Zmęczeni - Winicjusz Chróst
: 18.04.2021, 08:52
Uważam, że ten niedoceniony gitarzysta i muzyk zasługuje na własny, osobny wątek - tym bardziej, że w najbliższym czasie mamy zgodnie z zapowiedziami spodziewać prawdziwego wysypu niepublikowanego materiału. Jeśli co najmniej będą trzymać niesamowicie wysoki poziom Bez Tego i Owego lub okażą jeszcze ciekawsze - to warto. Czyżby GAD`owcy ich gust i smak przyciągnął naszą uwagę i zasłużył na nagrodę ? - czas pokaże czy zasłużenie. Może po latach "błędów i wypaczeń" wskoczyli z powrotem na właściwą ścieżkę i zaproponują muzykę najwyższych lotów - po którą naprawdę chce się nieustannie sięgać bo o to przecież chodzi. Może dla niektórych to jak z kobietami - ekscytuje ich system wyrywania co noc kolejnej, by ją jednorazowo przelecieć, rano wyrzucić za drzwi i zapomnieć o całym balu - niekiedy miałem takie wrażenie, że jest grupka "wiernych" GAD fanów - którzy z szacunku i przyzwyczajenia kupują kolejne krążki by po jednorazowej konsumpcji postawić na półkę i nigdy już nie wrócić - no może ewentualnie za rok / dwa.
Wracając do muzyki - bo ta w projekcie Zmęczeni jest fantastyczna - o taką twórczość, przesłanie, klimat i feeling należy walczyć. Przy okazji dobra okazja by jednak nieco silniej zawalczyć o świadomość hierarchii sceny około jazzowej - bo zawsze wśród elity gitary był Śmietana, Bliziński, dalej Styła, Antymos, Piwowar.... Winicjusz choć szanowany w branży chyba cierpiał na klasyczny syndrom muzyka sesyjnego - szanowany za sprawność, profesjonalizm, kompetencję ale w poczet wielkiej sztuki i własnej kreacji nie był zaliczany. Szkoda, że nie dowiemy się już co go wówczas inspirowało - na pewno słychać echa innych zza oceanu gitarzystów, którzy również mocno walczyli by wyrwać ze środowiska anonimowych "sesyjniaków" - jak Lee Ritenour czy Larry Carlton - może nie dochodzi do kopiowania ich patentów ale to interdyscyplinarne podejście, balansowanie, przepływanie między konwencjami, gatunkami, kategoriami jest słyszalne u Winicjusza. Nie jest to bynajmniej straight ahead jazz - czysty rock na pewno też nie. Kapitalne frazy, pomysły muzyczne, wyobraźnia - solowe partie mniej służą demonstrowania techniki i czystości artykulacyjnej - choć ta jest bez zarzutu - jest snucie opowieści, ciekawa narracja - lubię gitarzystów, którzy instrumentem przekazują jakąś historię - walor jak u Metheny`ego - wizualny , kolorystyczny - niczym wskakując do wehikułu czasu - przenosimy w tamten czas gdy muzyka powstawała - widzimy ludzi, jak byli ubrani, mamy wgląd w ich wrażliwość, myśli, namiętności, smutki - pomaga w tym bajeczna okładka - z miastem nocą tonącym w świetle neonów. Zadaje kłam opiom, że początek lat 80 był szary, ponury, ciemny, bez kolorów ( jakby obecnie nie było mrocznych zaułków, paskudnych zaniedbanych dzielnic itd ) - kto uczciwie potrafi przyznać, że wieczorne spacery, czy powroty z podróży na dworcu były inspirujące - w Katowicach, Krakowie czy Wrocławiu a neony, reklamy czy szyldy sklepów, knajpek ( gdzie można było wszamać dobry mielony z ziemniaczkami i sosem pieczarkowym ). Projekt Zmęczeni przenosi nas w tamte lata które ja całkiem nieźle pamiętam - od neonów nie mogłem się oderwać. Szkoda, że nie dostaliśmy jakiś wspomnień, anegdot czy historyjek muzyków którzy współtworzyli te cudne kompozycje - a przecież większość żyje i ma się całkiem dobrze jak Stefankiewicz ( ja chętnie bym się dowiedział czegoś odnośnie jego ówczesnego instrumentarium - piano fendera jest słyszalne ) , Malina, Miśkiewicz czy Arek Żak. Ciekawi mnie czy panowie zetknęli z wczesnymi nagraniami Spyro Gyra - bo ten feeling, klimat, funkująca narracja jest świetnie wyczuwalna - czy te rytmiczne, czasem rwące się , niezwykle pogodne choćby w tytułowym - wykapana Spyro Gyra gdy np brylował u nich Chet Catallo. Podobać się mogą te subtelności, małe zdobniki, obiegniki w partiach Chrósta - pamiętam jak Davis rozpływał się w zachwytach właśnie nad takimi drobniutkimi subtelnościami w grze Ahmada Jamala czy wspomnienia Osieckiej gdy obserwowała grę na pianinie Komedy - jak nad nim zwieszały się specyficzne rozmarzone dziewczyny intelektualistki, które bacznie obserwowały każdy gest - ale niesamowicie oszczędny Krzyśka - który grał jakby "gromadził, zbierał do siebie, do środka te nutki" - u Winicjusza widzę to podobnie - potrafi pokazać lwi pazur ale generalnie też "zbiera, przytula, gromadzi blisko siebie te nutki". Momentami kłania nagrany odrobinę później kultowy album Sygitowicza - Bez Grawitacji ( kłania też Styła w Karolince Laborki ) - podobne podejście do kompozycji - że w każdej jest nacisk na dobry pomysł, oryginalną formułę, dobrą zapadającą w pamięć melodię - okazuje się, że stworzyć taki wrzynający się w pamięć motyw wcale nie jest tak łatwo - np Chrzante ( czy Jej Jej Jej ) - od dawna żadna muzyka nie wydała mi się takim rozkosznym "deja vu" - bo w istocie słuchając Zmęczonych ma się to poczucie "swojskości" czy " czegoś jakby dawno temu znanego" - jednocześnie każdy utwór zarzuca na słuchacza sidła i od razu zapada w pamięć. Słowa uznania dla sekcji rytmicznej - o chodzącym jak funkująca maszynka basie Arka Żaka trudno napisać coś nowego - mnie zaskoczyła niezwykle soczysta i urozmaicona gra Maliny - do tej pory bardziej miałem wrażenie że jego partie bywały takie "wystukane" - tu bliżej mu do choćby Morawskiego czy Adama Lewandowskiego. Obok lidera drugim bohaterem krążka jest Miśkiewicz , który postawił na niezwykle komunikatywne, zmysłowe, śpiewne partie - np w wspomnianym Chrzante ( przypomina mi się , że na albumie Budki z płonącym helikopterem to zawsze jego partie słuchałem najbardziej łapczywie i starałem się nawet je sam śpiewać ).
Ktokolwiek się waha czy jeszcze nie nabył Zmęczonych - gorąco i żarliwie zachęcam - trudno się od tych nagrań oderwać - na pewno nie jest to pozycja do zaliczenia w biegu i odłożeniu na półkę by się kurzyła. Znów koronny dowód, że jazz-rock czy fusion nie były w rękach i pod palcami dobrych muzyków z wyobraźnią i wrażliwością żadną "ślepą uliczką" - to nawet o wiele wiele wiele więcej niż fusion - bo niczym inni wielcy ze Stanów wymknęli się wszelkim schematom, konwencją i zaproponowali coś swojego, świeżego i stylistycznie dojrzałego.
Wracając do muzyki - bo ta w projekcie Zmęczeni jest fantastyczna - o taką twórczość, przesłanie, klimat i feeling należy walczyć. Przy okazji dobra okazja by jednak nieco silniej zawalczyć o świadomość hierarchii sceny około jazzowej - bo zawsze wśród elity gitary był Śmietana, Bliziński, dalej Styła, Antymos, Piwowar.... Winicjusz choć szanowany w branży chyba cierpiał na klasyczny syndrom muzyka sesyjnego - szanowany za sprawność, profesjonalizm, kompetencję ale w poczet wielkiej sztuki i własnej kreacji nie był zaliczany. Szkoda, że nie dowiemy się już co go wówczas inspirowało - na pewno słychać echa innych zza oceanu gitarzystów, którzy również mocno walczyli by wyrwać ze środowiska anonimowych "sesyjniaków" - jak Lee Ritenour czy Larry Carlton - może nie dochodzi do kopiowania ich patentów ale to interdyscyplinarne podejście, balansowanie, przepływanie między konwencjami, gatunkami, kategoriami jest słyszalne u Winicjusza. Nie jest to bynajmniej straight ahead jazz - czysty rock na pewno też nie. Kapitalne frazy, pomysły muzyczne, wyobraźnia - solowe partie mniej służą demonstrowania techniki i czystości artykulacyjnej - choć ta jest bez zarzutu - jest snucie opowieści, ciekawa narracja - lubię gitarzystów, którzy instrumentem przekazują jakąś historię - walor jak u Metheny`ego - wizualny , kolorystyczny - niczym wskakując do wehikułu czasu - przenosimy w tamten czas gdy muzyka powstawała - widzimy ludzi, jak byli ubrani, mamy wgląd w ich wrażliwość, myśli, namiętności, smutki - pomaga w tym bajeczna okładka - z miastem nocą tonącym w świetle neonów. Zadaje kłam opiom, że początek lat 80 był szary, ponury, ciemny, bez kolorów ( jakby obecnie nie było mrocznych zaułków, paskudnych zaniedbanych dzielnic itd ) - kto uczciwie potrafi przyznać, że wieczorne spacery, czy powroty z podróży na dworcu były inspirujące - w Katowicach, Krakowie czy Wrocławiu a neony, reklamy czy szyldy sklepów, knajpek ( gdzie można było wszamać dobry mielony z ziemniaczkami i sosem pieczarkowym ). Projekt Zmęczeni przenosi nas w tamte lata które ja całkiem nieźle pamiętam - od neonów nie mogłem się oderwać. Szkoda, że nie dostaliśmy jakiś wspomnień, anegdot czy historyjek muzyków którzy współtworzyli te cudne kompozycje - a przecież większość żyje i ma się całkiem dobrze jak Stefankiewicz ( ja chętnie bym się dowiedział czegoś odnośnie jego ówczesnego instrumentarium - piano fendera jest słyszalne ) , Malina, Miśkiewicz czy Arek Żak. Ciekawi mnie czy panowie zetknęli z wczesnymi nagraniami Spyro Gyra - bo ten feeling, klimat, funkująca narracja jest świetnie wyczuwalna - czy te rytmiczne, czasem rwące się , niezwykle pogodne choćby w tytułowym - wykapana Spyro Gyra gdy np brylował u nich Chet Catallo. Podobać się mogą te subtelności, małe zdobniki, obiegniki w partiach Chrósta - pamiętam jak Davis rozpływał się w zachwytach właśnie nad takimi drobniutkimi subtelnościami w grze Ahmada Jamala czy wspomnienia Osieckiej gdy obserwowała grę na pianinie Komedy - jak nad nim zwieszały się specyficzne rozmarzone dziewczyny intelektualistki, które bacznie obserwowały każdy gest - ale niesamowicie oszczędny Krzyśka - który grał jakby "gromadził, zbierał do siebie, do środka te nutki" - u Winicjusza widzę to podobnie - potrafi pokazać lwi pazur ale generalnie też "zbiera, przytula, gromadzi blisko siebie te nutki". Momentami kłania nagrany odrobinę później kultowy album Sygitowicza - Bez Grawitacji ( kłania też Styła w Karolince Laborki ) - podobne podejście do kompozycji - że w każdej jest nacisk na dobry pomysł, oryginalną formułę, dobrą zapadającą w pamięć melodię - okazuje się, że stworzyć taki wrzynający się w pamięć motyw wcale nie jest tak łatwo - np Chrzante ( czy Jej Jej Jej ) - od dawna żadna muzyka nie wydała mi się takim rozkosznym "deja vu" - bo w istocie słuchając Zmęczonych ma się to poczucie "swojskości" czy " czegoś jakby dawno temu znanego" - jednocześnie każdy utwór zarzuca na słuchacza sidła i od razu zapada w pamięć. Słowa uznania dla sekcji rytmicznej - o chodzącym jak funkująca maszynka basie Arka Żaka trudno napisać coś nowego - mnie zaskoczyła niezwykle soczysta i urozmaicona gra Maliny - do tej pory bardziej miałem wrażenie że jego partie bywały takie "wystukane" - tu bliżej mu do choćby Morawskiego czy Adama Lewandowskiego. Obok lidera drugim bohaterem krążka jest Miśkiewicz , który postawił na niezwykle komunikatywne, zmysłowe, śpiewne partie - np w wspomnianym Chrzante ( przypomina mi się , że na albumie Budki z płonącym helikopterem to zawsze jego partie słuchałem najbardziej łapczywie i starałem się nawet je sam śpiewać ).
Ktokolwiek się waha czy jeszcze nie nabył Zmęczonych - gorąco i żarliwie zachęcam - trudno się od tych nagrań oderwać - na pewno nie jest to pozycja do zaliczenia w biegu i odłożeniu na półkę by się kurzyła. Znów koronny dowód, że jazz-rock czy fusion nie były w rękach i pod palcami dobrych muzyków z wyobraźnią i wrażliwością żadną "ślepą uliczką" - to nawet o wiele wiele wiele więcej niż fusion - bo niczym inni wielcy ze Stanów wymknęli się wszelkim schematom, konwencją i zaproponowali coś swojego, świeżego i stylistycznie dojrzałego.