Crazy 1 marca dwa lata temu pisze: ↑01.03.2021, 16:32
ustaliliśmy z moim synem (lat 8 ), że jak przyjadą do Polski na koncert, to go wezmę. GAMMA KNIFE!
I stało się.
Koncert K.G.L.W. w Progresji 11 marca 2023 to będzie dla mnie rzecz do zapamiętania. Dla mnie - i mam nadzieję dla mojego 10-letniego już syna, który wcześniej doświadczenia koncertu klubowego w żadnym razie nie miał. Ze względu na charakter wyprawy moje przeżywanie tego wydarzenia też było nietypowe: powiedzmy, że mniej muzyczne, a bardziej rodzinno-przygodowe. Ale że to forum muzyczne, spróbuję jednak podsumować ten występ czysto muzycznie.
Pierwsza sprawa: zupełnie unikalną rzeczą jest to, co ci goście wyprawiają z setlistami i że naprawdę KAŻDY koncert na trasie jest inny, że nawet z rzadka powtarzane utwory pojawiają się w innych miejscach i funkcjach... a jednak, jak się przekonałem, struktura wczorajszego koncertu była starannie przemyślana i daleka od wszelkiej przypadkowości. Jak to było ułożone:
* energetyczny otwieracz, czyli
Rattlesnake - dość powiedzieć, że wracając po ponad dwugodzinnym koncercie Marcin cały czas w metrze nucił
Rattle-snake! Ratlle-snake!
* segment z płyt KG i LW - po jednej piosence z każdej - i to akurat wyszło chyba najsłabiej, tak jakby zaczęli z grubej rury, a potem spuścili powietrze; a może tylko z mojego miejsca tak to wyglądało?
* segment hard & heavy! - cztery utwory rozpoczęte od
Predatora X z zeszłorocznej płyty (to był bardzo dobry, ciężki i transowy moment!), a po nim trzy kolejne walce z Infest The Rats' Nest; w tym segmencie piłowali gitary i śpiewali groźnie
a publiczność na dość dużej przestrzeni przed sceną wyglądała jak falujące morze głów!
* segment elektroniczny, gdzie przesiedli się z gitar na parapety i zaczęli plumkać jakieś dźwięki rodem z dziecięcych zabawek; ten przeskok był zgoła nieoczekiwany i dobrze wpisuje się w metaforę mojego kolegi, który mówi, że koncert Gizzardów jest jak wieczerza wigilijna: raz barszczyk, potem serniczek, a jednak trochę bigosu, i jeszcze kutia
* potem trochę nie wiem, bo był Hypertension, który raz, że jako taki trochę mi wypada drugim uchem, dwa, że wtedy ruszyliśmy na wyprawę do kibla, trzy że trwa 15 minut nawet studyjnie, więc pewnie trochę potrwał i tu - czytając setlistę, zdziwiłem się, że w ogóle był
* no i przechodzimy do sedna
, czyli set nonagonowo-universowy:
Evil Death Roll z latającymi na telebimie niezliczonymi dziewięciobokami, chyba
mój best moment koncertu i choć skrycie liczyłem, że zagrają premierowo na tej trasie Gamma Knife właśnie dla nas, to jednak nie można było narzekać - rewelka!
Nonagon infinity opens the door!
Premierowo jednak zagrali, i to chyba był poniekąd
highlight koncertu, całą
suitę o skonfudowanym cyborgu z Murder of the Universe, dodatkowo wzmacniając recytowany przez cyborga przekaz tekstem wyświetlanym (co prawda wśród wstrząsów i migotań) na ekranie z tyłu
* grande finale, czy
Magma - no i po moim osobistym faworycie, i takim highlighcie, powiedzmy, eventowo rzecz biorąc, nastał
best moment muzyczny, to, na co pisałem, że czekam najbardziej, czyli wielonastominutowy gęsty, grówiący jamm, spiętrzający się do totalnego czadu, ale cały czas doskonale kontrolowanego
I koniec! Nie było mowy o żadnych bisach, bo od razu włączono światło i muzykę, zatem i to zakończenie było dokładnie zaplanowane i żadnej przypadkowości w tym być nie mogło. Ale żeby tak codziennie wymyślać od nowy cały plan?
Zauważyłem tylko, ze szczątkowych podobieństw, że pierwszy koncert na trasie, paryski, zaczął się też od Rattlesnake i O.N.E., a z kolei ten amsterdamski, na którym setlista podobała mi się najbardziej, skończył się Magmą, jak ten nasz. Ale z kolei z poprzedzającym nas koncertem w Kopenhadze nie było chyba ani jednego (!?!) punktu wspólnego.
Tyle muzycznie. Ale wspomniałem już, że w moim przypadku nie był to taki o, koncert. To było bardziej jak wyjazd z synem na wakacje. Jak się spakować, żeby mieć, co trzeba, np. jak nie wnieść na teren napoju, a jednak mieć napój... i inne rzeczy, które w Dalekiej Wyprawie mogą się przydać. Skądinąd z napojem się udało, ale okazało się to nie być potrzebne, ponieważ (!) z przodu przed barierkami był taki pan, specjalnie do tego zadania, który podawał chętnym specjalnie przygotowaną na tę okoliczność wodę. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej łaskawości ze strony klubu
No ale byliśmy przygotowani. To raz.
Dwa - co ze sobą fizycznie zrobić, skoro jest się z niewielkim 10-latkiem? Podczas supportu dotarliśmy do samych barierek, ale ekstremalnie z boku, przy ścianie, co było dobrym miejscem z punktu widzenia wygodności, a także widzenia sceny (dobra, zasłaniały nam jakieś głośniki, ale jednak sporo było widać), natomiast dość beznadziejnym akustycznie. Każde uderzenie w stopę perkusji można było odczuć głęboko w trzewiach, co już kilkanaście metrów wstecz nie było takim problemem - ale tam Marcin niczego by nie widział. Tzw. centrala zawsze była moim najmniej ulubionym elementem zestawu perkusyjnego, a po tym koncercie jest nim tym bardziej! Zresztą bas też raczej zlewał się w jakieś buczenie.
Tak więc pierwszą połowę koncertu przebyłem tam, częściowo domyślając się, jak to właściwie ma brzmieć
, a że akurat trafiło na zupełnie nieznane mi piosenki np. z Infest The Rats' Nest, to bardziej widziałem, jak inni się dobrze bawią, niż sam tego doświadczałem.
W pewnym momencie poszliśmy do toalety, co było zresztą nie tylko potrzebą syna (i moją), ale też po to, żeby sprawdzić, jak to się prezentuje z innego miejsca. Na salę wróciliśmy pod koniec Hypertension, stanęliśmy z tyłu, centralnie wobec sceny i za chwilę rozebrzmiał ten wyczekiwany Evil Death Roll! Noo, brzmiało to tam zdecydowanie lepiej, słyszałem i widziałem całe spektrum, w dodatku dobrze znałem materiał, a potem - przy Cyborgu - pisali mi jeszcze teksty na ekranie. Od czasu do czasu brałem Marcina do góry na trochę, ale spory już jest i siły mi się wyczerpywały, a na barana on stanowczo woli nie.
Następnie na początku Magmy wróciliśmy z powrotem pod barierki tam, gdzieśmy byli, i już stamtąd dosłuchałem koncertu do końca, i już mi nawet nie przeszkadzało, że buczy, bo pokazali tu po prostu fenomenalną formę.
W sumie przez cały czas trwania koncertu nie do końca wiedziałem, co Marcin o tym wszystkim myśli, bo pod tą ścianą to czasem i siadał, i jakby przysypiał. Ale po zakończeniu powiedział, że było super, więc super
Wróciliśmy w towarzystwie tłumów innych koncertowiczów ostatnim tramwajem i nocnymi metrami, więc - jak z prawdziwego koncertu!