Za sprawą
Dżejdżeja stałem się po raz pierwszy w życiu posiadaczem płyty
Joshua Tree. Miałem i mam kasetę, ale przez lata była to taka płyta, hmm... Czarna Metallica, Violator, Spokojnie, właśnie Joshua Tree - płyty w dyskografiach swoich zespołów bardzo ważne i niezmiernie cenione i dla mnie wszystkie właściwie bardzo spoko, są fajne piosenki, dobrze to brzmi, ale jakoś... raczej bez emocji. Z wyżej wymienionych emocjami obdarzało mnie najbardziej kultowe Spokojnie, ale tam z kolei są rzeczy, których trochę nie lubię.
A
Joshua Tree na odwrót - płyta bardzo równa, właściwie nie ma słabych momentów, ale ziewać mi się chce... Chciało! Bo tak było przez lata, aż w minione właśnie lato stałem się, jako się rzekło, posiadaczem płyty i po x-dziestu latach w końcu zażarła! Wydaje mi się obecnie wspaniała

Piosenki są nie tylko równe i świetnie brzmiące, ale w ogóle w punkt trafione, melodiami, a zwłaszcza wykonaniem

Od pewnego czasu coraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że
The Edge, zwłaszcza z okresu tego środkowego (środek lat 80. aż po czasy po-Popie, kiedy zaczęli grać w kółko to samo), to gitarzysta z mojego samego topu, z niesamowitą wyobraźnią, z niepowtarzalną barwą. Ale i śpiew
Bono chyba w końcu mi się w pełni spodobał. Ja zawsze lubiłem, kiedy śpiewa "mięsiście", irytowało mnie za to, kiedy "jęczał". On na tym albumie trochę "jęczy", ale ile to ma wyrazu.
Co zawsze wiedziałem: album idealnie równy, tylko teraz mi się wszystkie piosenki bardziej podobają

Odważna rzecz, dać od razu na czoło albumu wszystkie hiciory, ale dzięki temu potem jest co odkrywać.
Wspaniała płyta - mogłaby spokojnie wygrać plebiscyt na najlepszą płytę dekady i trudno byłoby się skrzywić.