No to, druga "10", powiedziałbym <spektakularnie pospolita> z dwoma, może trzema wyjątkami...
20 -
Van Halen - 2 , 1979
istniejący pogląd o lekkim regresie wobec debiutu, zda się być opisem rzetelnym. Do końca nie wiem, to nie moja piaskownica, chociaż śpiewający
Lee Roth, dodaje całości broadwayowskiego glamour, co czyni płytę strawniejszą. Zaś
Eddie Van Halen, powściągliwie wszak, udowadnia, że jako gitarzysta to z nosa, nikomu nie wykapał. Jeszcze jedno, całość wydawnictwa, wywód o <porządności> zespołu Europe( tak wiem, że to następna dekada), unieważnia wielokrotnie, a ja ową < hardrockową porządność>, kontestuję, fundamentalnie;
19 -
Iggy Pop - Idiot 1977
to pierwszy z wyjątków. W naszym plebiscycie 15 miejsce, więc każdy komplement, będzie przekonywaniem przekonanych. Trochę jałowe to by było;
18 -
Lynyrd Skynyrd - Second Helping 1974
nie wiem czy to na jakąkolwiek listę, nawet jeśli otwarciem jest
Sweet Home Alabama, bo dalej to southern jest bez polotu, większego. Za to sam zespół we wkładce wygląda stylowo( kapelusze, krowięce łańcuchy), tyle że to mimikra, a tym epitetem będzie można potraktować ze trzy kolejne przypadki;
17 -
ZZ Top - Degüello 1979
początek drogi w otchłań plastikowych brzmień, syntetycznej perkusji, czyli ku
Eliminatorowi, płycie o profetycznym tytule, w pewnym sensie. Tu jeszcze kwalifikacje nieograniczone do dobrej prezencji, ale już zaniedbywanie wartości bazowej, owszem. Pytanie: dlaczego to w drugiej dziesiątce i w ogóle na liście, pozostanie bez odpowiedzi;
16 -
Faces - A Nod's As Good As A Wink...To A Blind Horse 1971
zanim
Rod Stewart, rzucił się w resztę swojej oszałamiającej kariery... rozwijał się w
Faces wokalnie, komercyjnie i w specjalności, chyba przydatnej, dup-cyngiel... (przy okazji, niedawno niektórzy z nas, <opłakiwali> aktora
Jana Nowickiego, kiedy ten pan w rzeczonej specjalności, znacząco poprzesuwał granice, a sarkazmem tonował znaczenie tych przesunięć, więc... ciszej nad tą trumną

). Są dwa poglądy na temat dorobku
Faces, jeden mówiący o wzlocie artystycznym z każdym kolejnym wydawnictwem a drugi wręcz odwrotnie...
Za każdym razem, jednak to jest nijakie, jak strój agenta ubezpieczeniowego. W sugestię, że źródłem estetycznej wrażliwości jest pub -rock, trudno uwierzyć... za takie granie, kuflem w czerep

Ale przyznać wypada, iż składowe zupełnie dobre referencje mają: Rzeczony
Stewart, Ron Wood, Ronnie Lane no i ten rockowy image - bez pudła;
15 -
Buzzcocks – Singles Going Steady 1979
kompilacja zawierająca singlowe rzeczy, niedostępne na pełnowymiarowych wydawnictwach, jeśli pamiętać, że
Buzzcocks, to twór skoncentrowany na singlach, to kiks, wypadałoby uznać. Tyle, że to jest jak jedzenie od McDonalda - wiesz co dostaniesz;
14 -
Genesis - a Trick Of The Tail 1976
ta płyta ma tu oddanych sympatyków, czego zbytnio nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć. Sam wybrałbym którąś z płyt z udziałem
Gabriela... ale to może być ta sytuacja, jak w dworcowej toalecie w Słupsku, gdzie tłustym drukiem zamieszczono informację o opłacie za korzystanie: Panowie szczodrze obdarzeni 3zł, pozostali 2 zł

. Zgadnijcie, ile uiściłem

;
13 -
Alice Cooper - Killer 1971
krążek z czasów kiedy to była, jeszcze, nazwa zespołu. To był pierwszy kontakt z płytą oprawioną w stonowaną okładkę, biorąc pod uwagę nadchodzące standardy. Znajomość z tym materiałem jest, być może, koniecznością w zrozumieniu fenomenu jakim jest byt artystyczny
Alice Cooper. Zasiadając przed głośnikami, myślałem iż to będzie jak siedzenie z dwoma nagimi facetami w saunie - krępujące

. Nic podobnego a jak napiszę, że gdzieś tam usłyszałem, intuicyjnie,
Cave'a i
The Doors, że smyczki użyte zmyślnie, to nie stając się potencjalnym nabywcą dokonań by
Alice Cooper, karcę się za stereotyp zbudowany w oparciu o pomalowaną mordę na okładkach. Za to nikogo nie będę przekonywał o pozycjonowaniu tego na miejscu 13 (sic!);
12 -
Kate Bush - the Kick Inside 1978
"moja" p.
Bush, zaczyna się od
Never Forever i trwa, tymczasem. Dla mnie debiut i kolejna to zbyt "normalne" płyty, relatywnie dla Niej. Trochę drażni ten młodzieńczy, bezapelacyjnie, tembr głosu, choć kompozytorska biegłość, ową młodzieńczość unieważnia (Jej decyzyjność w studiu, zdaje się, niepodważalna). No i niech będzie to ten wyjątek kolejny. Jednak trzy te wyjątki, bo...;
11 -
Television -Marquee Moon 1977
swoisty fenomen lat 70-tych. Płyta bardzo ważna dla dekady, a nie ma ostrych krawędzi. Trochę jak w latach 80-tych debiut
The Stone Roses. Ten, niemal 10-minutowy tytułowy, ustawia całość ortodoksyjnie wobec trendu ówczesnego. Szczypta psychodeliczności by
VU pożeniona z Nową Falą i wydawało się, że ten związek miał przyszłość... nie miał, ale "zdrady" wniosły, chyba, znacznie ciekawsze dewiacje i dekonstrukcje;
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami