Nie potrzebuję muzyki na jakiś czas po tych trzech dniach.
Każdy dzień rozpoczynał film dokumentalny (zbiór miniatur, fragmenty starych koncertów i wywiadów z Brotzmannem, aż po cały koncert The Peter Brötzmann Chicago Tentet) Potem bardzo sprawnie odgrywane były zapowiedziane w programie sety (
https://pardontotu.pl/event/3-nights-in ... 9-05-2024/)
Dwa pierwsze dni skończyły się ok. północy/pierwszej, ten ostatni trwał spokojnie do 2 - wliczając w to swobodne rozmowy z innymi uczestnikami wydarzenia, jak i samymi artystami! Czuć było atmosferę festiwalową, grono które dobrze wie po co i dlaczego spędza te wieczory w Pardon To Tu.
Muzycy schodzili ze sceny i wchodzili w tłum, żeby oglądać kolejne koncerty. Uśmiechnięty John Corbett nie mógł się nadziwić, że mamy tak wspaniałe miejsce w Warszawie. Uznając, że nawet w porównaniu do wydarzeń w Chicago i Londynie atmosfera w Pardonie jest wyjątkowa, twórcza i niesie całość w przyszłość ponad hołd dla Petera. Niewątpliwie wielki udział mieli w tym obecni muzycy i sklejenie tego składu w taki sposób, żeby o chwili nudy nie było mowy.
Nie dam rady opisać poszczególnych występów. Ale postaram się choć trochę oddać ducha jak było, po krótce przedstawiając sylwetki niektórych muzyków.
Całość wydarzenia solowym występem rozpoczął perkusista Michael Wertmüller znany ze składu FULL BLAST. Filharmonik, w rozchełstanej koszuli dał wstępny kierunek dla brzmienia jakie towarzyszyło tym trzem dniom. Było donośnie, głośno i absolutnie wciągająco. Wertmüller łączył się w widowiskowych zestawach; drugi dzień należał do niego gdzie razem z Mette Rasmussen (sax), Marino Pliakas (bas) i Per-Åke Holmlander (tuba) odpalili niemalże punkową energię ze sceny, aż po zamykający wieczór (wydaję mi się że najgłośniejszy, były dostępne zatyczki do uszu) Caspar Brötzmann / Michael Wertmüller / Stephen O´Malley. Ściany się przesuwały!
Niesamowitą obecność dał Jan St. Werner - znany z elektronicznego projektu Mouse on Mars. Zaskoczeniem był spontanicznie zainicjowany set z Hamidem Drake'm, gdzie w zasadzie połączyli się w dubowym pulsie. Można powiedzieć, że zabrakło tylko Billa Laswella na basie
Nazwiskiem które było ciągle omawiane przez wszystkie trzy dni festiwalu była Virginia Genta. Może niewiele osób znało ją wcześniej, ale już pierwszego dnia, kiedy zagrała bardzo mocny set (Paal Nilssen-Love / Virginia Genta / Marino Pliakas) z zasadzie bez oddechu, było wiadomo że nie została tam zaproszona przypadkowo i świetnie odnajduje się w tej przestrzeni, co więcej była ewidentną gwiazdą i liderką występu z Joe McPhee, który można powiedzieć zrobił jej miejsce i pozwolił uwolnić tej absolutnie żywej, nieskrempowanej energii.
Keiji Haino parokrotnie wkręcał publiczność w swój japoński teatr grozy, magii ale i chaosu, który generował głosem, dźwiękami elektroniki i gitary. Rob Mazurek sporo pił przy barze i wcale nie przeszkadzało mu to grać na najwyższym poziomie, a także w solowym secie dać w zasadzie performance, podczas którego ściągał z siebie koszulki, oblewał się wodą i wspominał Jaimie Branch i Petera w formie jakby modlitwy/artystycznego hołdu.
Finał tych trzech dni to dodatkowy, wcześniej niezaplanowany występ Caspara Brotzmanna z Hamidem Drake'm - brzmiało to jak medytacja na bas i perkusję, w brzmieniu może trochę jak Earth, ale zakończona piękną poezją Hamida - o powrocie do domu, nawiązaniach do afrykańskiej kultury i pożegnaniu, które jest w zasadzie powitaniem Petera w naszych sercach. Były łzy w oczach nie tylko Caspara ale i wszystkich obecnych.
Nie mam wątpliwości, że takie wydarzenie mogło zostać zorganizowane tylko w Pardon To Tu i było wynikiem relacji w jakie Magda i Daniel (Pardon To Tu) wchodzą tworząc koncerty i wydarzenia w swojej przestrzeni. Peter występował tu wiele razy i podczas tych trzech dni też był obecny!