Akurat jazzmani po wprowadzeniu Stanu Wojennego stosunkowo najszybciej wrócili do grania, koncertowania, nagrywania itd. W sumie to po raptem "paru" miesiącach - w swojej książce nawet Jacek Pelc o tym pisze - by podać przykład pierwszy z rzędu - z rockmanami czy grupami metalowymi bywało o wiele gorzej. Więc jazzmani nie zostali aż tak pokrzywdzeni. Stan Wojenny nie był takim "tsunami" które wyrządziłoby nieodwracalne szkody czy by "zdruzgotało" jazzową scenę... nie przesadzajmy. Bardziej "niszczycielską siłą" była transformacja i kapitalistyczne zmiany po 89 - wtedy nasi muzycy dostali w kość i przekonali co to znaczy wolny rynek, konkurencja na rynku, bycie managerem, kierowanie własną karierą, rozwój zawodowy, liczenie z publicznością, szanowanie jej, załatwianie sobie kontraktów, koncertów, wydawanie płyt. Mariusz Adamiak, który przejął główny festiwal plus klub Akwarium i w dosadnych słowach wyrazić co sądzi o starej gwardii - nawet chyba zainicjował znaczek że "Polski Jazz Tak - Polish Jazz No"

. Wyszło wtedy szydło z worka - jedni czekali na "mannę z nieba" lub jak Karolak siedzieli i czekali przy okazji marudząc jak mu cenny Hammond niszczeje w szopie... a inni jak Lewandowski czy Śmietana - grali kilkaset koncertów rocznie, wydawali płyty. Z całym szacunkiem dla Ptaszyna - on też niestety specjalnie w latach tego upragnionego kapitalizmu nie dokonał "wielkiej rewolucji" w krajowym jazzie - Wróblewski to nie Shorter - choć młodszy. Grał swoje i był w tym świetny - co np. dokumentuje z braćmi Niedziela i Miśkiewiczem - Bielska Zadymka Jazzowa. Co prawda w latach 90 generalnie panowała moda na "neo-bop" a rozmaite autorytety pokroju Scofielda ogłaszali, że fusion jest martwe itd. U nas też był wysyp młodych grup z kręgu "jazzu-post-coltranowskiego" - grające jak wspomniałem "pol-bop" lub "bop-pol". Jazz-rock był na "cenzurowanym" - a nowych Walk Away, String Connection, Tie Break, Breakwater, Young Power próżno było wypatrywać. Na uczelniach ten styl wśród studentów, kadry był nie specjalnie mile widziany a młodzi adepci doskonale zdawali sobie sprawę, iż na festiwalach Jazz Juniors czy Jazz Nad Odrą lepiej z takim graniem nie wyjeżdżać. Ot "bezpieczniej" te wszystkie "adderlejki", "dykteryjki", "dyrekteryjki", "plugged-nickel" i nagroda w kieszeni
