Krzyszfot Ścierański - The King is in town.

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3641
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.

Post autor: Inkwizytor »

https://www.youtube.com/watch?v=bgwPwlGq6lw

Jak już wspomniałem na początku - otwierający utwór Telepatia to jak spotkanie z dawno niewidzianym bliskim przyjacielem - pewnie wielu tak ma gdy do takiego spotkania dojdzie - to wówczas mijający czas przestaje mieć znaczenie - czy to rok, dwa, pięć, dziesięć czy dwadzieścia - to jakby nie widzieć tej persony raptem parę tygodni - takie przemożne odczucie deja vu czy ichigo ichie - towarzyszy nam nieustannie i rośnie z każdą frazą i każdą kolejną kompozycją.

Piękne delikatne zagrane z ogromnym wyczuciem frazy na gitarze i basie - z rozmysłem serwowane i dozowane flażolety, zagrywki slide wciągają w cudowną podróż by w środkowej części rozkręcić się w kapitalne zespołowe granie - wielka zasługa w doskonale brzmiącej najnowszej płycie Krzyśka ma bez wątpienia jego wysoce uzdolniony syn Marcin - jego gra jest soczysta, wysoce przemyślana i nad wyraz dojrzała obok świeżości i odpowiedniej spontaniczności we właściwych momentach. Może to wręcz "cichy bohater" tego krążka ? - nie będzie przesady gdy napiszę, że od czasów rwącej się współpracy z Surzynem - TAAAKIEGO perkusisty basista potrzebował i nie mógł sobie wymarzyć - niczego nie ujmując znakomitym pałkerom jak Dąbrówka czy śp. Grzegorz Grzyb - któremu jest dedykowana jedna z kilku zamieszczonych na krążku urokliwych ballad -

https://www.youtube.com/watch?v=WP_KgAc6TY8

Zaczyna frazą silnie mogącą kojarzyć z Tutu Milesa - jego owocnego okresu współpracy z Marcusem Millerem czy generalnie jego silnie zelektryzowanymi bandami z drugiej połowy lat 80 - gdy jak trafnie określił jeden recenzent - to były doskonale skalibrowane i zestawione precyzyjne maszyny zdolne pędzić w zawrotnym tempie bez najmniejszego potknięcia jak również snuć mrocznymi zaułkami i zakamarkami mrocznych dzielnic tworząc idealnie nastrój nocnego życia i rozpaczy człowieka po przejściach. Taka jest również ta ballada. Lider wykonywał ją z powodzeniem od paru lat na solowych recitalach - nie zawsze mając w zanadrzu gotowy tytuł - zwykle dedykując zmarłemu przedwcześnie przyjacielowi - nie tylko wybornemu perkusiście ale i człowiekowi wielu pasji - np. nieokiełznanemu kolarzowi - jak mówił mroczny i sadystyczny prezydent Snow z Głodowych Igrzysk - ".... to co kochamy najmocniej może nas równie skutecznie najlepiej zabić....".


Inną cudowną balladą jest wiele mówiąca w tytule Pandemia:

https://www.youtube.com/watch?v=uXMoiDMh-Ug


Zaczyna od kreowanego z powodzeniem stosownego na syntezatorach klimatu - głównie najbardziej ukochanego Moon.... Ocean.... Pacific... coś-tam-coś-tam.... Krzysiek na koncertach z przekąsem i zwadą mawiał - że tak kocha ten sound, że niekiedy pozwala mu wybrzmieć i sam zapomina o całym świecie - może słuchać tylko tego i zapomina, że sam musi potem coś zagrać - staje fanem / słuchaczem a mniej muzykiem - ja również go uwielbiam - mam to na Korgu Karma i Korgu Micro-X - choć podejrzewam, że na pewno niczym wyborny cukiernik basista nałożył kilka na to dodatkowych warstw - nie jestem pewien czy przypadkiem nie inkrustował to jeszcze czymś z Wavestation czy Wavestate - ciekawie ta Pandemia rozwija dalej w świetne zespołowe pulsujące granie - pojawia motyw rodem z filmów o Jamsie Bodzie i delikatna solówka innego "cichego bohatera" krążka czyli Waldka Gołębskiego na coraz rzadziej w naszej krajowej scenie używanego EWI - a gra niezwykle oszczędnie, ascetycznie - jego podejście może przywoływać dalekie echa Breckera w Steps Ahead czy Mintzera w Yellowjackets - co warte docenienia - jego budowanie frazy jest bliższe nietypowym i granym nijako "od środka" i "od-końca" dla późnego Milesa Davisa niż dla standardowych saksofonistów tryskających kaskadą pomysłów i grających tysiącem nut - sam sound i barwa EWI bywa też lekko "przytłumiona". Muzyk nie zadowala się oczywistymi rozwiązaniami - szuka trudniejszych dróg - zwodzi - pojawia często w najmniej spodziewanych momentach.


Jest lekki melodyjny, żartobliwy, filuterny, rezolutny - przypominający dawne wesołe i rozrywkowe czasy String Connection - Papierek:


https://www.youtube.com/watch?v=RAUKB5TWajM


Echem Message From Spain jest również znana z koncertów Brasilianka - kłania Corea, Return i Meola jak również najlepsza i smakowita Spyro Gyra z drugiej połowy lat 80 gdy brylowali tam boski perkusista Richie Morales, basista Oskar Cartaya i Julio Fernandez.


https://www.youtube.com/watch?v=pGnwlfYHsa8


Ciekawie brzmi Polski Blues - z soundem i feelingiem przywołującym przynajmniej na początku Mike`a Oldfielda i jego niedoceniony Guitars - ale i pojawiają frazy i nawiązania do bluesującego Hacketta - może jedynie drobniutkim zgrzytem jest znów rapowana wstawka po węgiersku - przykład na specyficzne poczucie humoru lidera:


https://www.youtube.com/watch?v=BNp-kfwpUMI


Zaskoczeniem dla mniej osłuchanym z dokonaniami i ostatnimi inspiracjami Ścierańskiego może być obdarzony silnie rockowym ciosem Protest ( czyżby pokłosie wydarzeń sprzed 2 lat i 8 gwiazdkami :wink: ) - Protest - rodem z solowym najlepszych płyt Steve Vai, Satrianiego, Johnsona, Lukathera i Petrucciego - zadziwiające jakie niebywałe postępy poczynił nasz basista i tu wymiata jak stary metalowy weteran:


https://www.youtube.com/watch?v=KgUSnt-bngc


Pewnym aneksem i erratą do wcześniejszego krążka Night Lakes - jest niemalże zaczerpnięty z niego zamykający całość, dający wytchnienie - uroczy drobiażdżek, mała igraszka na solową gitarę Taniec:


https://www.youtube.com/watch?v=V2ylK0CqJNM


Innym moim faworytem uwodzącym niepowtarzalną melodyką, rozkołysaną rytmiką przywołującym cudowne i hołubione przeze mnie albumy GRP - Lee Ritenoura - zmysłowe, rozerotyzowane, kochliwe, czułe - Colour Rit i Festiwal - jest Coś Nieprzyzwoitego:


https://www.youtube.com/watch?v=8wUVrXdahDQ


Mamy ciekawy niczym u namiętnych znających się na wylot wyborne unisony i dialogi EWI i basu. Sama solówka EWI również przywołuje najlepsze lata gościnnego udzielania muzyków Yellowjackets w rozmaitych projektach i konstelacjach.


Inną balladą jest Rokokoko, idealna na nocne czuwanie i obserwowanie gwiazd, gdy zamykają wszystkie knajpy i podczas wracania z długiej podróży do domu - tu EWI zdaje się być tęsknym wezwaniem bliskiej osoby czekającej naszego bezpiecznego powrotu do domu - jak dobrze gdy ktoś na nas czeka z utęsknieniem a nie puste mieszkanie.


O największej perle w koronie zestawu czyli Kopanie Ziemniaków już wspomniałem - nie można się w niej nie zakochać:


https://www.youtube.com/watch?v=qmou4J4zlkc


Dawniej do znudzenia pisałem i podkreślałem jako zgoła największy atut płyt Ścierańskiego - tworząc urokliwą, skrzącą się od kolorów muzykę - oddaje od siebie coś - daje fanom coś do czego człowiek chce / pragnie - nieustannie powracać - muzyka która stanowi doskonałe dopełnienie / tło naszego codziennego życia - jest esencją życia - chce się do niej co rusz powracać i tak nam wchodzi w krew - nie może być inaczej. To ważna lekcja pokory dla tych którzy wydają płyty - kto zechce sięgać po ich "odkrycia - wykopaliska" za kilka lat ? - a po śliczną muzykę Ścierańskiego człowiek naturalnie, spontanicznie, ze szczerej potrzeby serca będzie sięgał nieustannie, w niej jest wszystko - każda pora roku, np obecne zanikające barwy jesieni, rozterki, wątpliwości, chęć wytchnienia, nadzieja, zgrywa, żart, wygłup, poważny osąd.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3641
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Krzyszfot Ścierański - The King is in town.

Post autor: Inkwizytor »

Ostatnio znów regularnie nie mogę się oderwać od Confusion - Tria Ścierańskiego z Pawłem i Surzynem.


Szata graficzna jest nad wyraz skromna - sam tytuł nieco żartobliwy - może świadome lub mniej - nawiązanie do kpin i szyderstw ze strony szczególnie starszych jazzmanów - że "młodsza" generacja gra z pasją swoje " fusion i confusion" - zamiast uczciwego i rzetelnego solidnego "Jazzu" - znów pomijam ciągnącą od wieków dyskusje " co jest prawdziwym JAZZEM a co nie". Co już miałem okazję wspominać śp. Jarek Śmietana nie mając słów uznania dla wirtuozerii, obrazowej wyobraźni i fantazji melodycznej Ścierańskiego niekiedy przemycał drobny "zarzut", że to co grał Krzysiek było wspaniałą muzyką - ale wielokrotnie niekoniecznie tył to "jazz".


Płyta dość krótka - ok 35 minut ale robi oszałamiające wrażenie - nawet zagraniczni miłośnicy nie szczędzą pochwał i w portalach wystawiają maksymalną ilość gwiazdek. To również nawiązuje do mądrych i głębokich refleksji Marka Surzyna - który nijako sugerował "odwrócenie sytuacji" - po licznych wojażach wskazywał - że wiele nacji ceni zagranicznych artystów - ale głównie szanuje i jest dumna z własnych twórców i ich dorobku - nie szuka inspiracji i niekończących się porównań stylistycznych na siłę. Refugee to pokazuje - szczególnie kunszt improwizatora, solisty, akompaniatora, człowieka od tła, ornamentów, niuansów, sekcji rytmicznej, solidnej bazy - wszystko w jednej osobie - bez tysiąca dogrywek ( no może paru niewinnych ) - niezwykłe jak te role się w tej kompozycji przeplatają. Wtedy lider jeszcze nie miał aż tak bogatego arsenału syntezatorów, midi basu, modułów, efektów jak mniej więcej dekadę później. Bez popadania w szowinizm i nacjonalizm ( "dobre bo nasze / Polskie ) - mało kto nawet z zagranicznych tuzów zdołał udźwignąć tyle ról, taką muzyczną i aranżacyjną odpowiedzialność - wszystko zagrane świadomie, na pełnym luzie, z oddechem, przestrzenią i niekiedy z czarującym "uśmiechem". Śmiem powiedzieć - że Refugee to jeden z najważniejszych kompozycji Krzyśka, ale i krajowego szeroko pojętego jazzu lat 80 czy niedościgniony wzór dla młodych adeptów tego instrumentu.


Stara Historia to taka "mini suita" - zaczyna mocnym bitem, funkiem a la elektryczny Davis z tamtego okresu - Decoy, You`re Under Arrest gdzie dawał błyszczeć młodym gwiazdom basu - Marcus Miller, Darryl Jones czy Benny Ritveld - pojawia nawet lekko orientalna melodia - mnie zabawnie kojarzy z rozwiązaniami harmonicznymi śp. Korzyńskiego i jego Podróży Pana Kleksa. Po raz pierwszy ( gdyż na Refugee raczej jest mało aktywny ) - błyszczy brat lidera na gitarze - mamy jego silne "bluesujące" pełna brudku ale silnie osadzone w stylistyce funkującego Milesa - partie gitary - kłania Scofield, Stern czy Robben Ford - na chwilę jest żartobliwa sekcja - parodia "marching bandów" - później pojawia enigmatyczna impresja na bass wzmocniony efektami solo - ale nie wiem czy to celowy zabieg, kpina ze słuchacza czy wina słabego studia lub nośnika jakim był winyl w niektórych miejscach - by po perkusyjnym mini solo doprowadzić do rozszalałego finału znów z pełnym pasji ognistym solem jakiego nie powstydziliby się ani Vai czy Satriani - lecz o wiele bardziej wyważone, subtelne i melodyjne. Paweł udowadnia w jakiej był wówczas wyśmienitej formie. Tacy wymiatacze jazz-fusion jak Gambale czy Henderson pokiwaliby z uznaniem głowami. Po razu kolejny polirytmiczne wsparcie Surzyna - człowieka o nieograniczonej inwencji.


Pierwszą stronę płyty zamyka jedna z dwóch kompozycji przypisanych perkusiście - Ostatni Akord - krótka impresja podobnie jak Funk Off - może przywoływać skojarzenia z niezobowiązującym jam session czy próbą dźwięku przed koncertem - szkic, drobne podejście czy okazja by w sklepie muzycznym sprawdzić czy głośniki spełniają wyśrubowane wymagania.


Dawniej zwykłem mawiać o ile pierwsza strona należy do Krzyśka i Marka - na drugiej jeszcze bardziej błyszczy gitara Pawła - oparty na kapitalnym riffie / motywie Blues na 7/8 - mnie nieco przywołuje klasyk Janis Joplin Move Over - znów te żarliwie zagrywki w duchu Scofielda, Sterna i Forda. Śledzenie solówek Pawła nigdy nie nudzi i dowodzi jak bardzo od czasów Laboratorium się rozwinął, jak odważnie sunie po strunach, szuka zgoła nieoczywistych rozwiązań i improwizuje "pomiędzy stylistykami / kategoriami i szufladkami" - jazzem, rockiem, funkiem i bluesem. Obecnie zapomina się jak wtedy był dobry. A skoro mowa o funku - miło słucha się rozbujanego - znów opartego na ciekawym i zapadającym w pamięć motywie i akompaniamencie - Antistatic - kłania Lee Ritenour chociażby z czasów projektu Friendship czy połowy lat 80 gdzie nieustannie zmieniał gitary i elektroniczną stylistykę przeplatał akustycznymi brzmieniami - jakie owoce dała jego inspirująca wielu ( Ścierański i Surzyn mieli oglądać z podziwem jego zespoły na festiwalach z którymi dzielili afisz ) współpraca z basistą Abrahamem Laborielem. A na finał tytułowy Confusion - pewnego rodzaju "klamra" i mocny akcent - rozśpiewana melodia serwowana przez gitarę i bas w pomysłowych konfiguracjach.


To już 35 lat od nagrania i wydania tego materiału - choć kompozycje miały powstać znacznie wcześniej. U nas wtedy prawie nikt tak nie grał - może niekiedy momentami Laboratorium ze Styłą czy Sounds and Colours Śmietany - pozostałe grupy, szczególnie na początku lat 90 serwowały popularny i uznawany przez establishment "bop-pol / pol-bop" - te wszystkie "dejwisy, silwery, rollinsy, aderlejki, birdy, ptaszynki i milianki" 😉 . W dalszym ciągu pozostaje znośnie brzmiący winyl - muzycznie jest fenomenalnie ale technicznie można chcieć o wiele więcej - bębny niekiedy jak to w polskich nagraniach brzmią "kartonowo-pudełkowato" choć Surzyn dokonuje cudów by to wrażenie zatrzeć - można popuścić wodze fantazji jak to by brzmiało w renomowanym zachodnim studio.


Nadal marzę i tysiące innych fanów nie tylko Ścierańskiego ale dobrej, rasowej i z fantazją zagranej muzyki instrumentalnej by Confusion WRESZCIE cieszył nasze uszy ze srebrnego krążka - zremasterowany i być może z jakimiś odrzutami z sesji czy utworami koncertowymi.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
ODPOWIEDZ