Led Zeppelin
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- KubusPuchatek
- kaseta "chromówka"
- Posty: 160
- Rejestracja: 11.04.2007, 21:41
Led Zeppelin
Z tego co zauważyłem, jest to grupa niemal tak kontrowersyjna, jak np. Manowar w metalowym światku. Jedni ją kochają (np. ja), inni nienawidzą. Ale nie zmienia to faktu, że temat o tej kapeli powinien znaleźć się na nowym Forum.
Cóż mogę powiedzieć o Led Zeppelin? Ich historii nawet nie warto przybliżać, bo chyba każdy ją zna. Czterech muzyków - Jimmy Page (gitara), Robert Plant (wokal), John Paul Jones (gitara basowa, klawisze, etc.) oraz John Bonham (perkusja). Zespół cieszy się niesłabnącą popularnością od roku 69' - czyli od daty wydania debiutu Ołowianego Sterowca, zatytułowanego po prostu Led Zeppelin. I właściwie co więcej mogę napisać w pierwszym poscie? Chyba już nic, bo zabrzmiałoby to trochę trywialnie. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dyskusji na temat (IMO) jednej z najlepszych grup rock'owych wszech czasów (mojej ulubionej). Mam nadzieję, że wywiąże się z tego jakaś ciekawa dyskusja.
Rzadko się w to bawię, ale ocenię sobie cyferkami płyty Zeppelin'ów:
Led Zeppelin - 10/10
Led Zeppelin II - 10/10
Led Zeppelin III - 10/10
Led Zeppelin IV - 9+/10
Houses of The Holy - 8/10
Physical Graffiti - 10/10
Presence - 8+/10
In Through The Out Door - 7+/10
CODA - 7/10
Pzdr.
Cóż mogę powiedzieć o Led Zeppelin? Ich historii nawet nie warto przybliżać, bo chyba każdy ją zna. Czterech muzyków - Jimmy Page (gitara), Robert Plant (wokal), John Paul Jones (gitara basowa, klawisze, etc.) oraz John Bonham (perkusja). Zespół cieszy się niesłabnącą popularnością od roku 69' - czyli od daty wydania debiutu Ołowianego Sterowca, zatytułowanego po prostu Led Zeppelin. I właściwie co więcej mogę napisać w pierwszym poscie? Chyba już nic, bo zabrzmiałoby to trochę trywialnie. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dyskusji na temat (IMO) jednej z najlepszych grup rock'owych wszech czasów (mojej ulubionej). Mam nadzieję, że wywiąże się z tego jakaś ciekawa dyskusja.
Rzadko się w to bawię, ale ocenię sobie cyferkami płyty Zeppelin'ów:
Led Zeppelin - 10/10
Led Zeppelin II - 10/10
Led Zeppelin III - 10/10
Led Zeppelin IV - 9+/10
Houses of The Holy - 8/10
Physical Graffiti - 10/10
Presence - 8+/10
In Through The Out Door - 7+/10
CODA - 7/10
Pzdr.
- Tarkus
- box z pełną dyskografią i gadżetami
- Posty: 11427
- Rejestracja: 11.04.2007, 18:15
- Lokalizacja: Wa-wa
- Kontakt:
Manowar jest kontrowersyjny?
Co do not za styl, dwójka to dla mnie 11/10, czwórka spokojna dycha. "Houses" jest trochę rozmemłane, dałbym max 6/10. "Physical" to przerost formy nad treścią i album koszmarnie nierówny. Gdyby był jednopłytowy, byłaby 8 albo 9, a tak max 5,5/10. "Presence" 7/10, "In Through..." 3/10 (plastik, plastik, plastik) a "Coda" to już wartości ujemne, smutny zbiór odrzutów i żerowanie na własnej sławie. Oczywiście moim zdaniem
Najczęściej wracam do Czwórki i Dwójki. Tam jest pałer i najsmakowitsze kawałki dla mojego podniebienia.
Co do not za styl, dwójka to dla mnie 11/10, czwórka spokojna dycha. "Houses" jest trochę rozmemłane, dałbym max 6/10. "Physical" to przerost formy nad treścią i album koszmarnie nierówny. Gdyby był jednopłytowy, byłaby 8 albo 9, a tak max 5,5/10. "Presence" 7/10, "In Through..." 3/10 (plastik, plastik, plastik) a "Coda" to już wartości ujemne, smutny zbiór odrzutów i żerowanie na własnej sławie. Oczywiście moim zdaniem
Najczęściej wracam do Czwórki i Dwójki. Tam jest pałer i najsmakowitsze kawałki dla mojego podniebienia.
Do pierwszych czterech płyt nie mam zastrzeżeń, ze szczególnym wskazaniem na dwie pierwsze, a jeszcze szczególniejszym na debiut .
W ocenie In Through The Out Door zgadzam się z Tarkusem - syntezatorki na tej płycie są niesłuchalne, a cukierkowy All My Love to IMO żenada.
Też jestem zdziwiony wysoką notą dla Physical Graffiti - IMO to dosyć przeciętna płyta i faktycznie bardzo nierówna.
Mimo wszystko Led Zeppelin to jedna z najlepszych hard-rockowych kapel wszech czasów, to co panowie pokazywali na koncertach to magia.
Ulubiona płyta: Led Zeppelin
Ulubiony utwór: Since I've Been Loving You.
W ocenie In Through The Out Door zgadzam się z Tarkusem - syntezatorki na tej płycie są niesłuchalne, a cukierkowy All My Love to IMO żenada.
Też jestem zdziwiony wysoką notą dla Physical Graffiti - IMO to dosyć przeciętna płyta i faktycznie bardzo nierówna.
Mimo wszystko Led Zeppelin to jedna z najlepszych hard-rockowych kapel wszech czasów, to co panowie pokazywali na koncertach to magia.
Ulubiona płyta: Led Zeppelin
Ulubiony utwór: Since I've Been Loving You.
- KubusPuchatek
- kaseta "chromówka"
- Posty: 160
- Rejestracja: 11.04.2007, 21:41
Ja tam zawsze bardziej lubiłem debiut od Led Zeppelin II, więc jeśli którąś z tych dwóch płyt miałbym ocenić powyżej 10, to byłaby to właśnie Led Zeppelin. Co do IV - dla mnie maksymalnie 9+/10, trochę stracili tego pałera, który był na I i II. Może chodzi o bardziej wygładzone brzmienie tego albumu? Houses of The Holy to faktycznie trochę obniżenie arcywysokiego poziomu, który utrzymywał się przez 4 poprzednie płyty, ale ja dałem 8, bo mam sentyment od tego krążka, a poza tym - "The Rain Song", "Over The Hills And Far Away" i mój faworyt: "No Quarter". Według mnie, na Physical Graffiti wracają do swojego wysokiego poziomu, właśnie to jest mój ulubiony album Ołowianego Sterowca. Niepotrzebnie umieszczono tutaj tylko utworek "Houses of The Holy", który miał się znaleźć na poprzedniej płycie (jak sama nazwa wskazuje). Więcej tutaj tego charakterystycznego brudu, grają bez kompromisów - po prostu ostro dają czadu, a to jest to, co w Led Zeppelin kocham (tylko "Kashmir" trochę pompatyczny ). Druga strona LP trochę nierówna, ale są to głownie odrzuty z sesji do wcześniejszych płyt, więc nie dziwmy się, że odstają od siebie poziomem i klimatem.
A od In Through The Out Door proszę się odczepić! Ja tę płytę zdecydowanie bardzo lubię, mimo, jak już wspominaliście, cukierkowego brzmienia. Do niedawna był to ten krążek Zeppelin'ów, do którego praktycznie w ogóle nie wracałem. Ba, mogę nawet powiedzieć, że przez parę lat słuchania Led Zeppelin, rzadko kiedy udawało mi się dotrwać do końca tej płyty. Ale ostatnio nastąpił przełom, który nawet mnie samego zdziwił. Spróbowałem raz kolejny dokładnie wsłuchać się w dźwięki tego LP i sprawdzić, czy w końcu będę tego słuchał z przyjemnością. Okazało się, że ta muzyka mnie porwała, zaciekawiła jak nigdy. Tutaj od strony historycznej o tej płycie (pisałem kiedyś małą recenzję):
"Jest rok 79'. Led Zeppelin ma już swoje najlepsze lata zdecydowanie za sobą. Dwa lata wczesniej (77' rok), zmarł syn Roberta Planta, Karac, i od tamtego czasu muzycy bardzo rzadko się widywali. W grudniu 1979 zdecydowali się jednak na wyjazd do Sztokholmu w celu nagrania dziewiątej płyty Sterowca. Utwory zostały napisane i nagrane w wygodnych i profesjonalnych studiach Polar, należących do ABBY. Rejestracja i zmiksowanie kawałków trwało jedynie 3 tygodnie. Muzyczną kontrolę nad zespołem objął jak zawsze przytomny i uważny John Paul Jones, ponieważ Jimmy Page był w tym czasie zbyt odurzony narkotykami, aby pracować sumiennie nad jakąkolwiek płytą. Nie słyszymy więc na tym krążku żadnych wybitnych popisów gwiazdora, ciekawych zagrywek ani nic, co mogłoby wprawić w taki zachwyt jak poprzednie nagrania Sterowca. Przypomnę także, że materiał został napisany głównie dzięki duetowi Jones & Plant. Sami autorzy, jak opowiadają, po prostu najwięcej czasu spędzali ze sobą, podczas gdy Bonham i Page ustawicznie spóźniali się na próby."
Jak widać, kontrolę nad zespołem przejął Jones, więc od razu było wiadomo, że będzie to płyta w trochę innym klimacie. Świadczyć o tym mogą np. elementy samby w "Fool In The Rain", czy syntezator w "Carouselambra". A "All My Love" to moja ulubiona piosenka z tej płyty, również ze względów BARDZO sentymentalnych . No i nie można tutaj nie wspomnieć o "In The Evening", świetnym utworze, do którego Page wymyślił wprost kapitalny riff. Tylko też trochę pompatyczna w swym wymiarze to kompozycja. O "Hot Dog'u" wolę nie wspominać, bo tego utworu naprawdę nienawidzę. Może to dlatego, bo w ogóle nie czuję klimatu muzyki country. Nie mam pojęcia, ja tego utworku po prostu nie znoszę. Na koniec fajny blues "I'm Gonna Crawl", niby nic odkrywczego, ale solo Jimmy'ego chwyta mnie za serce.
Oczywiście, nie jest to płyta wybitna, można powiedzieć, że to taki średniak - ale co ja poradzę na to, że mi się podoba?
Pzdr.
A od In Through The Out Door proszę się odczepić! Ja tę płytę zdecydowanie bardzo lubię, mimo, jak już wspominaliście, cukierkowego brzmienia. Do niedawna był to ten krążek Zeppelin'ów, do którego praktycznie w ogóle nie wracałem. Ba, mogę nawet powiedzieć, że przez parę lat słuchania Led Zeppelin, rzadko kiedy udawało mi się dotrwać do końca tej płyty. Ale ostatnio nastąpił przełom, który nawet mnie samego zdziwił. Spróbowałem raz kolejny dokładnie wsłuchać się w dźwięki tego LP i sprawdzić, czy w końcu będę tego słuchał z przyjemnością. Okazało się, że ta muzyka mnie porwała, zaciekawiła jak nigdy. Tutaj od strony historycznej o tej płycie (pisałem kiedyś małą recenzję):
"Jest rok 79'. Led Zeppelin ma już swoje najlepsze lata zdecydowanie za sobą. Dwa lata wczesniej (77' rok), zmarł syn Roberta Planta, Karac, i od tamtego czasu muzycy bardzo rzadko się widywali. W grudniu 1979 zdecydowali się jednak na wyjazd do Sztokholmu w celu nagrania dziewiątej płyty Sterowca. Utwory zostały napisane i nagrane w wygodnych i profesjonalnych studiach Polar, należących do ABBY. Rejestracja i zmiksowanie kawałków trwało jedynie 3 tygodnie. Muzyczną kontrolę nad zespołem objął jak zawsze przytomny i uważny John Paul Jones, ponieważ Jimmy Page był w tym czasie zbyt odurzony narkotykami, aby pracować sumiennie nad jakąkolwiek płytą. Nie słyszymy więc na tym krążku żadnych wybitnych popisów gwiazdora, ciekawych zagrywek ani nic, co mogłoby wprawić w taki zachwyt jak poprzednie nagrania Sterowca. Przypomnę także, że materiał został napisany głównie dzięki duetowi Jones & Plant. Sami autorzy, jak opowiadają, po prostu najwięcej czasu spędzali ze sobą, podczas gdy Bonham i Page ustawicznie spóźniali się na próby."
Jak widać, kontrolę nad zespołem przejął Jones, więc od razu było wiadomo, że będzie to płyta w trochę innym klimacie. Świadczyć o tym mogą np. elementy samby w "Fool In The Rain", czy syntezator w "Carouselambra". A "All My Love" to moja ulubiona piosenka z tej płyty, również ze względów BARDZO sentymentalnych . No i nie można tutaj nie wspomnieć o "In The Evening", świetnym utworze, do którego Page wymyślił wprost kapitalny riff. Tylko też trochę pompatyczna w swym wymiarze to kompozycja. O "Hot Dog'u" wolę nie wspominać, bo tego utworu naprawdę nienawidzę. Może to dlatego, bo w ogóle nie czuję klimatu muzyki country. Nie mam pojęcia, ja tego utworku po prostu nie znoszę. Na koniec fajny blues "I'm Gonna Crawl", niby nic odkrywczego, ale solo Jimmy'ego chwyta mnie za serce.
Oczywiście, nie jest to płyta wybitna, można powiedzieć, że to taki średniak - ale co ja poradzę na to, że mi się podoba?
Pzdr.
A nie?Manowar kontrowersyjny?
No dobrze, czas się wypowiedzieć na temat zespołu, który wciągnął mnie w bluesa. Będzie gwoli przejrzystości albumami.
Led Zeppelin I - 10. Chociaż połowa płyty to materiał kradziony, album cudowny - potem nie nagrali już nic równie świetnego o tak fantastycznym, zawiesistym klimacie - patrz You Shook Me. A Babe, I'm Gonna Leave You jak dla mnie jest najlepszym coverem w historii muzyki
Led Zeppelin II - 9+. Nie lubię za bardzo Moby Dicka - po prostu po pewnym czasie nudzi, chociażna początku był bardzo intrygującą ciekawostką
Led Zeppelin III - 9+. Byłoby 9 za Hat's Off (To Roy Harper), ale Since I've Been Loving You z nawiązką nadrabia wszystkie braki wspomnianego utworu. Mój absolutnie najbardziej ulubiony utwór LZ, wersja z DVD jest kapitalna, wersja z How The West Was Won jest boska, wersja studyjna poza wszelkimi pochwałami, aż brak słów Poza tym piękne Tangerine, czadowe Immigrant Song i bardzo sympatyczna akustyczna reszta.
Led Zeppelin IV - 10. Nic dodać, nic ująć.
Houses of the Holy - 5. Nie lubię. Głos Planta brzmi... dziwnie, kompozycje jakieś takie niedbałe, album rozłazi się stylistycznie, ratuje go tylko wiadomo jaki utwór
Physical Grafitti - 9-. A to dla odmiany lubię niemal w całości. Parę kapitalnych utworów, ogólnie sympatyczne brzmienie, Plant znowu śpiewa jak trzeba, a Boogie With Stu ma w sobie tyle energii i radości, że aż miło posłuchać.
Presence - 6. Strasznie mi nie podchodzi ten album i w sumie nie wiem czemu - są dwa świetne utwory i jeden cudowny, ale reszta jakaś taka... nijaka? Tak czy owak Tea For One zajmuje u mnie drugie miejsce, zaraz po Since...
In Through The Out Door - 6+. Plastikowe, ale ciągle dosyć fajne, a Hot Dog jest znakomity, nie wiem Kubuś czego od niego chcesz
Coda - bez oceny, bo to dziwne wydawnictwo, zresztą już mi się miesza, co jest na Codzie, a co dodali do BBC Sessions...
Na razie tyle, ale raczej na tym nie poprzestanę, bo Zeppelini to temat, o którym mogę dużo
Led Zeppelin I - 10. Chociaż połowa płyty to materiał kradziony, album cudowny - potem nie nagrali już nic równie świetnego o tak fantastycznym, zawiesistym klimacie - patrz You Shook Me. A Babe, I'm Gonna Leave You jak dla mnie jest najlepszym coverem w historii muzyki
Led Zeppelin II - 9+. Nie lubię za bardzo Moby Dicka - po prostu po pewnym czasie nudzi, chociażna początku był bardzo intrygującą ciekawostką
Led Zeppelin III - 9+. Byłoby 9 za Hat's Off (To Roy Harper), ale Since I've Been Loving You z nawiązką nadrabia wszystkie braki wspomnianego utworu. Mój absolutnie najbardziej ulubiony utwór LZ, wersja z DVD jest kapitalna, wersja z How The West Was Won jest boska, wersja studyjna poza wszelkimi pochwałami, aż brak słów Poza tym piękne Tangerine, czadowe Immigrant Song i bardzo sympatyczna akustyczna reszta.
Led Zeppelin IV - 10. Nic dodać, nic ująć.
Houses of the Holy - 5. Nie lubię. Głos Planta brzmi... dziwnie, kompozycje jakieś takie niedbałe, album rozłazi się stylistycznie, ratuje go tylko wiadomo jaki utwór
Physical Grafitti - 9-. A to dla odmiany lubię niemal w całości. Parę kapitalnych utworów, ogólnie sympatyczne brzmienie, Plant znowu śpiewa jak trzeba, a Boogie With Stu ma w sobie tyle energii i radości, że aż miło posłuchać.
Presence - 6. Strasznie mi nie podchodzi ten album i w sumie nie wiem czemu - są dwa świetne utwory i jeden cudowny, ale reszta jakaś taka... nijaka? Tak czy owak Tea For One zajmuje u mnie drugie miejsce, zaraz po Since...
In Through The Out Door - 6+. Plastikowe, ale ciągle dosyć fajne, a Hot Dog jest znakomity, nie wiem Kubuś czego od niego chcesz
Coda - bez oceny, bo to dziwne wydawnictwo, zresztą już mi się miesza, co jest na Codzie, a co dodali do BBC Sessions...
Na razie tyle, ale raczej na tym nie poprzestanę, bo Zeppelini to temat, o którym mogę dużo
- Kasia S.
- maxi-singel kompaktowy
- Posty: 724
- Rejestracja: 11.04.2007, 23:18
- Lokalizacja: Katowice/Kluczbork
- Kontakt:
No to ja się wyłamię i napiszę, że najbardziej lubię Led Zeppelin III i ona otrzymuje u mnie 10 na 10 możliwych punktów. Takie perełki jak Since I've Been Loving You i mmigrant Song należą do moich ulubionych utowrów wydanych pod zacnym szyldem Led Zeppelin. Mam do tej płyty duży sentyment, ponieważ, o ile sobie dobrze przypominam, była to pierwsza płyta LZ jaką usłyszałam w całości.
Zresztą dla mnie pierwsze cztery płyta Led Zeppelin bez niczego zasługują na najwyższe oceny, ośmielę się również napisać, że są one "tym samym" co pierwsze siedem płyt Karmazynowego Króla- pozycją obowiązkową dla każdego, co więcej w zasadzie nie posiadają wad .
Zresztą dla mnie pierwsze cztery płyta Led Zeppelin bez niczego zasługują na najwyższe oceny, ośmielę się również napisać, że są one "tym samym" co pierwsze siedem płyt Karmazynowego Króla- pozycją obowiązkową dla każdego, co więcej w zasadzie nie posiadają wad .
- KubusPuchatek
- kaseta "chromówka"
- Posty: 160
- Rejestracja: 11.04.2007, 21:41
Ja w sumie mogę zgodzić się z uwagą Usandthem odnośnie II. Mnie również już zbytnio nie rusza "Moby Dick", chociaż kiedy wrzucam do odtwarzacza LP, to potrafię tego utworu wysłuchać z przyjemnością, ponieważ jego czas trwania jest - moim zdaniem - odpowiedni i kompozycja nie nudzi się. Kiedy zacząłem zbierać bootlegi Led Zeppelin, to jednak mi się trochę zmieniło. Owszem, doceniam warsztat John'a, jego potężne uderzenie, niesamowity talent - więcej, uważam go za najlepszego perkusistę rock'owego wszech czasów - jednak jego koncertowe, 30 (lub więcej) minutowe popisy potrafią zdzierżyć z niesłabnącą przyjemnością chyba tylko bębniarze (przykład - perkusiście mojego zespołu cały czas podrzucam kolejne wersje "Moby Dicka", a on zawsze słucha ich z jakąś niesamowitą czcią i zainteresowaniem, podczas gdy ja odpadam już po 15, maksymalnie 20 minutach ) Z drugiej strony - chyba mało który perkusista (nawet profesjonalny) potrafiłby tak doskonale i potężnie atakować swój zestaw przez tyle czasu. Cóż - Bonzo był, jest i będzie już zawsze jednym z wielkich mistrzów perkusji (ah, jak patetycznie się zrobiło)
Houses of The Holy to chyba także mocno kontrowersyjna płyta (podobnie jak Physical Graffiti) i faktycznie - rozrzut stylistyczny na tym krążku jest ogromny. Od długich, wielowątkowych kompozycji ("The Song Remains The Same"), przez spokojne i wyciszone utworki ("The Rain Song"), przechodzące w trochę mocniejsze ("Over The Hills And Far Away"), następnie luzackie i nieco reggae'owe piosenki ("The Crunge", "D'yer Mak'er), po energiczne ("The Ocean") i trochę "orientalizujące" (riff w "Dancing Days") rockowe numery. No i nie można oczywiście zapomnieć o najlepszym (według mnie) utworze z płyty - "No Quarter". Mroczna, skomponowana przez Johna Paula Jonesa kompozycja o trochę onirycznym klimacie. Poza tym - solo Page'a w środkowej części tego utworu po prostu powala. Warto również zwrócić uwagę na niesamowitą partię wokalną Roberta Planta, którego głos został przetworzony. Świetnie potrafił wczuć się w klimat kawałka. Moim zdaniem płyta jednak broni się jako całość - jest kilka numerów, które najchętniej bym stąd wywalił (np. "The Crunge", za którym naprawdę nie przepadam), ale Houses of The Holy zasługuje na solidną 8 (tak, wiem, że to ocena nieco zawyżona, ale Led Zeppelin jest po prostu moim ulubionym zespołem, więc nie liczcie na obiektywizm )
Teraz właśnie słucham sobie:
Led Zeppelin; 1970-03-07 - Montreux
1. We're Gonna Groove (4:05)
2. I Can't Quit You Baby (6:27)
3. Dazed and Confused (16:29)
4. Heartbreaker (7:36)
5. White Summer / Black Mountain Side (11:55)
6. Since I've Been Loving You (6:57)
7. Organ Solo (2:33)
8. Thank You (7:01)
9. What Is and What Should Never Be (4:30)
10. Moby Dick (15:48)
11. How Many More Times (25:14)
12. Whole Lotta Love (5:29)
Świetne wydawnictwo Empress Valley. Jest to bootleg, dokumentujący Zeppelin'ów na fali; na najwyższym poziomie. Akurat lat 69'-73' to moje ulubione, jeżeli chodzi o koncertowego Sterowca. Jak widać - setlist bardzo ciekawy, przekrój utworów z I i II oraz premierowy utwór z niewydanej jeszcze wtedy III. Oczywiście mowa o wspaniałym "Since I've Been Loving You". Cóż więcej mogę napisać o tym występie? Niesamowicie wysoki poziom wykonawczy, Plant u szczytu swojej formy wokalnej (cały czas nie daje mi to spokoju - jak on potrafił zaśpiewać te wysokie partie?!). Warto jeszcze dodać, że jakoś dźwięku jest całkiem dobra - są to nagrania wykonane z publiczności, ale na naprawdę dobrym poziomie. Brakujące "momenty" wypełnione zostały nagraniami z konsolety (które dostępne są również osobno, jednak jest to tylko 6 utworów). A, "How Many More Times" - po prostu powala
Pzdr.
Houses of The Holy to chyba także mocno kontrowersyjna płyta (podobnie jak Physical Graffiti) i faktycznie - rozrzut stylistyczny na tym krążku jest ogromny. Od długich, wielowątkowych kompozycji ("The Song Remains The Same"), przez spokojne i wyciszone utworki ("The Rain Song"), przechodzące w trochę mocniejsze ("Over The Hills And Far Away"), następnie luzackie i nieco reggae'owe piosenki ("The Crunge", "D'yer Mak'er), po energiczne ("The Ocean") i trochę "orientalizujące" (riff w "Dancing Days") rockowe numery. No i nie można oczywiście zapomnieć o najlepszym (według mnie) utworze z płyty - "No Quarter". Mroczna, skomponowana przez Johna Paula Jonesa kompozycja o trochę onirycznym klimacie. Poza tym - solo Page'a w środkowej części tego utworu po prostu powala. Warto również zwrócić uwagę na niesamowitą partię wokalną Roberta Planta, którego głos został przetworzony. Świetnie potrafił wczuć się w klimat kawałka. Moim zdaniem płyta jednak broni się jako całość - jest kilka numerów, które najchętniej bym stąd wywalił (np. "The Crunge", za którym naprawdę nie przepadam), ale Houses of The Holy zasługuje na solidną 8 (tak, wiem, że to ocena nieco zawyżona, ale Led Zeppelin jest po prostu moim ulubionym zespołem, więc nie liczcie na obiektywizm )
Teraz właśnie słucham sobie:
Led Zeppelin; 1970-03-07 - Montreux
1. We're Gonna Groove (4:05)
2. I Can't Quit You Baby (6:27)
3. Dazed and Confused (16:29)
4. Heartbreaker (7:36)
5. White Summer / Black Mountain Side (11:55)
6. Since I've Been Loving You (6:57)
7. Organ Solo (2:33)
8. Thank You (7:01)
9. What Is and What Should Never Be (4:30)
10. Moby Dick (15:48)
11. How Many More Times (25:14)
12. Whole Lotta Love (5:29)
Świetne wydawnictwo Empress Valley. Jest to bootleg, dokumentujący Zeppelin'ów na fali; na najwyższym poziomie. Akurat lat 69'-73' to moje ulubione, jeżeli chodzi o koncertowego Sterowca. Jak widać - setlist bardzo ciekawy, przekrój utworów z I i II oraz premierowy utwór z niewydanej jeszcze wtedy III. Oczywiście mowa o wspaniałym "Since I've Been Loving You". Cóż więcej mogę napisać o tym występie? Niesamowicie wysoki poziom wykonawczy, Plant u szczytu swojej formy wokalnej (cały czas nie daje mi to spokoju - jak on potrafił zaśpiewać te wysokie partie?!). Warto jeszcze dodać, że jakoś dźwięku jest całkiem dobra - są to nagrania wykonane z publiczności, ale na naprawdę dobrym poziomie. Brakujące "momenty" wypełnione zostały nagraniami z konsolety (które dostępne są również osobno, jednak jest to tylko 6 utworów). A, "How Many More Times" - po prostu powala
Pzdr.
"Gdyby wszyscy ludzie byli mądrzy, to na świecie byłoby tyle rozumu, że co drugi człowiek zgłupiałby z tego"
Ja też jestem wielkim fanem Led Zep, słucham ich w zasadzie od zawsze, ale jakoś jeśli chodzi o Houses of the Holy nie mogę się przekonać. Ten album zawsze wywoływał we mnie mieszane uczucia i jakoś słucham go bez przyjemności, raczej z rozdrażnieniem.
Z jednej strony muzycznie jest to bardzo fajna płyta, zawiera sporo ciekawych rzeczy ("Over The Hills And Far Away" w wersji z How The West Was Won pozostaje jednym z moich ulubionych utworów, nie mówiąc już o "No Quarter") Ale, ale, ale.
Weźmy takie "The Song Remains the Same" na przykład. Znakomita kompozycja, dużo się w niej dzieje, słucha się świetnie. Z drugiej strony - tylko do momentu wejścia wokalu. Gdy przyszedłem z tą płytą ze sklepu i włożyłem ją po raz pierwszy do odtwarzacza przeraziłem się, że kupiłem chyba jakiś inny zespół. Plant nie brzmi tu w ogóle jak Plant Śpiewa zupełnie w inny sposób, mniej siłowo, a zarazem jakby innym głosem - na początku podejrzewałem, że to kwestia masteringu może, ale nie. Co jest o tyle dziwne, że już na Physical Grafitti śpiewa normalnie... Słowem - album strasznie traci przez taki detal...
No i druga sprawa to rozrzut stylistyczny. umiescić "No Quarter" między "D'yer Mak'er" a "The Ocean" to naprawdę jakieś nieporozumienie. Trzy zupełnie różne utwory, trzy inne twarze tego samego zespołu przwijają się przez głośniki w ciągu zaledwie 15 minut! Czuję się jakbym słuchał jakiegoś absurdalnego the best of... album powinien być w miarę spójny stylisycznie, a nie stanowić worek na różne pomysły zrealizowane przpadkiem w tym samym czasie
Wracam do tego albumu w całości bardzo bardzo rzadko i jak dla mnie jest to zdecydowanie najgorsze co wyszło spod rąk Led Zeppelin - jakoś podskórnie za nim nie przepadam.
Z jednej strony muzycznie jest to bardzo fajna płyta, zawiera sporo ciekawych rzeczy ("Over The Hills And Far Away" w wersji z How The West Was Won pozostaje jednym z moich ulubionych utworów, nie mówiąc już o "No Quarter") Ale, ale, ale.
Weźmy takie "The Song Remains the Same" na przykład. Znakomita kompozycja, dużo się w niej dzieje, słucha się świetnie. Z drugiej strony - tylko do momentu wejścia wokalu. Gdy przyszedłem z tą płytą ze sklepu i włożyłem ją po raz pierwszy do odtwarzacza przeraziłem się, że kupiłem chyba jakiś inny zespół. Plant nie brzmi tu w ogóle jak Plant Śpiewa zupełnie w inny sposób, mniej siłowo, a zarazem jakby innym głosem - na początku podejrzewałem, że to kwestia masteringu może, ale nie. Co jest o tyle dziwne, że już na Physical Grafitti śpiewa normalnie... Słowem - album strasznie traci przez taki detal...
No i druga sprawa to rozrzut stylistyczny. umiescić "No Quarter" między "D'yer Mak'er" a "The Ocean" to naprawdę jakieś nieporozumienie. Trzy zupełnie różne utwory, trzy inne twarze tego samego zespołu przwijają się przez głośniki w ciągu zaledwie 15 minut! Czuję się jakbym słuchał jakiegoś absurdalnego the best of... album powinien być w miarę spójny stylisycznie, a nie stanowić worek na różne pomysły zrealizowane przpadkiem w tym samym czasie
Wracam do tego albumu w całości bardzo bardzo rzadko i jak dla mnie jest to zdecydowanie najgorsze co wyszło spod rąk Led Zeppelin - jakoś podskórnie za nim nie przepadam.
- KubusPuchatek
- kaseta "chromówka"
- Posty: 160
- Rejestracja: 11.04.2007, 21:41
A mi się wydaje, że brzmienie wokalu Planta w utworze "The Song Remains The Same" to efekt całkowicie zamierzony - bo przecież kiedy zespół wykonywał ten utwór na koncertach w roku wydania Houses of The Holy (73'), to głos Roberta był normalny - więc coś musi być na rzeczy. To po prostu musiało być zaplanowane. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
Rozrzut stylistyczny to faktycznie może być problem - ale nie dla wszystkich, ponieważ dla mnie, nigdy to nie było mankamentem. Tego albumu słucham z naprawdę dużo przyjemnością i jakoś nigdy nie przywiązałem uwagi do tego, że np. "D'yer Mak'er" został zamieszczony przed "No Quarter". Ale fakt, dla niektórych może być to irytujące.
Skoro już wspomniałeś o How The West Was Won, to co sądzicie o tym wydawnictwie koncertowym? Są to właściwie takie puzzle, połączenie wielu koncertów Sterowca w jeden - ale efekt jest naprawdę fantastyczny. No i ta wspaniała jakość dźwięku! Z drugiej strony, nabywca może się czuć nieco oszukanym, kiedy kupuje takiego muzycznego składaka. Ja mimo wszystko stawiam na bootlegi
Pzdr.
Rozrzut stylistyczny to faktycznie może być problem - ale nie dla wszystkich, ponieważ dla mnie, nigdy to nie było mankamentem. Tego albumu słucham z naprawdę dużo przyjemnością i jakoś nigdy nie przywiązałem uwagi do tego, że np. "D'yer Mak'er" został zamieszczony przed "No Quarter". Ale fakt, dla niektórych może być to irytujące.
Skoro już wspomniałeś o How The West Was Won, to co sądzicie o tym wydawnictwie koncertowym? Są to właściwie takie puzzle, połączenie wielu koncertów Sterowca w jeden - ale efekt jest naprawdę fantastyczny. No i ta wspaniała jakość dźwięku! Z drugiej strony, nabywca może się czuć nieco oszukanym, kiedy kupuje takiego muzycznego składaka. Ja mimo wszystko stawiam na bootlegi
Pzdr.
"Gdyby wszyscy ludzie byli mądrzy, to na świecie byłoby tyle rozumu, że co drugi człowiek zgłupiałby z tego"
- Sheik Yerbouti
- album CD
- Posty: 1953
- Rejestracja: 11.04.2007, 09:50
- Windmill
- japońska edycja z bonusami
- Posty: 3927
- Rejestracja: 11.04.2007, 08:07
- Lokalizacja: Świętochłowice
- Kontakt:
To ja się pzryznam, że miewam czasem takie dni, że wolę "Houses Of The Holy" od "Led Zeppelin" nr 4 i że przepadam wprost za "All My Loving", szczególnie za solówką syntezatora!
"Z układnością mi nie do twarzy. (...) Zresztą nie lubię zachowywać się układnie; nudzi mnie to."
Robert Walser "Małe poematy" [1914]
http://riversidebluesnr2.blogspot.com/
Robert Walser "Małe poematy" [1914]
http://riversidebluesnr2.blogspot.com/
Z koncertami Zeppelinów to jest dziwna sprawa. Bo z jednej strony wersje live bywają dosyć chaotyczne, czasami dosyć hmmm dyskusyjne rozwiązana była sprawa nagłośnienia poszczególnych instrumentów - nie mogę wybaczyć, że na DVD podczas Kashmiru bębny zagłuszają ten piękny orientalny motyw Jonesa... poza tym bardzo często Page gra nieco za głośno i tworzy się taka jakby ściana dźwięku, przez która nie zawsze przebija się wszystko, co chciałbym usłyszeć. Czasem w tym całym koncertowym zgiełku gubi im się magia utworów, które wypadają dosyć blado w porównaniu do pierwowzorów. Ale w sumie to są słowa człowieka, który uwielbia wystudiowane, studyjne brzmienie bez pomyłek, wpadek i koniecznie bez wrzasku publiki
Z drugiej strony na How The West Was Won powyższych mankamentów niemal nie ma. Za to perełek jest od groma. Przede wszystkim "What Is And What Shuold Never Be" - fajna, zdynamizowana wersja, dużo lepsza od oryginału studyjnego, w zasadzie słucham tego utworu tylko w tej wersji teraz. Świetne "Since I've Been Loving You" - Plant znowu spiewa "na siłę", agresywnie i z bólem. Większość osób zarzuca mu, że się popisywał na pierwszych albumach. Jak dla mnie wtedy Robert był w najlepszej formie, śpiewał z emocją a każdy jego krzyk był po prostu przeszywający - i to samo słyszę w tej wersji. Jest taki moment w okolicy 2 minuty 50 sekund, który mnie po prostu powala na kolana... jak dla mnie nie ma wokalisty, który przebijałby młodego Planta pod względem ekspresji wokalnej. Następne jest "Going to California" - jako, że rzecz miała miejsce w Kalifornii, nic dziwnego, że wersja jest świetna - już wcześniej uwielbiałem ten utwór, po poznaniu tej wersji stałem się fanatykiem "Over the Hills and Far Away" - jak już pisałem wyżej, dzięki wersji z tego koncertu polubiłem go - w końcu normalny sposób śpiewania... Znakomite "Whole Lotta Love" z wplecionym streszczeniem historii rock'n'rolla w improwizowanej części. Wydaje mi się, że ten utwór znakomicie oddaje fenomen koncertowania Zeppelina - te improwizacje, zabawa muzyką, radość z żonglerki standardami.. nie wiem czy był wtedy zespół, który grał dłuższe koncerty niż oni. Ale tu się chyba nie znam, bo moje obycie muzyczne ubogim jest
Poza tym bardzo przyjemnie (jak zwykle zressztą) prezentuje się cały set akustyczny - dzięki temu koncertowi przekonałem się do końca do "That's the Way" - bo jeśli chodzi o "Bron-Yr-Aur Stomp" nigdy nie było specjalnej potrzeby
Reszta koncertu stoi na bardzo wysokim poziomie, znakomite są improwizowane partie ("Heartbreaker", "Bring It On Home"), jak zawsze genialne "Dazed And Confused" - jedyne zastrzeżenie mam tylko do Moby Dicka - za dłuuuuuuuuuugi (może spożycie napojów rozluźniających za sceną się przeciągnęło )
Innymi słowy piękny album
Aha, i zapomniałem dodać, że kocham, kiedy Plant mówi "John Henry Bonham - Moby Dick!"
Z drugiej strony na How The West Was Won powyższych mankamentów niemal nie ma. Za to perełek jest od groma. Przede wszystkim "What Is And What Shuold Never Be" - fajna, zdynamizowana wersja, dużo lepsza od oryginału studyjnego, w zasadzie słucham tego utworu tylko w tej wersji teraz. Świetne "Since I've Been Loving You" - Plant znowu spiewa "na siłę", agresywnie i z bólem. Większość osób zarzuca mu, że się popisywał na pierwszych albumach. Jak dla mnie wtedy Robert był w najlepszej formie, śpiewał z emocją a każdy jego krzyk był po prostu przeszywający - i to samo słyszę w tej wersji. Jest taki moment w okolicy 2 minuty 50 sekund, który mnie po prostu powala na kolana... jak dla mnie nie ma wokalisty, który przebijałby młodego Planta pod względem ekspresji wokalnej. Następne jest "Going to California" - jako, że rzecz miała miejsce w Kalifornii, nic dziwnego, że wersja jest świetna - już wcześniej uwielbiałem ten utwór, po poznaniu tej wersji stałem się fanatykiem "Over the Hills and Far Away" - jak już pisałem wyżej, dzięki wersji z tego koncertu polubiłem go - w końcu normalny sposób śpiewania... Znakomite "Whole Lotta Love" z wplecionym streszczeniem historii rock'n'rolla w improwizowanej części. Wydaje mi się, że ten utwór znakomicie oddaje fenomen koncertowania Zeppelina - te improwizacje, zabawa muzyką, radość z żonglerki standardami.. nie wiem czy był wtedy zespół, który grał dłuższe koncerty niż oni. Ale tu się chyba nie znam, bo moje obycie muzyczne ubogim jest
Poza tym bardzo przyjemnie (jak zwykle zressztą) prezentuje się cały set akustyczny - dzięki temu koncertowi przekonałem się do końca do "That's the Way" - bo jeśli chodzi o "Bron-Yr-Aur Stomp" nigdy nie było specjalnej potrzeby
Reszta koncertu stoi na bardzo wysokim poziomie, znakomite są improwizowane partie ("Heartbreaker", "Bring It On Home"), jak zawsze genialne "Dazed And Confused" - jedyne zastrzeżenie mam tylko do Moby Dicka - za dłuuuuuuuuuugi (może spożycie napojów rozluźniających za sceną się przeciągnęło )
Innymi słowy piękny album
Aha, i zapomniałem dodać, że kocham, kiedy Plant mówi "John Henry Bonham - Moby Dick!"
- KubusPuchatek
- kaseta "chromówka"
- Posty: 160
- Rejestracja: 11.04.2007, 21:41
Tak, absolutnie zgadzam się z Usandthem. "How The West Was Won" to po prostu niesamowita koncertówka, jedna z najlepszych w ogóle płyt z serii "na żywo" (moim zdaniem). Ale jest jedno, co mi się w oficjalnych krążkach Zeppelin'a live nie podoba. A mianowicie - majstrowanie nad materiałem w studiu. Właściwie to, co dostaniemy, zależy tylko od kaprysów Jimmy'ego Page'a. M.in. dlatego nie wracam do "The Song Remains The Same" czy wspomnianego wyżej wydawnictwa tak często, ponieważ wolę posłuchać prawdziwego Sterowca. Z różnymi wpadkami, fałszami etc. I tutaj wybawieniem są bootlegi, których (na szczęście) jest naprawdę dużo. Nie chcę tutaj uchodzić za jakiegoś znawcę, bo takowym nie jestem. Moja kolekcja też nie jest zbyt imponująca, gdyż zeppelin'owych bootlegów mam teraz około 100, co nie jest jakąś oszałamiającą liczbą. Jednak cieszę się z tego, co posiadam, a zdobywanie kolejnych nagrań live sprawia mi niesamowitą przyjemność.
Widzisz, tutaj się chyba różnimy Usandthem - ja naprawdę lubię słuchać koncertów, przy których nie "majstrowano". Kiedy słyszy się te potknięcia Page'a czy fałsze Planta to wiemy, że mamy do czynienia z prawdziwą płytą koncertową, oddającą to, co było naprawdę. A oklaski i wrzaski publiki po prostu są koniecznością Ale oczywiście szanuję Twój pogląd.
Jeżeli ktoś chciałby więcej dowiedzieć się na temat muzycznych puzzli Jimmy'ego Page'a, to zapraszam na tę stronę: The Garden Tapes. Mamy tutaj szczegółowy opis, co jest, jak i z czego złożone. Polecam!
Właśnie słucham sobie koncertu Led Zeppelin z San Francisco, Fillmore West, 1969-04-27. Naprawdę świetny występ, jutro napiszę więcej o tym bootlegu.
Pzdr.
Widzisz, tutaj się chyba różnimy Usandthem - ja naprawdę lubię słuchać koncertów, przy których nie "majstrowano". Kiedy słyszy się te potknięcia Page'a czy fałsze Planta to wiemy, że mamy do czynienia z prawdziwą płytą koncertową, oddającą to, co było naprawdę. A oklaski i wrzaski publiki po prostu są koniecznością Ale oczywiście szanuję Twój pogląd.
Jeżeli ktoś chciałby więcej dowiedzieć się na temat muzycznych puzzli Jimmy'ego Page'a, to zapraszam na tę stronę: The Garden Tapes. Mamy tutaj szczegółowy opis, co jest, jak i z czego złożone. Polecam!
Właśnie słucham sobie koncertu Led Zeppelin z San Francisco, Fillmore West, 1969-04-27. Naprawdę świetny występ, jutro napiszę więcej o tym bootlegu.
Pzdr.
"Gdyby wszyscy ludzie byli mądrzy, to na świecie byłoby tyle rozumu, że co drugi człowiek zgłupiałby z tego"
A Hammill to co, pryszcz?!usandthem pisze:jak dla mnie nie ma wokalisty, który przebijałby młodego Planta pod względem ekspresji wokalnej.
Wracając jednak do tematu. Bardzo lubię How The West Was Won, wyśmienita to koncertówka, cieszy zwłaszcza to, że możemy poznać różne oblicza zespołu: i ostre, hard-rockowe łojenie, i delikatne akustyczne granie. Zdaje się, że będę tu odszczepieńcem ale bardzo lubię również The Song Remains The Same, powiem więcej - uważam wersję Whole Lotta Love z tego właśnie albumu za lepszą od tej z How The West ..., choć oczywiście obie są wyśmienite .
Do bootlegów jakoś nie mam serca, głównie ze względu na jakość nagrań, choć pewnie zmieniłbym zdanie gdyby jakiś dobry człowiek zapuścił mi jakiś dobrze nagrany. Z drugiej strony jednak ile razy można słuchać tego samego?