

Fela Kuti and Roy Ayers - Music of Many Colors (1975)
To jedno z najlepszych nagrań Feli, jakie miałem okazję usłyszeć. A znając jego płyty, sądzę, że czegoś równie ciekawego mogę nie usłyszeć

Generalnie te 2 nazwiska mówią same za siebie. Dwa prawie 20-minutowe jamy, w których afrykański funk miesza się pięknie z amerykańskim groovem - tym bardziej skocznym, lepiej niosącym, trochę mniej hipnotycznym (i mnie etniczno brzmiącym).
Pierwszy utwór to 19-minutowy odjazd na tanecznym podkładzie basie i perkusji, z jakich znany jest król Roy. A to wszystko wsparte fajnymi funkowymi gitarkami, sekcją dęciaków, przeszkadzajkami, wokalami Ayersa i chórków, długimi solówkami na saksie i... niestety strasznie krótką solówką na wibrafonie, która - jak dla mnie - mogłaby tu trwać 5 minut

Drugi kawałek to już powrót na "czarny ląd" z wolniejszym, ale bardzo niosącym groovem. Mniej dyskotekowym, bardziej obudowanym charakterystyczną dla Kuti aranżacją (dęciaki, hammond, etniczne chórki). Z kolei tu bardziej udziela się Ayers na wibrafonie, wplatając swoje wyraźne akordy(momentami brzmiące jak Fender) do ogółu i prezentując ciekawsze solo.
Bardzo warto kupić remaster tej płyty - generalnie większość remasterów Kuti to 2 albumy na 1 płycie. Tu trafiły się 2 perełki, bo oprócz płyty z Ayersem jest nagrane rok później "Upside Down" z fajnym brzmieniem jakichś organów elektrycznych (Yamaha?) i panią Sandrą Akanke Isidore, która w końcu zastępuje Kuti w tym jego delikatnie śpiewanio-deklamowaniu (czy właściwie rapowaniu

BTW - nie wiem czy jest sens, żeby założyć wątek o afrobeacie i tym podobnych rytmach. Czy poza mną i B.J.-em ktoś by jeszcze był chętny do uczestniczenia
