Jak ładnie! O Londynie mógłbym dużo, tak dużo, że aż nie dam rady

Rzym i Ateny poznałem tylko po podstawowych landmarkach i to za dzieciaka (nie licząc kilkugodzinnego pobytu w Rzymie w zeszłym roku), więc nie pomogę. Natomiast opowiem krótko o Paryżu, gdzie byłem "trzy" razy, co brzmi dumnie, ale jest ściemą, bo zawsze był to tylko przystanek na drodze między Bretanią (gdzie przez dwa lata mieszkali moi rodzice) a Warszawą.
1. Dwa dni z dwoma noclegami. Pierwsze wrażenie fatalne: wysiedliśmy z TGV (w którym zresztą zrobiło mi się niedobrze) na dworcu nie pamiętam którym i od razu rzucił mi się w oczy syf dookoła i w ogóle było brzydko. Wrażenie to postępowało, gdy postanowiliśmy naszym zwyczajem udać się piechotą ku miejscu postoju (hostel gdzieś koło Placu Bastylii); po drodze było brzydko, a najgorszy był hostel. Następnie:
- Notre-Dame przygnębiła nas atmosferą "jaskini zbójców", parafrazując Biblię - można było się domyślić, że jest wstrząsająco piękna, ale chciało się tylko jak najprędzej wyjść na zewnątrz
- z kolei w Sacre Coeur było całkiem sakralnie i bardzo ładnie, z tym widokiem na czele
- zadziwiająco podobało nam się na Eifflu, gdzie w miarę możliwości weszliśmy z buta, omijając przerażającą kolejkę
- zadziwiająco nie podobało nam się na klasycznych przejściach typu Pola Elizejskie, Tuileries, pod Luwrem itp., jak też zupełnie nie weszliśmy w klimat paryskich uliczek, kafejek i co tam zawsze opiewają
- wszędzie były płatne kible i ludzie, z którymi nie da się dogadać, a także dużo bezdomnych - generalnie wracaliśmy do W-wy z zaskakującą dla nas samych konkluzją, że Paryż jest be!
2. Dwa dni z jednym noclegiem. Tym razem trafiliśmy wreszcie na coś, co naprawdę nam się podobało, mianowicie Muzeum Rodina i również okoliczne uliczki jakoś nas bardziej zachęciły. Za to kiedy gdzieś w ogrodach przed tym wielkim budynkiem ze złotą kopułą usiedliśmy sobie na trawce, żeby skonsumować zakupiony w sklepie prowiant, od razu wychynął zza węgła smutny Francuz i nas pogonił. W Londynie by tak się nie stało!
Dość fajnie (tylko potwornie gorąco) było też w Ogrodach Luksemburskich i w okolicy, w dzielnicy studenckiej (chyba) trafiliśmy na coś na kształt parady równości. Miało to swoje dobre strony: można było łazić środkiem dużych ulic, bo były wyłączone z ruchu; oraz złe: nie bardzo wiedziałem, co mam swoim 10-/12-letnim dzieciom odpowiedzieć w ramach tolerancji i budowania mostów, kiedy pytały, dlaczego po sklepie, gdzie chcieliśmy kupić wodę, bo było, jako się rzekło, gorąco, łażą panowie w samych majtkach
3. Jeden dzień bez noclegu - i wreszcie trafiony! Byłem wtedy sam, w dwóch miejscach, między którymi sobie spokojnie pochodziłem. Cmentarz Pere-Lachaise - dla mnie zdecydowany numer jeden całego miasta (!), mógłbym tam spędzić cały dzień. Oraz Muzeum D'Orsay - dla odmiany numer dwa. Z D'Orsaya musiałem wyjść wcześniej, niż bym chciał, bo samolot nie chciał poczekać. Było tam pięknie.
To tak pokrótce moje nieco dziwaczne podboje Paryża.
Najbardziej mi się podobał o północy w filmie Allena!