No i gitara!

Forum podstawowe.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

No i gitara!

Post autor: Maciek »

Jaki jest najbardziej rockowy instrument na świecie? Gitara!
Co jest najsilniejszym muzycznym afrodyzjakiem dla kobiet? Gitara!
Jak się nazywa najfajniejsza papuga? Gitara!
Ile mamy stron świata? Gitara!

Niniejszym rozpoczynam nowy cykl, poświęcony najfajniejszemu z instrumentów. Nie ma w nim żadnych ram gatunkowych i znajdzie się w nim miejsce zarówno dla gitarowych płyt z kręgu rocka i jazzu jak i flamenco czy klasyki. Nie ważna jest też liczba strun, na których grają wasi bohaterowie, zatem jak u siebie mogą się tu czuć Brushy One String oraz operatorzy urządzeń nieco bardziej skomplikowanych, jak chociażby słynna gitara Pata – Pikasso. Nie ważne zatem co, na czym i jak, najważniejsze żeby długo w głowie drg(r)ało. Z założenia najceniejsze będą wpisy o płytach mniej znanych, zapomnianych lub na forum niewymienianych czy wspominanych rzadko, ale jeśli ktoś ma chęć rzucić nowe spojrzenie na kanon instrumentu lub wioślarzy, o których sporo napisaliśmy w innych miejscach, to też gitara!

Długo myślałem od czego zacząć, bo gitarowych płyt na półce mam kilka metrów, ale pomyślałem sobie, że przekornie nie będę wrzucał tu ani niczego kompletnie nieznanego, ani też czegoś świetnego w swojej klasie, ale dla węższej grupy odbiorców, osadzonego w jednej stylistyce. Wyszło więc na to, że rozpocznie płyta, która wpadła mi w ucho stosunkowo niedawno i która powinna pogodzić miłośników większości z najpopularniejszych gatunków muzycznych.

Harvey Mandel ‎– Baby Batter (1971)
Obrazek

Rock, blues, jazz, psychodelia, funk, z dużą ilością prądu, czasem z wielowarstwową panierką z efektów, a innym razem niemalże sote. Mandel grał z najwybitniejszymi, poruszał się sprawnie po wielu gatunkach, był też jednym z pionierów tappingu i to w czasach, w których nie kojarzył się on z gitarowym autoerotyzmem. Warto zatem, aby po tym zdolnym gitarzyście pozostał na forum ślad nieco większy niż symboliczny. Wiem, że ma tu kilku fanów, ale być może ktoś właśnie dziś odkryje go dla siebie. Wówczas warto sięgnąć także po debiut, choć to już nieco inna bajka.
Baby Batter

PS:
Mój rekord, to 11 puszek piwa schowanych w pokrowcu na gitarę. Oczywiście z gitarą w pokrowcu. ;)
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

W wieku nastoletnim podjąłem próbę nauki gry na instrumencie, patronującym temu wątkowi. Pewnie, próbowało wielu z nas i jakiejś grupie udało się, tenże opanować. Przez to trzeba przejść... jak przez trądzik :wink:
W moim przypadku to było fiasko, fiasko kompletne. Zatem idea tego wątku, jak najbardziej, dla mnie.
Przecież nadmiar wiedzy zakłóca jasność widzenia. A jak się wie niewiele, to i refleksja głęboka i myśl strzelista i pomysł oryginalny i pointa niebanalna :roll: .
Poważniej! Pomysł jest dobry, trzeba się tylko dostroić.

Ten Harvey, jak słyszę, jest słusznym otwarciem.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

Wreszcie mam idealne miejsce, żeby przypomnieć swoją lokalną rekomendację sprzed lat. Tu powinna utrzymać się nieco dłużej na powierzchni.

Michał Miguel Czachowski - Indialucia

Obrazek

Genialne połączenie flamenco i muzyki indyjskiej. W roli głównej gliwicki gitarzysta, wybitny specjalista w swoim fachu nie tylko na krajowym podwórku. A jeśli kogoś indyjskie rytmy usypiają, to może zmienić zdanie chociażby po takim utworze: https://www.youtube.com/watch?v=PB-u4hCFhPs Raag 'n' Ole (Rumba)
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Obrazek

Kurt Rosenwinkel's Bandit65 - "Searching the continuum" 2019

O ile zdążyłem się zorientować, to ten niespełna 50-letni muzyk po raz pierwszy jest wymieniony na naszym forum, ale koncertował już w Polsce, lepiej, 07.11. br. wystąpi w poznańskim Blue Note Jazz Club jako członek kwartetu skrzykniętego przez Omara Hakima o nazwie Ozmosys.
Ta prezentowana to płyta koncertowa zagrana z trio Bandit65 w składzie: Kurt Rosenwinkel gitara,Tim Motzer druga gitara, Gintas Janusonis plus obfitość, tak to słychać, różnych efektów elektronicznych oraz masy pedałów cyzelujących dźwięk. Nagrania pochodzą z różnych miast:4x Europa i 2x USA, bynajmniej nie szkodzi to dramaturgii płyty.
Są skojarzenia muzyczne, ale jeśli poddamy się muzyce szybko znikną, bo to co słychać z głośników jest wciągające, naprawdę. Oczywiście, ograniczeni do odkrywania, tejże jedynie zmysłem słuchu nie wiemy, które partie należą do kogo, za to bardzo dobrze dociera do słuchającego porozumienie wykonawców i prezentacja muzycznego rzemiosła. Całość, dla mnie, brzmi bardziej świeżo i jest atrakcyjniejsza niż ostatnie dokonania Metheny'ego czy Scofielda, z którymi to internet najczęściej kojarzy Kurta Rosenwinkela.
Płyta, myślę, świetnie pasuje do wątku ale miałaby też swoje miejsce w wątkach: Płyty 2019 i Jazz i okolice.
Dodam, iż materiał, tymczasem, dostępny tylko na platformach.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
I&I
japońska edycja z bonusami
Posty: 3064
Rejestracja: 15.10.2010, 21:54
Lokalizacja: KRK

Post autor: I&I »

Sto lat temu mój kolega z wynajmowanego pokoju wrzucił tę płytę. Ja wtedy byłem w dupie (niezaliczone egzaminy, brak kasy, brak dziewczyny).

Zrobiła wrażenie płytka wtedy i dziś. Piękna opowieść bluesowo rockowa.

Jest siła w narodzie wszechnarodowym :wink:

Obrazek

1987




PUNK z innej płyty
Ostatnio zmieniony 11.10.2019, 22:28 przez I&I, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
I&I
japońska edycja z bonusami
Posty: 3064
Rejestracja: 15.10.2010, 21:54
Lokalizacja: KRK

Post autor: I&I »

Maciek pisze:Wreszcie mam idealne miejsce, żeby przypomnieć swoją lokalną rekomendację sprzed lat. Tu powinna utrzymać się nieco dłużej na powierzchni.

Michał Miguel Czachowski - Indialucia

Obrazek

Genialne połączenie flamenco i muzyki indyjskiej. W roli głównej gliwicki gitarzysta, wybitny specjalista w swoim fachu nie tylko na krajowym podwórku. A jeśli kogoś indyjskie rytmy usypiają, to może zmienić zdanie chociażby po takim utworze: https://www.youtube.com/watch?v=PB-u4hCFhPs Raag 'n' Ole (Rumba)
Zna to brat mojej żony :shock:

Korespondował z liderem i bardzo dobrze się o nim i muzyce wypowiadał.

Jestem w szoku, że ktoś zna taki punk rockowy underground.
Awatar użytkownika
Leptir
box
Posty: 9404
Rejestracja: 04.09.2010, 21:27

Post autor: Leptir »

Skicki-Skiuk - Chrarumimia, co prawda to kwartet z saksofonem, ale wydaje mi się, że w centrum uwagi jest tu gitara Jakuba Mizerackiego. Mimo że to jeszcze młody chłopak, to uważam go za jednego z lepszych wioślarzy na naszej scenie. :)

Obrazek
Ostatnio zmieniony 12.10.2019, 12:57 przez Leptir, łącznie zmieniany 1 raz.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

I&I pisze:Zna to brat mojej żony

Korespondował z liderem i bardzo dobrze się o nim i muzyce wypowiadał.

Jestem w szoku, że ktoś zna taki punk rockowy underground.
Mam o tyle łatwiej, że pochodzimy z tego samego miasta. A moja dobra znajoma mieszka(ła) w tej samej klatce co Czachowski, więc znam opowieści o tym jak całe osiedle słuchało jak ćwiczy „24 godziny na dobę” ;) Tak czy siak, jeśli będzie grał koncert w waszym sąsiedztwie, zwłaszcza w tym indyjskim składzie, to warto!
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
I&I
japońska edycja z bonusami
Posty: 3064
Rejestracja: 15.10.2010, 21:54
Lokalizacja: KRK

Post autor: I&I »

Byłem z parę lat temu zaciągany wołami na koncert we Wrocławiu (chyba), ale coś mi wypadło.
Jeśli coś się wydarzy w najbliższej przyszłości w pobliżu K-owa, to tym razem nie omieszkam.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

Toru Takemitsu "Complete Original Solo Guitar Works" (Shin-Ichi Fukuda)

Toru Takemitsu to jeden z najbardziej płodnych artystycznie i wszechstronnych japońskich kompozytorów.
Na płycie możemy posłuchać wyboru (wbrew tytułowi) jego kompozycji na gitarę solo.
Czy to klasyka? - pewnie tak, ale z jednej strony "nie wywarzająca drzwi", z drugiej, pozbawiona irytującej pospolitości "a la muzak".
Dobrze - przyjmijmy więc, że to "europejska" klasyka, przez którą przebijają się b. wyraźnie wpływy muzyki latynoskiej, cygańskiej, flamenco, ale także...dżezu (gdyby zaopatrzyć niektóre kompozycje w miotełki i pomruki kontrabasu, mielibyśmy do czynienia z nastrojowym dżezem).
Na płycie znajdziemy także dwie kompozycje Leo Brouwera dedykowane Takemitsu (paradoksalnie, w Hika, In Memoriam Toru Takemitsu wyłapiemy najbardziej oczywiste / czytelne wpływy muzyki japońskiej) oraz (nad czym ubolewam), psujące wydźwięk albumu, kompozycje muzyków liverpoolskiej grupy, których nie powinno się (szczególnie w taki sposób jak zrobił to Takemitsu) w ogóle "ruszać".
Interpretacja (Shin-Ichi Fukuda), dodaje utworom "punktów rankingowych" - operowanie całą paletą barw instrumentu; głębokie, mało "nylonowe" brzmienie; dużo flażoletów i półdźwięków; podciąganie strun (co w wypadku gitary klasycznej nie jest oczywiste i łatwe); zmiany artykulacyjne polegające na szarpaniu strun prawą ręką w różnych odległościach od mostka gitary (nawet w obrębie jednego akordu), itp. itd.

Półmrok, kominek, świece, herbata z miodem, ciepło, cisza.

https://www.discogs.com/Shin-Ichi-Fukud ... se/9878935

Obrazek
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8801
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

bananamoon - dziękuję za ten wpis. Uświadomił mi, że prawdopodobnie nie znam dobrze żadnego gitarzysty z Japonii (szerzej, w kontekście Azji też jestem cienki). Będzie okazja nadrobić!
A czy Japonia miała swoich Montgomerów, Greenów, Abercrombich czy choćby Bensonów?
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Gdybym miał wymieniać swoich ulubionych gitarzystów, to wyszłoby zapewne, że najbardziej lubię klasyczną rockową gitarę: czyste hardrockowe riffy, perliste sola, czasem przester, ale nie za dużo, częściej jakieś niebanalne patenty harmoniczne. Na okrasę jakieś kosmiczne dźwięki tu i tam.
Jimi Hendrix, słowem ;-)
A jak nie, to Jimmy Page albo inni tacy.

Zresztą nie chcę się bawić w wymienianie mniej i bardziej lubianych przeze mnie gitarzystów klasycznego rocka. Chcę powiedzieć, że czasem - wbrew tej swojej klasycznej tendencji - padam pod urokiem gitarzysty, który zupełnie inaczej podchodzi do instrumentu. W młodości pierwszym takim innym spojrzeniem był dla mnie The Edge. Pewnie najpierw, kiedy słuchałem U2 w ogóle nie słyszałem tam świadomie gitary, bo Edge gra tak całkowicie inaczej niż przysłowiowy Jimmy Page. Dopiero w jakimś momencie zacząłem kumać, że te różne dziwne i fantastyczne dźwięki to nie są nie wiadomo skąd, tylko to The Edge, zamiast grać solówki jak Pan Bóg przykazał, gra jakieś dziwne COŚ... co mi się ogromnie podoba!

Ale dziś nie o Edge'u tylko o Robercie Brylewskim. Powiem wprost: jest to być może najlepszy gitarzysta, jaki w Polsce był i będzie. Czarodziej instrumentu. Czarodziej dźwięków w ogóle, bo nie bardzo umiem (i nie bardzo wiem, czemu miałoby to służyć) rozróżnić jego działalności palcami po gitarze i potem producenckiej. To wszystko jest jedna organiczna całość. Cudowna całość.

Kilka różnych ujęć gitary Bryla:

Travelling Stranger z "Czarnej" Brygady Kryzys - ocean dźwięków, które są bardzo trudne do uchwycenia i to będzie zawsze największą siłą grania Bryla: ja sobie to wizualizuję nie tak, jakby człowiek stał z gitarą i coś grał, tylko że właśnie stoi na środku jakiś czarodziej i te dźwięki z niego emanują - na wszystkie strony jednocześnie! Okej, czasem się tam pojawi konkretna zagrywka (po refrenie w przypadku tego utworu), ale to zdecydowanie mniej ważne: najważniejsze są te wszystkie nieogarnialne plamy dźwiękowe...

Legenda z "Legendy" Armii - sławna brylowa ściana dźwięku... he he, kolega, który Armię bardzo lubi, ale raczej tę pobrylewską, mówi zawsze, że fajna muzyka, tylko po co tam w tle cały czas brzęczy odkurzacz ;-) Tak, ten odkurzacz jest oczywiście wspaniały. Ale jak nieprawdopodobnie dużo tam się dzieje w pierwszy, trzecim i siódmym tle!! Brylewski był światowym arcymistrzem wszelkich sprzęgów, gwizdów, jazd po strunach, eksplozji dźwiękowych... Trudno mi o tym pisać, bo jest tak bardzo nieuchwytne, ja sam najczęściej nie wiem, co słyszę... Zresztą Brylewski sam o tym mówi w "Kryzysie w Babilonie":
lansowałem metodę tak zwanego siódmego planu. Polegała na tym, że pojawiało się więcej instrumentów, nagrywałem aż do siódmego planu. Trzeci plan słychać jeszcze dobrze, ale jużciszej, a siódmy - to już nie wiesz, czy słyszałeś dźwięk, czy ci się wydawało.

Instrumentalne partie utworu "Legenda" są absolutnie niezrównane. Trudno mi w ogóle przypomnieć sobie coś lepszego w muzyce jakiejkolwiek!

Ale żeby nie było, że Brylewski tak sobie czarował w studio, nakładając tysiąc warstw dźwiękowych, to teraz gitarowe arcydzieło live:
Riddim (Życie jak muzyka) z "Live 93" Izraela - jest live , i jest to wszystko, co i ze studia. Niewyczerpana kopalnia pomysłów dźwiękowych i znowu te świst, gwizdy i sprzężenia, które szczelnie wypełniają przestrzeń, przecież bardzo ładnie i tak wypełnioną przez muzykę pierwszego planu.
Ale to te boczne plany... Po prostu MAGIA! Ja tam zresztą nie wiem, które akurat dźwięki to Brylewski, a które dogrywa gitara rytmiczna, basowa czy klawisze, ale te wszystkie niesamowite dźwięki przesiąknięte są bez reszty wizją muzyczną Brylewskiego, której nie zawaham się nazwać genialną.

To teraz coś cichszego: Water z "Cosmopolis" Brygady Kryzys. Z Cosmopolis mógłbym wybrać w zasadzie cokolwiek, bo Brylu był wtedy w szczytowej formie, ale wybieram "Water", bo to coś unikalnego, tym razem jest cicho, subtelnie, nie ma śladu po ścianie dźwięku, dźwięki nie wypełniają szczelnie wszystkiego... no ale nie - wypełniają jednak! tylko nie fizycznie, a w mojej głowie, gdzie ta zadziwiająco tym razem delikatna gitara gra w każdym zakątku i budzi mój zachwyt swoim po prostu pięknem.

No i zakończę czymś może mało znanym, bo na forum znalazłem ledwie kilka małych wzmianek:

Freex z płyty:

Obrazek

O jaaa! Ależ to jest świetny materiał i to właśnie gitarowo. I tutaj muszę powiedzieć, że wcale nie wiem, czy to tak do końca Robert gra - na płycie stoi, że gitarzystów było dwóch, on i Jarek Smak zwany Smokiem - brzmi to jak Bryl, ale z drugiej strony wiadomo, że on tam się bardziej w Falarku skupił na śpiewaniu. Oczywiście na płycie słychać o wiele więcej niż jedną linię gitary, zatem można przyjąć, że grali obaj, ale znowu mogę powiedzieć, że w oczywisty sposób całe brzmienie jest przesiąknięte tą goldrockową wizją artystyczną Bryla. Więc jeżeli nawet Smok grał tam więcej (a gra też na Post Regimencie, który też brzmi niezwykle "brylewsko"), to ręka Bryla nad tym czuwała :-)

Robert Brylewski jest dla mnie jedną z tych postaci na scenie muzycznej, które sprawiają, że nie widzę żadnej słabszości polskiej muzyki w stosunku do jakiejkolwiek innej. Wszystkie pięć płyt, z których tu powyżej polecałem utwory uważam za najwyższą klasę światową. Serdecznie je polecam!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Tymczasem odpaliłem niektóre z powyższych rekomendacji i ta Indialucia rumba bomba! Od razu mnie wciągnęło, od razu posłuchałem innych rzeczy, i od razu bym poszedł na koncert :D

Michał Miguel Czachowski - nawet się fajnie nazywa! ;-) Ja mam bardzo dużo ciepłych uczuć wobec zarówno muzyki hinduskiej, jak i flamenco, a połączenie wydaje mi się wręcz wyborne.

Po ilości wyświetleń na youtubie widzę, że wcale nie jest to takie mało znane!



Przypomniało mi się też coś z rejonu flamenco (ale i tam jest pewna transkulturowość), co z wyszukiwania wynika, że na forum pojawiło się tylko raz, a jest REWELACYJNE!

Film Tony'ego Gatlifa pt. Vengo, film całkowicie przesiąknięty muzyką, owszem jest fabuła, nawet dość wyrazista, ale jednak muzyka ponad wszystko. Flamenco, Cyganie, pogranicza arabskie... eviva l'arte!

Proszę sobie zobaczyć na przykład jak przepięknie gra niejaki Tomatito:

https://youtu.be/_YzYJeelx5Y?t=111

albo taką piękną scenę: https://www.youtube.com/watch?v=huwGeNU ... re=related
która idealnie ujmuje, o co chodzi w tym filmie: jest napięcie, jest ognistokrwiste są świetne zbliżenia, ale przede wszystkim muzyka, muzyka i taniec! :D

Właśnie się połapałem, że na youtubie można obejrzeć całość tego filmu. Chyba to zrobię, bo oglądałem ten film kilkanaście lat temu, niezwykle mi zapadł w pamięć, ale bardzo bym chciał odnowić znajomość!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

Kiyoshi Sugimoto Quintet – Babylonia Wind (1972)

Gdybym miał wybrać swój ulubiony „gitarowy” album jazzowy nagrany w Japonii to zdecydowanie postawiłbym na „Babylonia Wind”. Jest to zresztą najwyżej ceniony album w dorobku tego gitarzysty. Charakterystyczny dokument swoich czasów, bowiem znajduje się na nim mieszanka stylów wówczas obowiązujących, które Sugimoto umiejętnie powiązał w jedną koherentną całość. Najwięcej jest elementów fusion, wywodzących się w prostej linii od „Bitches Brew”. Fjużyniaste kawałki mają bardzo fajną psychodeliczną aurę, dzięki przestrzennemu brzmieniu elektrycznego fortepianu, osobliwy klimat wspóltworzą przeróżne przeszkadzajki. Poza tym mamy jeszcze solidną dawkę post-bopu („Colsabard Hill”) i free jazzu („Hieroglyph”). Pozycja zdecydowanie godna uwagi. Niestety, ale do mojej ulubionej czterdziestki tego rocznika się nie załapał (44 miejsce). Rocznik jest jednak mocarny, dlatego sporo zacnych albumów nie załapało się do zestawienia.


Kiyoshi Sugimoto Quartet – Country Dream (1970)

Gdy swego czasu na naszym forum pisałem o różnych płytach jazzowych z Kraju Kwitnącej Wiśni tego nie mogłem uwzględnić, gdyż nie miałem do niego dostępu. Na szczęście sytuacja uległa zmianie. Na pewno warto dołączyć go do tamtego zestawienia. Jest to debiutanckie wydawnictwo gitarzysty. Materiał zarejestrowano w grudniu 1969 roku. Z jednej strony, jest odzwierciedleniem oblicza ówczesnego mainstreamu, z drugiej (w mniejszym stopniu), pokazuje, w jaki sposób jazzmani zbliżali się do idiomu rockowego. Wyłapywanie pierwszych prób takowej syntezy może być naprawdę zajmujące. Niektóre fragmenty kompozycji tytułowej brzmią trochę jak kameralna mutacja „Bitches Brew” (w momencie, gdy muzycy nagrywali ten album epokowe dzieło Davisa nie ujrzało jeszcze światła dziennego). W sumie powstała interesująca mieszanka „starego” (mainstreamowy jazz) z „nowym” (wczesna odmiana jazzu elektrycznego). Jeśli ktoś lubi jazz „z przełomu epok” to polecam.


Kazumi Watanabe ‎– Endless Way (1975)

Maciek pytał o japońskiego Wesa Montgomery'ego. Watanabe zainteresował się jazzem właśnie dzięki temu gitarzyście. Na płytach, które umieściłem w tym miejscu, są już mniej słyszalne. W tamtych czasach pojawiły się już nowe trendy. Watanabe zaczął coraz bardziej wsiąkać w nurt fusion. „Endless Way” to bodaj pierwszy znaczący album w dorobku artysty, czas pokazał, że jeden z najlepszych jakie kiedykolwiek nagrał. Gitarzysta w tym okresie był jeszcze dość mocno przywiązany do tradycji mainstreamowego jazzu, choć na „Endless Way” sporo jest także elementów fusion. Zdecydowanie wyróżniają się dwa utwory, spinające ten album klamrą. Otwiera go, trwający niemal kwadrans „On The Horizon” - crème de la crème tego wydawnictwa. Pierwsze dźwięki to subtelne intro na gitarze akustycznej, potem już cały kwintet serwuje nam główny temat melodyczny kompozycji. Kolejne niemal dziesięć minut to stylowe partie solowe na puzonie, saksofonie sopranowym i gitarze. Zbliżony stylistycznie jest wieńczący album „The Second Wind”. Wspomniane utwory stanowią w dużej mierze o wartości płyty. Odmienny charakter posiada tytułowy „Endless Way”. Słuchając go ma się niejednokrotnie wrażenie, jakby obcowało się z jakimś czadowym power trio. To zdecydowanie najbardziej ekspresyjny fragment płyty. Watanabe pokazał w nim rockowy pazur. Dobra płyta.


Kazumi Watanabe – Milky Shade (1976)

„Milky Shade” jest zdecydowanym krokiem w stronę homogenicznego fusion. Przynosi mocno zelektryfikowane brzmienie (bass, gitara, elektryczny fortepian). Tym razem nie pojawiają się żadne dęciaki, które na „Endless Way” odgrywały dość istotną rolę. Na szczęście Watanabe nie rezygnuje z ambicji. W wielu miejscach kompozycje zachowują wyrafinowanie rytmiczno-harmoniczne typowe dla jazzu. Od tego schematu odbiega „Mirrors”, oparty w dużej mierze na prostych, parzystych rytmach. Jednak i w nim odnajdziemy sporo wysublimowanego jazzowego frazowania. Watanabe dobrze czuje się w szybkich i dynamicznych utworach i to one w dużym stopniu przykuwają uwagę („Wonderland”, „Cyclone”). Płyta zawiera tylko cztery utwory, każdy z nich trwa zazwyczaj ponad dziesięć minut. Stwarza to dogodne możliwości do długich popisów solowych, których na albumie z pewnością nie brakuje. Pod względem formalnym utwory nadal w dużym stopniu zachowują cechy typowe dla klasycznego jazzu. Po ekspozycji głównego tematu następują partie solowe poszczególnych instrumentalistów, zwieńczone repetycją głównego tematu. Jeżeli chodzi o wspomniane solówki to prym wiodą w nich Watanabe oraz grający na elektrycznym fortepianie Fumio Karashima.

Wszystkie pozycje są reprezentatywne dla „gitarowego” japońskiego jazzu.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

- Maciek

Tyle nazwisk, tylu wykonawców, w dodatku te japońskie nazwiska (he, he) - a na poważnie, także nie jestem zbyt mocny jeśli chodzi o dżezowych Japońców.

Z czystym sumieniem mogę Ci polecić Masayuki Takayanagi (współpracował chociażby z Otomo Yoshihide, czy Keji Haino), chociaż nie jestem pewien czy jego nagrania trafią w Twój gust (Takayanagi interesuje się muzyką improwizowaną, eksperymentuje z brzmieniem, formą - no wiesz).

Natomiast może Ci się spodobać gra Yoshiaki Miyanoue, ponieważ przypomina styl Pata Metheny oraz Ala Di Meoli - muzyka którą uprawia, to w większości "radosny jazz".

Mam także świadomość obecności na scenie japońskiej muzyków, którzy w ogóle nie wpisują się w mój gust (to znaczy są świetnymi gitarzystami, ale muzyka którą grają, na dłuższą metę mierzi mnie i nudzi), jak chociażby Issei Noro z grupy Casipea (trochę taki Śmietana skrzyżowany ze Ścierańskim), czy Masayoshi Takanaka uprawiający pop-fusion (japoński Santana? - he, he).

Jeśli trafię (będę odsłuchiwał) płytę, która łapie się do tematu (chociaż ostatnio nie po drodze mi z tymi Japońcami), to z pewnością napiszę kilka słów (myślę, że na półkach powinienem jeszcze coś znaleźć).

Zmotywowany wczorajszym, owocnym odsłuchem gitary solo, poszedłem za ciosem i odświeżyłem sobie album:

Doug Adamz "Guitar Solos"

Douga Adamza znam przede wszystkim ze wspaniałej grupy Light Rain (na płycie znajdziemy melodię zespołu Desert Dwellers), łączącej w iście urokliwy i mądry sposób muzykę cygańską, meksykańską, nieokreślony folklor nasączony tańcami...to także wirtuoz gitary oraz świetny skrzypek.
Na "Guitar Solos" Adamz snuje melodyjne opowieści / historie, osadzone blisko natury (w przeciwieństwie do gry Leo Richarda Johnsona, która kojarzy się z niełatwymi ludzkimi historiami, opowieściami o ludziach zmagających się z przeciwnościami).
Melodie Douga Adamza są harmonijne, klarowne i sugestywne, z pięknym brzmieniem gitary Charis #104 wykonanej przez Billa Wisea - można się zasłuchać.

Airship, Dreamship, Ship of Sound.

https://www.discogs.com/Doug-Adamz-Guit ... e/11333450

Obrazek
ODPOWIEDZ