Chciałbym dziś przybliżyć film pt.
Podróż na wschód - przy okazji tego, że już za tydzień będę miał wysłaną do
gharvelta listę, w której płyta z muzyką do tego filmy będzie gdzieś baardzo wysoko. O ile jednak nie spodziewam się, że ktokolwiek poza mną zagłosuje na płytę, to mam nadzieję kogoś zainteresować filmem.
Powstał on, i został wydany, przy okazji publikacji książki
Soul Side Story. Jedno i drugie miało - w jakimś pierwotnym zamyśle pomysłodawców - być, powiedzmy, dokumentem na temat historii zespołu Armia. Bez wątpienia jednak i jedno, i drugie jest bardzo od dokumentu dalekie. O ile jednak książka stanowi (dokładnie tak, jak te gawędy na koncertach domowych, którymi tu zanudzam) sto procent Budzego w Budzym, o tyle film jest czymś całkiem odmiennym. Film dla odmiany nie ma nic z gawędy, jest poetycką impresją, w której pada w ogóle mało słów, a jeżeli jest tam zilustrowana historia zespołu Armia, to wyłącznie muzyką i udziałem dawnych osób ze składu.
Muzycznie rzecz biorąc, jest to jednak żadne "odtworzenie" historycznych okoliczności: w filmie pojawia się mnóstwo piosenek, najczęściej w całości (super!), nie ma tu jednak żadnej "historycznej kolejności" i są one grane przez różne składy, i historyczne, i współczesne, i mieszane, tzn. takie, które nigdy wcześniej nie zaistniały. Co najważniejsze jednak, jest to wszystko zgodne ze szczególną poetyką filmu, w którym szczątkowa fabuła ma trzeciorzędne znaczenie (daje okazje do absurdalnych scenek z panami z kabaretu Mumio, w doskonałych zresztą rolach

), natomiast tworzy się niepowtarzalny, trudno wyrażalny słowami klimat, który, o na przykład nieźle oddają takie zdjęcia:
Stacja Tłoki. Byłem tam

Kiedyś z kolegą zrobiliśmy sobie samochodową wycieczkę po wiejskich stacyjkach koło Wolsztyna, gdzie czasem jeszcze jeżdżą prawdziwe parowozy. Na każdej stacyjce wysiadaliśmy i przypominaliśmy sobie, że widzieliśmy ją już: właśnie w tym filmie, gdzie oto dawny polski punkowy zespół rozstawiał sprzęt i na żywo grał swoje stare i nowe piosenki! Tak to właśnie wyglądało. Kilka sesji zdjęciowych na tych wielkopolskich stacjach, do których nawet trudno dojechać, bo się człowiek gubi w polu, stworzyło pewnie pół albo więcej czasu trwania filmu i szereg niezapomnianych teledysków. Taka oto sceneria:
a ci grają Aguirre czy inne takie! Fantazyjnie pomalowani, poprzebierani, uchwyceni w cudownym świetle przed zmierzchem (kolory tego filmu w kinie - BAJKA!).
I teraz wkracza płyta, niby-soundtrack, pod tytułem
Podróż na wschód właśnie. Ta płyta się trochę nieprzekonywująco zaczyna, bo dwa najstarsze utwory (Saluto i Aguirre) w filmie, z oprawą graficzną, wypadają super, ale z płyty słychać, że to nie ten repertuar, w którym akurat ten skład czuł się najlepiej.
Zaczyna się po czwartym numerze, kiedy filozoficzny, zbolały głos
Sławka Gołaszewskiego mówi:
poproszę bilet... - dokąd? -
... do nieba... i wkracza
Pieśń przygodna, wybitny utwór z Triodante. Utwory z Triodante w ogóle wypadają tu niesamowicie. Te w oryginale strukturalnie rozbudowane, barokowo zaaranżowane, a bardzo ciężko zagrane, brzmią tu niemal garażowo i semi-akustycznie - ale z jaką świeżością! Zresztą grają je w dużej części właśnie tamci muzycy, a to byli może obiektywnie najlepsi muzycy w historii Armii?... Klimat całości doskonale podkreślają akustyczne i anglojęzyczne wersje kilku utworów (z tytułowym na czele!) w wykonaniu Gerarda Nowaka z
The Soundrops, o których już wspominałem gdzie indziej. Gerard w filmie kreuje enigmatyczną postać Cygana, który z gitarą kręci się tu i tam, i znienacka coś zagrywa.
Płyta - jak rasowy soundtrack - ma dużo momentów, które żywo przypominają o filmie, choć dla osób nie znających mogą być zgoła niezrozumiałe (mi się jednak wydaje, że przy życzliwym podejściu będą fajne, nawet jeżeli nie wie się dlaczego

). Na przykład wersja Archaniołów i ludzi, który Budzy śpiewa, jednocześnie jedząc kanapkę

Albo tyrada jednego z panów z Mumio o tym, że WSCHODU NIE MA!!! Te filmowe wtręty są krótkie i dla mnie doskonale przełamują nastrój, natomiast dla osoby filmu nieznającej wydaje mi się, że nie powinny być przeszkodą.
I na koniec płyty fenomenalny zestaw: wielki wybuch (to piec parowozu!), utwór
Ultima thule w wersji oczywiście podstawowej, nie suitowej, a potem
Towards the East, które na płycie pojawia się na końcu, a film dla odmiany - rozpoczyna.
Pewnie nie da się nigdzie tego filmu obejrzeć, a już na pewno nie w kinie (co było doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju). Ale polecam ogromnie.
Tak to po raz kolejny sobie przypomniałem, że przy wszystkich wspaniałych zespołach, których słucham od lat i tych nowych bardzo ważnych odkryciach, które nawet dzięki Wam tu poczyniam, Armia pozostaje... ech
