https://www.youtube.com/watch?v=tc-ikJx ... yY&index=2
Wreszcie jest ! - czekaliśmy się !
- nowy, świeżuteńki koncert z przepastnych archiwów Franka - Zagreb / Ljubljana 75. Jak już wspomniałem - pobieżne zapuszczenie żurawia do set listy - może nie wywołuje szybszego bicia serca - za to wartość historyczna i dokumentalna przeogromna - wystarczy posłuchać już pierwszej zapowiedzi i pozdrowienia rozentuzjazmowanej publiczności Zappy - ".... good evening ladies and gentleman, welcome to the Mothers of Invention Yougoslavian Extravaganza....".
Wielkie wrażenie robi wyborna produkcja i mastering tych nagrań - brzmienie na żywo jedne z najlepszych jakie można sobie wyobrazić, niezwykle dynamiczne i soczyste. Lider zawsze podobnie jak Miles i Fripp ciekawie zestawiał muzyków i tasował skład - stosując pewne pozorne kontrasty, dzięki czemu sound był niebanalny ale też między muzykami musiała być stosowna chemia i adekwatne iskrzenie - inaczej nie miało to sensu a standarty Zappy były najwyższe z możliwych - wręcz nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników, dla muzyków i niestety co pokazała historia - dla samego gitarzysty. Ciekawa była sekcja - obok coraz bardziej zadomawiającego się Bozzio pojawił weteran dawnych odjazdów Mothers - Roy Estrada - grający potężnym sfuzzowanym masywnym dźwiękiem. Jego comeback był nietypowy bo szef niezwykle rzadko zapraszał do składu z powrotem kogoś kto odszedł, kogo "wywalił" lub z kim muzycznie, mentalnie i technicznie przestało mu być po drodze i kto przestał nadążać za coraz większymi wymaganiami i zaawansowaniem muzyki. Zappa jak Fripp czy Davis - starał się gdy doprowadzał do ostateczności i eksploatował jakąś formułę - za wszelką cenę chciał by kolejny album/ trasa/ skład / koncepcja stawała w silnej opozycji do poprzedniej. Tą edycję Mothers sygnowano nijako w duchu "wracamy do rock`n`rolla panowie" lub "głębiej do korzeni" - mniej było jazzu i funk fusion jak w chyba najlepszym składzie w historii z Chesterem, Fowlerem, Dukiem, Ruth - czy jeszcze wcześniejszy gdzie był Ponty, Humphrey, Bruce Fowler itd. Może sam Frank czuł podskórnie, że trudno będzie przebić tamte składy i znaleźć dorównujących im instrumentalistów. Jean Luc po latach ironicznie i trafnie diagnozował, że gdy u lidera było za wiele pierwiastków, frazowania, improwizacji jazzowej - tracił istotną publiczności - wtedy wracał rocka i wyuzdanych wygłupów - nie mógł wyprzeć faktu, że realia są okrutne, konkurencja nie śpi i działa na niwie rozrywki - on i muzycy mają rodzinny do wykarmienia i nie można odwracać plecami do widowni - trzeba im dać za co zapłacili za bilety, a że sam również lubił dobrą zabawę i zgrywę i nie brał siebie tak do końca śmiertelnie serio. A wracając do muzyki - powrót Estrady to powrót i odświeżenie dawnego repertuaru Mothers - jest całkiem spora podróż w przeszłość - Such a fool, Lonely Little Girl, Take Your Clothers of, Ugliest part of your body. Doskonale sprawdza się w nim ciemny, charyzmatyczny wokal Napoleona - ten facet jest w stanie zaśpiewać dosłownie wszystko, choć z drugiej strony mam może i subiektywne wrażenie, że w trakcie całego show - jego nazbyt spontaniczne wtręty, dopowiedzenia, komentarze, "wokalne riffy" - mogą irytować, kilka mógł sobie darować - przypomina to ścięcie się Paula i George`a w trakcie sesji Hey Jude - gdy autor był poirytowany nadmiernymi wstawkami i riffami Harrisona - "że nie musi riffować po każdym wersie". Tu podobnie - zastanawia mnie czy to był jeden z powodów odejścia Brocka i różnic między nim a Frankiem - był za silną muzyczną osobowością by wszystko robić wyłącznie na komendę - teraz ma coś od siebie dodać, teraz nie itd itd. Błyszczą jak zwykle wersje Black Napkins i Chungas Revenge pełne wybornych improwizacji i świeżych solówek muzyków - dobrym pomysłem są wspólne duety czy unisona saksofonowe Nappy`iego i Bell - szkoda, że nieco "giną" w gąszczu masy "piosenek". Rockowy cios zachowuje godny finał w postaci Muffin Man i bisy I`m the Slime i San Ber`dino. Są nieco surowe i niedopracowane przyszłych koncertowych killerów - które dopiero począwszy od trasy z jesieni 76 dopiero nabiorą właściwej mocy i wyrazu - Honey, Don`t You Want a Man Like Me czy Enema Bandit. Wokalnie jest intrygująco - zestawienie odmiennych barw głosów - jak Terry, Brock, Bell, Estrada, Lewis i sam Zappa - zachcęca by poświęcić im większą uwagę. Nie dziwi mnie, że kolejny skład starał się to na swój sposób poszerzyć i rozwijać - był mocny wysoki soulowy White, przez jakiś czas Lady Bianca ( jej głosy i Normy nie różnią się diametralnie ). Podsumowując - show warty przesłuchania, raczej dla zapalonych kolekcjonerów i "zappo-żerców" - trudno uwierzyć i warte przypomnieć, że już ponad 20 lat temu ukazał inny show z tej trasy - z Australii :
http://www.progarchives.com/album.asp?id=5493
Można pozazdrościć jugosłowiańskiej widowni - szkoda, że wtedy zabrakło determinacji i uporu by zaprosić Zappę również do Polski - można popuścić wodze fantazji jakie byłoby to epokowe i artystyczne wydarzenie - szczególnie w 75 - nasza scena rockowa czy "avant-rockowa" wyglądała jak wyglądała - obok SBB ( które w dalszym ciągu się rozkręcało ), Niemena podążającego coraz zagmatwanymi ścieżkami, bluesowego purysty Nalepy czy mimo wszystko hard-rockowej i konwencjonalnej Budki - mało było naprawdę "otwartych i odjazdowych' bandów - Zdrój Jana to inna bajka - jestem więcej niż przekonany, że show Franka w naszym kraju spowodował by może nie rewolucję czy przewrót - ale zainspirowałby wiele kapel, muzyków - pokazał jak się gra na zachodzie i jak łamie wszelkie konwencje, jak gra naprawdę na żywo przy tym świetnie bawiąc. Na pewno sprowokowanie by zerwać z estradowym, popowo-opolskim zaściankiem, zapomnieć o "big-bicie" - widownia byłaby na 200 % zachwycona - ale czy środowisko muzyczne z bardzo zacofanymi i zachowawczymi "dziennikarzami" było na coś takiego gotowe ?. Wiadomo jak przez całą dekadę 70 traktowano i opisywano chociażby bandy jazzowe grające bardziej elektrycznie i zachodnio. Nie da się zaprzeczyć, że szczęki by poopadały dosłownie wszystkim gdyby Frank zaprezentował coś takiego u nas jak w Zagrzebiu. Może dlatego nie zagrał ? - jakby są instynktownie wiedział jakie kraje omijać z daleka ?.