Płyty roku 2020
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Retromaniak
- remaster
- Posty: 2447
- Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
- Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz
Komu tu wierzyć bardziej: "ARTIST SHOP" czy Discogs na którym się już wielokrotnie przejechaliśmy.
A to fragment wywiadu z naszym artystą opublikowanym 1 października 2020:
"...When will we be hearing the album?
We will be announcing the release date of the album together with the release of the next single which will be in October/November. It’s looking like early next year for the full album to drop. I’m ready to do a second album already."
https://thesoundsniffer.com/2020/10/01/ ... interview/
A to fragment wywiadu z naszym artystą opublikowanym 1 października 2020:
"...When will we be hearing the album?
We will be announcing the release date of the album together with the release of the next single which will be in October/November. It’s looking like early next year for the full album to drop. I’m ready to do a second album already."
https://thesoundsniffer.com/2020/10/01/ ... interview/
Największe muzyczne archiwum na Spotify
Daję znać, że odrobiłem zadanie domowe. Z przyjemnością!esforty pisze:Scalper - The Beast and the Beauty
Może nie jest to płyta na półkę, ale muzyka ciekawa, udało mi się nią zainteresować dwie kolejne osoby. Do tropów, które podał esforty, pasuje w sposób oczywisty Tricky.
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Eric Revis - Slipknots Through a Looking Glass
Tego pana zatrudniali/ają min.: Russell Gunn, J.D. Allen czy Branford Marsalis. Ma też na koncie albumy, firmowane swoim nazwiskiem (tymczasem sześć), ale to tym wydawnictwem, aspiruje do grona tych <powszechnie znanych>.
Silna obecność Jego basu, ułatwia kontakt ze złożonym materiałem, docierającym chwilami do granic, gdzie zaczyna się jazzowa awangarda. Mnie ta płyta uwodzi, co trochę paradoksalne, właśnie, gdy opuszcza bopowy konstrukt i zmierza ku nienazwanemu A ten termin: <nienazwane>, użyty, o tyle celnie, myślę, że całość otacza aura tajemnicy czy chociaż, specyficznego nastroju.
Aha! Z tym basem to tam jest jakaś, subtelna, sztuczka producencka.
Ile dałby za podobny patent, taki... Scott LaFaro???
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Yes Basketball - Goodbye Basketball
Nieprzewidywalność, to pierwsze co się nasuwa po wysłuchaniu płyty. Trudno to, mnie w razie bądź każdym, przypisać to do definicji, jednoznacznie opisanej zawartością składników.
Jeśli po pierwszym przesłuchaniu, odniosłem wrażenie, że to pokaz trików gatunkowych bez głębszego sensu, to kolejne rozbudzają świadomość spójności zamierzenia. Intrygują połączenia wbrew zakodowanym przez odbiorcę przyzwyczajeniom.
Za całość, <trzeba obwiniać>,pochodzącego z Bretanii Pierre'a Marolleau (jak sugeruje nazwa grupy, byłego gracza koszykówki) ale i śpiewającego perkusisty. Otoczył się ziomkami mającymi muzyczne doświadczenie i aspiracje i stworzył Goodbye Basketball.
Głupio byłoby, przeoczyć .
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Po pierwszym szybkim rzucie okiem pomyślałem, że ukazał się, jakiś nowy album Yes. Dziękuję, nieprzewidywalność jest jedną z coraz rzadszych wartości w obecnej muzyce - więc z pewnością sprawdzę.esforty pisze:Yes Basketball
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Ustad Saami - Pakistan Is For The Peaceful [Glitterbeat, 2020]
Ustad Saami pielęgnuje archaiczną tradycję i technikę śpiewu modlitewnego / medytacyjnego wykorzystującego skale mikrotonowe, starszą niż bardziej popularny styl qawwali (którego reprezentantem był m.in. Nusrat Fateh Ali Khan, współpracujący z Peterem Gabrielem), sięgającą XIII stulecia. Odkryty dla zachodniej publiczności przez Iana Brennana, mimo zaawansowanego wieku (70+) zaczął nagrywać pierwsze w swoim życiu płyty i występować na największych festiwalach i scenach "muzyki świata".
Prezentowany album został zarejestrowany na dachu pakistańskiego domu artysty i jest drugim wydanym przez Glitterbeat. Ustadowi akompaniuje tu czwórka jego synów.
Dla słuchaczy wychowanych na starym rocku najbliższym skojarzeniem, jeśli chodzi o unikalną aurę brzmieniową, mogą być chyba niektóre momenty debiutanckiego albumu The Doors (a szczególnie The End). Z tym, że tutaj wszystko jest transowo zawieszone w czasie, mikrotonalnie uniezwyklone i wyrazowo zintensyfikowane do granic wytrzymałości.
Ta muzyka wymaga dłuższej chwili spokoju, pełnej koncentracji i odpowiedniego nastroju (co mi np. nie przy każym odsłuchu udaje się osiągnąć) - ale przy spełnieniu tych warunków potrafi się odwdzięczyć. Polecam gorąco.
https://ustadsaami.bandcamp.com/album/p ... e-peaceful
.
Ustad Saami pielęgnuje archaiczną tradycję i technikę śpiewu modlitewnego / medytacyjnego wykorzystującego skale mikrotonowe, starszą niż bardziej popularny styl qawwali (którego reprezentantem był m.in. Nusrat Fateh Ali Khan, współpracujący z Peterem Gabrielem), sięgającą XIII stulecia. Odkryty dla zachodniej publiczności przez Iana Brennana, mimo zaawansowanego wieku (70+) zaczął nagrywać pierwsze w swoim życiu płyty i występować na największych festiwalach i scenach "muzyki świata".
Prezentowany album został zarejestrowany na dachu pakistańskiego domu artysty i jest drugim wydanym przez Glitterbeat. Ustadowi akompaniuje tu czwórka jego synów.
Dla słuchaczy wychowanych na starym rocku najbliższym skojarzeniem, jeśli chodzi o unikalną aurę brzmieniową, mogą być chyba niektóre momenty debiutanckiego albumu The Doors (a szczególnie The End). Z tym, że tutaj wszystko jest transowo zawieszone w czasie, mikrotonalnie uniezwyklone i wyrazowo zintensyfikowane do granic wytrzymałości.
Ta muzyka wymaga dłuższej chwili spokoju, pełnej koncentracji i odpowiedniego nastroju (co mi np. nie przy każym odsłuchu udaje się osiągnąć) - ale przy spełnieniu tych warunków potrafi się odwdzięczyć. Polecam gorąco.
https://ustadsaami.bandcamp.com/album/p ... e-peaceful
.
The Dwarfs Of East Agouza - The Green Dogs of Dahshur [Akuphone, 2020]
Improwizowana, bardzo swobodna psychodelia, wyśniona w kryptach piramid zbudowanych przez kosmitów, zagrana przez trójkę eksperymentalistów-weteranów:
Alan Bishop (Sun City Girls etc.) - gitara akustyczna, kontrabas, saksofon
Sam Shalabi (Shalabi Effect, Land of Kush etc.) - gitara elektryczna
Maurice Louca (Karkhana etc.) - organy, syntezatory, beaty
https://akuphone.bandcamp.com/album/the ... of-dahshur
Fizyczne wydanie CD (a właściwie CDr) to szczyt hipsterki, co częściowo widać na załączonym obrazku:
Tę kartonową, zawiązywaną nitką kopertkę wyjmuje się z zewnętrznej foliowej, a wewnątrz jest jeszcze kolejna, z czarnego papieru z okienkiem, mieszcząca cedek (też czarny). Info o płycie jest petitem, na dołączonej luzem w środku karteczce z kredowego papieru (formatu wizytówki).
I uwaga, nie jest to jeszcze najbardziej wymyślny format, w jakim Akuphone wypuszcza swoje wydawnictwa. Zainteresowani znajdą więcej na stronie wytwórni (albo na Bandcampie).
.
Improwizowana, bardzo swobodna psychodelia, wyśniona w kryptach piramid zbudowanych przez kosmitów, zagrana przez trójkę eksperymentalistów-weteranów:
Alan Bishop (Sun City Girls etc.) - gitara akustyczna, kontrabas, saksofon
Sam Shalabi (Shalabi Effect, Land of Kush etc.) - gitara elektryczna
Maurice Louca (Karkhana etc.) - organy, syntezatory, beaty
https://akuphone.bandcamp.com/album/the ... of-dahshur
Fizyczne wydanie CD (a właściwie CDr) to szczyt hipsterki, co częściowo widać na załączonym obrazku:
Tę kartonową, zawiązywaną nitką kopertkę wyjmuje się z zewnętrznej foliowej, a wewnątrz jest jeszcze kolejna, z czarnego papieru z okienkiem, mieszcząca cedek (też czarny). Info o płycie jest petitem, na dołączonej luzem w środku karteczce z kredowego papieru (formatu wizytówki).
I uwaga, nie jest to jeszcze najbardziej wymyślny format, w jakim Akuphone wypuszcza swoje wydawnictwa. Zainteresowani znajdą więcej na stronie wytwórni (albo na Bandcampie).
.
Trzeba , przetrwać ten <krwawy otwierający> potem już samo słodkie...szbe pisze:...
Z ostatnich materiałów najbardziej mnie zakręciła Praed Orchestra!
Live In Sharjah
i jeśli zachowuję dystans wobec surowej etniczności, to tu duża satysfakcja.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Robin Guthrie & Harold Budd - Another Flower
Płyta wydana 4 grudnia ubiegłego roku, czyli 4 dni przed śmiercią nieodżałowanego Harolda. Cóż, kontekst i okoliczności ukazania się tej płyty dają jej na starcie dodatkowe punkty, bo choć duet Guthrie & Budd nagrał kilka lepszych rzeczy, to trudno nie docenić faktu, że Budd nagrał coś na tak dobrym poziomie w wieku 75+ (nagrania powstawały w 2013 roku). Życzyłbym sobie (poza dożyciem w choćby umiarkowanym zdrowiu takiego wieku) abym jako senior 75+ miał tak otwartą głowę do słuchania muzyki, jak Budd miał do jej tworzenia. Moje zadanie wydaje się być chyba nieco łatwiejsze.
Płyty słuchałem wczoraj na słuchawkach, a dziś dla odmiany z głośników (i nie oszczędzałem gałki volume). Ku mojemu zaskoczeniu, odbiór z głośników wypadł dużo, dużo lepiej, a przecież taka muzyka na ogół sama się prosi o intymne okoliczności słuchawkowe. Zaryzykuję stwierdzenie, że Another Flower ma w sobie coś takiego, że do pełnego rozkwitnięcia potrzebuje dużej przestrzeni. Słuchawki być może będą lepsze do wyłapania tych wszystkich niuansów, ale w tej płycie chodzi chyba jednak o to, żeby muzyka wypełniła sobą każdy skrawek przestrzeni pokoju, mieszkania, a może i nawet (niech będzie górnolotnie!) duszy.
Wielka szkoda, że nie udało się ściągnąć tego duetu do Gorlic. Wprawdzie udało się tam ściągnąć gitarzystę Cocteau Twins, ale pechowo dla mnie, bo wtedy, kiedy nie było mnie na tym festiwalu. A biorąc pod uwagę fakt, że podobno Robin Guthrie napisał na swojej stronie internetowej, że był to jeden z najbardziej przyjaznych festiwali na jakich grał, to szanse na to aby namówił swojego nieco starszego kolegę na wycieczkę na południe Polski, nie były chyba zerowe.
Odsłuch:
Bandcamp
Youtube
Spotify
Płyta wydana 4 grudnia ubiegłego roku, czyli 4 dni przed śmiercią nieodżałowanego Harolda. Cóż, kontekst i okoliczności ukazania się tej płyty dają jej na starcie dodatkowe punkty, bo choć duet Guthrie & Budd nagrał kilka lepszych rzeczy, to trudno nie docenić faktu, że Budd nagrał coś na tak dobrym poziomie w wieku 75+ (nagrania powstawały w 2013 roku). Życzyłbym sobie (poza dożyciem w choćby umiarkowanym zdrowiu takiego wieku) abym jako senior 75+ miał tak otwartą głowę do słuchania muzyki, jak Budd miał do jej tworzenia. Moje zadanie wydaje się być chyba nieco łatwiejsze.
Płyty słuchałem wczoraj na słuchawkach, a dziś dla odmiany z głośników (i nie oszczędzałem gałki volume). Ku mojemu zaskoczeniu, odbiór z głośników wypadł dużo, dużo lepiej, a przecież taka muzyka na ogół sama się prosi o intymne okoliczności słuchawkowe. Zaryzykuję stwierdzenie, że Another Flower ma w sobie coś takiego, że do pełnego rozkwitnięcia potrzebuje dużej przestrzeni. Słuchawki być może będą lepsze do wyłapania tych wszystkich niuansów, ale w tej płycie chodzi chyba jednak o to, żeby muzyka wypełniła sobą każdy skrawek przestrzeni pokoju, mieszkania, a może i nawet (niech będzie górnolotnie!) duszy.
Wielka szkoda, że nie udało się ściągnąć tego duetu do Gorlic. Wprawdzie udało się tam ściągnąć gitarzystę Cocteau Twins, ale pechowo dla mnie, bo wtedy, kiedy nie było mnie na tym festiwalu. A biorąc pod uwagę fakt, że podobno Robin Guthrie napisał na swojej stronie internetowej, że był to jeden z najbardziej przyjaznych festiwali na jakich grał, to szanse na to aby namówił swojego nieco starszego kolegę na wycieczkę na południe Polski, nie były chyba zerowe.
Odsłuch:
Bandcamp
Youtube
Spotify
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Mange Ferraille - Erba Spontanea
Przygotowania (???) do plebiscytu 2020, ożyły nieco! Miałem to polecać wcześniej, zrezygnowałem bo to nie do końca moja piaskownica.
Odnajdą się , być może, w tym tyglu zwolennicy:
avantproga, kraautrocka czy szeroko pojmowanego industrialu...
Ale i ja pewną satysfakcję miałem z odsłuchu, chociaż w moim przypadku to spotkanie na raz, raczej.
Zupełnie nie wiem, co ilustruje okładka ?
Aha! Jeden z członków tria, nosi swojskie nazwisko Etienne Ziemniak, ale nie ustaliłem czy to ziomek.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Lucia Cadotsch - Speak Low II
To są stare piosenki, czasem standardy, które zupełnie tak nie brzmią.
Tu jest przestrzeń i intymność, może nawet kameralność, ale taka osiągająca nowy wymiar. Tu się nie gra na pokaz warsztatowych umiejętności. To już bliżej jest minimalizm, choć zdobiony, intrygującymi, wstawkami saksofonu, basu perkusji, instrumentów z podstawowego tria. Zaproszono, tym razem, do udziału w sesji Kita Downesa angielskiego klawiszowca oraz Lucy Railton grającą na wiolonczeli. Tych dwoje w dyskretnym sposobie uczestniczenia w nagraniach, wynosi całość na wyższy poziom.
Wokalistka Lucia Cadotsch pochodzi ze Szwajcarii nie mając wielkiego głosu, świetnie odnajduje się w tym zamierzeniu.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Gary Bartz & Maisha - Night Dreamer Direct-to-Disc Sessions
Mniej, więcej rok temu (w innym wątku) wspomniałem o muzyku przy okazji
Gary Bartz Ntu Troop - I've Known Rivers and Other Bodies 1973, że taki <koltrejnowski z ducha > i że niedoceniany...
Ale okazuje się, że Maisha, przedstawiciele sceny brytyjskiej rozglądają się szeroko i uważnie za ciekawymi formami współpracy.
Wybór padł, właśnie na Gary'ego Bartza, który zgodę wyraził a entuzjazm spotkania, owocny na tyle by wspólnie skomponować trzy numery, tego samego dnia i nagrać je na płytę. By dopełnić zawartość longplaya, dołożono, w rozłożystej formie, nie stroniącej od aury spiritual, dwie kompozycje Bartza.
Całość to energetyczny i zharmonizowany popis funk i soul jazzu. Sam Bartz, zostawia sporo miejsca mniej znanym (czy na pewno?) partnerom.
Blachy brzmią soczyście (pewnie też, zasługa dwutorowej realizacji: analogowej i cyfrowej, by potem zakończyć jednorodnym miksem), ale wolę myśleć, że to efekt porozumienia międzypokoleniowego.
Choć wiem, że taka estetyka ma na Forum, grono sympatyków to szczególnie namawiam do posłuchania I&I, <niedopieszczonego> marną jakością dęciaków przy The SoulJazz Orch.. Tu Bracie odnajdziesz ukojenie .
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Zamiast bardzo nudnej okładki
Snarky Puppy - Live At The Royal Albert Hall
Pełnoktanowe show z Londynu dla ponad 5000 fanów (w Londynie się znają na muzyce ).
Jeśli, studyjne wydawnictwa (znam trzy), niezłe choć nie porywają to koncert już tak. O ile wielość składników w tej muzyce trudno wyliczyć i sens liczenia średni, to już bogactwo umiejętności i zachowanie dramaturgii wymaga zredagowania, jakże kulawego wobec istoty rzeczy.
Może tak, w kulturze amerykańskiej związek biznesu z umiejętnościami ( tu instrumentalnymi, ale można szerzej) jest czymś do bólu oczywistym. Niby w Europie podobnie ale tam, jakby, ostrzej. Ta zależność umożliwia profesjonalistom ze Snarky Puppy zawłaszczenie uwagi słuchacza na własnych warunkach. Prezentowana estetyka odczuwana jako współczesna, choć wcale nie taka świeża. Ot, sztuczka!
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami