ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Też przesłuchałem i faktycznie jest szansa na punkty, tym bardziej, że mam jeszcze parę wolnych slotów w czterdziestce.
Pewnie w miarę dopływu rekomendacji szybko się wypełnią i niestety trzeba będzie ciąć...
Pewnie w miarę dopływu rekomendacji szybko się wypełnią i niestety trzeba będzie ciąć...
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Jeden album na półce i znajomość zaledwie kilku innych dyskwalifikuje mnie zaś z udziału w zawodach...
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Ja mam średnio po kilka płyt z każdego rocznika z XXI w. i chyba żaden od 2004 nie dobija do 10 sztuk (jedynie te z lat 2000-03 ledwo tę liczbę przekraczają). Generalnie im dalej od przełomu wieków tym mniej, ale coś tam się na fali plebiscytu zawsze dosłucha, a nawet dokupi...
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Oczywiście nie mogę się przyznać ze względu na ryzyko bana

To chyba kwestia tego, czy którekolwiek z pojawiających się rekomendacji budzą jakieś Twoje zainteresowanie czy nie budzą? W 2003 poszło Ci nieźle, a nawet świetnie, bo zostałeś głównonurtowcem i całą pierwszą piątkę wsparłeś

Tymczasem wróciłem, ale zamiast rekomendować nie wiem, czy nie muszę zderekomendować i to w dodatku jedną z potencjalnie najlepszych płyt roku

Catalog Number: SC105
Released 02/01/2005
Bardzo bym chciał uzupełnić tą płytą nie za imponującą czołówkę mojej listy, czy ktoś ma jakieś argumenty?

jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
A co tam słychać w 2004 u jednego z najwybitniejszych i najoryginalniejszych artystów lat dziewięćdziesiątych i wczesnych dwutysięcznych, czyli Mike'a Pattona?
Faith No More wygląda, że nie istnieje. W roku poprzednim 2003 haniebnie przegapiłem, podobnie jak całe forum, bardzo dobrą płytę Tomahawk - Mit gas. To jednak był wciąż rock-rock, nawet jeżeli awangardowy.
W 2004 mamy jednak pozycję, która awangardowość podnosi do skrajności:

Fantômas - Delirium Cordia (czy raczej: Delìrivm Còrdia)
Nie bardzo wiadomo, co z tą płytą zrobić
Słuchać? Jeżeli tak, to w najwyższym skupieniu raz na kilka lat. Bez najwyższego skupienia możemy stwierdzić, że "hmm, intrygujące" slasz "yy, irytujące", ale trudno będzie wydobyć z tego nagrania to, co stanowi o jego wartości. W dodatku całość stanowi jeden 70+minutowy utwór, więc nie można sobie "puścić ulubionego fragmentu" dla uproszczenia życia.
Nie słuchać? To jednak wielka strata, bo tym, co stanowi o jego wartości, jest i wielce oryginalny koncept nagrania kilkudziesięciu minut dość wstrząsających dźwięków będących wiedzionym nerwowym biciem serca miksem soundtracku z jakiegoś psychohorroru z soundtrackiem z sali operacyjnej*,
i niezwykłe wykonanie tych dźwięków przez grupę wybitnych muzyków, którzy całkowicie rezygnują z jakichkolwiek śladów formy piosenkowej na rzecz niezwykle intensywnego przełożenia na jeżyk dźwięków fragmentów chorej jaźni i jednocześnie grzebania w fizycznym ciele (no, ten tytuł: delirium cordia, mówi sam za siebie).
Posłuchać raz, zapamiętać, że to jest COŚ, i jednak odłożyć jako w praktyce niesłuchalne? Potencjalnie świetny pomysł, ale czy jak się raz posłucha, to jednak nie będzie korcić?...
Kto nie słuchał, niech skorzysta z okazji i posłucha. Ostrzegam: po 50 minutach następuje właściwie 20 minut ciszy. Z tym że nie do końca
* cytat z wkładki:
Like the surgeon, the composer slashes open the body of his fellow man, removes his eyes, empties his abdomen of organs, hangs him up on a hook holding up to the light all of the body's palpitating treasures sending a burst of light into its innermost depths.
Tjaa...
To wcale nie koniec działalności naszego bohatera, albowiem wyszła jeszcze jedna płyta, do której właściwie nie jestem w pełni przekonany, ale warto wspomnieć, a także wkleić okładkę, pewnie jedna z ładniejszych w roczniku (a mówią ci, co trzymali w rękach, że w ogóle cudownie wydana):

Kaada/Patton - Romances - nie no, bardzo ciekawe to jest. Też awangardowo-dziwne, choć tym razem na spokojnie, bez szargania trzewiami, okładka dobrze oddaje tonację i kolory tej muzyki. Patton wraz z norweskim kompozytorem muzyki filmowej Johnem Kaadą nagrali płytę z francuskimi tytułami utworów, na której prawie nie ma śpiewania
Zdaje się, że dwa razy pojawiają się momenty piosenkowe, częściej wokalizy, ale bez pattonowskiego szału i przesady.
Tutaj śpiewa. Czy też szepcze
Faith No More wygląda, że nie istnieje. W roku poprzednim 2003 haniebnie przegapiłem, podobnie jak całe forum, bardzo dobrą płytę Tomahawk - Mit gas. To jednak był wciąż rock-rock, nawet jeżeli awangardowy.
W 2004 mamy jednak pozycję, która awangardowość podnosi do skrajności:

Fantômas - Delirium Cordia (czy raczej: Delìrivm Còrdia)
Nie bardzo wiadomo, co z tą płytą zrobić

Słuchać? Jeżeli tak, to w najwyższym skupieniu raz na kilka lat. Bez najwyższego skupienia możemy stwierdzić, że "hmm, intrygujące" slasz "yy, irytujące", ale trudno będzie wydobyć z tego nagrania to, co stanowi o jego wartości. W dodatku całość stanowi jeden 70+minutowy utwór, więc nie można sobie "puścić ulubionego fragmentu" dla uproszczenia życia.
Nie słuchać? To jednak wielka strata, bo tym, co stanowi o jego wartości, jest i wielce oryginalny koncept nagrania kilkudziesięciu minut dość wstrząsających dźwięków będących wiedzionym nerwowym biciem serca miksem soundtracku z jakiegoś psychohorroru z soundtrackiem z sali operacyjnej*,
i niezwykłe wykonanie tych dźwięków przez grupę wybitnych muzyków, którzy całkowicie rezygnują z jakichkolwiek śladów formy piosenkowej na rzecz niezwykle intensywnego przełożenia na jeżyk dźwięków fragmentów chorej jaźni i jednocześnie grzebania w fizycznym ciele (no, ten tytuł: delirium cordia, mówi sam za siebie).
Posłuchać raz, zapamiętać, że to jest COŚ, i jednak odłożyć jako w praktyce niesłuchalne? Potencjalnie świetny pomysł, ale czy jak się raz posłucha, to jednak nie będzie korcić?...

Kto nie słuchał, niech skorzysta z okazji i posłucha. Ostrzegam: po 50 minutach następuje właściwie 20 minut ciszy. Z tym że nie do końca

* cytat z wkładki:
Like the surgeon, the composer slashes open the body of his fellow man, removes his eyes, empties his abdomen of organs, hangs him up on a hook holding up to the light all of the body's palpitating treasures sending a burst of light into its innermost depths.
Tjaa...
To wcale nie koniec działalności naszego bohatera, albowiem wyszła jeszcze jedna płyta, do której właściwie nie jestem w pełni przekonany, ale warto wspomnieć, a także wkleić okładkę, pewnie jedna z ładniejszych w roczniku (a mówią ci, co trzymali w rękach, że w ogóle cudownie wydana):

Kaada/Patton - Romances - nie no, bardzo ciekawe to jest. Też awangardowo-dziwne, choć tym razem na spokojnie, bez szargania trzewiami, okładka dobrze oddaje tonację i kolory tej muzyki. Patton wraz z norweskim kompozytorem muzyki filmowej Johnem Kaadą nagrali płytę z francuskimi tytułami utworów, na której prawie nie ma śpiewania

Tutaj śpiewa. Czy też szepcze

jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Dziwna sprawa z tego wyszła bo z poprzedniego rocznika jakoś znałem więcej tych tytułów (nie wiedzieć czemu) to też i dało mi podstawę aby symbolicznie zagłosować. Nie są to jednak płyty z moich półek i to jest bardziej próba bardziej wsparcia niż "prawdziwego" głosowania jak np. na album 1971 r.Crazy pisze: ↑06.07.2023, 19:30Oczywiście nie mogę się przyznać ze względu na ryzyko bana, ale na tej zasadzie to ja już w niejednym plebiscycie mógłbym nie uczestniczyć. Może nie aż, że "jeden" / "zaledwie kilku", ale powiedzmy, że pięć na półce i znajomość kilkunastu na krzyż (a przecież nie wszystko się podoba)... Gdy gharvelt założył 2019, to znałem literalnie jeden album, teraz zaś uważam, że to świetny rocznik.
To chyba kwestia tego, czy którekolwiek z pojawiających się rekomendacji budzą jakieś Twoje zainteresowanie czy nie budzą? W 2003 poszło Ci nieźle, a nawet świetnie, bo zostałeś głównonurtowcem i całą pierwszą piątkę wsparłeś![]()
Dla laików w tych rocznikach, chcących jednak poszukać czegoś ciekawego ważniejsze są końcowe wyniki i to kto na jako album głosował.
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
W każdym razie dziękuję za wsparcie!
A co z Antonym / Anohni? Wojtekk, Ty zgłaszałeś, jak widzisz kwestię roku wydania?
A co z Antonym / Anohni? Wojtekk, Ty zgłaszałeś, jak widzisz kwestię roku wydania?
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
- WOJTEKK
- box z pełną dyskografią i gadżetami
- Posty: 25571
- Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
- Lokalizacja: Lesko
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Co prawda uważam, że muzyka w XXI wieku to totalna chujnia z grzybnią, ale z każdego rocznika mam przynajmniej ze 30 pozycji, tylko że jest to głównie hard'n'heavy, albo nowe płyty starych wykonawcówPiotr pisze: ↑03.07.2023, 10:16 Ja mam średnio po kilka płyt z każdego rocznika z XXI w. i chyba żaden od 2004 nie dobija do 10 sztuk (jedynie te z lat 2000-03 ledwo tę liczbę przekraczają). Generalnie im dalej od przełomu wieków tym mniej, ale coś tam się na fali plebiscytu zawsze dosłucha, a nawet dokupi...
- WOJTEKK
- box z pełną dyskografią i gadżetami
- Posty: 25571
- Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
- Lokalizacja: Lesko
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Sprawdzę na płycie. coś mi się wydaje że to może być 2005...?
- WOJTEKK
- box z pełną dyskografią i gadżetami
- Posty: 25571
- Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
- Lokalizacja: Lesko
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
EDIT - wikipedia podaje 1 luty 2005. 2004 to pewnie data rejestracji utworów w ichnim ZAiksie
- WOJTEKK
- box z pełną dyskografią i gadżetami
- Posty: 25571
- Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
- Lokalizacja: Lesko
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Jeszcze kilka płyt:
Ilya - They Died for Beuty - bardzo ładny dream pop o lekko bristolskim klimacie, dziwne że tak mało znane, bo płyta bardzo ładna
Monster Magnet - Monolithic Baby! - MM jeszcze w dobrej formie, uczciwy psychodeliczno hard rockowy łomot
Polyphonic Spree, The - Together We're Heavy - jedna z ulubionych moich płyt XXI wieku - psychodeliczny pop z dużą ilością trąbek, harf, smyków - dużo, bogato, trochę gałganiarsko i jarmarcznie, ale z rozmachem - się słucha
Proto-Kaw - Before Became After - Kerry Livgren odkurzył jeden z pierwszych składów Kansas i nagrał płytę z dawno niewidzianymi kolegami - zamiast skrzypiec dęciaki, trochę bardziej jazzujące, ale dobre, fajnie się tego słucha
Rush - Feedback - zestaw coverów, dobre, ale na punkty się pewnie nie załapie
Satellite - Evening Games - jeszcze może być, jeszcze całkiem całkiem... ale to ostatnia płyta Satellite do posłuchania
Stevens, Cat - Maijcat Earth Tour - bardzo porządna koncertówka Stevensa, zresztą chyba pierwsza ogólnie dostępna w jego karierze
Strawbs, The - Deja Fou - okropna, żarówiasta okładka, ale muzyka jak trzeba, dobre, chociaż potem nagrywali lepsze płyty, aż muszę jeszcze posłuchać
Tesla - Into The Now - bardzo dobra płyta, jedna z ich lepszych płyt, bardzo porządne amerykańskie hard'n'heavy
Wicked Minds - From The Purple Skies - rzecz bardzo retro - klasyczny hard rock jeszcze bardziej skrzywiony progresywnie - muzycznie się to kupy trzyma, to jest dobrze
Ilya - They Died for Beuty - bardzo ładny dream pop o lekko bristolskim klimacie, dziwne że tak mało znane, bo płyta bardzo ładna
Monster Magnet - Monolithic Baby! - MM jeszcze w dobrej formie, uczciwy psychodeliczno hard rockowy łomot
Polyphonic Spree, The - Together We're Heavy - jedna z ulubionych moich płyt XXI wieku - psychodeliczny pop z dużą ilością trąbek, harf, smyków - dużo, bogato, trochę gałganiarsko i jarmarcznie, ale z rozmachem - się słucha
Proto-Kaw - Before Became After - Kerry Livgren odkurzył jeden z pierwszych składów Kansas i nagrał płytę z dawno niewidzianymi kolegami - zamiast skrzypiec dęciaki, trochę bardziej jazzujące, ale dobre, fajnie się tego słucha
Rush - Feedback - zestaw coverów, dobre, ale na punkty się pewnie nie załapie
Satellite - Evening Games - jeszcze może być, jeszcze całkiem całkiem... ale to ostatnia płyta Satellite do posłuchania
Stevens, Cat - Maijcat Earth Tour - bardzo porządna koncertówka Stevensa, zresztą chyba pierwsza ogólnie dostępna w jego karierze
Strawbs, The - Deja Fou - okropna, żarówiasta okładka, ale muzyka jak trzeba, dobre, chociaż potem nagrywali lepsze płyty, aż muszę jeszcze posłuchać
Tesla - Into The Now - bardzo dobra płyta, jedna z ich lepszych płyt, bardzo porządne amerykańskie hard'n'heavy
Wicked Minds - From The Purple Skies - rzecz bardzo retro - klasyczny hard rock jeszcze bardziej skrzywiony progresywnie - muzycznie się to kupy trzyma, to jest dobrze
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
To niestety przesuwam I Am A Bird Now do sekcji 2005, a tam już o najwyższe lokaty będzie o wiele trudniej, bo czołówka mocna. Dzięki za uzupełnienie - czy dla Ciebie któraś z tych płyt zrównoważy brak? Zaciekawiłeś mnie tym Polyphonikiem.
Tymczasem,
a co tam słychać w 2004 u bardzo lubianego przez kilka tu osób Jasona Moliny?
O tym jak bardzo mnie zaskoczył i to pozytywnie, można przeczytać -> tu. Będzie wysoko.
Jason Molina - Pyramid Electric Co.

Tymczasem,
a co tam słychać w 2004 u bardzo lubianego przez kilka tu osób Jasona Moliny?
O tym jak bardzo mnie zaskoczył i to pozytywnie, można przeczytać -> tu. Będzie wysoko.
Jason Molina - Pyramid Electric Co.

jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Wreszcie, co tam słychać w 2004 u niespecjalnie lubianego na tym forum Eminema, który jak dla mnie był autorem najlepszego nagrania roku poprzedniego?

Eminem - Encore
Nagrał płytę "na bis", która ma wadę wielu jego wydawnictw: za długa! Żeby dotrzeć do ozdoby wydawnictwa, wzruszającej ballady (?!) Mockingbird (można by próbować kpić, że to taki eminowski Nothing else matters... a jednak działa!), która umieszczona jest blisko końca, trzeba się trochę sprężyć. A jednak skrzy się tam od świetnych utworów i właściwie nie będę mówił, że trzeba by ten i tamten numer wyrzucić, tylko po prostu trzeba słuchać na raty. Jak zwykle u naszego artysty, bardzo dużo złej krwi i gniewu - ale on z tego robi katharsis i to nie jest tak, że jak sobie posłucham jego plucia na wszystko dookoła, to potem mam ochotę komuś dać w mordę, wręcz przeciwnie, coś z ogólnego napięcia raczej schodzi...
A co na to pani Martika??

Eminem - Encore
Nagrał płytę "na bis", która ma wadę wielu jego wydawnictw: za długa! Żeby dotrzeć do ozdoby wydawnictwa, wzruszającej ballady (?!) Mockingbird (można by próbować kpić, że to taki eminowski Nothing else matters... a jednak działa!), która umieszczona jest blisko końca, trzeba się trochę sprężyć. A jednak skrzy się tam od świetnych utworów i właściwie nie będę mówił, że trzeba by ten i tamten numer wyrzucić, tylko po prostu trzeba słuchać na raty. Jak zwykle u naszego artysty, bardzo dużo złej krwi i gniewu - ale on z tego robi katharsis i to nie jest tak, że jak sobie posłucham jego plucia na wszystko dookoła, to potem mam ochotę komuś dać w mordę, wręcz przeciwnie, coś z ogólnego napięcia raczej schodzi...
A co na to pani Martika??

jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr
Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Bardzo lubię takie roczniki, które na dzień dobry wydają się cieniutkie. Może dlatego, że łatwiej wyłowić te ciekawsze płyty? Już z Waszych rekomendacji wynotowałem kilka bardzo zacnych pozycji (choć IMO do strefy obrazkowej mogą się nie załapać). Ze swojej strony propozycja dla mnie będąca pewniakiem do Top Ten 2004:

Tomasz Stańko Quartet - Suspended Night
Absolutnie genialny materiał i pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika jazzu. Piękno tej płyty wynika m. in. ze składu quartetu, który tworzą: Marcin Wasilewski, Sławomir Kurkiewicz, Michał Miśkiewicz no i maestro Stańko. Ktoś kiedyś porównał muzykę Tomasza Stańko do obrazów impresjonistów. Bardzo trafnie wymyślone: nie sposób o tych dziełach opowiadać, trzeba zobaczyć, a tym przypadku posłuchać. Wyczytałem też kiedyś porównanie Suspended do największych płyt jazzowych: "Blue Train” Johna Coltrainea albo „Kind of Blue” Milesa Davisa. Myślę, że nie jest to porównanie na wyrost.

Tomasz Stańko Quartet - Suspended Night
Absolutnie genialny materiał i pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika jazzu. Piękno tej płyty wynika m. in. ze składu quartetu, który tworzą: Marcin Wasilewski, Sławomir Kurkiewicz, Michał Miśkiewicz no i maestro Stańko. Ktoś kiedyś porównał muzykę Tomasza Stańko do obrazów impresjonistów. Bardzo trafnie wymyślone: nie sposób o tych dziełach opowiadać, trzeba zobaczyć, a tym przypadku posłuchać. Wyczytałem też kiedyś porównanie Suspended do największych płyt jazzowych: "Blue Train” Johna Coltrainea albo „Kind of Blue” Milesa Davisa. Myślę, że nie jest to porównanie na wyrost.
na FD od 23 września 2013 (938 postów pod starym nickiem: Koniu -> K o n i u) 

Re: ALBUM ROKU 2004 (czyli plebiscyt na sezon ogórkowy)
Dzięki za przypomnienie! Przecież to nawet stoi u mnie na półce, obok Soul of Things z 2002, o którym zresztą też zapomniałem, aż ktoś w wątku przypomniał. Widocznie jazzu z tych czasów nie mam połączonego z określonym czasem wydania 
Bardzo dawno nie słuchałem, ale pamiętam, że niezmiernie mi się ta płyta podobała!
Tymczasem nadrobiłem zaległość w postaci Madvillainy i nie wiem... niewątpliwie bardzo ciekawe, oryginalne, niewątpliwie bardzo dobrze się słucha nawijki MF Dooma, ale trochę się mentalnie pogubiłem w tym rozdrobnieniu: 22 utwory w 46 minut i ciągle jakieś przeskoki. Może gdyby posłuchać z tekstami?...
Przy okazji: dopisałem co tam było do dopisania i mam wątpliwość w sprawie Ilya - They Died for Beauty oraz Tesla - Into The Now, discogs dość wyraźnie w obu przypadkach mówi, że wyszło w 2003.
A, i Satellite - Evening Games mówią, że 2005.
Zmieniłem też zapis w koncertówce Cata Stevens, internety podają ortografię "Majikat".

Bardzo dawno nie słuchałem, ale pamiętam, że niezmiernie mi się ta płyta podobała!
Tymczasem nadrobiłem zaległość w postaci Madvillainy i nie wiem... niewątpliwie bardzo ciekawe, oryginalne, niewątpliwie bardzo dobrze się słucha nawijki MF Dooma, ale trochę się mentalnie pogubiłem w tym rozdrobnieniu: 22 utwory w 46 minut i ciągle jakieś przeskoki. Może gdyby posłuchać z tekstami?...
Przy okazji: dopisałem co tam było do dopisania i mam wątpliwość w sprawie Ilya - They Died for Beauty oraz Tesla - Into The Now, discogs dość wyraźnie w obu przypadkach mówi, że wyszło w 2003.
A, i Satellite - Evening Games mówią, że 2005.
Zmieniłem też zapis w koncertówce Cata Stevens, internety podają ortografię "Majikat".
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
zostaną jeszcze morze i wiatr