RoryGallagher pisze:"Music for the Masses" stoi singlami, bez których nawet jego wielbiciele musieliby przyznać, ze to najsłabszy album z okresu 86-98
Ja wprawdzie nie jestem wielbicielem i mogę spokojnie przyznać, że jest najsłabszy z okresu między Black Celebration a Ultrą (bo jednak, z całą sympatią dla
Bednaara, ale
Some Great Reward uważam jeszcze za półkę niżej), ale z tymi singlami, to wracam do mojej starej śpiewki

I to właśnie Depesze okresu
Music for the Masses najbardziej ukształtowali moją niechęć do zespołu - przecież singlami, bo czym innym. A konkretnie dwoma: okropnym Strangelove, którego do dzisiaj autentycznie nie lubię, oraz Behind the Wheel, które teraz dość lubię, ale wtedy mnie odrzucało. Nie uważam zresztą, żeby było to szczególne osiągnięcie - w porównaniu do I Want You Now czy To Have and To Hold, czy (zwłaszcza!) Things You Said, to raczej słabizna (teledysk lepszy od utworu).
Szczególnym przypadkiem jest
Little 15 - jak dla mnie jedno ze szczytowych osiągnięć zespołu a już na pewno w latach 80. To byłby znakomity utwór muzyki klasycznej, gdyby go przearanżować (byle nie za bardzo

). W ramach pytania o to, co to dobra kompozycja = kolejny przykład. Powiedziałbym wręcz, że kolejny przykład na geniusz
Martina Gore'a; skąd on brał te melodyczne zakrętasy?... No ale jest to, z charakteru, tak NIESINGLOWY numer Depeszów, że kiedy się jakoś później dowiedziałem, że to był singiel (chyba dopiero przy okazji składanki), to myślałem, że ktoś mnie wkręca. To piosenka, która ma wszystko wspólnego z takimi Things You Said, Clean, Sweetest Perfection czy Dressed in Black, a nic wspólnego z takimi Behind the Wheel, Question of Time czy Personal Jesusami. Więc ja ignoruję rzeczywistość i nie wliczam jej do singli
Leptir pisze:i tak są one dużo bardziej chwytliwe niż cokolwiek nagranego przez DM w tym stuleciu
Phi.
Heaven jest bardziej chwytliwe, niż którykolwiek z singli z
Black Celebration (a żeby nie było - Black Celebration to może nawet moja ulubiona płyta DM).