Wojtek Gogolewski

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3782
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Wojtek Gogolewski

Post autor: Inkwizytor »

https://scontent.fktw1-1.fna.fbcdn.net/ ... e=6398F4BF


https://scontent.fktw1-1.fna.fbcdn.net/ ... e=6399C109




Za kilka miesięcy solenizant, wyśmienity muzyk, pianista, kompozytor, aranżer, pedagog, producent - można tak długo - będzie obchodził równe 70 urodziny. Z tej okazji warto przypomnieć jego chyba niedoceniony, dziś zgoła skandalicznie zapomniany pierwszy solowy album - "Pełny Spokój". Nagrany wedle informacji na kartonowej obwolucie - w grudniu 85 r. korzystając nie po raz pierwszy z gościnności studia rozgłośni Radia Opole. Nagrał płytę, która mimo upływu lat nadal czaruje pięknymi kompozycjami. Podobnie jak Ryszard Sygitowicz - pokazał pełne spectrum możliwości łączenia przeróżnych brzmień gitarowych - tak samo Gogolewski nagrywając w sumie mini recital na akustyczny fortepian okraszając i inkrustując w odpowiednich momentach przebogatą paletą Yamahy DX7 - udowodnił co zdolny pełny fantazji, wrażliwości i odwagi dobry muzyk i kompozytor potrafi zrobić w obrębie raptem kilku minut poświęconych każdej kompozycji - tworząc jakby galerię obrazków godnych Musorgskiego. Wojtek zgodnie z entuzjastycznymi recenzjami i fachowymi opiniami krytyków i miłośników tej płyty połączył nad wyraz zgrabnie przeróżne skrajne tradycje muzykowania, wrażliwości - jak neoromantyzm, podejście, smak i "touch" Pat Metheny Group z nieodżałowanym Lyle Maysem na czele, tradycją naszych największych krajowych kompozytorów, którym bliskie były fascynacje i wpływy ludowe - Chopin, Szymanowski, Moniuszko plus może w nie do końca uświadomiony sposób korespondował i na nasz polski skromny stosunkowo jeśli weźmiemy małą ilość lub wręcz jej "brak" albumów zagranych na fortepian solo - przeszczepić i rozmiłować na nowo fanów w brzmieniu pianina - co np bodajże od 85 z niezwykłym powodzeniem za Oceanem w USA czynił nota bene równolatek - święcący nieprawdopodobne triumfy artystyczne i komercyjne - David Benoit - począwszy od krążka This Side Up poprzez Freedom After Midnight. Słuchając nad wyraz "swojskiego" Pełnego Spokoju - można śmiało popuścić wodze wyobraźni - jak zabrzmiałby ten album w odpowiednim lepszym technicznie studio, na miarę talentu muzyka przy wsparciu cudownych producentów na miarę Benoita - czyli Dave Grusinie i Larry Rosenie. Zachodzi jednak pytanie - czy nie odbyłoby się to kosztem autentyczności muzyki Gogolewskiego i przejście na stronę muzyki "być może zbytnio skomercjalizowanej" ? - kojarzącej ze "zdradą jazzu" w stylu Kenny G ?. Wracając do muzyki - każdy utwór silnie przykuwa uwagę, może w trakcie pierwszego przesłuchania płyta nie zachwyca - znacznie zyskuje w trakcie kolejnych, jeśli da jej się szansę - zostaje z człowiekiem na zawsze. Sama nieco enigmatyczna okładka w duchu najlepszych dokonań firmy Hipnogis zapowiada wcale nie bagatelne dzieło. Gogolewski w kilku minutach tworzy stosowne napięcie, narrację, buduje łuki, opowiada konkretną historię, ma kilka taktów i chorusów by zademonstrować swoje umiejętności improwizatora - podobnie jak Herbie Nichols prowadzić badania jakimi nowymi melodiami można dany szkielet harmoniczny nasycić, wrócić do głównego motywu plus niczym Fats Waller - nie zapomnieć o stosownym mocnym, męskim, siłowym, orkiestrowym akompaniamencie - na to stać nielicznych. Ze wszystkich w/ wyzwań lider wychodzi zwycięsko. Można w przekroju całego krążka silnie ( ale po co ? ) polemizować - ile jest "jazzu w jazzie" ? - czy to nadal co serwuje w sposób niezwykle "wykwintny" - prawie jak w restauracji starającej o następną gwiazdkę Michelina - całość chodzi o doznania, a konsekwencja i rutyna zabija muzykę - czy to "jazz" czy "easy listening" ? - podobnie jak u muzyka z pewnością będącego inspiracją - czyli Keitha Jarretta, mnóstwo jest "folkowego" podejścia, choć w odróżnieniu do tego ostatniego - Wojtek nie jest zakochany w sobie, nie tworzy ody do miłości własnego jestestwa, jest skromny, pełny zgoła chrześcijańskiej pokory, improwizacje nie są przegadane, nie są retoryczne, bez przesadnego "dydaktyzmu", bez kabotyńskich pretensjonalnych wtrętów i gestów - On nie potrzebuje kilkudziesięciu minut by wyrazić co czuje i co może czuć zachwycony muzycznymi obrazkami słuchacz. W tych miniaturkach odbija obok w/w Nicholsa cieniujący Ahmad Jamal - jak mało kto czarujący subtelnościami, w paru momentach kłania Bobby Timmons czy Monk - szczególnie w żartobliwych i uciesznych zmyłkowych przejściach. Ukłonów w stronę Billa Evansa - zwanego "Chopinem Jazzu" nie ma sensu wspominać. Pierwsza strona wydaje bardziej przystępna i "rozrywkowa" - otwierający pogodny "Tylko Powiedz Tak", nasycony lekko gawędziarskim tonem i przesłaniem, mocno "chopinowsko-moniuszkowski" z aromatem "wierzb płaczących" i słowiańskiej duszy - "Dwa Serduszka Cztery Oczy", rodem z filmów w rodzaju Tootsie - "Właśnie Dzwonię Bo Mam Dzwonek" - sposób dobierania dźwięków, artykulacja na fortepianie lidera i niezwykła pogoda ducha i zwiewne poczucie humoru od razu przywodzą na myśl niezrównane rysunki Zbigniewa Lengrena, nieco Monkowski Czwarty Kwartet - dla wyrobionych słuchaczy kojarzący z projektami Corei z początku lat 80, najpiękniejszy znów rodem z muzyki filmowej - romantyczny "Mam Dom Pod Księżycem" - subtelnie dozowane barwy syntezatorowe Yamahy tworzą rozmarzony klimat całości - kto wie czy to nie jeden z najlepszych utworów na albumie. Na pewno na równi z można tak napisać - "przebojem" Gogolewskiego - niekiedy granego na bis w trakcie solowych recitali - otwierającego stronę B - Dwie Dramatyczne Sikorki. Niezwykle chwytliwy, niesforny, filuterny, gdyby pojawił jakimś cudem Pat ze swoją gitarą - mielibyśmy jak nic - PMG - a nie jest to żaden zarzut tylko wyraz zachwytu nad wszechstronnością lidera - a i tak w trakcie Sikorek wkrada znów chopinowsko-moniuszkowski-szymanowski feeeling silnie nacechowany "ludowością". Tytułowy to swoisty "lament" i nieśpiesznie snująca impresja. Wsparty syntezatorową ciepłą poduszką Płaczki niosą optymistyczne przesłanie rodem z upalnego rozkosznego lata i muzyki filmowej sygnowanej chociażby przez Dave`a Grusina. Piękny album o wielu obliczach. Niestety nadal niedostępny na CD. Pomijany nawet w fachowej literaturze - bywa że zbywany czy lekceważony. W doskonałym opracowaniu Brodackiego o polskim jazzie jest kilka ciepłych słów - nic więcej. Warto poznać tym bardziej, że w stosunku do przepastnej galaktyki, wszechoceanów wydawnictw ze stanów - solowych albumów na fortepian - u nas takich krążków na niwie szeroko pojętego "jazzu" czy "jazzu-nowoczesnego" dotkliwie brakuje a "Pełny Spokój" Gogolewskiego nadal lśni jak diament, niewiele się zestarzał, oferuje muzykę nad wyraz dojrzałą, otwartą, przystępną, frapującą do której chce się wracać i wnikliwie analizować.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3782
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Wojtek Gogolewski

Post autor: Inkwizytor »

https://www.discogs.com/release/1735549 ... iu-Zbójach


https://i.discogs.com/xxrgJlYLCvMQVunPb ... qcGVn.jpeg


https://i.discogs.com/4A5RUOL1-v781_Z-h ... qcGVn.jpeg


Płyta obchodząca w tym roku 35 lecie - w dalszym ciągu niedostępna i nieosiągalna na CD co uważam za spore przeoczenie by nie powiedzieć - "skandal". Znamienne, iż nawet wśród ludzi mieniących się koneserami, kolekcjonerami, znawcami polskiego i światowego jazzu - krążek jest mało znany i często gdy pytam o niego pojawia udawana dezorientacja czy błyskawiczna chęć by zmienić temat. Koncertowa "Niedokończona Bajka o Siedmiu Zbójach" - to dowód i ciąg dalszy naszej krajowej przywary, iż "cudze chwalicie a swego nie znacie" - żyjąc już na tym łez padole bez mała 40 lat - doświadczyłem tego wiele razy - gdy stykam się z rzekomo "wytrawnymi koneserami" sztuki i form muzyki "wyższej" - gdy przypadkiem i nieśmiało zagadnę i krajowych twórców - pojawia popłoch na twarzy, poczucie niczym nieuzasadnionej pseudo wyższości i skaza na fałszywej fasadzie nadmuchanej dumy, kreowania wizerunku "dziennikarza muzycznego" - by przytoczyć casus solowych dokonań Krzyśka Ścierańskiego czy śp. Jarka Śmietany.



Nadszedł najwyższy czas by oddać wyższość solowym recitalom i dokonaniom czołowego pianisty jazzu i to szeroko pojętego - Wojtka Gogolewskiego. Dajmy może sobie spokój ze ścieżkami muzycznymi do dobranocek i zajmijmy poważną twórczością. A może obecni czołowi wydawcy w ten sposób odreagowują swoje prywatne wojenki i to przegrane i frustracje - gdyż mistrzowie zwyczajnie i po ludzku nie traktują ICH poważnie i nie chcą z nimi rozmawiać i ujawniać "prostaczkom" tajników i kuchni swojego warsztatu i tajemnicy sukcesu ?. Ktoś powiedział - że "dziennikarz muzyczny" nie da odpowiedzi na dręczące pytania i u niego próżno szukać odpowiedzi na "PRAWDZIWE" dręczące Cię pytania - szukasz odpowiedzi - słuchaj i szukaj samemu. Nie inaczej jest w przypadku w/w koncertowego krążka live.



Krążą opinie - że "Niedokończona Ballada...." - jest dla Gogolewskiego tym czym Koln Concert dla Keitha Jarretta - pięknie i zgrabnie to brzmi ale jest pewnym uproszczeniem.... ale nie aż tak odległym od muzycznej prawdy. W wybitnych recenzjach w branżowych / fachowych pismach - które mogłem wertować dzięki uprzejmości mojego ojca Audio / Hi-Fi - przy okazji przekrojowych boxów Complete Impulse Johna Coltrane`a czy Billa Evansa - redaktorzy wskazywali .... iż .... "... słuchanie ich improwizacji to nie jedzenie bułki z masłem....". To samo uderza w przypadku partii solowych Gogolewskiego na Zbójach. Sam tytuł nieco przewrotny, zaczepny - sugeruje ludową mądrością rozpowszechnioną wśród muzyków - co to oznacza - Grać o "Siedmiu Zbójach" czy za przeproszeniem - ".. pieprzyć o Siedmiu Zbójach...." ?. Czy ktoś naprawdę "GRA" ? czy tylko udaje ?. Czy wciąga słuchaczy w swój świat - czy tylko PRZYNUDZA i ZANUDZA ?. Muzycy jazzowi z w/w Keithem Jarrettem rozróżniają się na osobników - którym się tylko pozornie WYDAJE iż mają znakomite wyborne pomysły na kompozycje i TYCH - którzy je w oczach i oczach odbiorców w istocie mają. Wojtek należy do tej drugiej kategorii - skromnej, świadomej swojego talentu i włożonej pracy. Nie zanudza, świadomy celu do którego zmierza - nie potrzebuje pół godziny, godziny, dwóch godzin by doprowadzić do muzycznego orgazmu i kulminacji. Bez dydaktyzmu, pouczania - on maluje obrazki, kreśli łuki z pełną satysfakcją - w raptem paru skromnych minutach - kilka fraz, rozwinięcie, wyciszenie na raptem paru sekundach - daje oddech, by potem w kolejnych kilku sekundach poimprowizować, doprowadzić do kulminacji i powrócić do głównego motywu.
Niedokończona Ballada to w prostej linii kontynuacja i odważne rozwinięcie pomysłów i koncepcji rozpoczętych na "Pełny Spokój" - jak to w przypadku spotkania intymnego muzyka ze słuchaczami - nabiera odwagi, nie unika ryzyka, nie kalkuluje - prezentuje pełne spectrum swoich inspiracji, umiejętnością licząc iż słuchacze za nim wiernie i ufnie podążą.



Wracając do aluzji do Jarretta - nie wiem na ile akustyczny fortepian na Zamku Książąt Pomorskich był dobry - jak w przypadku nagrań koncertu Keitha w Kolonii 😉 .... ale chyba muzyk mógł mu na tyle zaufać by wyrazić pełnię swych ideii. Pianista bardziej niż na krążku "Pełny Spokój" rozwinął dalej swe pomysły - możemy podziwiać jego kunszt, temperament, doskonałość warsztatu, niczym u Chopina i Evansa operowanie pedałem by modułować, podkreślać dźwięk, dodać głębi, słowiańskiej "Duszy" - na marginesie nigdy jak dotąd nie rozwiązałem osobiście tego dylematu - gdzie zaczyna rzeczywisty ten walor, gdzie bywa nadużywany, gdzie to tylko ściema, gdzie zmyłka, by oszukać czytelników i dodać sobie argumentów gdy nie ma doprawdy o czym pisać a na "duszę słowiańską" każdy z pewnością się nabierze... U Gogolewskiego - w wielu kompozycjach jest wiele "słowiańskiej duszy" - tych "chopinowskich wierz pochylonych i łkających" - sporo łąk, pól, jezior, itd itd. Wiele jest fraz i rozwiązań amerykańskiego jazzu i niekiedy paradoksalnie brzmiącego - "akustycznego jazzu" - vel Chick Corea ze studyjnym i akustycznym Acoustic Bandem, Corea z jego werwą i temperamentem z czasów My Spanish Heart czy Romantic Warrior, mamy frazy z najlepszych dokonań pianistów - Dave Grusin, Don Grusin, mojej osobistej miłości Davida Benoita, śp. nieodżałowanego Lyle`a Maysa ( otwierająca Ballada - to nic innego jak jego wkład w pierwszy przebój PMG - Phase Dance - te przekładańce akordowe ) , mniej znanego Phila Markowitza, Barnaby Fincha, Neila Larsena.



Płyta nie nudzi ani przez chwilę. Co nigdy nie było regułą w przypadku solowych koncertowych recitali czy gitarzystów lub pianistów. Gogolewski potrafi przykuć uwagę i wspaniale rozpina siatki by muzyka balansowała luźno między kategoriami - jest jazz, muzyka filmowa - Wojtek jest filmowy, wizualny i mocno dekoracyjny - każdy może zawiesić do tych dźwięków swój własny "obrazek". Nie popisuje bezmyślnie techniką - są momenty - że jego atak może kojarzyć z w/w Jarrettem - może na zasadzie pastiszu czy puszczenia oczka - że "potrafi".
Poosiadam ten album od kilkunastu lat - z nieprzebranych zasobów biblioteki miejskiej z działu "audio-video" i zgrałem dzięki technicznym talentom ojca - któremu niezmiennie dedykuję krążek.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3782
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Wojtek Gogolewski

Post autor: Inkwizytor »

https://www.youtube.com/watch?v=pw5iL-t ... QBfQL_jfpM


Kontynuując rozmaite odmiany i odsłony przejawów niepospolitego talentu, wrażliwości, geniuszu i wszechstronności pianisty Wojtka. Chyba zapomniana płyta i to rozkosznie cudowna - trudno uwierzyć, iż już sprzed równo dekady - z 2012 - trudno się w niej nie zakochać podobnie jak w stylowej "wystylizowanej" jesiennej "damy" z okładki - jak mawiał pan z kabaretu Chrabi - "... można się zakochać, to jest możliwe, to jest możliwe proszę państwa, my nie wiemy co nas w niej zauroczyło, lub może bardziej właściwym słowem jest ODURZYŁO.....". :D

https://www.youtube.com/watch?v=LUBQiRtOq00

Idąc dalej tym tropem chce się zacytować również puentę całości również przy okazji może aż nazbyt "atrakcyjnej" okładki płyty Feelings Krzysi Górniak ( choć nazwisko kojarzy z inną Panią, która wedle własnych wierzeń dzięki reinkarnacji żyje już kilka tysięcy lat i nadal walczy z kosmitami ) - że "... Panowie, nie bójmy się inwestować w kobiety, kimkolwiek one są, one są tego warte, one potrafią się odwdzięczyć...." :D


A wracając do muzyki - Jak Krzysia i Wojtek do siebie pasują - idealne partnerstwo - krąży obiegowa i skrajnie uproszczona opinia - że dzięki obecnosci Gogolewskiego całość nabrała mocniej niż kiedykolwiek wcześniej i później silnie i stricte jazzowego charakteru i to chyba najbardziej "jazzowa" płyta Krzysi - ładnie to brzmi ale za tym kryje dużo dużo więcej. Niestety na naszym krajowym grajdołku wrzucono pochopnie krążek do przegródki "smooth jazz cafe" i generalnie "rzecz dla bab" i odfajkowano. Moim zdaniem rzadko który krajowy muzyk a tym bardziej kobieta - choć Panowie - gwarantuję - że jeśli zaufacie płycie, dacie się ponieść to bardzo szybko zapomnicie kto gra i czy nosi spodnie czy nie - potrafił z powodzeniem pomijając projekt Sounds and Colours Śmietany czy Ścierańskiego - nawiązać do najlepszych amerykańskich wzorców - do stylistyki bardziej akustycznego ECM`owego Pata Metheny, genialnego nie mniej czułego w opuszkach palców Lee Ritenoura - Krzysia z ujmującym uśmiechem wskazuje na "wrodzoną kobiecą dłoń" i pieszczotliwość - tego dźwięku, soundu i feelingu całości - na pytania skąd to się bierze. Kłania zespół złożony z super asów studia i niezliczonych koncertów - Fourplay - znów Ritenour, Mason, James i East. Mało kto w Polsce potrafił również nawiązać i rozwinąć pomysły na niezwykłej ale również przez ignorantów zapomnianej płycie - Waiting For Spring - gdzie liderowi Davidowi Benoit partnerowała obok mistrzowskiej sekcji - Erskine / Patitucci - bajeczna i również u nas słabo znana gitarzystka - Emily Remler - zachęcam by sięgnąć po ten w sumie może i trudno dostępny album - w necie krążą całkiem sensownie brzmiące kopie - czerpiące pełnymi garściami od Evansa, Montgomery`ego, Burrella. Gogolewski dostarczył - aż trzy z dziewięciu kompozycji składających na album - mozaikowy - na początku kojarzący ze współczesnymi projektami fusion Flying Words - by po chwili przejść w klasyczne jazzujące pełne cieniowania i pieszczot granie a la PMG i Fourplay a potem w mikro elektroniczną impresję z syntezatorową solówką Wojtka pełną niedomówień - aż żal, że nie zaserwował ich więcej. Jego są Invisible Feelings - ciut folkowe - kłania śp. Mays i Jarrett i przywołujące współpracę Pata i Gary Burtona - Running Thoughts. Krzysia niezwykle ciepło wypowiada się o tym albumie - ile zawdzięcza produkcji nieodżałowanego śp. Winicjusza Chrósta - realizacji w jego znakomitym studio w Sulejówku i faktu, że zakochała bez pamięci w gitarze, którą od niego kupiła - mowa i Gibsonie 175D - a którą z kolei Winicjusz odkupił od śp. Nalepy - to się dopiero nazywa "sztafeta pokoleń" i przekazywania "św. ognia" dalej i dalej. Mnóstwo momentów obok najlepszych aranży PMG przypomina np płyty Dave`a Grsuina czy Lee Ritenoura w wydaniu silniej jazzowym - że nadal nie zagubił swoich korzeni z przepięknym albumem Stolen Moments na czele - również gorąco polecam ten krążek. W przekroju całego albumu Gogolewski zagrał wspaniale - okraszając i inkrustując kompozycje i aranże swoimi arcy barwnymi partiami fortepianu - znów udowadniając jakim bogatym spectrum brzmień i palet odcieni dysponuje - słuchanie go i śledzenie to nie jedzenie chleba z masłem - jeśli sięga po syntezatory - to by przyprawić i udekorować subtelnie tu i tam - prawie jak śp. Mays - pięknie brzmi w rodem z Secret Story - Talking Rain czy dzięki reverb i delay ale ze smakiem - Sailing Wind - nawiązanie i aluzja do innej wielkiej pasji liderki - żeglarstwu - lata temu zrobiła wszelkie uprawienia i patenty żeglarskie, bosmańskie i uwielbia regaty i jachty. Urokliwie dzięki niepozornym i nieśmiałym wokalizom brzmi Walking in Your Dreams. Pewnym ukłonem dla innego krajowego mistrza śp. Jarka Śmietany - jest mocno trącący jego stylem i "skradajacą" się melodią budowaną na charakterystycznych dźwiękowych schodkach, kadencjach i akordach - szarpany - Summer Travel.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3782
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Wojtek Gogolewski

Post autor: Inkwizytor »

W komentarzu do wydawnictwa Kwartetu Wojtka Gogolewskiego Skok No.8 - na marginesie - znakomitego - nie będzie przesady gdy określę go mianem "great lost polish jazz album" - i nie będę wcale odosobniony w tej opinii - kolejny triumfalny pochód fanów, miłośników, dobrego starego grania, oddanych sprawie bez reszty zanudzających i "terroryzujących" wydawców od bez mała 20 lat - pojawiła ciekawa choć wielce "kontrowersyjna" cytowana dawna wypowiedź bodajże z 77 z pisma "Jazz" - wywiad dla Wiesława Królikowskiego. Pianista krytycznie odnosi do ówczesnej sceny muzyczne, do konkurencji, młodych dopiero raczkujących i kiełkujących zespołów - jakby zapomniał w ogóle z jakiego kraju czy bloku wschodniego pochodzi - a nasze zapóźnienia względem zachodu - nawet nie samych Stanów - były koszmarne - śmiało można je było liczyć w ok 25 lat jak nie lepiej - wypowiada słynne słowa - że brakuje mu zespołów i muzyków, którzy podobnie jak ON przeszli kolejne etapy jazzu - grania "po kolei", najpierw dixie, potem swing czy nowy orlean, potem długo be-bop, modern, może cool ciut free by potem przejść do form współczesnych, elektrycznych, eklektycznych, funky, fusion itd itd. Osobliwe zdanie w ustach ówcześnie skądinąd bardzo młodego muzyka - niespełna 24/ 23 letniego - pachniało to snobizmem, sofizmem czy scholastyką - choć nie było błędne czy fałszywe w swoich założeniach. Od lat na łamach choćby Jazz Forum - mnóstwa książek i opracowań - zadawano pytania - "uczyć jazzu czy nie uczyć" ? - czy "da się w ogóle uczyć jazzu" ? - i kto / jaki typ muzyka / artysty wyjdzie po takich szkołach i takiej "edukacji od podstaw" ?. Pojawiały się również słuszne krytyczne opinie - że "akademie nie wypuszczają autentycznych swingujących jazzmanów" - i "akademicko jazzu uczyć się nie da" - i "żaden nowy Satchmo nie objawi po szkołach i uniwersytetach" że o Parkerze nie wspomnę. Ciekawie o tym mówił choćby Możdżer - że dawniej uprawiali z Tymonem "radosną twórczość i na czuje grali przeważnie straszne bzdury, potem gdy doszła ŚWIADOMOŚĆ - było już lepiej". Pat w swoim muzycznym / scenicznym Credo też podsuwał ciekawą myśl i trafiał w sedno - że muzyk występujący na scenie może myśleć jakich skal użyć, jakich akordów zastępczych, zmiennych tonacji i egzotycznych harmonii - ale to wszystko guzik interesuje dziewczynę w trzecim rzędzie - ona chce być oczarowana, porwana muzyką, odlecieć w inny świat - którego istnienia nawet się nie domyślała - to jest prawdziwy test umiejętności muzyka i siła jego kompozycji - a nie czy grał modern w młodości, zna wszystkie standardy i przeszedł kurs historii jazzu. Gogolewski nieco się zagalopował gdy zawyrokował - że można ufać takim asom jak Hancock - gra funku ale można sięgnąć po wcześniejsze sprzed dekady nagrania gdy grał czysty autentyczny jazz - a młodym, którzy zaczynają od fusion, ósmawek, ostinato, elektryki - ufać nie można - niby pięknie ale co to znaczy "nie można ufać" lub "można ufać" ? - to widownia jest sędzią, oni chodzą na koncerty i kupują płyty - coś ich porwie, oczaruje, przekona, zachęci by znów sięgnąć po album - poszerzyć swój prywatny kanon lub nie. Podejrzewam, że ta niby "mądralińska" dawna wypowiedź to też element młodzieńczej buty, arogancji i pochopnie wydawanych sądów i to w czasach gdy jazz jako muzyka "powszechna", estradowa - COŚ jeszcze znaczył - nie ma co porównywać do obecnej sytuacji. Nawet sam buntownik Tymon niedawno w wywiadach też "wydał wyrok" - że dla niego i dla jego generacji - granie koncertów dla coraz bardziej wykruszającej się maleńkiej grupki wymagających fanów coraz bardziej traci sens i wydaje być "folgowaniem swoim kaprysom" - niczym więcej.


Wracając do w/w wypowiedzi i zagadnienia obowiązkowej edukacji od podstaw z historii jazzu - to bynajmniej nie zaszkodzi, w przypadku Berkley - też mawiano - że musisz znać te dawne zasady by potem je ZŁAMAĆ - przemówić własnym językiem i wiedzieć JAKIE ZASADY ŁAMAĆ. Niestety co dziś powszechnie obserwujemy - uczelnia przekaże wiedzę, podstawy - ale nie nauczy osobowości, własnego stylu, rzadkiego daru pisania ciekawych i wciągających kompozycji - jak w przypadku daru komediowego - z tym się rodzisz - masz to albo nie. Wracając do urokliwej i bez wątpienia uzdolnionej gitarzystki Krzysi Górniak - o jej wrażliwości, przekazywanym cieple i czułej artykulacji - można się rozpływać w zachwytach - lecz niekiedy czuje się, że kompozycjom przydałoby się więcej "zakrętasów", jakiegoś nieoczywistego spojrzenia, zaskakujących zwrotów - fakt - kombinowanie dla samego komplikowania nie zawsze daje zadowalające rezultaty. Ktokolwiek przeszedł nawet podstawową edukację muzyczną - wie i pamięta coś z zajęć kształcenia słuchu, rytmiki, potem kompozycji czy aranżacji - pierwotnie moi belfrzy też zadawali nam trudne wyzwanie - podawali kilka pierwszych taktów czy fragment melodii i kazali nam to rozwinąć dalej - jak według nas mogło i powinno to dalej pójść - niestety natura ludzka ma jak i umysł - to szukania nad wyraz oczywistych rozwiązań - nieliczni potrafią wyskoczyć z takim pomysłem, że nikt inny by na to nie wpadł - stąd wielkie i genialne spółki kompozytorskie - chociażby Lennon/McCartney - ten drugi cenił - że John potrafił dodać zawsze coś ostrego, dopieprzyć jego pomysły i odwrotnie - Paul łagodził kanty i uwodził / ukołysał słuchaczy - Duke potrafił zadzwonić w środku nocy do Strayhorna - że ma taki kawałek w takiej tonacji i po kilkunastu taktach utknął w martwym punkcie - a ten telepatycznie już wyczuwał w czym rzecz i z marszu coś dodawał od siebie. Duet Metheny Mays - również pisali niezależnie by potem skonfrontować swoje pomysły i kompozycje i dochodziło do takiej fuzji, osmozy, przenikania pomysłów - że potem na koniec procesu nie potrafili wskazać który napisał dany takt czy motyw a który kolejny. Krzysi ( i nie tylko jej ) przydałby się taki partner który doskonale czując jej muzykę i intencję - popchnąłby ją w nieoczekiwanym kierunku - bo melodie, kompozycje choć urokliwe - często zdają się być takie zbyt oczywiste i że można zrobić z nich o wiele więcej. Ciekawe czy rozważała by wspólnie pisać z Gogolewskim - mogło to dać ciekawe rezultaty i szkoda, że ta współpraca na Feelings nie została dalej rozwinięta.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Awatar użytkownika
Inkwizytor
japońska edycja z bonusami
Posty: 3782
Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus

Re: Wojtek Gogolewski

Post autor: Inkwizytor »

Uwielbiam jak pewne dzieła sztuki, przejawy artyzmu nawiązują czy zachęcają by sięgnąć po inne - pozornie odległe.

https://www.youtube.com/watch?v=YTdMUVD4hmQ

Projekt Krzysi Górniak i Gogolewskiego - niekiedy przywołuje dalekie echa ślicznego i niemożliwie romantycznego projektu Meoli - Orange and Blue. Nie wiem na ile wynika to z ogrania, wykształcenia i wcześniejszych przebytych ścieżek - ale gdy posłuchać bardziej skomplikowanych, karkołomnych i jazzujących przejść na Orange and Blue - współpraca na linii Meoli i genialnego pianisty z Argentyny - Mario Parmisano - może być tropem dla zrozumienia Feelings Krzysi i równie cudownej i rozerotyzowanej gry na fortepianie Gogolewskiego - a syntezatory podobnie jak w przypadku Parmisano - są taką "przyprawą", "sosikiem", okrasą ( a to już się źle kojarzy ), omastą ( a to już lepiej ) - ogólnego wrażenia - jak sprawić - by pozornie staromodny, staroświecki i zgoła "nie sexy" dobry poczciwy fortepian bez "podpórek" zabrzmiał przestrzenie, nowocześnie, niekiedy klimatycznie, atmosferycznie, ambientowo - zachęcam wszystkich by solidnie przesłuchać Feelings z punktu widzenia Gogolewskiego. A przy okazji przypomnieć projekt Orange and Blue Meoli - szkoda, że tak mało bootlegów krąży z tej trasy - Bogu dzięki jest zgrany z VHS`iaka show. Zadziwiające jak wiele punktów stycznych jest między tak "oddalonymi" od siebie pianistami jak Mario i Wojtek.

https://www.youtube.com/watch?v=3AyzRfHUoVI


Swoją drogą szkoda, że takich projektów na naszej krajowej scenie jazzowej szeroko pojętej nie było więcej. Od końca lat 80 - Gogolewski generalnie rezydował i urzędował w Niemczech. Podobnie jak wielu wybitnych aktorów z Fronczewskim i śp. Kamińskim na czele - nie wydaje mi się, iż taki talent i człowiek obdarzony unikatowym fortepianowym smakiem jak Wojtek - zostali odpowiednio wykorzystani.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
ODPOWIEDZ