Muzyka dawna, klasyczna i współczesna

Forum podstawowe.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Bednaar
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6741
Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
Lokalizacja: Łódź

Post autor: Bednaar »

Pawle, źle mnie zrozumiałeś, gdyż jak wspomniałem lubię Parta, ale nie przeżywam tej muzyki emocjonalnie, raczej ja kontempluję pod względem estetycznym. Być może potrzebuję jeszcze paru podejść.
vertical_invader
Awatar użytkownika
Paweł
longplay
Posty: 1380
Rejestracja: 02.09.2019, 14:00

Post autor: Paweł »

Bednaarze, właśnie w ten sposób odczytałem Twojego posta. Dokonałem za to pewnej nadinterpretacji Twojego dawnego wpisu, wskutek czego spodziewałem się nie pochwał, lecz zachwytów ;) (i w tym kontekście napisałem: odrobinę surowa nawet). A kontemplacja pod względem estetycznym to i tak dużo!
Planuję przesłuchać wszystkie płyty, jakie kiedykolwiek nagrano. Niemożliwe? Cóż, przynajmniej będę próbował.
Awatar użytkownika
Okechukwu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4331
Rejestracja: 07.06.2007, 10:49

Post autor: Okechukwu »

Przesłuchałem III Symfonię Parta pod batutą Jarviego. Znakomita, choć nie tak charakterystyczna jak utwory tintinnabuli. To jest trochę taka droga jak u Kilara - wcześniejsze utwory eksperymentalne a później stopniowe upraszczanie formy, harmonii i faktury orkiestrowej.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

Okechukwu pisze:
mahavishnuu pisze:Z mojej perspektywy problem polega między innymi na tym, że Pärt w okresie tintinnabuli zanadto uprościł materię muzyczną. Niestety ma to swoje konsekwencje... .
Bardzo uprościł. Mówiłem już o tym, że np. Fur Alina w sensie zapisu nutowego to utwór wręcz banalnie prosty (jak z pierwszego zeszytu szkoły na fortepian i to raczej z początku niż z końca :) ). Widzę (słyszę!) w tym jednak głębszy sens. Odrzucenia wszystkiego co zbędne - wydobycia absolutnej esencji z poszczególnych dźwięków. Zwróćcie uwagę, że w tych utworach Parta zupełnie inaczej płynie czas (i ten muzyczny i ten właściwy). W zasadzie są to utwory, które nie mają ani początku ani końca - są jakby zasklepione w bezruchu, każda chwila (tzn każdy dźwięk) jest wiecznością :D Trochę pojechałem grafomańską metaforyką, ale tak to widzę.
Przywołując słowa dotykające pianistyki Arvo Parta (i tejże pianistyki przekazu), mam do Ciebie (do Was) pytanie / prośbę.
Jaką płytę, z nagraniami na fortepian, poleciłbyś (polecilibyście)?
Miejcie na względzie, że jestem "maksymalistą przybytku" - he, he.
Swego czasu, przeglądając witryny internetowe z płytami, przewinął mi się przed oczami, komplet kompozycji na fortepian Arvo Parta z Brilliant Classic, który nagrał Jeroen Van Veen.
...a mam u siebie, jego interpretacje utworów na fortepian, Friedricha Nietzschego oraz Philipa Glassa...i jestem z nich zadowolony.
Proszę o nakierowanie.

W zamian (z góry dziękuję za propozycje), podżyruję fajową płytę, którą kilka dni temu się uraczyłem.

Felix Mendelssohn "Marlboro Festival, String Quintets Op. 18 & 87" (Jaime Laredo, Ani Kavafian, Heiichiro Ohyama, Kim Kashkashian, Sharon Robinson)

Będąc zgodny, i w fazie, na muzykę Mendelssohna (dopiero co, idealnie przyswoiłem komplet z symfoniami, pomysłu Heidelberger Sinfoniker oraz Thomasa Feya), zaciągnąłem się mniejszymi składami instrumentalnymi kompozytora.
Polecam gorąco, bo to pierwszego sortu wykonania.
Intymne, delikatne, zwiewne, przy tym, pozytywnie szpanerskie (niczym, zapalone jedynie do zdjęcia, papierosy w rękach nieco starszych siks).
Świetne granie!

Sztach Marlboro kupionymi za granicą.

https://www.discogs.com/release/9993293 ... -Quintets-

Obrazek
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

Okechukwu pisze:Zwróćcie uwagę, że w tych utworach Parta zupełnie inaczej płynie czas (i ten muzyczny i ten właściwy). W zasadzie są to utwory, które nie mają ani początku ani końca - są jakby zasklepione w bezruchu, każda chwila (tzn każdy dźwięk) jest wiecznością.
bananamoon pisze:Przywołując słowa dotykające pianistyki Arvo Parta (i tejże pianistyki przekazu), mam do Ciebie (do Was) pytanie / prośbę. Jaką płytę, z nagraniami na fortepian, poleciłbyś (polecilibyście)?
Miejcie na względzie, że jestem "maksymalistą przybytku" - he, he.
Poetycki opis okechukwu siłą rzeczy kojarzy się z minimalizmem, ambientem i innymi tego typu klimatami. Celebrowanie identycznych lub minimalnie zmieniających się tematów (minimalizm), muzyka sprowadzona do roli domowego mebla (Satie) lub kojarząca się z tapetą dźwiękową (ambient), to zdecydowanie nie moje klimaty. Trudno byłoby mi polecać jakieś płyty, skoro sam nie zdołałem się z nimi zaprzyjaźnić. Wszystko sprowadza się do kluczowego problemu – za mało muzyki w muzyce. Dlatego nigdy nie byłem wielkim entuzjastą davisowskiego „On The Corner” (za dużo repetycji!). Na szczęście album ma inne atuty: ciekawa tkanka brzmieniowa oraz specyficzny język harmoniczny. Rzecz jasna to kwestia osobniczych preferencji, bo znam osoby, które jarają się mocno transowym klimatem tej płyty. Skoro już tak narzekam, z muzyką Mendelssohna również nigdy nie udało mi się zaprzyjaźnić. Nawet z muzyką fortepianową („Pieśni bez słów”, koncerty fortepianowe). Podobnie jest z innym romantykiem – Hectorem Berliozem (wyjątkiem jest tylko ostatnia część „Symfonii fantastycznej”).


Nie oznacza to jednak, że nie podoba mi się zupełnie nic, co kojarzy się z wspomnianymi wyżej stylistykami. Na przestrzeni lat trochę niezłych płyt, utworów zdołało mnie zainteresować. Głównie z rejonów poważki (np. Terry Riley, Philip Glass).

Trzymając się tych klimatów, z zastrzeżeniem, że chodzi tylko o muzykę stricte fortepianową - płyty, które zapadły mi w pamięci:

Philip Glass – Solo Piano (1989)

Wykonawca – Philip Glass

Pascal Rogé - Après La Pluie... (1995)

Muzyka fortepianowa Erika Satiego.

Obstawiam, że bananamoon zna obydwie. :wink:


Skoro pojawił się wątek związany z muzyką na fortepian solo, warto wspomnieć o nieco mniej znanych płytach utrzymanych w innej stylistyce:

Anthony Davis – Lady Of The Mirrors (1980)

Żadną miarą nie jest to minimal music, choć czasami pojawiają się różne ostinata. Podejrzewam, że kolega bananamoon zna ten album. Piszę o nim dlatego, ponieważ jest bardzo interesujący, poza tym na Muzycznych Dinozaurach mało znany. Nasz forumowy entuzjasta jazzu Bednaar wspominał kiedyś, że nie przepada za muzyką na fortepian solo. Myślę, że „Lady Of The Mirrors” może go zainteresować, może nawet zauroczyć. Mam nadzieję, że płyta zaistnieje w rankingu na najlepszy album 1980 roku. W pierwszej edycji z 2009 roku nie pojawiła się nawet na liście propozycji, tymczasem, jak dla mnie, jest to jeden z ciekawszych albumów z tego rocznika. Według Piero Scaruffiego jest to najlepszy album 1980 roku, w rankingu „Najlepsze płyty lat 80” umieścił go na trzecim miejscu. „Lady Of The Mirrors” powinien zainteresować fanów Keitha Jarretta, ewentualnie osoby lubujące się w pianistyce, w której bezkolizyjnie koegzystują jazz nowoczesny i współczesna muzyka „poważna”.


Keith Tippett - The Unlonely Raindancer (1980)

Keith Tippett kojarzy się zazwyczaj z King Crimson (udzielał się na „In The Wake Of Poseidon”, „Lizard” i „Islands”), dwoma płytami solowymi („You Are Here... I Am There”, „ Dedicated to You, But You Weren't Listening”) i projektem Centipede. Tym bardziej to może dobra okazja, aby wspomnieć o płycie, która na tym forum chyba jeszcze nie zaistniała. Dwupłytowy album nagrany na żywo – muzyka na fortepian solo. Otwierający album „Torthwork Oak” (First Version)” może zainteresować miłośników taylorowskiego „Silent Tongues” - niesamowita ekspresja, fortepian przypomina czasami ryczącego lwa. Jest również trochę nawiązań do minimal music („Steel Yourself /The Bell, The Gong, The Voice”, „The Muted Melody”, „The Unlonely Raindancer”). Szczególnie sugestywnych w świetnej kompozycji tytułowej (przepyszne ostinatowe kaskady dźwięków). Summa summarum – smakowity kąsek dla miłośników muzyki improwizowanej.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

- mahavishnuu

Wyraziłem się nieprecyzyjnie (jak to mam w zwyczaju), ponieważ chciałem zasięgnąć języka, o wartych uwagi wykonaniach, muzyki na fortepian, autorstwa Arvo Parta.

Okazuje się, że moja niefrasobliwość językowa ma pozytywne strony.
Mam na uwadze, Twoje rozwinięcie myśli, dotykającej muzyki minimalistycznej i skomponowanej na fortepian.

Część z Twoich propozycji znam, części nie znam.
Te pierwsze, chciałbym sobie przypomnieć, te nieznane, poznać.

Ciekaw jestem ogromnie gry na fortepianie Philipa Glassa.
A muszę Ci powiedzieć, że jestem o krok od...gdyż w kolejce czeka płyta "Metaporphosis / Mad Rush / Wichita Sutra Vortex", właśnie w wykonaniu kompozytora.

https://www.discogs.com/release/553039- ... Solo-Piano

Dużo sobie po niej obiecuję, zważywszy na niezwykle udane samo-wykonania utworów Glassa na organy, tych w rodzaju Music In Contrary Motion, Music With Changing Parts (dla porównania także Mad Rush).

https://www.discogs.com/release/3087522 ... rospective

Co do muzyki na fortepian Erika Satiego.
Mam od dawna swoje typy, nazwijmy je, interpretacyjne, niezmienne na zabój (he, he).
Grand Prix - Bojan Gorišek - polecam!
Gry Pascala Rogé, nie znam - będę sprawdzał (dziękuję za polecenie).

Minimalistów fortepianowych jest zatrzęsienie - sporo nazwisk, jeszcze więcej muzyki.
Jeśli mam wewnętrzne zapotrzebowanie, lubię pławić się, a raczej zastygnać i hibernować, w takiej muzyce.

Póki co, polecam z pełną odpowiedzialnością (!), czteropłytowe wydawnictwo:

Dennis Johnson "November"

To, w pewnym sensie, zapomniany (pominięty) kompozytor, którego fragment twórczości, zrekonstruowano ze skrawków partytur, okruchów nagrań, pozyskanych od La Monte Younga (dla którego Dennis Johnson był wizjonerem i swego rodzaju guru).
Całość fantastycznie wykonał R. Andrew Lee.

W ogromnym uproszczeniu, to medytacyjna muzyka przestrzenii i czasu, skupiona na dźwięku i ciszy.
W której dźwięk jest życiem, a cisza śmiercią.
Idealna propozycja na listopadowy czas.

https://www.discogs.com/release/4467669 ... n-November

Obrazek
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

mahavishnuu pisze:Poetycki opis okechukwu siłą rzeczy kojarzy się z minimalizmem, ambientem i innymi tego typu klimatami. Celebrowanie identycznych lub minimalnie zmieniających się tematów (minimalizm), muzyka sprowadzona do roli domowego mebla (Satie) lub kojarząca się z tapetą dźwiękową (ambient), to zdecydowanie nie moje klimaty...
Zastanawiałem się nad tym co napisałeś o muzyce Erika Satiego, przyrównując ją do roli domowego mebla.
Ważyłem wewnętrzne za / przeciw...i wyszło mi (he, he), że nie mogę zgodzić się z Twoją opinią.

Pozostając w porównaniu - można przywołany mebel (dajmy na to, fotel) postawić w salonie, napawać się jego widokiem i spasowaniem z wnętrzem, przecierać codziennie szmatką, celebrować w nim czytanie książek...ale można także, huśtać się na nim na dwóch nogach, rozkiwać go, uprawiać seks albo połączyć z rolą drapaka dla kotów.

Inaczej, muzyka, zastana, napisana przez kompozytora, jest, jaka jest (wydawać by się mogło, że stanowi constans), jednak interpretatorska ręka potrafi zdziałać cuda.
A fortepianowe kompozycje Erika Satiego? - można je celebrować i uszlachetniać, jak wspomniany Bojan Gorišek, ale można odczarować i zakrzywiać, niczym Jean-Yves Thibaudet.
Kilka lat temu, kupiłem komplet z nagraniami Erika Satiego na fortepian, właśnie w wykonaniu Jeana-Yvesa Thibaudeta.
Jeśli nie znasz tych interpretacji, to zachęcam do zaznajomienia się z nimi.
To właśnie przykład "mebla, więcej aniżeli odświętnie użytkowego" - Thibaudet (a za nim słuchacz), widzi tę muzykę inaczej, w innych miejscach stawia akcenty, nieszablonowo pojmuje rytm...w konsekwencji, udowadnia, że to wcale nie są oczywiste i prostolinijne utwory, że mają drugie dno.

Erik Satie "The Complete Solo Piano Music" (Jean-Yves Thibaudet)

https://www.discogs.com/release/7935093 ... iano-Music

Obrazek

Acha, co do Pascala Rogé - nie dawało mi spokoju to nazwisko.
W płytach znalazłem Erika Satiego w rękach takich pianistów jak Bojan Gorišek, Daniel Varsano, Philippe Entremont, Jean-Yves Thibaudet, Helene Grimaud, Aldo Coccolini, Reinbert de Leeuw...a w poznawczym zestawie empetrzy, z interpretacjami...Pascala Rogé (he, he).
Jestem gapa z drużyny Alzheimera (zaznaczam, że to nie jest śmieszne).
mahavishnuu pisze:...Keith Tippett kojarzy się zazwyczaj z King Crimson (udzielał się na „In The Wake Of Poseidon”, „Lizard” i „Islands”), dwoma płytami solowymi („You Are Here... I Am There”, „ Dedicated to You, But You Weren't Listening”) i projektem Centipede...
Co do powyższej prezentacji Keith Tippetta, to życzyłbym sobie, aby było na opak.
Tak, jak w moim przypadku.
Ale czy na tym forum, jest chociażby jedna osoba, która wartościuje pokłosie wydawnicze, czas oraz ciężar poznawania i klasyfikowania, w kolejności Keith Tippett - King Crimson (he, he)?
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

bananamoon pisze: Zastanawiałem się nad tym co napisałeś o muzyce Erika Satiego, przyrównując ją do roli domowego mebla.
Ważyłem wewnętrzne za / przeciw...i wyszło mi (he, he), że nie mogę zgodzić się z Twoją opinią.
Bynajmniej nie była to jakakolwiek złośliwość. Nawiązałem tylko do koncepcji, którą sformułował Satie. Dokładnie chodzi o jego musique d'ameublement. Wedle Satiego muzyka miała być tłem w życiu człowieka, czymś zupełnie nieabsorbującym. Porównywał ją do mebli w mieszkaniu. Pamiętam, że w jednym ze swoich esejów Andrzej Chłopecki w kontekście jego muzyki użył określenia „muzyczny mebel”.


bananamoon pisze: Co do powyższej prezentacji Keith Tippetta, to życzyłbym sobie, aby było na opak.
Tak, jak w moim przypadku.
Ale czy na tym forum, jest chociażby jedna osoba, która wartościuje pokłosie wydawnicze, czas oraz ciężar poznawania i klasyfikowania, w kolejności Keith Tippett - King Crimson (he, he)?
Nic na to nie poradzimy, że większości ludzi, którzy znają jego nazwisko, kojarzy go z King Crimson. Po prostu, Karmazynowego Króla słucha więcej ludzi niż free jazzu. Fani orkiestry Frippa mogą się z kolei zżymać, że fanom Celin Dion lub Cher Peter Sinfield nie kojarzy się z ich ulubionym zespołem (były nadworny tekściarz King Crimson popełnił dla nich jakieś teksty). Podejrzewam, że najczęściej go nie znają.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

- mahavishnuu

Nie.
No co Ty.
Nie odebrałem Twoich opinii jako złośliwości - w żadnym wypadku.

Zwyczajnie, bronię muzyki Erika S (i minimalizmu, niech będzie).
Przykładem, nieszablonowo zinterpretowanych kompozycji Erika Satie, których dopuścił się Jean-Yves Thibaudet, chciałem udowodnić, że nie zgadzam się z Twoim stwierdzeniem "...za mało muzyki w muzyce...".

I nie tylko dlatego, że muzyka w moim życiu, nie jest dodatkiem, tłem, "meblem" (nawet, kiedy tranzystorowe radyjko na wyjeździe, gra o czwartej rano, Czas Ołowiu Budki Suflera - he, he).

Mógłbym znaleźć przykłady na obronę (he, he) ambientu, ale na forum są lepsi ode mnie specjaliści w temacie, więc daję im furtkę pierwszeństwa - niestety, póki co, siedzą cicho.

Co do świadomości muzyki Keitha Tippetta, to trzeba by ją przepuścić przez sito forumowe (bo o forum myślałem).
A ono daje wybór i znajomość nazwisk, choć nie wiem, czy aby na pewno muzyki.
Tyle sprostowania.

Anton Webern / Roman Haubenstock-Ramati / Erich Urbanner "5 Movements, Op. 5 / 6 Bagatelles, Op. 9 / String Quartet, Op. 28 / String Quartet No. 1 / String Quartet No. 3" (Alban Berg Quartett)

Na sąsiednim forum, czai się od niedawna, niemy wątek o synestezji.
Ciekawe w jakim kierunku się rozwinie? - he, he.

A ja, wszedłem dopiero co, w "posiadanie" (niestety tylko empetrzy, więc posiadanie mocno naciągane, właściwie żadne) i odsłuchanie płyty (zrobiła na mnie ogromne wrażenie!), która zdwaja przywołaną zdolność postrzegania, ale także jest lekarstwem na jej brak (brak owego daru).
Zasługa w tym niepojęta kwartetu Alban Berg!
W Webernie i niegorszym Romanie H-R, nie tyko widać dźwięki, ale je po prostu fizycznie czuć (każdy szelest, najmniejszy podmuch powietrza).
Ponadprzeciętnie słychać pudła rezonansowe, widać drżenie strun, baaa - nawet czuć opary kalafonii.
Urbaner jest bardziej zamaszysty, obszerny, ale także utrzymany w konwencji.

Ciepłe, rozświetlone, złote dźwięki i pozadźwięki.

https://www.discogs.com/release/4289492 ... ts-Quatuor

Obrazek
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

Przepraszam, że się trochę wtrącę (poziom merytoryczny Waszych wpisów onieśmiela i paraliżuje kogoś, kto nie ma ma praktycznie żadnej wiedzy w tym temacie :oops: ), ale całkiem niedawno trafiłem w Źródłach na bardzo ciekawą audycję Bieńkowskiego, który przy okazji fascynujących opowieści o rodzinie Ciarkowskich, porównał ich muzykę (czy też w ogóle ten rodzaj transowego muzykowanania) do wielkiej szkoły amerykańskiej (Terry Riley, Philip Glass). Jest to o tyle ciekawe i moim zdaniem bardzo trafne spostrzeżenie, że przecież żaden z tych wiejskich muzykantów nie miał prawa słyszeć o wyżej wymienionych, nie licząc rzecz jasna dialogów w stylu: - Glass? - Glam! ;)
Niesamowite, jak cienka jest granica pomiędzy intuicyjnym wiejskim muzykantem, a wybitnym i wykształconym twórcą i czołową postacią tzw. muzyki współczesnej. Przecież ta cała wiejska repetetywność, gdyby nadać jej akademickiej otoczki i ociosać z kanciastych fragmentów (co rzecz jasna odbyło by się ze szkodą dla źródła) mogłaby istnieć jako kanon wspomnianej "wielkiej szkoły amerykańskiej".


Wspomniany fragment zaczyna się mniej więcej w 2/3 audycji, choć Źródeł, a w szczególności tych, które prowadzi Bieńkowski, zawsze warto posłuchać w całości:
https://www.polskieradio.pl/8/478/Artykul/2831476
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

- Maciek

Ależ to żadne muzyczne arkana.
Zwyczajnie; dla równowagi muzycznych upodobań i opinii, zwolniłem szalę, na której operuje mahavishnuu, i przysiadłem na przeciwwadze.

Bardzo mnie cieszy, że zdecydowałeś się zabrać głos w sprawie.
Jak zwykle, bardzo celnie ująłeś i podsumowałeś "problem"; w dodatku obrazując wszystko zajmującym przykładem oraz odnośnikiem.

Szansa, że ktoś z muzykującej rodziny Ciarkowskich, pracując na czarno u nowojorskiego Żyda, usłuszł próbkę muzyki minimal, w czasie gdy mieszał łopatą cement, piasek i wodę (w celu naprawy podjazdu do fabryki Feldmanów), jest oczywiście znikoma, żeby nie powiedzieć żadna.*
Amerykańscy minimaliści, nie byli w tej kwestii także odosobnionym przypadkiem, jako, że sprytnie przysposobili na własne potrzeby, muzykę "repetytywną" (głównie z Afryki), jednocześnie "uwypuklając" znaczenie struktur rytmicznych (które tak naprawdę, zatraciły prawdziwego DUCHA transu), i przy okazji obrażając się na neoklasycyzm.

* Wyjątek stanowi, zapisany właśnie do pee-siur anna-l-ów, propagandowy pewnik, stanowiący, że dzięki zasiekom, chroniącym jakże prawy i czysto-chrześcijański kraj przez najeźdźcami, Muezini ochoczo nawołują do modlitwy w dialekcie muzyki disco-polo.

A wracając do minimalizmu - rzecz gustownie i celnie, ujął Andrzej Chłopecki.

"...Pojęcie zrodzone wokół estetyki kilku amerykańskich kompozytorów, metodą nowotworowych przerzutów rozrosło się w zabobon anektujący wszystko to w muzyce, co odbywa się wolno, piano, niekoniecznie tylko eufonicznie, choć eufonicznie przede wszystkim, i co jest lub sprawia wrażenie powtarzającego się dosłownie lub wariantowo.
Stąd nagminne, wymienne, synonimiczne używanie terminów minimal-, repetitive-, i pattern-music, pierwotnienie nie po to wymyślonych, by ujednolicać, ale – przeciwnie – by odrózniać.
Konceptualny pomysł La Monte Younga z Tria smyczkowego, aby wykonać najzwyklejszą dodekafoniczną serię tak, aby każdy z dźwięków trwał minimum cztery minuty, stawiając na głowie euroamerykańskie poczucie czasu muzycznego, pomysł minimalny i tak prosty, że trudno o prostszy, być może jest odpowiedzialny za specyficzne perturbacje czasu występujące wtedy, gdy towarzyszą mu niektóre utwory nowej muzyki.
Być może, gdyż być może nie jest to problem oddziaływania utworu La Monte Younga, raczej newykonywanego, lecz problem „ducha czasu”.
Zabobon minimalizmu objawia się między innymi, gdy terminem tym różne ciotki kulturalne określają muzykę Góreckiego, Kilara, Krauzego, Parta, Kanczelego, a nawet Stockhausena, która nie ma z minimalizmem niczego wspólnego, choć – przynajmniej fragmentarycznie – jest łudząco podobna do muzyki, którą można sobie wyobrazić na podstawie potocznego rozumienia słowa „minimalnie”.
To charakterystyczne, że w tym stuleciu minimalne oznaki miały moc maksymalnie kreatywnej mocy sprawczej powstawania zabobonów, odrywających się od pierwotnych oznak.
..."
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

Karlheinz Stockhausen "Hymnen"

Wspominane / polecane kilka stron wstecz, wydawnictwa Bernarda Parmeganiego "L'Oeuvre Musicale" oraz Luca Ferrari "L'Oeuvre Électronique" są świetne i basta.
Ale to co usłyszałem po zniszczeniu pajęczyny, na zasiedziałej na półce "Hymnen" Stockhausena, przechodzi wszelkie pojęcie (dostępne mojemu umysłowi).
To kolaż totalny i doskonały (w komplecie z 1995 roku także dodatkowe płyty z wykonaniami Hymnów na taśmę oraz udziałem solistów - i to wydanie polecam!).
Muzyka implikuje modulowane zlepki hymnów, marszów, słownych dialogów, radiowego etery, nagrań z terenu, wszelakiej maści staromodnej "elektroniki".

Stockhausen tworząc Hymny, pragnął, by mongość z pozoru nieprzystających do siebie struktur dźwiękowych, oddziaływała na siebie, tworząc nową jakość.
Zamysł i wykonanie przerosły wszelkie wyobrażenia (moje wyobrażenia).

Czterdzieści hymnów z umrzyka skrzyni.

https://stockhausenspace.blogspot.com/search?q=Hymnen

https://www.discogs.com/release/730162- ... sen-Hymnen

Obrazek
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

Nikołaj Miaskowski "Sinfonietta For Strings / Theme And Variations / Two Pieces / Napeve" (St. Petersburg Chamber Ensemble, Roland Melia)

Początek lat osiemdziesiątych.
Nie pamiętam dokładnie roku - ale już po zomo-wojskowych wygibasach.
Można było wyjechać, pod milicyjnym nadzorem paszportu, za granicę.
Do DeDeeRu (he, he).
Zima, okres przedświąteczny, wieś, u dziadków, których od dawna nie ma.
Dużo śniegu, przywiezione z DeDeeRu słodycze (na czele z rozpuszczalnym kakao oraz czekoladami za "feniga", czyli markę) oraz kiczowate precjoza, w rodzaju kręcącej się mini-karuzeli (z podczepionymi aniołkami i dzwonkami), "zasilanej gorącym powietrzem", z zapalonych świeczek.
Śnieg, śnieg, śnieg - z każdą godziną coraz więcej śniegu.
Wreszcie, unieruchomienie komunikacyjne, paraliż wiejskich dróg, z których odśnieżaniem nie poradziły sobie miejscowe ciągniki z pługami własnej roboty (drogi, po dwóch dniach, udrożniła ciężarówka z pługiem wirnikowym).
Odśnieżanie obejścia domu, dachu, stodoły, sąsiedzkich ścieżek.
Wszystko na nic.
Wydawało się, że do rana, zasypie parterowy domek, i dopiero na wiosnę odkopią nasze trupy.
Za oknem śnieg, w telewizji "łapana" z Czechosłowacji, ponad granicami, śnieżąca bajka animowana (której tytułu do dzisiaj nie namierzyłem).
Śnieg, niezrozumiała bajka, zegar z kukułką na ścianie...i czy to rumień po odśnieżaniu, czy ubieranie choinki, czy Dedeerowskie kakao, czy grzybowa Babci, czy nalewka Dziadka...ale zostałem jednym z bohaterów Czechosłowackiej bajki (która zyskała ostrość HD), wszedłem do środka zegara z kukułką, umarłem, i jakimś cudem tylko przyszedłem na powrót do życia.
Taka jest właśnie muzyka Nikołaja Miaskowskiego.
Nie pretenduje do (proszę wpisać odpowiednie słowo), jest momentami pozytywnie naiwna, ma piękne melodie, odrealniony klimat, jest podszyta strzępami folkloru.
I przywołuje dawne czasy, miejsca, zdarzenia (musicie jedynie dać, muzyce i sobie, szansę).

Sen na jawie / jawa we śnie.

https://www.discogs.com/release/2076864 ... ariations-

Obrazek
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

KARLHEINZ STOCKHAUSEN – GRUPPEN (1955-1957)

Kolega bananamoon popełnił ciekawy wpis na temat jednego z apostołów Nowej Muzyki. Przejmuję pałeczkę i kontynuuję wątek. Może ktoś jeszcze dołączy do sztafety? Stockhausen to jedna z najważniejszych postaci XX wiecznej awangardy. Muzyk kontrowersyjny, częstokroć skrajnie różnie oceniany przez krytykę i publiczność. Dla każdej osoby, która chce mieć chociaż śladowe pojęcie o muzyce współczesnej, ogólna znajomość jego twórczości jest wręcz nieodzowna. Swoje najważniejsze dzieła stworzył w latach 50-tych i 60-tych. Później zatracił nieco umiar w swoich eksploracjach, popadając niejednokrotnie w przerost formy nad treścią czy też zbędną ekstrawagancję. Najlepszym przykładem niech będzie jego „Helikopter String Quartet”. Nie przekonują mnie niektóre nurty muzyczne, które Stockhausen chciał zainicjować. Chodzi mi głównie o muzykę infinitywną i „momentową”. Myślę, że w takiej konwencji osiągniecie sukcesów artystycznych jest piekielnie trudne. Stockhausen był niewątpliwie genialnym konceptualistą, kompozytorem niezwykle kreatywnym i oryginalnym. Posiadał także ogromną charyzmę, co potwierdzają osoby, które miały okazję się z nim zetknąć w różnej formie. Uwagę zwraca ogromna rozległość wizji artystycznej. W przypadku jego twórczości mamy do czynienia z rewolucyjnym podejściem nie tylko do materii dźwiękowej, zasad jej organizacji, faktury oraz metod wykonawczych, ale także, ogólnie, filozofii muzycznej. Ze złotego okresu twórczości wybijają się szczególnie utwory fortepianowe, orkiestrowe i muzyka elektroniczna.

Tym razem skupię się tylko na jednej jego kompozycji. „Gruppen” na trzy orkiestry symfoniczne (1955-1957) to bodaj najwybitniejsze dzieło orkiestrowe kompozytora. W tym przypadku artysta pokusił się o stworzenie dzieła „przestrzennego”. Orkiestry rozstawione są w trzech miejscach wokół słuchaczy, aby uzyskać w pełny sposób wspomnianą „przestrzenność”. Aparat wykonawczy jest monumentalny: trzech dyrygentów i w sumie 109 muzyków. Ten typ eksperymentu może przywoływać pewne skojarzenia z koncepcjami muzycznymi szkoły weneckiej z przełomu XVI i XVII wieku. Ówczesna polichóralność miała jednak przede wszystkim charakter antyfonalny, natomiast Stockhausen poszedł znacznie dalej, mocno różnicując materiał fakturalny poszczególnych orkiestr. Warto również dodać, że przedstawiciele „szkoły weneckiej” tworzyli utwory na znacznie mniejszy aparat wykonawczy. Tym razem Stockhausen odszedł od ścisłego trzymania się kanonów typowych dla punktualizmu, skupił się bowiem na głównym pomyśle związanym z ideą tego dzieła.

Artysta pokazał, jak można operować trzema wielkimi aparatami wykonawczymi, osiągając w rezultacie ciekawe rezultaty makrostrukturalne w sferze dynamicznej, agogicznej i kolorystycznej, nie pisząc już o prekursorskim charakterze tekstur kompozycji. Poszczególne partie trzech orkiestr są zindywidualizowane. Czasami grają zgodnie razem, by w innym miejscu mocno różnić się między sobą, biorąc pod uwagę materiał motywiczny, agogiczny, metryczny itd. Słuchając „Gruppen” w warunkach domowych nie mamy możliwości zapoznania się z właściwym zamysłem kompozytora. Stereofoniczny dźwięk ma niestety swoje ograniczenia. Trudno liczyć także na prezentację utworu w filharmonii. Ich konserwatywny, by nie powiedzieć muzealny charakter, sprawia, że jesteśmy odcięci od możności zapoznania się z dorobkiem współczesnych twórców awangardowych. Pozostają tylko nieliczne festiwale Nowej Muzyki. To już jednak problem zupełnie innej natury.
pratt
kaseta FeCr
Posty: 226
Rejestracja: 17.11.2021, 19:22
Lokalizacja: Łódź

Post autor: pratt »

Edvard Grieg - String Quartets
Nie przypuszczałem, że poza przebojami, czyli Gyntem i Koncertem Fortepianowym wymacam u Griega coś równie fantastycznego i to zagranego przez Polaków (Meccore Quartet). Głownie dlatego, że oczadziałym będąc głownie muzyką dawną z rzadka eksploruję późny romantyzm o kolejnych dekadach nie wspominając. A tu, masz, kapitalny emocjonalny tygiel z licznymi zmianami nastrojów zagrany z adekwatną do charakteru utworu pasją. Przy tym świetna realizacja na SACD.
Dawno się tak nie ucieszyłem z odkrywanej przez siebie muzyki.
Co ciekawe, podobne, choć nieco mniejsze emocje wzbudziły słuchane niedawno tria fortepianowe Francka. Czyżbym dojrzewał...;-)
ODPOWIEDZ