Ja miałem zaszczyt zapoznać się z nim w połowie lat 80 dzięki płytotece mojego Ojca - słuchaliśmy tego wielokrotnie - wtedy jeszcze jako nieświadomy i naiwny dzieciak chłonąłem to wszystko - nie mając pojęcia ile dzięki temu skorzystam i jak to zaprocentuje w przyszłości - dało mi wrażliwość, zachęcało do samodzielnego słuchania, szukania nagrań innych gitarzystów, zaszczepiło miłość do jazzu, muzyki gitarowej innych tuzów głównie z zachodu - którzy również łamali ramy stylistyczne jak Sygitowicz, kładli nacisk i wiele wysiłku na dobre melodie, wielopiętrowe aranżacje ale nie przesadzone, luz, odrobinę zabawy, zgrywy i radochy - mistrzowskie wykorzystanie techniki studyjnej nagrywania kolejnych ścieżek i wielośladów ale by całość swobodnie oddychała i "bujała". Pamiętam jak "zamęczałem" go by znów posłuchać Cavalcado - jego hołd dla Chicka Corei i Al Di Meoli. Już sam początek i niezwykle / ba.... zaraźliwie chwytliwy Opóźniony do Bostonu ( dziwne - skąd w ogóle wziął się ten Boston ? - dlaczego nie np. Bilbao - skoro słabość do melodyki, klimatów latynoskich ? ) zwiastował wielką i świetną muzykę - ale przy okazji taką "ludzką", do słuchania przez zwykłych śmiertelników, np. z ranka, na dobry początek dnia czy popołudniu / wieczorem po ciężkim dniu pracy.... był taki czas, że żadna ale to ABSOLUTNIE ŻADNA kolekcja winyli nie mogła się u nas obyć bez krążka "Bez Grawitacji". Płyta osiągnęła wielki sukces a Cavalcado stało hitem, przebojem, szlagierem Ryśka - do dziś grana jest w stacjach radiowych. Gdyby "Sygit" wydał to w Stanach byłby milionerem
Wracając do "Bez Grawitacji" - muzyka która mimo upływu lat nadal zachwyca, nigdy nie nudzi ani nie nuży - słuchanie jej to wielka radość i frajda - jest w niej to "magiczne coś". Wznowienie na CD uszczęśliwiło fanów prawie 20 minutami dodatkowej muzyki - czterema bonusami - które niekiedy wręcz "przykrywają" niektóre kompozycje oryginalnego albumu - śmiało mogły stanowić kanwę / połówkę kolejnego albumu... można popuścić wodze fantazji i pomyśleć "co by było gdyby" Sygitowicz poszedł jednak za ciosem i wydał kolejny taki krążek. Jak już wspomniałem - wielka siła oddziaływania tych utworów, aranży i melodii - np. Jamal mogło śmiało zostać wykorzystane jako motyw przewodni filmu drogi czy tytułowy z bajecznym solem, śp. Namysłowskiego - nie wiem już który koronny dowód na to ile światy "rocka" i "jazzu" miały sobie do zaoferowania i w "ustach" i pod "palcami" odpowiednich muzyków potrafiły to udowodnić.
To najlepsza muzyczna edukacja jaką można otrzymać - ja miałem w połowie lat 80 takie szczęście i zaszczyt dzięki ojcu. Nadal wracam do "Bez Grawitacji" - chyba jak człowiek osiąga pewien wiek, coś w życiu przeżyje - dopiero to sobie uświadamia, jakie to dobre i jaki za tym krył się TALENT - z tym się człowiek rodzi - podobnie jak z innymi gitarzystami z którymi się zetknąłem - Metheny, Ritenour, Scofield, Carlton, Meola, Abercrombie, Coryell. U nas Sygit w sumie nie miał na dobrą sprawę konkurencji - w drugiej połowie lat 70 brylowali Antymos i śp. Piwowar, był śp. Śmietana czy śp. Bliziński - hołdujący w sumie dość zachowawczej stylistyce, był później niedoceniany inny "Rysiek" Styła, był śp. Winicjusz Chróst. Od czasu do czasu błyszczał szalenie nierówny Paweł Ścierański brat sławniejszego Krzyśka.