Zatem wszystko pięknie, ale w 2005 została wydana:
Armia - Ultima thule
Płyta obecnie (i chyba słusznie) ceniona nieco niżej, niż szereg innych. W naszej strzelance też wiele nie zwojowała. Ale pamiętam entuzjazm tamtego czasu, "nie chcę nic mówić, ale czy to aby nie najlepsza od czasów Legendy?" ("chyba ci się pomyliło, od czasów Triodante", prostowali inni). Wydaje się, że po okresie Armii poetycko-bajkowej, bliższej codzienności o dziecięcości (Droga, Pocałunek, po drodze Taniec szkieletów), był głód tej Armii, co sięga końca świata. A
Ultima thule zapuszczała się na krańce świata nie tylko swojąnazwą, i odkrywała, że jest tam zimno i strasznie.
Krąży we mnie zła krew! Na tym polega koniec śmierci, że w końcu możesz przestać śnić! Śnił mi się mój Bóg, śnił mi się mój wróg! Przychodzą i odchodzą... Dobitnym, apokaliptycznym tekstom świetnie odpowiadał groźny śpiew
Budzego (wyćwiczony ponownie na
Trupiej czaszce i licznych koncertowych wykonaniach
Siekiery) oraz surowa, zimna muzyka, tworzona głównie przez
Pawła Klimczaka. To muzyk dużego formatu, choć lekkości u niego nie uświadczysz.
Bodaj najpiękniejszym momentem całego albumu jest jednak skomponowana właśnie przez niego
trzecia część tytułowej suity - cudowne, smutne, przepełnione melancholią; progresywne chyba!
Co by nie mówić: bardzo silna pozycja w roczniku.