Płyty roku 2021 - Witajcie w drugim roku zarazy

Forum podstawowe.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Maciek pisze:Idles - Crawler


Idles nie przestają mnie zaskakiwać. Już w zeszłym roku awansowali z kapeli "są OK, ale nie ruszają mnie aż tak" na "jest nieźle, rozważyłbym koncert w Katowicach". Najnowszą płytą podnoszą tę poprzeczkę jeszcze wyżej i teraz rozważyłbym nawet koncert do 200-300 km od domu. ;)
Tym razem serwują nam, hmm, coś w rodzaju art-punka? Bez względu na szufladkę, jest to naprawdę bardzo dobra płyta, z punkową bezczelnością i motoryką, ale jednocześnie z czymś głębszym i ładnym (;)), co być może zainteresuje także tych o artrockowych ciągotach. Jest nawet przynajmniej jeden przebój do radia:
https://www.youtube.com/watch?v=t7aktt5cDqs
Podrzucę info, że tam gdzie we francuskim radiu się znają, to pieją z zachwytu. Takoż w prasie :!: :!: :!:

Crawler to pierwsza płyta Idles, którą wysłuchałem w całości. I mam się z tym dobrze, nawet bardzo dobrze.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

docent_chleb pisze:Richard Dawson & Circle "Henki" 2021

Obrazek

No wreszcie jakaś dobra płyta w tym 2021, po pierwszych taktach wiadomo, ze to dobra rzecz.
https://www.youtube.com/watch?v=iO_FzRjmXiY
Karygodnie przeoczyłem,w swoim czasie, płytę Richarda Dawsona - Peasant 2017.
Tam <śpiewający inaczej> Dawson rozciągnął definicję gatunku folk. To co miał do zaśpiewania (może lepszym określeniem byłoby wyartykułowania) poddawał już to przyspieszeniom, już to spowolnieniom fraz i metrum, nadawania takiej, chwiejnej aury, całości. W muzyce to nazywa się rubato, bodaj. A to nie koniec, pomieszczonych tam atrakcji. Płyta bardzo interesująca i warta poznania.
Tegoroczna propozycja kolaboracji z zespołem Circle, podpowiedziana przez docenta_chleba , owej chwiejnej aury nie kontynuuje.
Ten materiał będzie bardziej akceptowalny, przez kolegów zorientowanych konserwatywnie. Tym niemniej nie zmienia to faktu, iż nadal mamy do czynienia z Artystą nietuzinkowym, lepiej, Artystą oryginalnym. A to, że warsztat wokalny, tym razem, nie budzi zastrzeżeń, świadczy, iż tamten zabieg odkształcający, był z premedytacją zaplanowany :roll: .
Z mojego punktu słyszenia, wskażę kilka lepszych wydawnictw tegorocznych. Ale zdanie lobbującego płytę:
Bez "Henki" byłby niepełny Wink To znakomita płyta, radzę posłuchać całości...
nie jest nadużyciem.

docent_chleb pisze:fisz emade tworzywo "ballady i protesty" 2021

Obrazek

Płytka nowa, polecana, więc trzeba sprawdzić.
Dla tych wszystkich boomerskich erudytów znajdzie się i coś w deseń Tallking Heads ;-)
Ta propozycja, podobnie, może znaleźć się w <epicentrum walk> o drugą dziesiątkę. Nie robią sobie przerw od robienia dobrych rzeczy.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
docent_chleb
maxi-singel kompaktowy
Posty: 774
Rejestracja: 12.09.2020, 20:40
Lokalizacja: Stąd

Post autor: docent_chleb »

esforty ładnie to opisałeś, thx :-)
Awatar użytkownika
Retromaniak
remaster
Posty: 2446
Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz

Deep Purple - Turning To Crime (2021)

Post autor: Retromaniak »

Deep Purple - Turning To Crime (2021)

Obrazek

Data wydania: 26 listopada

12 / 50:00

Tracklista:

01. 7 and 7 Is (Love) 2:28
02. Rockin’ Pneumonia and the Boogie Woogie Flu (Huey „Piano “Smith) 3:15
03. Oh Well (Fleetwood Mac) 4:31
04. Jenny Take a Ride! (Mitch Ryder) 4:36
05. Watching the River Flow (Bob Dylan) 3:03
06. Let the Good Times Roll (Ray Charles) 4:22
07. Dixie Chicken (Little Feat) 4:43
08. Shapes of Things (The Yardbirds) 3:40
09. The Battle of New Orleans (Johnny Horton) 2:51
10. Lucifer (Bob Seger) 3:45
11. White Room (Cream) 4:53
12. Caught in the Act (Medley: Going Down / Green Onions / Hot ’Lanta / Dazed and Confused / Gimme Some Lovin’) (Freddie King / Booker T. & the M.G.’s / The Allman Brothers Band / Led Zeppelin / The Spencer Davis Group) 7:49

Legendarny zespół Deep Purple to przede wszystkim workoholicy.
Rok po nagraniu płyty „Whoosh!” ukazuje się ich 21 album „Turning To Crime”.
Po raz pierwszy w karierze grupy nagrano w studiu tzw. Coveralbum.
Muzycy sięgnęli po swoje ulubione kompozycje autorstwa: Boba Dylana, Fleetwood Mac, Boba Segera, Raya Charlesa, Cream, The Yardbirds i innych.
Wyprodukował to wszystko ich przyjaciel Bob Ezrin, zresztą kolejny już raz.
Płytę zwiastowały trzy single, które miały również premierę w postaci wideo-clipów. To pierwsze 3 nagrania na „Turning To Crime”.

Praca nad albumem sprawiła muzykom dużą frajdę. Nie kopiowali orginałów, ale starali się nadać im „purplowski” charakter.
Dźwięk jest niepowtarzalny, przede wszystkim dzięki instrumentalnym pasażom Steva Morse’a i Dona Airey.

Grupa istnieje już 53 lata i, jak się tak zastanowić, to ma dziś tylko jednego członka założyciela: perkusistę Iana Paice’a. Jego bębny są fundamentem tej płyty.
System nagrań, jak w pandemii przystało, odbywał się zdalnie - Steve Morse mieszka na Florydzie, Roger Glover w Szwajcarii, Ian Gillan w Portugalii.
Oczywiście każdy z muzyków grupy ma swoje domowe studio, toteż przy dzisiejszej technice, nietrudno było ich pracę skoordynować. Dzięki wskazówkom córek i synów pliki zaczęły kursować w tę i we wtę. Tylko Ian Gillan skorzystał z profesjonalnego studia Petera Gabriela - Real World.

Wracając do utworów: jest ich 11 plus kończąca Medley 5-u, głównie instrumentalnych tematów.
Deep Purple gra bluesa, boogie-woogie, rock’n’rolla i honkytonk, co nie przeszkodziło w „Rockin’ Pneumonia and the Boogie-Woogie Flu“ w przemyceniu slynnego riffu ze „Smoke on the Water“.
„White Room“ Cream, „Watching the River flow“ Boba Dylana czy „Oh Well“ Fleetwood Mac: słuchając interpretacji tych nagrań, mamy możliwość wybrania się w szczególnie przyjemną, i do tego zabawną, podróż do początków legendy hardrocka.

Podczas nagrań w domowych studiach, wykorzystano w nich czasami archaiczne instrumenty. Mam tu na myśli np. sprzęt klawiszowca Dona Airey. Możemy zatem usłyszeć, do tej pory nigdy na albumach Deep Purple nie używane:
Harp Odyssey, syntezatory Mooga, organy Hammonda czy Fender-Rhodes-Piano. W “7 And 7” Airey gra na staruteńkim pianinie Wurlitzera, którego, ze względu na stan techniczny, nie wolno ruszać z miejsca, bo by się rozleciało.

Wyboru utworów dokonano demokratycznie. Do tego stopnia, że nawet najstarszy rangą Purple, Ian Paice stracił prawo weta.
Na "Turning To Crime" rządzi, wprowadzający w dobry nastrój Partyrock. Musimy potraktowac ten album z przymróżeniem oka. Sam tytuł zapowiada, że muzycy DP wstąpili na „przestępczą” ścieżkę, „kradnąc” tytuły innym muzykom.

Słuchalem tej płyty już kilkakrotnie i muszę powiedzieć, że to częste jej granie wcale mnie nie znudziło.
W końcu nie na darmo jestem Retromaniakiem.
Największe muzyczne archiwum na Spotify
Awatar użytkownika
Retromaniak
remaster
Posty: 2446
Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz

Tangerine Dream - Probe 6 &#8211; 8 (2021)

Post autor: Retromaniak »

Tangerine Dream - Probe 6 – 8 (2021)

Obrazek

Data wydania: 26 listopada

5 / 39:57

Tracklista:

01. Raum - 14:54
02. Para Guy - 05:43
03. Continuum - 07:11
04. Raum - Grand River remix - 06:18
05. Continuum - Barker remix - 05:48

Skład:

Thorsten Quaeschning - synthesizer, piano, memotron
Hoshiko Yamane- electric violin, viola
Paul Frick - synthesizer, piano

Zespołu Tangerine Dream nie potrzeba nikomu na FD przedstawiać. To żywa legenda muzyki elektronicznej i ambientu, twórcy tzw. „berlińskiej szkoły”. Edgar Froese załozyl TD w 1967 roku.
Kiedy zmarł w 2015 roku, wielu myślało, że grupa ulegnie rozwiązaniu. Całe szczęście, że stało się jednak inaczej.
W trzyosobowym składzie: Thorsten Quaeschning, Ulrich Schnauss i Hoshiko Yamane TD zaczęło koncertować i nagrywać nowy materiał.
To niesamowite, ale od 2015 roku grupa wydała 11 albumów (w tym dwa archiwalne koncerty).
Ich muzyka ilustrowała m.in. serial "Stranger Things" czy grę komputerową "Grand Theft Auto".
Studyjny album "Quantum Gate" (2017) był owacyjnie przyjęty przez muzyczną prasę. Płyta ta zawierała 9 utworów o łącznym czasie 70 minut.

Nowy album „Probe 6 – 8” nie może sie z nim konkurować. Zawierał pierwotnie tylko 3 kompozycje (28 minut) i dlatego planowano wydanie tego materiału na EP-ce. Ale po dołożeniu dwóch remiksów awansował do miana albumu.

Grupa w międzyczasie pożegnała się z Ulrichem Schnaussem. Od niedawna wzmacnia zespół, mieszkający w Berlinie, wirtuoz instrumentów elektronicznych, Paul Frick.

Rok 2021 trio spędziło w swoim berlińskim studio nagrywając nowe kompozycje. Nagrania próbne to na razie wynik ich pracy (stąd tytuł płyty). Pełnowymiarowy album grupy ukaże się na początku przyszłego roku.

Muzycy TD, mając do dyspozycji kompletne archiwum dźwiękowe Edgara Froese z lat 1977 – 2013, umiejętnie wykorzystali taśmy swojego mistrza, budując ambientowe struktury w oparciu o brzmienie sequencerów z wczesnych lat 70-ch, z dodatkiem elementów elektroniki lat 80-ch.
Pierwsza, prawie 15-minutowa kompozycja „Raum” jest nawiązaniem do płyt „Zeit” i „Phaedra” z charakterystycznym basowym moogiem użytym na początku i końcu nagrania.
Ciekawostką są nagrania bonusowe - dwa remiksy. "Raum - Grand River remix " jest dziełem berlińskiej producentki i kompozytorki Aimée Portioli. "Continuum - Barker remix " remiksował Sam Barker (Berghain Resident i Leisure System).

Cieszę się, że TD dalej dostarcza nam emocji w temacie, w pewnych kręgach już niemodnym, jakim jest muzyka elektroniczna.
Ja pozostanę im wierny w oczekiwaniu na, już nie próbne, ale dopieszczone nowe kompozycje...
Największe muzyczne archiwum na Spotify
Awatar użytkownika
Retromaniak
remaster
Posty: 2446
Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz

King Buffalo &#8211; Acheron (2021)

Post autor: Retromaniak »

King Buffalo – Acheron (2021)

Obrazek


Data wydania: 3 grudnia

4 / 40:08

Tracklista:

01. Acheron 10:22
02. Zephyr 9:26
03. Shadows 10:35
04. Cerberus 9:47

Skład:

Sean McVay - Guitar, Vocals, & Synth
Dan Reynolds - Bass & Synth
Scott Donaldson - Drums

Po co nam drogie studio nagraniowe, skoro możemy nagrywać w jaskini.
Tak pomyśleli sobie trzej muzycy z Rochester/New York, miejscowości leżącej bezpośrednio nad jeziorem Ontario, blisko wodospadu Niagara.
Jednodniową sesję w jaskini Howe Caverns w Upper State New York zarejestrował inżynier dźwięku Grant Husselman, a sfilmowal to wszystko Adam Antalek.
Rezultat tej niekonwencjonalnej sesji jest zaskakująco dobry.
W porównaniu, z pół roku temu wydanym, albumem „The Burden of Restlessness” (z pamiętną okładką Z. Beksinskiego) „Acheron” wypada korzystniej. Może dlatego, że każdy z czterech utworów umieszczonych na płycie, trwa ok. 10 minut. Tak więc otrzymaliśmy porcję hipnotyzującego psychodelicznego, no może chwilami progresywnego rocka.
Skojarzenia z Pink Floyd są oczywiste, ze wskazaniem na „Live At Pompeii”.
A skoro już nawiązujemy do Grecji, to tytuł albumu „Acheron” pochodzi własnie z mitologii greckiej i oznacza rzekę cierpienia. Może dlatego w nagraniach pojawia się efekt płynącej wody?
Wyróżniam utwór „Shadows”, w którym gitarzysta Sean McVay zbliża się do najlepszych dokonań Davida Gilmoura, a Dan Reynolds solówkami na syntezatorze, przywraca atmosferę „Shine On You Crazy Diamond”.
Grupa King Buffalo, mając do dyspozycji aż 60 godzin nowego materiału, postanowiła w tym roku wydać 3 albumy. Niestety logistyczne problemy tłoczni płyt, spowodowały, że 3 grudnia ukazała się dopiero druga część „pandemicznej trylogii”. Trzeci album ukaże się na początku przyszłego roku.
Dla entuzjastów psych rocka „Acheron” to pozycja obowiązkowa.

Ja zamówiłem ją w poniedziałek. Ma do mnie dotrzeć już w ten czwartek.
Oj, trzeba będzie „dobudować półke”...
Największe muzyczne archiwum na Spotify
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Obrazek
The SuperSoul Brothers – Shadows & Lights

w skrócie nazwa grupy to... SSB i to będzie, złe skojarzenie, stety!

Już tu było, o moich dywagacjach, jak to jest z kupowaniem, lub nie kupowaniem, płyt dla okładek, tym niemniej...
Ta, tu reprodukowana, na pierwszym planie prezentuje Gościa, wyjętego z polskiego wesela (niekoniecznie prowincjonalnego... zuchów(!) pozwalających się tak wystroić, swoim: matkom, żonom, siostrom itd. można znaleźć i większych skupiskach, niestety).
Zatem skojarzenie, że wydawnictwo zawiera, nośne:

O! Mój Zbyszku, ukochany! Zadzwoń do mnie chociaż raz, może znowu się spotkamy...

mogłoby być silne i zredukować, niestety tylko nieco, chęć nabycia.
Używam trybu przypuszczającego, gdyż, niestety, płyta fizycznie istnieje, jedynie w winylowym atrybucie, co akurat mnie pozostawia w grupie, o których wydawca pomyślał:
to Goście z polskiego wesela, niestety.
Poważniej(!!) Panowie są z zach. Francji, co, słychać w akcencie dołożonym do angielskiego, w którym materiał odśpiewano, a ja podaję za francuskim recenzentem, bo sam nie jestem w mocy, niestety, ów akcent wyosobnić.
A śpiewają (i grają, i to jak grają) soul, funk i pochodne, jakby byli stałymi rezydentami miasta Memphis (trop z Detroit uprawniony, także), konkretnie Stax Records.
Sporo skojarzeń stylistycznych: francuskie Daptones/ Sharon Jones, amerykański Otis Redding...
... od siebie dorzucę Blues Brothers, nomen omen. Produkcja, co może być lekkim zarzutem, wyszlifowała całość nadając soniczną gładkość do... wręcz konieczności, użycia w salach tanecznych francuskiej, polskiej i każdej innej społeczności trzymającej się imperatywu do kontaktu z dobrą muzyką, stety. W każdym razie, jednak, to nie nowe horyzonty.


P.S. Patronem wpisu było słówko: niestety, za co przepraszam 8) .
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
Clive Codringher
epka analogowa
Posty: 830
Rejestracja: 20.04.2010, 11:17
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Clive Codringher »

Obrazek
Prince - Welcome 2 America
Album nagrany w 2011 roku i z nieznanych powodów odłożony na półkę. Dobrze, że w końcu ujrzał światło dzienne - to bardzo przyjemny kawałek muzyki. Podobnie jak opisywana przeze mnie płyta HITnRUN Phase Two jest on bardzo spójny stylistycznie - kawałek przyjemnego, niezbyt nachalnego pop rocka, z ładnymi melodiami, pozbawiony dłużyzn, ale też pozbawiony jakichkolwiek ambitniejszych fragmentów. Powstał jako wynik sesji z muzykami, z którymi Prince ani wcześniej ani później już nie pracował.
Jak ktoś chce obejrzeć więcej zdjęć to zapraszam: https://codringher.blogspot.com/2021/12 ... -2021.html
Co posiada Codringher: http://codringher.blogspot.com
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Obrazek
greg66 pisze:hmmm, ani słowa na takim forum?

Robert Plant & Alison Krauss - Raise the Roof

Czternaście lat po pierwszej współpracy, ten nieprawdopodobny duet spotyka się ponownie, aby zaprezentować nam dobrze dobrany wybór coverów, które obejmują całe pokolenia, dodając do każdego z nich swoją fascynującą tożsamość. Wyprodukowany, podobnie jak poprzedni lp przez T Bone Burnetta, „Raise the Roof” jest mrocznym i kosmicznym zbiorem melodii, w których głosy Alisson Krauss i Roberta Planta bez żadnych zahamowań podają nam najwyższej jakości dźwięki. Klimat w jakim występują razem wywołuje dreszcze ale ich głosy nie łączą się w symbiotyczną całość. Zamiast tego mamy perliste barwy, które zyskują siłę dzięki kontrastowi i dystansowi, energię, która zdaje się być generowana w przestrzeni pomiędzy nimi. Dzieli ich płeć i pokolenie, trening i tradycja a także atlantyckie wpływy między ich ojczyznami. Plant pochodzi z Black Country w brytyjskim West Midlands, a Krauss z Illinois, gdzie w młodym wieku stała się cudownym dzieckiem skrzypiec, a następnie gwiazdą bluegrassu. Bez względu na to, jak elegancko harmonizują, ucho słyszy ich jako dwie indywidualności, niezależne muzycznie umysły dokonujące wyborów w reakcji na siebie nawzajem. Drobne szczegóły tego połączenia i odpowiedzi, podejścia i odwrotu, wplecione w każdą piosenkę, są tym, co sprawia, że ich współpraca jest tak satysfakcjonująca przy wielokrotnym słuchaniu. Bogactwo tych melodii jest w równym stopniu zasługą głosów jak i aranżacji instrumentalnych. Burnett ponownie zebrał trzon zespołu, który grał na poprzednim krążku – geniusza gitary Marca Ribota, perkusistę Jaya Bellerose’a i basistę Dennisa Croucha a wzbogacił ich o niedorzeczne bogactwo, włączając w to między innymi wirtuozów gitary jazzowej i country Billa Frisella i Buddy’ego Millera, Davida Hidalgo z Los Lobos, grającego na regionalnej meksykańskiej odmianie gitary, jaranie oraz sesyjnego muzyka z Nashville, Jeffa Taylora, grającego na egzotycznych antykach, jak dolceola i marksofon. Dźwięk nie przytłacza ale często jest gęsty, jeden z muzyków szkicuje liście, podczas gdy drugi śledzi zygzaki owadów i ptaków pomiędzy nimi. Jednak to Krauss i Plant pozostają głównymi atrakcjami, podobnie jak same utwory. Weźmy taki „Go Your Way” prawie zapomnianej Anne Briggs, w którym Plant czule pieści melodię a całość zbliża się do koronnego klejnotu Led Zeppelin III „That’s The Way”. Zmiany stylistyczne jak np., połączenie miękkiego wokalu Planta z uwypuklonym rytmem perkusji i smutną stalową gitarą w przemyślany sposób zmieniają utwór w list pożegnalny: „Siedzę cerując twoje ubrania/ Których nigdy nie założysz/ Gotuję codzienne dla ciebie/ ale biada mi…”. Natomiast Alisson w „It Don’t Bother Me” Berta Janscha, z mocnym przekonaniem wciela bunt prostego życia: „Przekręcasz moje słowa/ Jak splecione trzciny… Ale nie przeszkadza mi to, co mówisz/ Nie, nie, po prostu mi to nie przeszkadza”. I ta dwoistość panuje na całej płycie. Robert jest przekonujący i komfortowy w „Searching for My Love”, najdelikatniejszym i najbardziej niewinnym numerze na tym krążku. Magnetyczne gitarowe riffy świetnie współgrają z jego bezkresnym wokalem. Tymczasem Krauss przejmuje inicjatywę w historycznym „Last Kind Words Blues”, gdzie jej głos wznosi się ponad wszystko, niczym słonecznik zmierzający ku słonecznemu światłu. Przeciwstawne brzmienia pary wokalistów w połączeniu z delikatnymi pląsami Marca Ribota na banjo i hipnotyzującą mandoliną Stuarta Duncana, przywodzą na myśl symetrię wokalną Planta z jego inną żeńską partnerką w duecie, nieśmiertelną folkową wokalistką, Sandy Denny, jedyną która gościła na jakiejkolwiek płycie Led Zeppelin. Na albumie pojawia się jedna oryginalna kompozycja Planta i Burnetta „High and Lonesome”, utrzymana w tonacji bluesowej przywołuje przeszłość samego Plant’a. Następnie Krauss przywraca spokój wiernym, ale porywającym wykonaniem hitu country Merle’a Haggarda z 1982 roku, „Going Where the Lonely Go” a cały album zamyka utrzymany w stylu gospel „Somebody Was Watching Over Me”. I to wystarczy. Wystarczy aby bez zająknięcia włączyć ponownie całą płytę i delektować się nią a także podziwiać piękno muzyków, którzy już nic nie muszą ale chcą.
Powielam wpis grega, bo nic nie musząc, chce Mu się napisać szerszy tekst, napisać z właściwym sobie wyczuciem i znajomością materii, w której się porusza.
Ale też dlatego, że ta płyta w tym roku, ważna o tyle o ile pokazuje, że p.Plant horyzonty jakieś ma i pomysły na siebie, też.
W przeciwieństwie do Claptonów, Santanów, Purpli, Van Morrisonów, wreszcie, którzy nagrywając nowe płyty, szkodzą swoim legendom.
greg66, zasadniczo, wyczerpał możliwość napisania jeszcze czegoś sensownego o materiale właśnie wydanym.
Zatem dorzucę, jedynie, krótkie i subiektywne porównanie z płytą z 2007 roku.
Raising Sand jest, myślę, płytą dwojga Artystów o równorzędnym wkładzie z udziałem kreatywnym powściągliwie, P(p)roducenta i oczywiście zaproszonych muzyków, podczas gdy Raise the Roof, mnie akurat, jawi się jako przechylona nieco w kierunku głosu męskiego, zachowując pozostałe atrybuty. Nadto, tegoroczna dorzuca do talli zalet, istotną figurę, mianowicie większą różnorodność.
T. Bone Burnett będąc zwolennikiem dużych przestrzennych pomieszczeń, admirator starannie aranżowanych ustrojów akustycznych, gdzie nagrywa się płyty, przy Raising Sand, spełnia oczekiwania słuchacza oferując mu, swoisty trademark, tzw. bryłowaty sound o niskiej/organicznej strukturze. Oczekuje od uczestników sesji, że nie będą wychodzić przed innych (dosłownie: grać cicho), co na końcu przyniesie satysfakcję nie tylko odbiorcy ale i uczestnikom sesji. I to artystyczno- realizacyjne skupienie przyniosło rezultat: jednej z najlepiej przygotowanych płyt w 2007 roku. Wydawało się, że rezultat nie do przeskoczenia...
Na pierwszy rzut ucha, tegoroczna płyta, trzyma się poprzedniej receptury, a jednak...
Tym razem w ten, dźwięcznie brzmiący monolit, wpisano szczyptę soundu detalicznego, szlachetnie (ważne tu, określenie) tworząc odmienne podejście, wobec wcześniejszej. To nie rewolucja w prezentacji, nie jakiś bieg po śladach Johna Leventhala, choćby. Ale ta zmiana, daje poczucie spełnienia, każdemu właścicielowi staranniej dobranego systemu reprodukującego muzykę.
Całość nagrywano w The Sound Emporium w Nashville w studiu A, które wygląda tak:

Obrazek


P.S. Płyty powinni posłuchać wszyscy tutejsi bywalcy, by nie stać się adresatami, takiej oto myśli:
Nie wiesz co przegapiłeś!
Baner z takim napisem rozwieszono przy jednym z neapolitańskich cmentarzy, kiedy w sezonie 86/87 SSC Napoli zdybyło Mistrzostwo Włoch.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
pratt
kaseta FeCr
Posty: 226
Rejestracja: 17.11.2021, 19:22
Lokalizacja: Łódź

Re: King Buffalo &#8211; Acheron (2021)

Post autor: pratt »

Retromaniak pisze:King Buffalo – Acheron (2021)

W porównaniu, z pół roku temu wydanym, albumem „The Burden of Restlessness” (z pamiętną okładką Z. Beksinskiego) „Acheron” wypada korzystniej. Może dlatego, że każdy z czterech utworów umieszczonych na płycie, trwa ok. 10 minut.
Bardzo lubię King Buffalo i sekunduję im od pierwszych taktów Pocket Full of Knife. Mam wrażenie jednak, że na tym albumie się deczko zapętlili (innymi słowy mnie The Burden of Restlessness podoba się zdecydowanie bardziej). Zapętlili się lokalnie tzn. nastrojem/tematem melodycznym/strukturą wszystkie te 4 kawałki zlewają się w jedną całość. Ja rozumiem, psych rock (nienawidzę szufladkowania i za bardzo nawet nie znam się na tym) może i ma swoje prawa, ale nie wiem, czy uparta, nieco jednak (mnie) nużąca monotonia akurat należy do prawideł gatunku. 40 minut to wystarczająco dużo czasu, żeby wprowadzić jakieś urozmaicenia. Nie wierzę, że dusze podróżujące Acheronem przez otchłanie Hadesu były czas potulne i pogodzone z losem, żeby nie próbować jakowychś volt celem wydostania się na powierzchnię ;-).
Jednocześnie 40 minut to zbyt dużo czasu, żeby jechać na jednym patencie.

Zapętlili się też, nazwijmy to, "globalnie" czerpiąc garściami z poprzednich swoich wydawnictw. O ile jednak na poprzednich albumach fragmenty psychodeliczne, których przecież ie brakuje urozmaicane były soczystymi i brudnymi, okołostonerowymi przerywnikami czy też całymi utworami utrzymanymi w tym klimacie, o tyle tu mi tego brudu brakuje (tzn jest troszkę, ale nazbyt skromnie to wypada).
The Burden...od samego początku rozpala (zgodnie z tytułem pierwszego kawałka) świetną motoryką sekcji i przesterowanymi gitarami i trzyma do końca. A przecież też nie brak tam psychodelii (świetny Locusts czy The Knocks). Zaś Loam na zakończenie powoduje u mnie nieprzepartą chęć zapętlenia (tat, tak) albumu:-).

To jest oczywiście materiał do słuchania, jak najbardziej. Ja jednak wolę ostrzejsze wcielenie zespołu. Pójście w kierunkach progresywnych zespołów kojarzonych z "pustynna burzą" to chyba nie najbardziej trafiona opcja (mam tu na myśli szczególnie ostatnią produkcję Weedpeckera, ale o tym później).
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Obrazek
Genesis Owusu - Smiling With no Teeth

Z takim członem nazwy, nie można pominąć tej płyty :roll:

Jednak, upominam naszą <Pierwszą Kadrową>. Wy sobie odpuśćcie, bo chociaż to, w gruncie rzeczy, gatunkowo niedefiniowalne, wrzucicie to do kosza z hip-hopowym odpadem (radioaktywnym), otrzepując dłonie.
To jest muzyka młodzieżowa z Australii, człowieka deklarującego estymę dla Kendricka Lamara ( i to słychać). Ale słychać też i inne wpływy, dające się rozpoznać (alfabetycznie): Beck, King Krule, Prince, Thundercat.
W tej muzyce dostrzegłem, moc odbierania, skostniałym formom muzycznym, znaczenia.
Przy czym nie chcę kategoryzować, ani tym bardziej, ogłaszać manifestów. To subiektywne spojrzenie chrupka, który chce się "podlizać" tym co mają pesel zaczynający się cyfrą "9" i młodszym.

P.S. Proszę ignorować, choć może być z tym kłopot, okładkę :wink: .
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
Retromaniak
remaster
Posty: 2446
Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz

Post autor: Retromaniak »

esforty pisze:To jest muzyka młodzieżowa z Australii, człowieka deklarującego estymę dla Kendricka Lamara ( i to słychać). Ale słychać też i inne wpływy, dające się rozpoznać (alfabetycznie): Beck, King Krule, Prince, Thundercat.
W tej muzyce dostrzegłem, moc odbierania, skostniałym formom muzycznym, znaczenia.

Przesłuchałem na szybkiego. W tym gatunku to wyróżniające się wydawnictwo. W żadnym wypadku nie nudzi. Intryguje. Muszę podesłac ten tytuł mojemu synowi.
Największe muzyczne archiwum na Spotify
Awatar użytkownika
alternativepop
remaster
Posty: 2206
Rejestracja: 29.11.2021, 19:00
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Post autor: alternativepop »

esforty pisze: Genesis Owusu - Smiling With no Teeth
Zapodałem sobie. Na razie jestem na początku, ale nawet nawet. Ogólnie nie lubię hip hopu, ale niektóre rzeczy są mniej typowe i bardziej strawne. To wydaje się całkiem ok. Na szczęście nie ma tutaj jakiejś chamskiej raperki. Pod względem muzycznym to ciekawa muzyka elektroniczna po prostu. Rapowanki takie dosyć śpiewne są. Da się strawić.

Ze starszych, klasycznych rzeczy około-hiphopowych polecam DJ Krush (Japonia), DJ Vadim (Rosja). Ale pewnie znane to jest wszystkim.

p.s. no i oczywiście DJ Shadow (USA)
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Obrazek
Hidden People - Comment se sont-ils rencontres reviews

Dwa głosy żeńskie, syntezatory, wiolonczela i perkusyjne. Uprzedzę, bo niektórzy z nas mają awersję do języka francuskiego, że właśnie w tym języku płytę zaśpiewano, chwilami deklamowano. Ale akurat w proponowanej stylistyce to może być walor.
Podeprę się wiki, by wyjaśnić skąd nazwa, właściwiej że, mocno ten rodowód koresponduje z zawartością:

Ukryci ludzie (isl. Huldufólk) – elfy lub istoty nadprzyrodzone w folklorze islandzkim. Ukryci ludzie zazwyczaj zamieszkują kurhany, omszone wzgórza oraz skały. Podania mówią, iż ukryci ludzie wyglądają podobnie do śmiertelników, ukazują się im w zwykłych ubraniach, jednak zdradliwa jest ich uroda, którą nęcą ludzi.
Ukryci ludzie w folklorze islandzkim opisywani są już w jednym z najstarszych dzieł – Eddzie poetyckiej, będącej zbiorem pieśni poświęconych bogom oraz herosom i wojownikom, w którym zawarte zostały wzmianki o Huldufólk – ukrytych ludziach, a także Álfar – elfach. Wprowadzone zostało także rozróżnienie między elfami jasnymi (Ljósálfar) a elfami czarnymi (Svartálfar) oraz Wanami i Asami. Wszystkie rodzaje ludzi ukrytych mają swoje korzenie w mitologii nordyckiej, która pojawiła się na Islandii wraz z pierwszymi osadnikami.


Tyle, że to nie żadne Sigur Rós, szczęśliwie :!:
Lepszym tropem jest polski zespół Oczi Cziorne (pamiętacie tę nazwę?). tu też trochę zabawy językiem, nie polskim tym razem.
A już zupełnym naprowadzeniem będzie nazwa wytwórni DUR ET DOUX, lyońskiego labelu o ponadprzeciętnej zdolności przyciągania ciekawych wykonawców. To, bodaj, trzeci wykonawca z ich list, prezentowany na forum.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
japońska edycja z bonusami
Posty: 3996
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Post autor: esforty »

Obrazek
John Coltrane - A Love Supreme: Live In Seattle

Kolejna publikacja archiwalna z dorobku Muzyka, kolejna świetna.
Zacytuję recenzenta London Jazznews:

... Kiedy zostaną wynalezione podróże w czasie, ten koncert w Penthouse w Seatlle z 1965 roku, będzie na szczycie mojej listy życzeń.

Mimo niewielkiej aparatury nagraniowej, wyszło wspaniale, choć nie dźwiękowo.
Ostatnio zmieniony 28.01.2022, 18:29 przez esforty, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
ODPOWIEDZ