoro jesteśmy przy ECM-ie, to zostańmy tu chwilę. W ogóle to jest tak, że niektórzy ze kolekcjonerów/zbieraczy, szukając oryginalniejszego podejścia do odsłuchu posiadanych płyt, stosują tzw. "dni labelu", tzn. jednego dnia słucham tylko Blue Note... hmmm... intrygujące
Skorzystam tak:
Terje Rypdal Terje Rypdal, Miroslav Vitous, Jack DeJohnette
To się nie jazzowo zaczyna, gdyby usunąć perkusję z toru to mamy... ambient, bo nawet
Vitous, pełni tu rolę służebną- akompaniatora.
No, ale ten puls jest, pracujące pałeczki
Jacka, nagrywane wedle receptur
Eichera, podbarwiają przekaz. Tak czy inaczej, pierwsze dwie kompozycje należą do
Rypdala i dla mnie są tą, nieco, mniej atrakcyjną częścią wydawnictwa, bo tu lekko nadużywa tego pejzażowego konstruktu i syntezatorowych dźwięków.
Potem zaczyna się część basisty i głośniki dostają bodźca... sound ożywa, wraca wspomnienie pierwszych płyt
Raportu Pogodowego , <sprowokowany>
Rypdal wymyka się wcześniejszej krytyce i dorównuje. Pisanie o bębnieniu
DeJohnette, od dawna, pozostaje truizmem do kwadratu. Ostatnie dwa fragmenty, przenoszą słuchającego w obszar nie krepującej improwizacji na wysokim poziomie.
George Adams - Sound Suggestions
Inżynierskie patenty ECM-u, używane powściągliwiej. Więcej energii hard bopu, więcej instrumentalnego popisu (Kenny Wheeler), etatowy, wręcz,
DeJohnette, bez jakiegokolwiek trudu wtapia się w strukturę przedsięwzięcia. To hard bop z częstym podbieraniem z z szuflady jazz modalny. Trochę jak przy poprzednim wydawnictwie- początek nie zwiastuje, ale na końcu pełna satysfakcja. Aha! Jest fragment wokalny
Got Somethin' Good for You, który, proszę sobie wyobrazić, do całości pasuje. Nie jakieś tam mruczenie, tylko żwirowy silny tembr samego Adamsa, gdzieś tam pewnie ćwiczony w trasach z
Mingusem (z nim zaczynał). Kawał jazzu

.
Wadada Leo Smith - Divine love
To 44 minuty wysmakowanej (tak, nie dla każdego równie atrakcyjnej) muzyki, często posiłkującej się awangardą. To przykład, jak chcą niektórzy (to nie ludzie, to wilcy

) okiełznania przez europejskie podejście, murzyńskiej energii. Przecież, to by się nie powiodło, gdyby lider sam tego nie chciał. Tu bardziej słychać, że pomysł takiego podejścia, nosił w sobie od dawna i to On wykorzystał atrybuty ECM-u, a nie został przez tenże wykorzystany
W 79 flet jako instrument, wydaje się być wiodącym

. Pierwsza strona analogu,
Divine Love to zaduma i melancholia zaplatana trąbką, fletem(właśnie!), wibrafonem i perkusjonaliami w intrygujący splot inspiracji intelektu i emocji.
Druga strona analogu to dwa krótsze (?),
Tastalun z
Kennym Wheelerem i
Lesterem Bowie jako skupionymi partnerami gry na trąbce. Taki
Lester Bowie, to myślę, rzadkość.
Kończący album
Spirituals: Language of Love, bodaj, najbardziej otwarty na improwizację, tym niemniej pozostający w stosie pacierzowym albumu. Spece z
Audio.com, dają 3/5 gwiazdki za dźwięk, ale ja uwag nie mam.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami