Kiedyś w tym wątku napisałem, że być może najważniejszą płytą firmowaną przez
Tomasza Budzyńskiego jest dla mnie
Luna. Że Legenda przewyższa ją, ale gdyby tak podejść do rzeczy całkiem osobiście, to...
Luna jest płytą mojej dorosłości. Człowiek pewnie łatwiej zachwyca się, kiedy jest młody, ze świeższym spojrzeniem, w moim przypadku w każdym razie tak ogólnie było - chociaż ogólnie jestem dość emocjonalnym typem i nawet w zeszłym roku coś nowego porwało mnie całkowicie. Ale myślę, że żadna propozycja muzyczna, którą poznałem już jako osoba dojrzałą, nie wniknęła we mnie tak głęboko, jak właśnie ta płyta...
Armijnie patrząc, została ona wydana (2008) pomiędzy Ultimą thule a Prozessem, czyli w szczytowym okresie tego, co nazwałbym Budzego rozliczaniem się z własną dorosłością. Jest to płyta bardzo, dogłębnie, smutna, pełna bólu, i choć na końcu przychodzi nadzieja, jak w Wielką Sobotę, to końcowy akcent nie ma nic wspólnego z triumfalnym hurra. To raczej westchnienie ulgi człowieka, który wie już, że się udało, że umknął śmierci, ale on jeden wie, jak wiele go to kosztowało.
Czy ja tu mówię tylko o tekstach? Bynajmniej. Nie jestem zresztą wbrew pozorom
słuchaczem tekstów. Słucham najpierw muzyki (owszem wokalu bardzo, ale w pierwszym rzędzie jego brzmienia, a także przekazu emocjonalnego, ale na poziomie ponadsłownym) a dopiero kiedy muzyka znajdzie swoją drogę, wówczas zaczynam wnikać w teksty. Oczywiście wiele razy bardzo wzmacnia to wówczas wrażenie, ale niemal zawsze właśnie w takiej kolejności, od Simona i Garfunkela po Nine Inch Nails.
Ale muzyka na
Lunie! To taki projekt, w którym każdy z jednorazowo zebranego składu znalazł swój idealny środek wyrazu i wszystko zagrało. Osią muzyki na tej płycie jest
Litza i jego gitara, przecież bez żadnych tu czadów (tu zupełnie nic nie brzmi jak Armia, nie mówiąc o Luxtorpedach i Kaenżetach!), ale jak pięknie ona wybrzmiewa można usłyszeć choćby między wersami otwierającego
Halo halo czy też w refrenie
Trenu 
Zjawiskowo brzmi też trąbka niejakiego
Daniela Pomorskiego, postaci bliżej mi nieznanej, który tutaj brzmi tak, że... ech, proszę posłuchać najpierw wstępu do Trenu, a potem partii solowej w ostatniej minucie tego utworu, który przeszywa niczym trąbka śmierci z Rio Bravo.
Tren to zresztą mój highlight tej płyty i prawdopodobnie najlepszy dla mnie utwór XXI wieku. Wybaczcie przesadę, bo dla mnie ona nie jest przesadą...
Gitara, trąbka, do tego niesamowita sekcja rytmiczna ze śp.
Stopą na perkusji i polską Marilyn Mazur, czyli
Beatą Polak na instrumentach perkusyjnych, ale przede wszystkim z
Marcinem Pospieszalskim, który wyczynia tu niebywałe rzeczy. Z jednej strony mamy przepiękne nastrojowe solo na kontrabasie na wyjściu z
Wiosny na wygnaniu, a na drugim krańcu - niesamowita techniawkowa wręcz pulsacja w
Dniu bez duchów. To wszystko uzupełnione bardzo interesującymi dźwiękami różnej proweniencji (chyba świetną robotę wykonuje tu
Karol Nowacki na klawiszach) i ja się na produkcji nijak nie wyznaję, ale wszystko świetnie tu słyszę, wszystko brzmi jak należy.
Wreszcie wokale.
Budzy śpiewa jak natchniony, jak to zwykle on prosto, bez aktorstwa, ale w pełni przekazując ten ból, te zmagania, czasem wchodząc w zaskakujące wysokie tony, jak w wokalizach w utworze
tytułowym czy w transowym
UFO.
Z pełnym, głębokim głosem lidera wspaniale współbrzmią tu harmonie
Gerarda Nowaka, a gdzieniegdzie mamy nawet trójgłosy (chyba Litza się dołącza, nie pamiętam). Wokalnie jest to dowód niezwykłego rozwoju Budzego i umiejętności stosowania bardzo różnorodnych, wzajemnie uzupełniających się technik śpiewu.
No i to wszystko trafia na teksty zupełnie niezwykłe, głęboko poetyckie, a wspólnie tworzące jedną spójną opowieść o bardzo trudnych chwilach życia człowieka, pełnych zwątpienia.
Nie chce mi się żyć
Nie chce mi się odpowiadać
Zarośnięty boczny tor,
zabłąkana mała gwiazda.
Nie przychodzi tu nikt,
tylko dziwni mali chłopcy.
Wszystkie moje głupie sny,
wszyscy moi sprzymierzeńcy...
Z okazji tych Świąt, które przecież opowiadają o przechodzeniu przez coś skrajnie trudnego i o momentach, w których cała nadzieja wydaje się zamglona przez
dziwaczne czarne dekoracje, chciałbym temu forum z wdzięcznością zadedykować tę płytę i ku pamięci, pozostawić ten opis.
Luna jest dla mnie płytą Wielkiej Soboty.
