Armia jest dla mnie zespołem absolutnie fenomenalnym. Kibicuję im w zasadzie od dawien dawna bo od kasety Poltonu z
Armią. Nie pamiętam już dokładnie, który to był rok ale to wydanie było tak "budżetowe" że nawet nie miało normalnego pudełka na kasetę tylko takie plastikowe coś jak owijka z wkładką. Sama muzyka podziałała na mnie dziwnie. Byłem wtedy zafascynowany Iron Maiden i Siódmym Synem i większość muzyki mierzyłem "ajronopodobnością". To jednak było coś zupełnie innego, nie było tam syntezatorów gitarowych, fikuśnych ozdobników ale było coś co zafascynowało mnie tak samo jak na Siódmym Synu. Tam była autentyczna GŁĘBIA w tej muzyce, coś co nie pozwalało się od niej oderwać, coś autentycznie pięknego i otwierającego drzwi do dalszych poszukiwań. Kaseta się zdarła, pudełko przepadło ale ziarno zostało zasiane. A później przyszła
Legenda. "Ojciec, Syn i Duch zamknięci na klucz, a okna i drzwi z ciała i krwi..." Do dzisiaj mam ciary jak słyszę te wersy. Zrobili coś niesamowitego, zrobili więcej, lepiej, jeszcze bardziej pogłębili i uduchowili swoją muzykę.
Legenda/Triodante/Duch - to nie jest nawet poziom europejski, to dla mnie najwyższa światowa czołówka. To emocje podkręcone na maxa, dziwne ale piękne teksty Budzyńskiego i jego głos, muzyka nie z tego wymiaru. Jak Budzyński fajnie pisze w książeczkach do kompaktów, jak o tym opowiada, tak prosto, zwyczajnie... Szczyty osiągnięte, wewnętrzne światy wielu ludzi zdobyte, splądrowane i wywrócone na nice. Co teraz? Miotać się dalej w tym co jest czy może jest inna
Droga? I chyba zrobili moim zdaniem to co najlepszego mogli zrobić, spróbować czegoś trochę innego, czasem uprościć muzykę, czasem trochę bardziej pokombinować z rytmem, brzmieniem, nawet tekstami. I może nie wszystkim słuchaczom to podeszło ale było potrzebne, nawet bardzo. Po pewnym czasie dostaliśmy
Pocałunek Mongolskiego Księcia. Zespół nie musi niczego udowadniać, dalej podąża tym co było na Drodze i bynajmniej nie zapędził się w ślepy zaułek, masa pomysłów ciągle się w tej muzyce kłębi ale najlepsze zostawili na inną płytę, następną. Odpalamy łódź Charona i kierujemy się na mroczne ostępy wyspy
Ultima Thule. Ja powiem szczerze nie byłem zaskoczony kiedy wyszła i miałem przeczucie, że wcześniej czy później spróbują zrobić coś takiego jak tytułowy. Płytę zacząłem oczywiście od niego, trudno się nie zgodzić, że przysłania resztę płyty, trochę jak Echoes czy Atom Heart Mother na płytach Pink Floyd. I od razu z Floydami mi się skojarzyli i nie zawiedli i znowu emocje podskoczyły na maksa. Tak jak by zebrali to co było najlepsze przez ostatnie lata i i upchnęli to w jeden utwór. Jeden z najpiękniejszych jakie nagrali kiedykolwiek - Ultima Thule. Potem dwa albumy w jednym roku
Der Prozess/Freak. Kupiłem je razem i traktuję Freaka jako logiczne rozwinięcie Der Prozess, mimo, że różnią się od siebie znacznie to jednak muzycznie z siebie wynikają i uzupełniają się wzajemnie. Z tym jazzem na Freak to bym nie przesadzał. Więcej tam eksperymentów brzmieniowych niż jakiś jazzowych zagrywek, materiał jest spójny i przemyślany, nie jakieś tam bzdurne improwizacje ale zwarta forma. Nie było by tych płyt bez Ultimy Thule, po prostu. I ostatnia
Toń. Po tylu odsłuchach nie wyrobiłem sobie zdania o tej płycie mówiąc szczerze, widocznie potrzebuję więcej czasu. Nie chodzi o to, że tam coś zgrzyta, bynajmniej. Jest to Armia w pełni dla mnie akceptowalna i muzycznie, tekstowo oraz brzmieniowo.
Sorry za ten grafomański wyziew, ale mam do muzyki i tekstów Armii bardzo emocjonalny stosunek, bardziej odbieram ich sercem a nie uchem, przymykam oko na jakiś niedoróbki czy drobne potknięcia bo nie warto zwracać na nie uwagi. Jeśli muzykę jakiegoś zespołu można nazwać mistyczną to ta Armijna zasługuje na to miano w pełni.
I moja skromna kolekcja:
...tany-tany, dyny-dyny...