Nine Inch Nails

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Nine Inch Nails

Post autor: Crazy »

Koledzy zaczęli temat w wątku 2002, więc postanowiłem założyć wątek właściwy, może się przyda...

Dałem się sprowokować do stwierdzenia, że Trent Reznor to geniusz, z którego to twierdzenia nie tylko nie zamierzam się wycofać - zresztą tkwię w tym bardzo silnym przekonaniu od wielu, wielu lat, i nic się nie zmieniło - ale postaram się nawet jakoś wyeksplikować, co mnie do takiego poglądu popycha.

Tylko tak... najchętniej bym napisał coś świeżego, na gorąco, po świeżych przesłuchaniach. Tylko wtedy wątek by powstał za miesiąc albo za rok ;-) A że rozmowy się toczą, to postanowiłem wykorzystać tekst, który napisałem w roku 2009 (wtedy też dojrzewał miesiącami) - przeczytałem go sobie teraz i wydaje mi się, że zgadzam się nadal w całej rozciągłości. Wkleję go więc w następnym poście, osobno. A później może przyjdzie czas na płyty, bym odpowiedział alternativepopowi, jakie dzieło nagrał Reznor. Odpowiedź jest co prawda prosta: ARCYdzieło ;-)

Może tymczasem uda się skierować tutaj dywagacje na temat ew. pokrewieństw między NIN a Depeche Mode, może o industrialu w ogóle, i te sprawy, o których alternativepop tak dużo wie i ciekawie pisze.

A teraz...
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

(2009)

Nie wiem, czy - oprócz Jimi Hendrixa - ktokolwiek w muzyce rockowej posiadł tak niesamowitą umiejętność przekazywania emocji za pomocą dźwięków, jak Trent Reznor.

Muzyka traktowana bywa w kategoriach czysto estetycznych, ale przynajmniej jej rockowa odmiana jest dla mnie bardziej potężnym środkiem wyrażania emocji niż estetyką. Głównym tego narzędziem mogą być różne elementy; czasem jest to tekst lub jego interpretacja przez wokalistę, czasem sposób uderzania w instrument, kiedy indziej przejmująca melodia albo aranżacja podkreślająca, który moment jest najbardziej dramatyczny a może który ma wyrażać szczęście.

W muzyce, którą tworzy Trent Reznor najważniejsze są pod tym względem dźwięki, dźwięki - powiedziałbym - same w sobie. To, że nagle w najbardziej potrzebnym momencie wejdzie gitarowy hałas albo delikatny klawisz, jakiś industrialny szum albo zgrzyt, albo krzyk rozpaczy z ludzkiego gardła. Jeżeli czasem mówię o Trencie Reznorze, że uważam go za geniusza na miarę Hendrixa, to dlatego, że kiedy słucham Nine Inch Nails, to nie mieści mi się w głowie, skąd ten gość wiedział, że właśnie w tym miejscu brzmienie ma się zmienić w akurat taki a nie inny sposób, że właśnie tu trzeba było spiętrzyć kolejne warstwy instrumentów, albo przepuścić je przez jakiś przetwornik dźwięku, albo dla odmiany nieoczekiwanie wyciszyć - nie po to, żeby bawić się produkcyjnymi sztuczkami, ale po to, żeby przekaz emocjonalny osiągnął swoją największą moc.
Podobają mi się w Nine Inch Nails piosenki, poruszają mnie te straszne teksty, robi wielkie wrażenie dramatyczny śpiew, ale właśnie te "dźwiękowe" momenty są dla mnie kwintesencją tego, co dla mnie znaczy ta muzyka.

Tak, bardziej nawet niż słowa. Jestem kiepskim słuchaczem tekstów i mimo że w Nine Inch Nails trudno ich nie słyszeć, nie sięgałem zbyt często po książeczki z płyt i poprzestawałem najczęściej na tym, co samo wpadło do uszu. Stworzyło mi to bardzo wyrazisty obraz, świat człowieka, który krzyczy z rozpaczy, bo wszystko, co miało dla niego wartość, odchodzi albo ulega zniszczeniu, bo to co zaplanował, nie udaje się, ci, którym zaufał, okłamali go, a sam dla siebie stał się odrażający.

Powtarzające się jak zła mantra
it didn't turn out the way you wanted it to
it didn't turn out the way you wanted it, did it?


przygnębiająco smutne
everyone I know goes away in the end

pełne rezygnacji
I just want something I can never have

albo wręcz przerażenia samym sobą
do you know how far this has gone?
just how damaged have I become?


aż do najbardziej dla mnie wstrząsającego wyznania:
I want to know everything
I want to be everywhere
I want to fuck everyone in the world
I want to do something that matters


I druga strona tej rozpaczy, kiedy wyzwala się frustracja i przemienia w perwersję albo niepohamowaną destrukcję (najczęściej auto-), a chęć uczynienia czegokolwiek, co będzie miało jakieś znaczenie realizuje się niestety poprzez wyciągnięcie wielkiego gnata i strzelanie do ludzi.

Choć czasem pozostaje jakiś punkt zaczepienia, jakaś dobra wola... jak powtarzane z uporem I won't let you fall apart,
i jeżeli nawet nie nadzieja (bo może już jest za późno), to przynajmniej wiara w to, że gdybym mógł zacząć od nowa, odnalazłbym drogę.

Tak, imperium brudu, którym jest świat tekstów Trenta Reznora, robi ogromne wrażenie. Ale, jak napisałem wcześniej, jest coś w samej muzyce, w dźwiękach bardziej niż w melodiach, co pozwala odczuć ten emocjonalny przekaz również bez słuchania czy zgoła bez rozumienia słów. Zapewne dlatego tak silną stroną najlepszych płyt Nine Inch Nails są utwory instrumentalne, zapewne dlatego potrafią one wnieść do obrazy całości nie mniej, niż piosenki. Tworzą wewnętrzne pejzaże, niestety zwykle będące krajobrazami po bitwie :-( , ale dające możliwość spojrzenia na to, co się wcześniej działo, w inny sposób - taka cisza po krzyku często może być bardziej wymowna niż sam wrzask.

Jest też pewien muzyczny środek wyrazu, który Trent Reznor wykorzystywał tak często, że dla mnie stanowi wręcz wizytówkę stylu Nine Inch Nails - będę to nazywał spiętrzeniem dźwięków, chodzi bowiem o takie momenty, kiedy z wersu na wers albo ze zwrotki na zwrotkę, podkład muzyczny robi się coraz bogatszy, coraz bardziej wszechogarniający, i kiedy już wydaje się, że hałas jest maksymalny, to nagle dochodzi kolejny instrument albo inny dźwięk i robi się jeszcze głośniej. Niby w tylu utworach to jest, a nigdy nie wydało mi się nadużyte, wręcz przeciwnie - wydaje się idealnie spełniać rolę absolutnego wciągania słuchacza w straszny świat przeżyć wewnętrznych podmiotu lirycznego.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
alternativepop
remaster
Posty: 2206
Rejestracja: 29.11.2021, 19:00
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Post autor: alternativepop »

Crazy. Dzięki za tę próbę wyjaśnienia mi fenomenu Reznora, ale na razie to tylko zauważyłem MIŁOŚĆ do muzyki Reznora, którą przejawiasz a jak wiadomo na miłość nie ma lekarstwa :).

Szanuję, że odkryłeś tyle fajnych emocji w muzyce Reznora. Jest w Tobie najwyraźniej jakiś ukryty gen industrialny, który odrzucasz i tłumaczysz sobie, że Reznor to geniusz dlatego polubiłeś jego muzykę (w domyśle - "bo przecież ogólnie to takiej muzyki nie znoszę" ;]). Moim zdaniem prawda jest bardziej brutalna. Jesteś ukrytym fanem industrialu i musisz w końcu się z tym zmierzyć :).
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Ale ja tego wcale nie kwestionuję i genu industrialnego wcale nie odrzucam! Myślę, że w industrialu znalazłbym dużo dla siebie, choć może taki w wersji saute trochę mnie pokonał parę razy - pewnie wolę wpływy industrialu, niż jego samego, ale owszem te wpływy to nawet bardzo sobie cenię.

Tylko właśnie, cenię sobie bardzo też Depeche Mode, a co do wpływu jednych na drugich nie mam wątpliwości (wczesne NIN brzmi, jakby słuchali dużo Depeszów, tylko chcieli ich zagrać ostrzej, a Ultra brzmi, jakby słuchała dużo Nine Inch Nails) - i tym, co cenię w DM najbardziej jest niesamowita muzykalność, zwłaszcza Gore'a, i ten wpływ na muzykę Reznora jest dla mnie niezwykle ważny. To mieszanka tych potężnych emocji (no, "fajnych" to niespecjalnie :shock: ), talentu do "zarządzania zgiełkiem" (oczywiście ręce Flooda i Alana Muldera są tu nieocenione, jako osoba generalnie nie interesująca się brzmieniem, muszę przyznać, że oni akurat wyjątkowo dużo ważnych rzeczy z brzmieniem robią, pisałem o tym już w wątku o P.J.) - i właśnie ogromnej muzykalności, której w takim stężeniu prawie nigdzie nie spotkałem.
Monstrualny Talerz pisze:Dla mnie Ghost I - IV jest nr 1 a potem długo nic, a potem Still (o którego istnieniu o zgrozo nie wiedziałem!)
Spróbuję kiedyś przejechać się po płytach, ale chyba nie dam rady słuchać na bieżąco... to jest dla mnie muzyka o tak nieprawdopodobnym ciężarze, że nie ma mowy o słuchaniu "na zwołanie". Chyba że Broken, które jest skądinąd wyśmienite, ale jakoś łatwiej mi wchodzi. Z tymi późniejszymi różnie bywa.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
Clive Codringher
epka analogowa
Posty: 830
Rejestracja: 20.04.2010, 11:17
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Clive Codringher »

Osobiście poznałem Nine Inch Nails w 1995 roku, więc niedługo po ich wielkich sukcesach. Ogromne wrażenie zrobił na mnie album The Downward Spiral, głównie ze względu na brzmienie - wiele dźwięków było dla mnie niespotykanych wcześniej, Reznorowi udało się znaleźć własną niszę dźwiękową, której chyba nikomu (nawet jemu) nie udało się później powtórzyć (a byłęm już osłuchany zarówno w twórczości Laibach, Ministry, Front Line Assembly i The Young Gods).
Debiut to oczywiście trochę kalka tego co się grało w latach 80-tych w "alternatywnym synthpopie". Dużym plusem jest znakomity wokal Reznora, który potrafi doskonale śpiewać i w dodatku ma fenomenalną dykcję - da się zrozumieć teksty bez posiłkowania się książeczką :-)
Album The Fragile z 1999 roku uważam za ostatni ciekawy. Szkoda, że późniejsza jego twórczość to raczej powtarzanie patentów z The Fragile zarówno brzmieniowych jak i aranżacyjnych. Trochę lepiej wypada Bad Witch, ciekawe brzmieniowo, dość mroczne i szorstkie. No i ten saksofon!. Albumy Ghosts uważam za nudne i wtórne - zresztą większość późniejszych soundtracków Reznora to taka kalka Ghosts.
Bardzo lubię za to ścieżkę dźwiękową do gry Quake :-) No, ale to poznałem dość wcześnie, więc może dlatego.
Aha, no i łączy nas jeszcze jedno - miłość do remiksów. Tego Reznor też sporo wypuścił.
Co posiada Codringher: http://codringher.blogspot.com
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Clive Codringher pisze:Ogromne wrażenie zrobił na mnie album The Downward Spiral, głównie ze względu na brzmienie - wiele dźwięków było dla mnie niespotykanych wcześniej, Reznorowi udało się znaleźć własną niszę dźwiękową, której chyba nikomu (nawet jemu) nie udało się później powtórzyć (a byłęm już osłuchany zarówno w twórczości Laibach, Ministry, Front Line Assembly i The Young Gods).
Takie jest właśnie i moje zdanie, i jakoś nie przekonują mnie zarzuty alternativepopa o wtórność. Może gdzie indziej jest ta reznorowska unikalność, niż jej szukasz? I jeszcze ta kwestia emocje a industrial. Piszesz:
alternativepop pisze:industrial to w założeniu muzyka maszyn. Ma być zdehumanizowana i zdeindywidualizowana
Założenie to rozumiem, ale niespecjalnie mnie taka odsłona interesuje. Gen industrialu mimo wszystko chyba rzeczywiście mam, ale gen rozumiany jako szczypta ;-) Uważam, że domieszka tego industrialnego genu w muzyce to świetna sprawa, dodaje muzyce niesamowitości, niepokoju, poczucia jakiegoś wyobcowania, nadaje się świetnie jako przekaźnik jakiegoś bólu artysty - jednak jeżeli ten gen istnieje tylko sam dla siebie, to jest interesującą ciekawostką soniczną i dla mnie niczym więcej.

Reznor jednak sporo posługuje się tą zmechanizowaną soniką, idzie daleko w przetwarzanie naturalnych instrumentów, korzysta obficie z elektroniki - i jest paradoksem, a zarazem swego rodzaju miarą jego wielkości, że z tego sztucznego świata wyciąga coś niezwykle głęboko emocjonalnego, ludzkiego i osobistego. Czasem robiło się porównania Nine Inch Nails - Tool, że oba zespoły grają muzyką taką "złą", w sensie dotykającą jakiegoś zła, brudu, czegoś bardzo niepokojącego. To prawda, i oba osiągnęły na tym polu sukces. A jednak ten niby bardziej "naturalny" (w użytych środkach wyrazu) Tool wydawał mi się zawsze nie aż tak daleko sięgać wgłąb ludzkiej duszy...
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
alternativepop
remaster
Posty: 2206
Rejestracja: 29.11.2021, 19:00
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Post autor: alternativepop »

Crazy pisze: Takie jest właśnie i moje zdanie, i jakoś nie przekonują mnie zarzuty alternativepopa o wtórność.
OK. Często jest tak, że jak się coś najpierw usłyszy i tym czymś zachwyci to później lubi się bardziej niż pierwowzory, które słyszało się później.
Crazy pisze: Może gdzie indziej jest ta reznorowska unikalność, niż jej szukasz?
Ja właśnie tej unikalności nie słyszę. W ogóle nie kupuję, że Reznor ma jakieś wielkie zasługi w świecie industrialu. Jeśli, to właśnie takie, że przebił się ze swoją muzyką do mainstreamu i dotarł do ludzi, którzy takiej muzyki wcześniej nie słuchali. Taki popularyzator.

Ale z drugiej strony nie kwestionuję talentu Reznora. Napisał kilka naprawdę fajnych numerów. Nagrał kilka interesujących płyt. Co więcej, zrewitalizował karierę Gary Numana. Niewątpliwie coś w tym Reznorze musi być.
Crazy pisze: I jeszcze ta kwestia emocje a industrial. Piszesz:
alternativepop pisze:industrial to w założeniu muzyka maszyn. Ma być zdehumanizowana i zdeindywidualizowana
Założenie to rozumiem, ale niespecjalnie mnie taka odsłona interesuje. Gen industrialu mimo wszystko chyba rzeczywiście mam, ale gen rozumiany jako szczypta ;-)
No niewątpliwie. Tutaj trochę żartowałem, bo zauważyłem, że raczej industrial to nie Twoja muzyka :)
Crazy pisze: Uważam, że domieszka tego industrialnego genu w muzyce to świetna sprawa, dodaje muzyce niesamowitości, niepokoju, poczucia jakiegoś wyobcowania, nadaje się świetnie jako przekaźnik jakiegoś bólu artysty - jednak jeżeli ten gen istnieje tylko sam dla siebie, to jest interesującą ciekawostką soniczną i dla mnie niczym więcej.
No ale bez tego genu industrialnego samego w sobie, nie byłoby w ogóle twórczości Reznora, jaką znamy.
Crazy pisze: Reznor jednak sporo posługuje się tą zmechanizowaną soniką, idzie daleko w przetwarzanie naturalnych instrumentów, korzysta obficie z elektroniki - i jest paradoksem, a zarazem swego rodzaju miarą jego wielkości, że z tego sztucznego świata wyciąga coś niezwykle głęboko emocjonalnego, ludzkiego i osobistego.
Tak jak pisałem. Nie kupuję tego. Tak samo jak nie kupuję Boba Dylana :). Po prawdzie to akurat mam podobne zdanie do Clive Codringher co do rozwoju twórczości Reznora. Do płyty "The Fragile" to nawet można tego posłuchać. Później już jest tylko nuda, powielanie, rozwlekanie i miętolenie tych samych pomysłów.
Crazy pisze: Czasem robiło się porównania Nine Inch Nails - Tool, że oba zespoły grają muzyką taką "złą", w sensie dotykającą jakiegoś zła, brudu, czegoś bardzo niepokojącego. To prawda, i oba osiągnęły na tym polu sukces. A jednak ten niby bardziej "naturalny" (w użytych środkach wyrazu) Tool wydawał mi się zawsze nie aż tak daleko sięgać wgłąb ludzkiej duszy...
Przyznam, że fenomenu Toola również nigdy nie kupowałem, aczkolwiek nie spotkałem się z porównaniami obu zespołów. W sumie do obu grup mam podobny stosunek. Mogę czasem posłuchać, ale nie zachwycam się. Niby ta muzyka nie jest zła, niektóre utwory nawet fajne, te płyty niby dobre, ale jednak obu grup mogłoby dla mnie w ogóle nie być.
Awatar użytkownika
Leptir
box
Posty: 9404
Rejestracja: 04.09.2010, 21:27

Post autor: Leptir »

Pierwsze płyty NiN lubię - choć do pewnego stopnia zgadzam się z tezą Alternativepop z wtórnością muzyki Reznora. O tym, że słyszę w niej Depeszów już pisałem - ale ja np. w latach 80. dużo słuchałem Alien Sex Fiend i kiedy usłyszałem NiN to miałem wrażenie, że to naprawdę leży niedaleko. O Skinny Puppy (w sumie zbliżonym do Alien Sex Fiend) Alternativepop już pisał.
Ale - wtórna czy nie - to jest często dobra muzyka. Poza tym jest jeszcze jedna sfera, w której moim zdaniem Reznor jest świetny - ścieżki dźwiękowe do filmów. To co zrobił i co wybrał do np. "Zagubionej autostrady" czy "Urodzonych morderców" uważam za majstersztyk.
„You can be in paradise only when you do not know what it is like to be in paradise. As soon as you know, paradise is gone.” (John Gray)
Awatar użytkownika
MichalP
epka analogowa
Posty: 893
Rejestracja: 29.08.2016, 18:47
Lokalizacja: UK

Post autor: MichalP »

alternativepop pisze:Przyznam, że fenomenu Toola również nigdy nie kupowałem, aczkolwiek nie spotkałem się z porównaniami obu zespołów. W sumie do obu grup mam podobny stosunek. Mogę czasem posłuchać, ale nie zachwycam się. Niby ta muzyka nie jest zła, niektóre utwory nawet fajne, te płyty niby dobre, ale jednak obu grup mogłoby dla mnie w ogóle nie być.
Dlaczego znowu się z Tobą zgadzam? :roll: :wink:
...tany-tany, dyny-dyny...
Awatar użytkownika
alternativepop
remaster
Posty: 2206
Rejestracja: 29.11.2021, 19:00
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Post autor: alternativepop »

MichalP pisze: Dlaczego znowu się z Tobą zgadzam? :roll: :wink:
Tutaj potrzebna jakaś głębsza psychoanaliza ;)
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Re: Nine Inch Nails

Post autor: Crazy »

Nie dość, że okazało się, że długi tekst o The Fragile, który miałem tu tylko przekopiować, nigdy nie powstał :roll: , to w dodatku okazało się, że myliłem się, sądząc, że zrobiłem już w tym wątku monograficzne wpisy o płytach zespołu do Spirali włącznie, i że napisanie teraz o Fragile będzie logiczną kontynuacją. Widać ten zespół mąci mi potężnie w głowie i pewne rzeczy mi się tylko śnią ;-)

Będzie więc niechronologicznie.

The Fragile * * * * *, z tym że nie do końca, bo też więcej i mniej...

best song: We're In This Together
best moment: now you know, this is what if feels like... i ta niesamowita gitara w podkładzie... i powrót do dzwoniącego w głowie pianina... w The Wretched


Kiedyś miałem w lato taką luźną robotę, niby w biurze, ale byłem tam sam i niewiele się działo, obok był ogródek. Pewnego dnia miałem pracować do 14, ale że było cicho i głucho, nałożyłem słuchawki i - jeszcze na kaseciaku - odpaliłem sobie pierwszą część The Fragile. Był to jeden z najbardziej intensywnych odsłuchów w moim życiu, to była taka godzina, gdy the whole world went away; wpadłem w jakąś otchłań, chyba własnych wewnętrznych demolek, ale też dziwnych krajobrazów i barw... a kiedy muzyka się skończyła i zdjąłem słuchawki przeżyłem takie głębokie autentyczne katharsis: wyszedłem z głębokiej ciemności, a tam piękne letnie słońce, ptaki i owady szumią w tym ogródku, ciepło, wakacje... życie jest piękne! Ale czasem potrzeba to zobaczyć przez taki dramatyczny kontrast.

Płyta The Fragile jest trochę podobna do swojej wielkiej poprzedniczki, w tym że też portretuje wewnętrzne spustoszenia, używa do tego dość podobnych środków wyrazu - ale slucha się jej inaczej. Powiedziałbym mimo wszystko, że zdecydowanie ŁATWIEJ. Downward Spiral jest bardzo chropowata, momentami wręcz turpistyczna, przez to niebywale ciężka a na dodatek te spustoszenia są wstrząsające. Fragile brzmi o wiele bardziej pastelowo; tam nadal są te otwierające szeroko źrenice spiętrzenia dźwięków, nadal czuć, że jakiś krzyk wydobywa się z najciemniejszych przestrzeni duszy, ale sama muzyka jest jakby bardziej przyjazna, kompozycje bardziej melodyjne i to brzmienie nie boli aż tak... Jest tu dużo zakątków, w których z czysto estetycznego punktu widzenia jest wręcz pięknie... np. te instrumentale, jak Just Like You Imagined. Yer Blue ma rację oczywiście, nazywając tę muzykę obłąkaną - ale szukając nieistniejącego opisu płyty znalazłem tylko takie coś:
Niby Fragile i Spiral są obie straszne i depresyjne, ale na Fragile ten obraz piekła jest taki bardziej artystycznie przetworzony, wygładzony. A Downward Spiral jest wyrwany z trzewi prosto... jak ten krzyk w tytułowym utworze.
Może gdybym poznawał twórczość po kolei, uznałbym, że tutaj za bardzo się rozwodnili? Sprzedali się! ;)

Ale - ja właśnie ten album poznałem jako pierwszy. Też musiałem się z nim długo przegryzać, ale od razu wiedziałem, że choć niby nie mogę tego wysłuchać, choć gubię się w tym i czegoś nie rozumiem, to coś tam na mnie ważnego czeka, i to miałem na myśli w naszej rozmowie o długich albumach. I kiedy w końcu się zachwyciłem, to chwyciło na maksa, i potem nie tak łatwo było mi pogodzić się z tym, że Downward Spiral jest taka brudna i nieprzyjazna.

Wszystko pięknie, ale pisząc to, co piszę, myślę cały czas tylko o pierwszej płycie. To ona mnie zachwyciła, to ona mnie przeraziła i doprowadziła do katharsis, to ją bym dał pewnie do pierwszej dziesiątki dekadowego zestawienia. Nigdy nie dogadałem się z drugim krążkiem i wcale nie z powodu długości, tylko jakoś utworu w drugiej części albumu zupełnie do mnie nie trafiają. Piosenki irytują (Starfuckers, bleee, Into The Void, bleee), a instrumentale nudzą. Zdobyłem się na posłuchanie jeszcze raz na potrzeby tego wpisu, przemęczyłem się i właściwie zupełnie nie wiem, w czym tkwi różnica, ale pozostaję przy opinii.
Nie wiadomo, co z takim fantem zrobić we wszelkich zestawieniach, bo ze słuchaniem jest prosto - słuchać pierwszej raz na kilka lat i tyle :-) Na potrzeby listy trochę lubię udawać, że zapominam o drugiej części, w końcu tak właśnie na mój użytek wygląda płyta The Fragile:
zaczyna się tą somewhat damaged perkusją wychodzącą ze świetnego basu,
a kończy się, gdy I will take my place in the great below.
I tak jest idealnie. Chociaż to trochę oszukistwo, więc jednak pierwszej dziesiątki nie będzie ;-)
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
ODPOWIEDZ