Depeche Mode
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
Ja też powtarzać oczywistości nie będę
Cieszę się natomiast, że padły tu tytuły takie mniej oczywiste, bo jak już mówiłem, dla mnie to one są solą w oku depeche mode!
Agent Orange - wspaniały instrumental, typowo depeszowy mroczny klimat, idealny na samotne zadumanie się w jesienny wieczór.
Route 66 - to nietypowo depeszowe, ale rzeczywiscie mogę sobie wyobrazić tych szalejących na zlocie!
I Want You Now - Talerzu jeżeli dotychczas nie wiedziałeś, co znaczy "dobra kompozycja", to proszę bardzo, sam sobie znalazłeś odpowiedź!
Cieszę się natomiast, że padły tu tytuły takie mniej oczywiste, bo jak już mówiłem, dla mnie to one są solą w oku depeche mode!
Agent Orange - wspaniały instrumental, typowo depeszowy mroczny klimat, idealny na samotne zadumanie się w jesienny wieczór.
Route 66 - to nietypowo depeszowe, ale rzeczywiscie mogę sobie wyobrazić tych szalejących na zlocie!
I Want You Now - Talerzu jeżeli dotychczas nie wiedziałeś, co znaczy "dobra kompozycja", to proszę bardzo, sam sobie znalazłeś odpowiedź!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
- RoryGallagher
- epka analogowa
- Posty: 955
- Rejestracja: 11.06.2017, 18:13
- Lokalizacja: Gdańsk
- Kontakt:
Warto jednak dodać, że "101" zarejestrowano podczas trasy promującej "Music for the Masses" i stąd właśnie tak liczna reprezentacja tego albumu. Zresztą cześć tych kawałków wypadła z wersji winylowej ('Sacred" i "Nothing"; poza nimi pominięto tylko "A Question of Lust"). Wystarczy spojrzeć na setlist.fm, żeby się przekonać, że na kolejnych trasach nie grali za dużo kawałków z tego albumu. "Never Let Me Down Again" jest co prawda najczęściej granym przez nich utworem, a "Behind the Wheel" dwunastym, ale już "Strangelove" plasuje się ledwo na 28. a potem jest dopiero "I Want You Now" na 44. - o miejsce wyżej niż "Going Backwards" z najnowszej płyty.Monstrualny Talerz pisze:Na koncertowym 101, który może być traktowany jako nieintencjonalny The Greatest Hits z MFTM jest kolejno:
Jeśli chodzi o obecność na składankach, to na "Singles 86-98" są wszystkie cztery single, ale na "The Best of" z 2006 roku są już tylko "Strangelove" i "Never Let Me Down Again", chyba że liczyć też bonusowe DVD z rozszerzonej wersji, to poza teledyskami do tamtych dwóch utworów jest jeszcze klip "Behind the Wheel".
W sumie zgadzam się z Arturem, zresztą swoje zdanie o tym albumie przedstawiłem już parę stron wcześniej.
- Heartbreaker
- album CD
- Posty: 1509
- Rejestracja: 28.03.2009, 08:16
Pamiętacie ten album i tę piosenkę? https://youtu.be/qDuQ680uPcE?t=273
- RoryGallagher
- epka analogowa
- Posty: 955
- Rejestracja: 11.06.2017, 18:13
- Lokalizacja: Gdańsk
- Kontakt:
Z innego wątku, ale tutaj odpowiedź bardziej pasuje:
SafeMan pisze:Bo trzeba zaznaczyć jedynie Genre, bez Influence, wybierając filtry do rankingu. Tym sposobem zostają jedynie albumy, które Synthpop mają jako główny gatunek.
Wtedy wygrywa Violator.
Bednaar pisze:Violator??? Płyta dożo słabsza od Music For The Masses. Po jej wydaniu osłabło moje uwielbienie Depeche Mode. Jak dla mnie wtedy - dla zdeklarowanego depesza - była to zdrada ortodoksyjnie depeszowego stylu na rzecz wątpliwych eksperymentów, a także próba przypodobania się szerszemu kręgowi odbiorców Teraz oczywiście patrzę się na to z dystansu, ale i tak niespecjalnie lubię Violator. Nie ma już tego uroku wczesnych płyt.
Akurat "Violator" ze wszystkich albumów DM ma do zaoferowania najwięcej, jeśli chodzi o kawałki nie wydane na singlach. Bez "Personal Jesus" czy "Enjoy the Silence", a nawet bez obu, to wciąż byłby bardzo dobry album. To właśnie "Music for the Masses" stoi singlami, bez których nawet jego wielbiciele musieliby przyznać, ze to najsłabszy album z okresu 86-98 (moim zdaniem i tak jest najsłabszy, nawet z tymi singlami).SafeMan pisze:Personal Jesus i Enjoy the Silence robią swoje Pewnie stąd album ma najwięcej ocen i najwyższą średnią. Ale znawcą depeszów nie jestem.
"Violator" niekoniecznie jest moim ulubionym albumem DM, ale muszę przyznać, że to niemal perfekcyjna płyta synthpopowa. Dla mnie nie ma tam ani jednego niepotrzebnego dźwięku, wcale się nie dziwię, że to po niej powstała depeszomania. "Music For The Masses" faktycznie kompozycyjnie nieco kuleje. Nie zgodzę się jednak, że stoi wyłącznie singlami - bo np. takie niesinglowe I Want You Now jest dla mnie jednym z ciekawszych fragmentłów płyty, podobnie jak Pimpf. Inna sprawa, że sporo tej płycie daje świetna produkcja i te różne smaczki aranżacyjne w postaci samplowanych głosów i odgłosów...
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
- RoryGallagher
- epka analogowa
- Posty: 955
- Rejestracja: 11.06.2017, 18:13
- Lokalizacja: Gdańsk
- Kontakt:
Ja akurat najbardziej z tego longplaya lubię "The Things You Said", ale i tak uważam, że największą robotę robią tam single. "Violator" ma natomiast takie utwory, jak "Clean", "Waiting for the Night", "Sweetest Perfection" czy "Halo", a nawet najmniej przeze mnie lubiany "Blue Dress" przekonuje mnie bardziej od sporej części poprzednika. Do tego są jeszcze dwa inne przeboje singlowe, "World in my Eyes" i "Policy of Truth", które uważam za ciekawsze, np. pod względem tych wszystkich produkcyjno-aranżacyjnych smaczków, a melodyjnie wcale nie gorsze, od dwóch bardziej znanych hitów.
Tu może będę nieco kontrowersyjny, ale za Personal Jesus specjalnie nie przepadam, razi mnie trochę ten obsesyjnie powtarzany motyw gitarowy. Na dłuższą metę nieco mnie męczy. Natomiast Enjoy the Silence to po prostu świetna, popowa piosenka, która mimo nachalnego ogrywania w mediach wciąż robi na mnie wrażenie. Natomiast co do reszty - absolutnie się zgadzam, "Violator' jest równym i doskonałym kawałem elektronicznego popu.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
- RoryGallagher
- epka analogowa
- Posty: 955
- Rejestracja: 11.06.2017, 18:13
- Lokalizacja: Gdańsk
- Kontakt:
Ciekawa sprawa jest z "Black Celebration". Na samej płycie raczej brakuje przebojowych singli - siłą płyty jest równa i interesująca całość. Natomiast w okresie pracy nad tym albumem ukazało się kilka przebojowych utworów, które nie weszły na podstawową wersję płyty np. But Not Tonight, It's Called a Heart czy Shake the Disease. Zostały dołączone dopiero później, jako bonusy.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
- RoryGallagher
- epka analogowa
- Posty: 955
- Rejestracja: 11.06.2017, 18:13
- Lokalizacja: Gdańsk
- Kontakt:
"It's Called a Heart" i "Shake the Disease" powstały dużo wcześniej i już na jakiś rok przed ukończeniem "Black Celebration" były wydane na małych płytkach, a nawet załapały się na pierwszą składankę singli, więc nie dziwie się decyzji o nieuwzględnieniu ich na albumie. Choć z drugiej strony, trafił tam "Fly on the Windcreen" ze strony B pierwszego z tych singli. Natomiast za "But Not Tonight" sami muzycy nie przepadali - to od początku był taki zrobiony na szybko B-side. Choć faktycznie przebojowy i zawsze go lubiłem. Myślę, że ostatecznie wyszło na dobre, właśnie ze względu na spójność "Black Celebration". Natomiast nie zgadzam się, że nie ma tam przebojowych singli, bo przecież świetnie w tej roli sprawdziły się "Stripped" i "A Question of Time" (ten drugi w zremiksowanej wersji, bo albumowej faktycznie nie widzę w roli przeboju), a i "Here Is the House" mógłby być hitem, gdyby tylko wydano go na singlu.
Stripped faktycznie jest chyba z tego wszystkiego najbardziej przebojowy - ale i on wielkiej furory nie zrobił. Na liście UK doszedł do 15 miejsca (lepiej poradził sobie w Niemczech - tam doszedł do 4). A Question of Time - odpowiednio 17 (UK) i też 4 (Niemcy). Co oczywiście dla mnie o niczym nie świadczy - bo często utwory, które dla mnie są bardzo przebojowe na listach przepadają. A z drugiej strony przebojami stają się kawałki, które moim zdaniem w ogóle takiego potencjału nie mają. Ale akurat w tym wypadku jakoś to moje intuicyjne wrażenie znajduje mimo wszystko potwierdzenie w pozycjach na listach przebojów. "Black Celebration" to jednak przede wszystkim album jako całość i niespecjalnie z tego wychylają się przebojowe piosenki. Aczkolwiek i tak są one dużo bardziej chwytliwe niż cokolwiek nagranego przez DM w tym stuleciu.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Ja wprawdzie nie jestem wielbicielem i mogę spokojnie przyznać, że jest najsłabszy z okresu między Black Celebration a Ultrą (bo jednak, z całą sympatią dla Bednaara, ale Some Great Reward uważam jeszcze za półkę niżej), ale z tymi singlami, to wracam do mojej starej śpiewki I to właśnie Depesze okresu Music for the Masses najbardziej ukształtowali moją niechęć do zespołu - przecież singlami, bo czym innym. A konkretnie dwoma: okropnym Strangelove, którego do dzisiaj autentycznie nie lubię, oraz Behind the Wheel, które teraz dość lubię, ale wtedy mnie odrzucało. Nie uważam zresztą, żeby było to szczególne osiągnięcie - w porównaniu do I Want You Now czy To Have and To Hold, czy (zwłaszcza!) Things You Said, to raczej słabizna (teledysk lepszy od utworu).RoryGallagher pisze:"Music for the Masses" stoi singlami, bez których nawet jego wielbiciele musieliby przyznać, ze to najsłabszy album z okresu 86-98
Szczególnym przypadkiem jest Little 15 - jak dla mnie jedno ze szczytowych osiągnięć zespołu a już na pewno w latach 80. To byłby znakomity utwór muzyki klasycznej, gdyby go przearanżować (byle nie za bardzo ). W ramach pytania o to, co to dobra kompozycja = kolejny przykład. Powiedziałbym wręcz, że kolejny przykład na geniusz Martina Gore'a; skąd on brał te melodyczne zakrętasy?... No ale jest to, z charakteru, tak NIESINGLOWY numer Depeszów, że kiedy się jakoś później dowiedziałem, że to był singiel (chyba dopiero przy okazji składanki), to myślałem, że ktoś mnie wkręca. To piosenka, która ma wszystko wspólnego z takimi Things You Said, Clean, Sweetest Perfection czy Dressed in Black, a nic wspólnego z takimi Behind the Wheel, Question of Time czy Personal Jesusami. Więc ja ignoruję rzeczywistość i nie wliczam jej do singli
Phi. Heaven jest bardziej chwytliwe, niż którykolwiek z singli z Black Celebration (a żeby nie było - Black Celebration to może nawet moja ulubiona płyta DM).Leptir pisze:i tak są one dużo bardziej chwytliwe niż cokolwiek nagranego przez DM w tym stuleciu
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
E tam... jeśli coś mnie przy tym chwyta, to senność...Crazy pisze:Heaven jest bardziej chwytliwe, niż którykolwiek z singli z Black Celebration (a żeby nie było - Black Celebration to może nawet moja ulubiona płyta DM).
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
- Bednaar
- zremasterowany digipack z bonusami
- Posty: 6910
- Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
- Lokalizacja: Łódź
Cóż, każdy tych Depeszy inaczej odbiera. Dla mnie Some Great Reward to opus magnum, Music For The Masses - po prostu bardzo dobra płyta, zaś Violator - ukształtowała moją niechęć do zespołu - właśnie też singlami, szczególnie miałkim, nijakim Enjoy The SilenceCrazy pisze: Ja wprawdzie nie jestem wielbicielem i mogę spokojnie przyznać, że jest najsłabszy z okresu między Black Celebration a Ultrą (bo jednak, z całą sympatią dla Bednaara, ale Some Great Reward uważam jeszcze za półkę niżej), ale z tymi singlami, to wracam do mojej starej śpiewki I to właśnie Depesze okresu Music for the Masses najbardziej ukształtowali moją niechęć do zespołu - przecież singlami, bo czym innym.
vertical_invader