https://progressreview.blogspot.com/202 ... pless.html
https://www.sendspace.com/file/x7clee
Sleepless Nights - czyli "bezsenne noce". O reakcję słuchaczy nawet po latach lider trębacz, aranżer Klaus Lenz mógł być spokojny, nikt by przy tej muzyce nie zasnął. Trębaczowi za rok stukną 85 urodziny a płytce 45. To druga i ostatnia nagrana w ramach projektu Jazz & Rock Machine. Wyjątkowo trafiona nazwa bo w istocie mamy do czynienia ze sprawną i doskonale naoliwioną maszyną. Aż dziw bierze, że w dalszym ciągu próżno szukać tej płyty na CD. Niezmiennie nieocenieni są blogerzy, którzy dzielą swoimi winylowymi zbiorami. Nie będzie przesady gdy napiszę, że Sleepless Nights to album wręcz skandalicznie zapomniany. Generalnie nazwiska większości muzyków niewiele mówią z małym wyjątkiem - mamy tu śp. Zbyszka Namysłowskiego, który nie tylko pokazuje jak zwykle niesamowitą klasę jako instrumentalista ale i kompozytor nieoczywistych, niebanalnych, wielowątkowych utworów. Pierwszy to jakby nieco "żartobliwy" Pink Punk. Jakie było moje zaskoczenie gdy okazało się, że to pierwotna wersja kawałka, który ukaże na polskim rynku jako singiel w II częściach już z pełnym pierwszym składem Air Condition (z m.in Ścierańskim, Kozakiewiczem, Maliną i Sendeckim). Ta wersja istotnie się różni - przede wszystkim jest zagrana znacznie wolniej (przez co początkowo sprawia wrażenie lekko "topornej"). Mamy też celowe jakby zderzenie sekcji dętej - jedne skrzydło gra w miarę "w harmonii" drugie próbuje przemycić nieco "atonalne" swoje dźwięki rozbijając całość lub "przekomarzając się". Można odnieść wrażenie że to przybiera formę "żartu muzycznego" - parodii jazz-funku z wyeksponowaną sekcją dętą - coś co robił Maynard Ferguson, Peter Herbolzheimer i przede wszystkim odnoszący coraz większe sukcesy śp. Quincy Jones. Mamy ciekawy dialog między sopranem autora a rezolutnym i niesfornym syntezatorem ARP Mike Hertinga. W przekroju całego albumu wstawki klawiszowe / syntezatorowe Hertinga dodają nieco humoru, lekkości i luzu. Warto posłuchać ciekawego popisu na pianie Fender Rhodes w otwierającym całość Introduction (świetny główny pasaż - a la Corea ) - początek i wejście sekcji rytmicznej rodem z Weather Report ( Ndugu Chancler) czy Mahavishnu (Narada Walden) lub Eleventh House z genialnym Alphonsem Mouzonem. W wielu momentach słychać jakby ekstrakt idei i rozwiązań jakie stosował w większej obsadzie i orkiestrowym sosie Chick Corea - na Musicmagic, Leprechaun czy Mad Hatter. Silnym punktem jest nastrojowy na początku z fenomenalnym przyśpieszeniem pod koniec Spikes - idealny utwór na powrót do domu późnym popołudniem po ciężkim dniu pracy. Na oryginalnej stronie "B" czarnego krążka mamy 3 perły, jedna za druga. Przepełniony nastrojem rodem z filmu gangsterskiego Unit (tu również wkrada feeling Corei czy Mangione) z wysmakowaną partią puzonu Bertiego "Harisharana" Strandberga. Druga to kolejna wielowątkowa kompozycja Namysłowskiego - tytułowa i jakby "główne królewskie danie". Jak to u śp. Zbyszka - pełna niespodzianek, co rusz zaskakująca i z trzymanym słuchacza ciągłym napięciem i niepokojem. Po latach wydaje się, że to niesłusznie zapomniana perła. Trudno uwierzyć, iż mistrz pisał takie rzeczy. Niestety po latach miał się wypowiadać bardzo nieprzyjemnie o tego typu muzyce - "elektroniczne frajerstwo" należało do najłagodniejszych. Bardzo bolało to fanów ceniących ten romans Namysłowskiego i udane próby grania fusion czy jazz-funku. Wielkich artystów nie sposób zrozumieć

. Obok Hertinga ciekawą postacią jest chyba najbardziej "rockowy" gitarzysta w towarzystwie starych jazzmanów - Stephan Diez. Jego frazowanie i brzmienie może kojarzyć się z tym co u Dona Ellisa serwował wszechstronny Jay Graydon. Diez ma kilka drobnych wejść w różnych utworach - najwięcej do powiedzenia ma w w/w Unit oraz zamykającym w duchu "Blues Brothers" i ciut Mercy, Mercy, Mercy Adderleya - pod mówiącym wszystko tytule Back to the Soul (brakuje jeszcze Arethy Franklin prowadzącej knajpę z soulowym żarciem

) - bardzo fajne rozbujane granie. Okładka może nieco błędnie sugerować, że mamy do czynienia z "zimnym, bezdusznym i komputerowym" graniem. Nic bardziej mylnego. Płyta wymaga jednak kilku przesłuchań - bo jej bogactwo i mnogość wątków, smaczków jest trudna do przetrawienia od razu.