Przy muzyce o filmie
Moderatorzy: Bartosz, Dobromir, gharvelt, Moderatorzy
Re: Przy muzyce o filmie
Ale to ujęcie przed atakiem jak wynurza się i wychodzi z oceanu w świetle gwiazd... Piękne.
-
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4415
- Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
- Lokalizacja: Łódź
Re: Przy muzyce o filmie

Kos, reż. Paweł Maślona 2023
"Szkoła polska", nie tyle nurt w kinie, ile zjawisko kulturowe, do którego zaliczyć wypada min.:
- rozbrajanie mitów;
- gorycz wobec niespełnionej nadziei;
- nie korzystanie z epickiego rozmachu w pokazywaniu jak polskie marzenie o wolności zostaje rozjechane przez <koła historii> i że poprzez nasze narodowe cechy nie potrafiliśmy tych kół zatrzymać;
To, jeśli pamiętać o wymienionych cechach, w końcu formalnych, wówczas Kos, jawi się konglomeratem "Szkoły polskiej" i Kina by Quentin Tarantino, które teoretycznie nie daje się zszyć w jedną formą. A jednak... widzowie, doświadczają takiej hybrydy i po seansie zbierają <szczęki> z podłogi. Owo zszycie ma <koreański rodowód> tzn. szwów nie widać

W tej sytuacji, ode mnie 8,5/10.
Aha! Jeśli komuś przyjdzie na myśl, że Kos to kino, li, tylko rozrywkowe, bez ambicji bycia czymś więcej to, z pewną trwogą, przypomnę, iż przychodzi nam żyć w społeczeństwie nie ustabilizowanych wartości i braku autorytetów. Dobra, spadam.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Re: Przy muzyce o filmie
Mój aktualny priorytet kinowy, więc niebawem nawiążę do powyższego wpisu 

Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
- Gacek
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4563
- Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
- Lokalizacja: Wieliczka
Re: Przy muzyce o filmie
A dlaczego nie? Trzeba by Władka zapytać.Leptir pisze: ↑29.01.2024, 10:47 Nie wiem. Ostatni raz z dziewczynami w tym wieku miałem do czynienia mniej więcej wtedy, kiedy sam byłem w podobnym wieku - i wtedy miały do zaoferowania zdecydowanie więcej niż tylko powierzchowność. Ale to pytanie rodzi inne pytanie - dlaczego akurat to musiała być dziewczyna w tym wieku?
Co do reszty to mam podobnie. Z tym że wtedy miały do zaoferowania więcej to się zgadza ale czy miałyby gdybyśmy mieli np 40 lat?
Może to zabrzmi dziwnie albo dziadersko ale nie wiem co miałbym robić z taką dziewczyną (znaczy się co miałbym robić poza tym), zdecydowanie dojrzałe kobiety mają więcej do zaoferowania.
Niestety nie załapałem się na "premierę" Opętania .
Za to obejrzałem ostatnio w domu w przyzwoitej jakości. Pewnie każdy zna więc daruję sobie opisy. To nadal jest film, który większość współczesnych gówno wartych horrorów zjada na śniadanie ale to coś więcej bo tu jest jeszcze druga warstwa. O czym jest ten film? Tylko chory umysł twórcy wiedział z całą pewnością.
Ostatnie sceny na klatce schodowej to wizualizacja najbardziej chorego koszmaru jaki mogę sobie wyobrazić. Tego odrealnionego horroru nie da się porównać do niczego innego. To jest coś co pamiętamy zaraz po przebudzeniu i w myślach mówimy "ja pier... ale miałem chory sen" i wyrzucamy z pamięci. Żuławski to właśnie nagrał.
Jak to ma się skończyć?
Re: Przy muzyce o filmie
Dziś wieczorem, zamiast być w Kinotece na Duchach Inisherin, co planowałem od kilku tygodni, gram w Pędzące żółwie i piję piwo. Tak się złożyło, że na tyle mnie dzisiaj stać
Ale wygląda na to, że ten film, przynajmniej w kinie, jest mi niepisany; jeszcze jedna szansa w przyszłym tygodniu wypada we czwartek o 20, a ja akurat o 20 kończę pracę i teleportu nadal nie opanowałem.

jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: Przy muzyce o filmie

King Kong kontra Godzilla
Kingu Kongu tai Gojira (1962)
Pierwszy raz w kolorze, a trzeci w ogóle. Powrót reżysera oryginału niestety wielce rozczarowujący. Na plus makiety i biustonosz z kokosa(?) oraz finałowe 20 minut. Jak mawiał dr Shigezawa: W Szwajcarii piorun raził kiedyś listonosza. Przeżył, ale był naładowany jak bateria.

Re: Przy muzyce o filmie
esforty pisze: ↑07.02.2024, 11:25
Kos, reż. Paweł Maślona 2023
"Szkoła polska", nie tyle nurt w kinie, ile zjawisko kulturowe, do którego zaliczyć wypada min.:
- rozbrajanie mitów;
- gorycz wobec niespełnionej nadziei;
- nie korzystanie z epickiego rozmachu w pokazywaniu jak polskie marzenie o wolności zostaje rozjechane przez <koła historii> i że poprzez nasze narodowe cechy nie potrafiliśmy tych kół zatrzymać;
To, jeśli pamiętać o wymienionych cechach, w końcu formalnych, wówczas Kos, jawi się konglomeratem "Szkoły polskiej" i Kina by Quentin Tarantino, które teoretycznie nie daje się zszyć w jedną formą. A jednak... widzowie, doświadczają takiej hybrydy i po seansie zbierają <szczęki> z podłogi. Owo zszycie ma <koreański rodowód> tzn. szwów nie widać.
W tej sytuacji, ode mnie 8,5/10.
Aha! Jeśli komuś przyjdzie na myśl, że Kos to kino, li, tylko rozrywkowe, bez ambicji bycia czymś więcej to, z pewną trwogą, przypomnę, iż przychodzi nam żyć w społeczeństwie nie ustabilizowanych wartości i braku autorytetów. Dobra, spadam.
To możemy się troszkę pospierać - jestem parę dni po seansie "Kosa". Nie powiem, ogląda się nieźle, ale wszystkich "ochów" i "achów" nie rozumiem. Po pierwsze - inspiracja Tarantino (Django i Bękartami) jest tak ewidentna, że czasem pochodzi to pod zżynkę (sceny przy stole, finał). Po drugie - nie widzę tutaj zbyt wielu cech charakterystycznych dla polskiej szkoły filmowej- raczej właśnie li tylko sprawnie zrobioną rozrywkę. W zasadzie wszystko, co w filmie świeże i fajne (humor słowny i sytuacyjny, cięte dialogi) łączy się z osobą Domingo. Reszta tekstów szablonowa (miejscami wręcz nieznośnie). Więckiewicz gra błyskotliwie, ale jego postać jest bardzo stereotypowa(przypominam świetnie granego przez Gajosa pułkownika ze "Szwadronu Machulskiego"). In plus - szczegóły scenograficzne - np. zepsute, pożółkle uzębienie bohaterów miast śnieżnobiałych uśmiechów (mała rzecz, a cieszy!). W porównaniu do rumuńskiego "Aferim" sprzed paru lat, który też wychodził z podobnego tarantinowskiego tematu, ale jednak całość jest na wskroś oryginalna, "korzenna" jednak "Kos' to półka niżej. Tak na 6.5/10 bym ocenił.
Re: Przy muzyce o filmie
Ja zaś obejrzałem Dream Scenario. Mam dość niejednoznaczne myśli: z jednej strony film zdecydowanie oryginalny i dający do myślenia; podczas oglądania dość długo wydawało mi się, że zdecydowanie mi się podoba. Ale... im dłużej o nim myślę (a jest o czym myśleć), tym bardziej mam poczucie jakiegoś /bad trip/, że tam się wydarzało coś bardziej złego, niż pozorne odczucie jakiejś dziwności/abstrakcyjności/odpału. I że zabrakło zdroworozsądkowej kontry do całego pokazanego szaleństwa, a przecież ten zdrowy rozsądek się aż narzucał. Skoro są filmy "feel-good", to ten raczej jest "feel-bad". Muszę go jeszcze potrawić i czymś chyba zagryźć.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: Przy muzyce o filmie

Mothra kontra Godzilla
Mosura tai Gojira (1964)
Czwarta odsłona zmagań Japończyków z postatomowym potworem. Tym razem w konwencji dość psychodelicznej baśni z istotną rolą nieoczekiwanych form muzycznych. Górna półka w kolekcji - obowiązek konesera.
Film z jajem.
Istotna może być dla widza znajomość obrazu Mothra (1961).

-
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4415
- Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
- Lokalizacja: Łódź
Re: Przy muzyce o filmie
UWAGA, SPOJLERY!
Do rzeczy!
Prawdą jest, że p. Maślona nie manifestuje w wypowiedziach przynależności do "Szkoły polskiej".
To ja zainicjowałem, zgoda, z pewnym upodobaniem, związek Kosa z nurtem filmowym , ograniczając się, jednakże, do wykazania jedynie kilku związków ów nurt, opisujący.
Ale w tej dezynwolturze
, pójdę krok dalej.
Oto Maciek, bohater Popiołu i diamentu, konspirator, który na rozkaz organizacji do której należał, musi po wojnie, nadal zabijać, wedle owej. Tymczasem on zakochuje się i postanawia wrócić do życia cywilnego. Najchętniej broń by wyrzucił i rozpoczął życie u boku kochanej kobiety, lecz rozkaz brzmi: zabijać dalej!
Sytuacja głównej postaci Kosa, Ignaca Sikory, da się porównać?
No, da!
Dla porządku tej wymiany myśli, przypomnę: To Bartosz Bielenia, grający Ignaca, jest na obsadowym wierzchołku.
Bękart chce sprawdzić, czy w testament biologicznego ojca, pozostaje wiarygodny, wobec składanych obietnic i obdarowany wedle tegoż testamentu porzuci wieśniacze życie, naznaczone skundlonym rodowodem, by stać się... a tu historia, a tu jakiś <brodaty cwaniak> wzywa do aktu odwagi, do porzucenia planów bycia szczęśliwszym.
Tyle i tylko tyle w sprawie "Szkoły polskiej", którą nie chciał się karmić reżyser filmu.
Teraz o niepodważalnych związkach z kinem Tarantino, co dla jednych jest ujmą a dla innych walorem.
<Brodaty cwaniak>- Kos, to T. Kościuszko (Jacek Braciak), tak przynajmniej chcą, wstępne i końcowe napisy w filmie. Bo to wszak, bardziej zmyślona postać, wydaje się, że nie mocno, przyszyta do polskiej historii. Za to jak, przypomnimy sobie, że Kościuszko mając sporo cokołów i nazw ulic w kraju, to na koncie ma też lojalkę złożoną carowi Pawłowi II, to dwuznaczność/wieloznaczność użytej figury zyskuje ów trademark, Mistrza Tarantino: psychologiczna gra w kategoriach wyższość- niższość.
Dalej, rytm filmu i jego napięcie, często budowany dialogiem, dialogiem podawanym w ścisłej korelacji z montażem (też trademark). O tyle oryginalniej, że postać Dr. Schultza (Django) to słowna ekwilibrystyka, werbalny popis, gdy Kos to bardziej minimalizm i powściągliwość, co w gruncie rzeczy, utrudnia osiągnięcie właściwego rezultatu, ale jednak!
Czy drugi plan to rzeczywiście, aż szablon? Opieram się temu stwierdzeniu. Łukasz Simlat, jako polski szlachcic z etosem sarmackim a'rebours, jest zaprzeczeniem poglądu o powielaniu obrazów, takoż grupa szlachty rwącej się do ...samounicestwienia.
Jeszcze słowo o p. Więckiewiczu, wiem że to aktor o dużych możliwościach (Wymyk, Wałęsa, Pod mocnym aniołem), niestety, poproszony o pracę w jednym diapazonie, realizuje zadanie ze szkodą dla widowiska. Tu jest groteskowy, wręcz ( a ten Gajos to świetny przykład możliwości). a i tak jest lepiej, bo w kostiumie. Z drugiej strony, takie jednowymiarowe indywidua miewa też p. Quentin Tarantino
.
Za zwłokę w odpowiedzi przepraszam (praca), za wymianę myśli dziękuję.
Nie mnie oceniać, ale ciekawe, jak Ty sam sytuujesz : do kina to masz lepsze oko czy ucho?

Do rzeczy!
Prawdą jest, że p. Maślona nie manifestuje w wypowiedziach przynależności do "Szkoły polskiej".
To ja zainicjowałem, zgoda, z pewnym upodobaniem, związek Kosa z nurtem filmowym , ograniczając się, jednakże, do wykazania jedynie kilku związków ów nurt, opisujący.
Ale w tej dezynwolturze

Oto Maciek, bohater Popiołu i diamentu, konspirator, który na rozkaz organizacji do której należał, musi po wojnie, nadal zabijać, wedle owej. Tymczasem on zakochuje się i postanawia wrócić do życia cywilnego. Najchętniej broń by wyrzucił i rozpoczął życie u boku kochanej kobiety, lecz rozkaz brzmi: zabijać dalej!
Sytuacja głównej postaci Kosa, Ignaca Sikory, da się porównać?
No, da!
Dla porządku tej wymiany myśli, przypomnę: To Bartosz Bielenia, grający Ignaca, jest na obsadowym wierzchołku.
Bękart chce sprawdzić, czy w testament biologicznego ojca, pozostaje wiarygodny, wobec składanych obietnic i obdarowany wedle tegoż testamentu porzuci wieśniacze życie, naznaczone skundlonym rodowodem, by stać się... a tu historia, a tu jakiś <brodaty cwaniak> wzywa do aktu odwagi, do porzucenia planów bycia szczęśliwszym.
Tyle i tylko tyle w sprawie "Szkoły polskiej", którą nie chciał się karmić reżyser filmu.
Teraz o niepodważalnych związkach z kinem Tarantino, co dla jednych jest ujmą a dla innych walorem.
<Brodaty cwaniak>- Kos, to T. Kościuszko (Jacek Braciak), tak przynajmniej chcą, wstępne i końcowe napisy w filmie. Bo to wszak, bardziej zmyślona postać, wydaje się, że nie mocno, przyszyta do polskiej historii. Za to jak, przypomnimy sobie, że Kościuszko mając sporo cokołów i nazw ulic w kraju, to na koncie ma też lojalkę złożoną carowi Pawłowi II, to dwuznaczność/wieloznaczność użytej figury zyskuje ów trademark, Mistrza Tarantino: psychologiczna gra w kategoriach wyższość- niższość.
Dalej, rytm filmu i jego napięcie, często budowany dialogiem, dialogiem podawanym w ścisłej korelacji z montażem (też trademark). O tyle oryginalniej, że postać Dr. Schultza (Django) to słowna ekwilibrystyka, werbalny popis, gdy Kos to bardziej minimalizm i powściągliwość, co w gruncie rzeczy, utrudnia osiągnięcie właściwego rezultatu, ale jednak!
Czy drugi plan to rzeczywiście, aż szablon? Opieram się temu stwierdzeniu. Łukasz Simlat, jako polski szlachcic z etosem sarmackim a'rebours, jest zaprzeczeniem poglądu o powielaniu obrazów, takoż grupa szlachty rwącej się do ...samounicestwienia.
Jeszcze słowo o p. Więckiewiczu, wiem że to aktor o dużych możliwościach (Wymyk, Wałęsa, Pod mocnym aniołem), niestety, poproszony o pracę w jednym diapazonie, realizuje zadanie ze szkodą dla widowiska. Tu jest groteskowy, wręcz ( a ten Gajos to świetny przykład możliwości). a i tak jest lepiej, bo w kostiumie. Z drugiej strony, takie jednowymiarowe indywidua miewa też p. Quentin Tarantino

Za zwłokę w odpowiedzi przepraszam (praca), za wymianę myśli dziękuję.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
- Gacek
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4563
- Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
- Lokalizacja: Wieliczka
Re: Przy muzyce o filmie
Skończyłem Zadzwoń do Saula
Za długi. Kilka pierwszych sezonów trochę za bardzo się ciągnie. Czasem bywa zbyt monotonnie i przypomina to serial obyczajowy. Tylko jak to u Gilligana w momencie kiedy myślimy że to już się robi monotonne nagle z kapelusza wyskakuje królik. Raz na kilka odcinków nasz bohater wpada na jakiś pomysł, czasem są to drobne zabawne historie a czasem to misternie budowana intryga której szczyt stanowi jakieś totalnie kuriozum tak genialne że człowiek myśli tylko "wooow ja bym tego nie wymyślił".
Jak wiadomo serial jest spin offem Breaking bad ale w Zadzwoń do Saula wątki kryminalne, komediowe i obyczajowe są rozłożone jeszcze lepiej, jest jeszcze więcej głębi i serial można polecić zarówno tym co lubią "jak strzelają w kolana" jak i tym co lubią wątki obyczajowe.
Autor jeszcze dokładniej skupił się na niektórych postaciach. Mój ulubiony Mike Ehrmantraut, wreszcie dowiadujemy się skąd wziął się ten gość, jakie są jego motywacje, dlaczego z dobrego gliny stał się kryminalistą z zasadami. Nie spotkałem się wcześniej w serialach z postaciami o tak wielu blaskach ale i cieniach które tworzą tak wyraziste charaktery. Naprawdę warto poznać te historię.
Wisienką na torcie jest główny bohater. Gość który cały czas walczy sam ze sobą, ze swoim alter ego, wciąga w tą grę widza ale... w przeciwieństwie do BB mamy tu jednoznaczne zakończenie w którym bohater jasno się określa i bierze za to pełną odpowiedzialność dając widzowi do myślenia.
Świetny serial, bogaty w niuanse, szczegóły ale też logiczny, w którym wszystkie wątki się ze sobą łączą i nie pozostawiają uczucia niedosytu. Kawał świetnego kina, z którego można czerpać garściami jeżeli tylko zaakceptujemy nieśpieszne tempo którym początkowo raczy nas twórca.
Za długi. Kilka pierwszych sezonów trochę za bardzo się ciągnie. Czasem bywa zbyt monotonnie i przypomina to serial obyczajowy. Tylko jak to u Gilligana w momencie kiedy myślimy że to już się robi monotonne nagle z kapelusza wyskakuje królik. Raz na kilka odcinków nasz bohater wpada na jakiś pomysł, czasem są to drobne zabawne historie a czasem to misternie budowana intryga której szczyt stanowi jakieś totalnie kuriozum tak genialne że człowiek myśli tylko "wooow ja bym tego nie wymyślił".
Jak wiadomo serial jest spin offem Breaking bad ale w Zadzwoń do Saula wątki kryminalne, komediowe i obyczajowe są rozłożone jeszcze lepiej, jest jeszcze więcej głębi i serial można polecić zarówno tym co lubią "jak strzelają w kolana" jak i tym co lubią wątki obyczajowe.
Autor jeszcze dokładniej skupił się na niektórych postaciach. Mój ulubiony Mike Ehrmantraut, wreszcie dowiadujemy się skąd wziął się ten gość, jakie są jego motywacje, dlaczego z dobrego gliny stał się kryminalistą z zasadami. Nie spotkałem się wcześniej w serialach z postaciami o tak wielu blaskach ale i cieniach które tworzą tak wyraziste charaktery. Naprawdę warto poznać te historię.
Wisienką na torcie jest główny bohater. Gość który cały czas walczy sam ze sobą, ze swoim alter ego, wciąga w tą grę widza ale... w przeciwieństwie do BB mamy tu jednoznaczne zakończenie w którym bohater jasno się określa i bierze za to pełną odpowiedzialność dając widzowi do myślenia.
Świetny serial, bogaty w niuanse, szczegóły ale też logiczny, w którym wszystkie wątki się ze sobą łączą i nie pozostawiają uczucia niedosytu. Kawał świetnego kina, z którego można czerpać garściami jeżeli tylko zaakceptujemy nieśpieszne tempo którym początkowo raczy nas twórca.
Re: Przy muzyce o filmie
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
-
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4415
- Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
- Lokalizacja: Łódź
Re: Przy muzyce o filmie
Maćku!
Obejrzałem film z linku i ... za cholerę nie łączy się, to co zobaczyłem, z Wesem.
Naprowadzisz??
W innej sprawie:

Diuna: część druga, reż. Denis Villeneuve 2024
Wszystkiego jest tu więcej!
Więcej książki, co w pewien sposób rozgrzesza część pierwszą, którą możemy, teraz, sprowadzić do funkcji prologu, ale nie musimy.
Przy czym, ortodoksyjni wielbiciele literackiego oryginału, kwękać będą nadal.
I więcej kina: tego widowiskowego, ale też takiego co widza szanuje, zakładając, że myśli.
Moim problemem jest, ciągle, Timothée Hal Chalamet (Paul Atryda). On mógłby wynaleźć penicylinę
, ale ciągać Fremenów po pustyni(???)
Wdarła się też szczypta groteski, szczególnie w opisie szwarccharakterów. Baron Vladimir Harkonnen (Stellan Skarsgård) jest już tylko latającym grubasem
. No i niewykorzystany Walken!
8/10 (cz. pierwszej dałem 7/10).
Będzie cz. 3, bo może Villeneuve, poczuł się jak Frank Herbert po napisaniu Diuny, niezrozumiany i dorzucił, gawiedzi Mesjasza.
Obejrzałem film z linku i ... za cholerę nie łączy się, to co zobaczyłem, z Wesem.
Naprowadzisz??
W innej sprawie:

Diuna: część druga, reż. Denis Villeneuve 2024
Wszystkiego jest tu więcej!
Więcej książki, co w pewien sposób rozgrzesza część pierwszą, którą możemy, teraz, sprowadzić do funkcji prologu, ale nie musimy.
Przy czym, ortodoksyjni wielbiciele literackiego oryginału, kwękać będą nadal.
I więcej kina: tego widowiskowego, ale też takiego co widza szanuje, zakładając, że myśli.
Moim problemem jest, ciągle, Timothée Hal Chalamet (Paul Atryda). On mógłby wynaleźć penicylinę

Wdarła się też szczypta groteski, szczególnie w opisie szwarccharakterów. Baron Vladimir Harkonnen (Stellan Skarsgård) jest już tylko latającym grubasem

8/10 (cz. pierwszej dałem 7/10).
Będzie cz. 3, bo może Villeneuve, poczuł się jak Frank Herbert po napisaniu Diuny, niezrozumiany i dorzucił, gawiedzi Mesjasza.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
- Gacek
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4563
- Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
- Lokalizacja: Wieliczka
Re: Przy muzyce o filmie
Trochę w temacie SF. Obejrzałem z trudem Na srebrnym globie.
Nigdy nie widziałem filmu tak pełnego sprzeczności. Z jednej strony brawurowa z drugiej przegięta i karykaturalnie teatralna gra aktorów. Świat zarazem fascynujący, hipnotyzujący co monotonny. Film zdecydowanie za długi i totalnie przeintelektualizowany ale wizualnie jak na tak biedną produkcję to absolutny geniusz.
To mógł być jeden z najlepszych filmów w historii, gdyby nie twórca który przeszarżował i PRL który to uwalił.
Tak czy inaczej film wizjonerski i pionierski. Żuławski był diamentem, szkoda że nigdy nie dał się oszlifować. A może i dobrze?
Rojst Millenium
Takie serialne chce oglądać. 6 odcinków skondensowanej ale nie podanej po łebkach rozrywki w stylu noir, barwne, dobrze zagrane postacie, wciągająca historia. Można by powiedzieć po bardzo dobrych poprzednich sezonach że dowieźli tą historię do końca ale nie wiem czy to nie jest nawet najlepszy sezon.
Chętnie bym obejrzał spin off o sierżancie jąkale. Świetna postać z potencjałem.
Nigdy nie widziałem filmu tak pełnego sprzeczności. Z jednej strony brawurowa z drugiej przegięta i karykaturalnie teatralna gra aktorów. Świat zarazem fascynujący, hipnotyzujący co monotonny. Film zdecydowanie za długi i totalnie przeintelektualizowany ale wizualnie jak na tak biedną produkcję to absolutny geniusz.
To mógł być jeden z najlepszych filmów w historii, gdyby nie twórca który przeszarżował i PRL który to uwalił.
Tak czy inaczej film wizjonerski i pionierski. Żuławski był diamentem, szkoda że nigdy nie dał się oszlifować. A może i dobrze?
Rojst Millenium
Takie serialne chce oglądać. 6 odcinków skondensowanej ale nie podanej po łebkach rozrywki w stylu noir, barwne, dobrze zagrane postacie, wciągająca historia. Można by powiedzieć po bardzo dobrych poprzednich sezonach że dowieźli tą historię do końca ale nie wiem czy to nie jest nawet najlepszy sezon.
Chętnie bym obejrzał spin off o sierżancie jąkale. Świetna postać z potencjałem.
Re: Przy muzyce o filmie
Z wieloma tezami się zgadzam, bardzo trafne uwagi. Jednakże... Co do Chalameta - po pierwszej części powiedziałbym coś podobnego, ale w tej części podobał mi się bardziej. W trakcie filmu przeszedł swoistą przemianę - i jako przyszły wódz Fremenów, i jako człowiek, który traci swoją niewinność, zaczyna być bezwzględnym manipulatorem i egotykiem. A jeśli chodzi o jego "chłopaczkowatość" - w powieściowym oryginale miał bodaj 15 lat.esforty pisze: ↑06.03.2024, 18:47 [
Wszystkiego jest tu więcej!
Więcej książki, co w pewien sposób rozgrzesza część pierwszą, którą możemy, teraz, sprowadzić do funkcji prologu, ale nie musimy.
Przy czym, ortodoksyjni wielbiciele literackiego oryginału, kwękać będą nadal.
I więcej kina: tego widowiskowego, ale też takiego co widza szanuje, zakładając, że myśli.
Moim problemem jest, ciągle, Timothée Hal Chalamet (Paul Atryda). On mógłby wynaleźć penicylinę, ale ciągać Fremenów po pustyni(???)
Wdarła się też szczypta groteski, szczególnie w opisie szwarccharakterów. Baron Vladimir Harkonnen (Stellan Skarsgård) jest już tylko latającym grubasem. No i niewykorzystany Walken!
8/10 (cz. pierwszej dałem 7/10).
Będzie cz. 3, bo może Villeneuve, poczuł się jak Frank Herbert po napisaniu Diuny, niezrozumiany i dorzucił, gawiedzi Mesjasza.

Walken może i faktycznie niewykorzystany - ale Villeneuve skupił się tu na wypadkach związanych z Arrakis, siłą rzeczy Imperatora pozostawiając, jako "postać, gdzieś daleko, w innej galaktyce".

Problem mam z czymś innym. A mianowicie - jakoś nie wierzę w love story między Chani i Paulem Atrydą. Brakuje mi chemii między nimi. I kolejna sprawa Feyd-Rautha Harkonnen został zmarginalizowany, pojawia się oczywiście, niby tam ma ważną rolę, ale jakoś nie skupia na sobie (mojej) uwagi. I wprawdzie dowiadujemy się jaki to on ambitny i inteligentny - ale tej inteligencji po nim nie widać. Całościowo jednak film podobał mi się bardzo i w mojej ocenie zasłużył mocne 9/10
A i jeszcze muszę podkreślić - znakomitego Javiera Bardema. Zagrać zabawnego, lekko cynicznego fanatyka - to jest coś!

„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)