Monstrualny Talerz pisze: ↑12.11.2024, 23:33
Sam jakoś bałem się płyt z lat 80, a te z lat 70 to dla mnie klasyka. Dość dziwna historia. Może gdybym jakoś poznawał na bieżąco byłoby inaczej. A tak wiedziałem które są najlepsze, a jakoś słabe opinie o pozostałych nie zachęcały. Na RYM przepaść jest straszna, jednak jest to dość dziwne, bo w rzeczywistości Famous Last Words niewiele ustępuje Breakfastowi.
Też mnie dziwi niska ocena na RYM. Nie wiem dlaczego. Zespół zdecydowanie trzyma tu bardzo wysoki poziom.
Natomiast Brother Where Your Bound to prawie w ogóle nie pamiętam. Muszę sobie ją odświeżyć.
Czy Genesis upadł nisko? Invisible Touch bywa miejscami nudny ale Duke? Świetny album choć musiało minąć trochę czasu żebym go doceniłem. We Cant Dance też dobre choć już pozbawione progresywnych naleciałości. Klasyka choć zupełnie inna niż wcześniej.
Dla mnie głównym problem z tymi rzeczami to że są zgwałcone przez stacje radiowe do granic przyzwoitości.
Śmichy chichy ale Trump w odcinku Simpsonów z 2000 roku? To chyba jakiś błąd w systemie
Chyba począwszy od Invisible Touch - Genesis stało się pod wieloma względami "zakładnikami swojego sukcesu". Collins wyrósł na mega-hiper-super gwiazdę i powoli niebezpiecznie zacierała się granica między jego solową karierą i jego charakterystycznym stylem a tym co serwowali z nim Genesis. Jak mantrę milion razy powtarzałem, że gdyby z Touch wywalić In too Deep i Anything She Does (choć video z Benny Hillem lubię) i wsadzić w to miejsce Do the Neurotic i Feeding the Fire - mielibyśmy o niebo lepszy album. A "pozbawiony progresywnych naleciałości" Dance ? - litości - a trzy świetne kawałki, które też doskonale wypadały na żywo ? - kolejno Driving the Last Spike:
Dance wydaje się być trochę za długi - panowie skorzystali z dobrodziejstw długości płyty CD ale parę rzeczy można by wywalić. Nie wiem czy Davies śledził późniejsze poczynania Genesis - z pewnością zabiłby by mieć takie asy w rękawie jak trio z okresu gdy w MTV nadawali ich non stop - chociażby tytułowy I Can`t Dance . Brother nie tak dawno słuchałem - to nie jest żadna tortura ale czuć, że to muzyka zrobiona "ciężką" ręką, brak w niej dawnej gracji, elegancji, polotu i feelingu.
Jak już napisałem w innym temacie mam podobne przemyślenia co do albumu. Czy ten klimat z Dogs... no nie wiem ale The Wall to już zupełnie trafne skojarzenie. Fajna płyta.
Inkwizytor pisze: ↑18.11.2024, 08:05
A "pozbawiony progresywnych naleciałości" Dance ? - litości - a trzy świetne kawałki, które też doskonale wypadały na żywo ? - kolejno Driving the Last Spike
Dreaming while you sleep
I przede wszystkim mój ukochany Fading Lights:
Progreswyność tych utworów kończy się raczej na czasie trwania. Nazywanie tego progresywnym rockiem w niektórych recenzjach jest mocno
przesadzone. A że takie Dreaming while you sleep jest rewelacyjne to inna sprawa.
Owszem - może to nie jest "progresywność" z ery Gabriela czy duetu Trick & Wind ale jak dla mnie w/w trójka to są progresywne propozycje. Ok, to temat rzeka - co niby jest "progresywne" a co nie - idąc tym tropem to samo można napisać o Brother, jego długość i obecność gościa specjalnego - Gilmoura nie świadczą o "progresywności"