The Necks

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

The Necks

Post autor: esforty »

Koncert The Necks,
Klub Hipnoza 23.11. 2023, Katowice


Wypada zacząć, od mało poważnego wtrętu: Panowie nie <nadrabiają wyglądem>. Ich normalność w powierzchowności, pospolitość wręcz, jest poważną dysproporcją wobec oczekiwania na <nie oczekiwane> przybyłych.
Publiczność, jakby wpasowała się w etos odzieżowej nonszalancji typu „niedbałego” i w liczbie 350-400 osób, stanęła (głównie, tam specjalnie nie ma, siedzących miejsc) wobec spotkania z kulturą australijską(?!?) i nie było to żadne międzykulturowe nieporozumienie czy konflikt systemów wartości, tzn. wiedzieli po co przyszli.
A ty Łodzianinie, nas dwóch(Pratt i ja), było z Łodzi i jeden Autochton, czyli Maciek) czujesz się spokojny, nie dostrzegasz żadnych ciziów w podkutych kamaszach, którym trzeba będzie, przywilejem frajera, oddać ostatnią stówę z lewej wewnętrznej, bo nie chcesz lądować w trumnie przez lejek.
Stanęliśmy przy barze (nie nadużywając miejscówki) w tylnej części klubu, gdzie słychać było dobrze, ale z oglądaniem muzyków już nie tak. Wtręt Kolegi szbe, o bolących szyjach, jak najbardziej na miejscu.
Panowie: Chris Abrahams,Tony Buck,Lloyd Swanton, zaczynają , jakby od niechcenia… motyw klawiszowy Abrahamsa, zastaje podjęty przez pozostałych w kolejności bębniący i basista. Na moje ucho, ale bez pewności stuprocentowej, była to część tegorocznej Travel. W ogóle, w sieci można znaleźć opisy Ich występów typu:
wychodzą do instrumentów, po 4-5 minutach, któryś zaczyna jakiś motyw, a ten zostaje podjęty przez pozostałych. Przygotowani technicznie/warsztatowo pozostawiają(domyślnie) sobie pewną swobodę wyboru tematu i jak on się rozwinie.

Tego wieczoru, zapewne także nie było aranży, prezentowano nam struktury i bloki dźwięków. Podczas trwania tej części podszedłem pod scenę i przyglądałem się zespołowi. W tamtej chwili, Muzycy nie mieli ze sobą kontaktu wzrokowego, wydawało się, że skupienie nad własną grą jest pełne, żadnych uśmiechów, czy gestów porozumienia. Owo (porozumienie) było słychać, ale dla publiczności, pozostawało niewidzialne. Sceniczny stoicyzm, prezentowany z przekonaniem, że to ma sens.
Mniej utalentowani w takiej materii doszliby, co najwyżej, do pastiszu.
Pierwsza część to ok. 45 minut gry i zanim zeszli, krótka autoprezentacja, potem kilkanaście minut przerwy. Są brawa, ale nie ma gwizdów( stały atrybut, życia koncertowego), w zasadzie, co mnie konsternuje.
Potem część druga, tym razem zaczyna perkusista, tak to zapamiętałem.
Warto wspomnieć o Jego precyzji i punktualności, daleko wykraczającej ponad poziom, osiągalny dla większości. Wspomnienie osoby Steve’a Gadda ma tu zastosowanie. Utrzymywanie struktury tak jednorodnej, niczym puls bio-maszyny, budzi respekt. I tenże puls podlega, niejako, adoracji pozostałych instrumentów: potężniej niż w pierwszej części, brzmiący kontrabas (choć na oko, normalnej wielkości. Taki co po odkręceniu nóżki zmieści się do taksówki… amerykańskiej, wszakże) i fortepian kształtujący całość w kilkunasto-taktowy motyw.
Rozmyciu ulegają stereotypowe destynacje , wcześniej rozpoznawane: jazz, postrock, minimal music. Jak gdyby trwała walka o nowe oblicze, nie poddające się systematyzacji, jakiejkolwiek.
Ryzykowne, tym bardziej, że jak mówiliśmy, nie ma mowy o wycyzelowaniu szczegółu i drobiazgowemu wyćwiczeniu. Na pewno wyjątkowe.
Kończy się koncert, muzycy jeszcze raz się przypominają z nazwiska. My razem z salą bijemy brawo, acz z przeświadczeniem, że nie będzie bisu. To nie tego rodzaju, muzyczne doświadczenie.
Dla mnie to ważne spotkanie, choć jak się okazało nie do końca byłem na nie przygotowany, nawet jeśli przez kilka wcześniejszych dni, obcowałem z muzyką The Necks z płyt, w wariancie studyjnym.
Że można tak koncertowy stereotyp wywrócić do góry nogami, kulminację ukryć w sprofilowanej jako zacierającą się, strukturze. Wspomniane na początku <nie oczekiwane> takowym się stało, bezsprzecznie.
Potem jeszcze powrót z Prattem do Łodzi i długa rozmowa o muzyce, aczkolwiek o samym koncercie nieco mniej. Może chciał uszanować, to moje zmieszanie. Dzięki za rozmowę i podwózkę Pratt.
Marto i Maćku, Wam wielkie dzięki za „ ślonski łobiod”, za wizytę na/w Nikiszowcu i za wskazanie Muzeum Śląskiego jako interesującego miejsca.
Aha! Udało się zdobyć autografy całego The Necks.


P.S. Crazy! Twój bilet, niemal, wyrwali nam z rąk i sprzedany został bez zarobku :shock: :shock:
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

esforty pisze: 09.11.2023, 15:07 Obrazek
The Necks - The Boys 1998

Muzyka z filmu (nie znam) pod tym samym tytułem. Zupełnie dobrze radzi sobie, bez obrazu. Jest klimat jazzu, choć to bardziej elektronika. Jak to w soundtracku, główny motyw powraca w różnych aranżach, ale klimat całości zachowuje jednorodność, a mamy siedem odsłon. Zespół, o ile wiem, na płytach oferuje, zwykle 1-3 utwory, tu więcej, ale jak się poddać muzyce to jest to jeden organizm, którego pokarmem podstawowym jest improwizacja.
Kupiłem w ostatnich dniach kilka( w ciemno, w gruncie rzeczy) Ich płyt. To pierwsza, którą otworzyłem i z dumą postawię na półce. Jeśli kolejne spełnią oczekiwania, doniosę...
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

esforty pisze: 10.11.2023, 11:50 Wczoraj (okoliczności sprzyjały), jeszcze odkryłem dla siebie tę:
Obrazek
The Necks - Hanging Gardens 1999

Jedna, trwająca godzinę, kompozycja/podróż, z jednej strony, pozostająca w nurcie cech kardynalnych The Necks, z drugiej lśniąca <nieoczekiwanym>.
Jeśli w przeciwieństwie, do poprzedniej, nie mamy do czynienia z soundtrackiem, to mnie korci, by skorzystać z kinowych kwantyfikatorów. Oto bazą narracji muzycznej są plany (jakby?)filmowe: plany ogólne, amerykańskie, zbliżenia, nakładanie obrazów, "oglądanie" z góry. Czasem też wyobraźnia muzyków, odsyła nas raczej, do tradycji artystycznego komiksu.
I jeszcze jak słuchamy, w ciemnym pokoju, nie rozpraszając się... w średnim natężeniu wolumenu wzmacniacza, to może nawet i ciarka nas ogarnie :wink: .

Kolejna ze stosiku nabytych, ostatnio The Necks:

Obrazek
The Necks Aether 2001

Też jedna ścieżka, też godzina (nieco ponad), tym razem, jednoznacznie w estetyce minimal music. Na mnie powinno działać mniej lub w ogóle, a jednak.
Wydaje się, iż w tym kontakcie, symptomem powodzenia i satysfakcji, będzie moja uważność i jakość dostarczonych dźwięków. Oba warunki spełniłem i godzina była czasem intrygującym.
Ostrożnie zasugeruję, że w moim, wewnętrznym zbiorze estetycznych fascynacji, robi się to angielskie <void>, rozumiane jako pojęcie określające, sytuację odnoszącą się min. do geografii politycznej, do miejsc w których nastąpiła szybka wymiana ludności. Taki casus Ziem Odzyskanych, które w rzeczywistości nie były żadnym odzyskaniem... zawiłe, przepraszam. W moim konkretnym przypadku wypieranie jednego gatunku muz. przez inny, a ostrożność w owej sugestii dotyczy, tego czy owo wyparcie będzie trwałe/trwalsze.

Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

esforty pisze: 22.11.2023, 15:39 Kolejne rozpieczętowania ze stosiku, The Necks:

Obrazek
The Necks - Drive By 2003

Ma ta płyta na Forum, dobrą prasę i kilku zwolenników. Nie głosowałem w plebiscycie 2003 na nią, bo poznałem jedynie we fragmentach i nie fajnej jakości, a upieram się: taka muzyka domaga się, starannej reprodukcji.
Tytuł sugeruje podróż i może być słusznym podejściem interpretacyjnym. Jedna godzinna ścieżka i jedna, zasadniczo, opowieść snuta potoczyście z użyciem patentów już kiedyś, przez muzyków zastosowanych. Około 22-23 minuty pojawia się fortepianowy motyw, silnie kojarzący się z Steppin' Out z Night And Day i nie trzeba o tym czytać u recenzentów, skojarzenie jest silne, jeśli, oczywiście zna się płytę Joe Jacksona. Stwierdzam fakt nie czyniąc zarzutu.
Mniej kontemplacyjnych klimatów niż na Aether, choćby. Pochód basowy dominuje, ale przecież nie brakuje smakowitych detali, szczególnie perkusyjnych.

Obrazek
The Necks - Silverwater 2009

Tu inne podejście do materii, korespondujące z powyższą Drive By, jedynie za sprawą zebrania pomysłów w jeden utwór (circa 67 minut). Ci co polubili zespół za pewne, stałe punkty Ich twórczości, będą musieli się zmierzyć z zupełnie nowymi wyzwaniami... trochę konfabuluję :wink:
Ale zmiany są!
Muzyczny obraz zespołu, tworzony przez ponad 20 lat, ulega modyfikacjom (ja piszę o tym, jedynie w oparciu o poznane płyty, a wszystkich nie znam, zatem proszę o wyrozumiałość). Pojawia się kolażowy schemat, jest szczypta awangardowego podejścia, pewnej <ułomności dźwiękowej>, więcej grania <nieświadomego>, a z drugiej strony nacisk na jakość interpretacji, jest potężny.
Odbywa się zacieranie granic między dysonansami (tak to rozpoznaję, choć to definicyjny kiks) a akordami. Te potrafią trwać i kilkanaście taktów, co akurat u The Necks, normą. Muzycy wkraczają w obszar, mniej poznany, pomiędzy harmonią a awangardowym zgrzytem.
Pod pewnym względem, to na tę chwilę, moja najważniejsza, od Australijczyków.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

gharvelt pisze: 26.02.2023, 13:52 Obrazek

The Necks - Travel

Najświeższe, bo dopiero sprzed dwóch dni, wydawnictwo od The Necks powinno ucieszyć tych, którzy znają i lubią twórczość zespołu. Grupa kontynuuje swój styl, czyli długie utwory w post-minimalistycznej estetyce. Może dla kogoś, kto jeszcze nie miał kontaktu z ich twórczością, takie pejzaże sprawią wrażenie monotonnych. Warto wsłuchać się dokładnie, ponieważ na "Travel" pełno jest różnorodnych wpływów i ciekawych pomysłów. Można mieć skojarzenia m.in. z muzyką afrykańską, jazzem lat 60. czy muzyką soul-funk-gospel. Odnajdziemy tutaj miejsce na medytację i dronowanie, ale też zaskakujący, pełen pasji, solidnie rozciągnięty finał, w którym dołączenie perkusji do fortepianu i organów (jak te organy doskonale pasują!) idealnie buduje napięcie.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5524
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Re: The Necks

Post autor: Crazy »

Wielkie dzięki za ten wątek! Moja znajomość mniejsza, niż Twoja (nawet jeżeli nieco dawniejsza) - coś tu jednak postaram się wpisać, kiedy tylko połapię się z rzeczywistością...
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8946
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Re: The Necks

Post autor: Maciek »

I ja planuje napisać kilka ciepłych słów o wybornym spotkaniu, w którym miałem przyjemność uczestniczyć w okolicznościach koncertowych, ale aktualnie los nie jest dla mnie zbyt łaskawy, więc muszę ten zamiar odłożyć na czas jakiś.
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Awatar użytkownika
crescent
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5515
Rejestracja: 21.06.2009, 16:53

Re: The Necks

Post autor: crescent »

Ja mam ten problem z The Necks, że te basowe, zapętlone ostinata mnie na dłuższą metę irytują. Przede wszystkim są za bardzo wyciągnięte do przodu, zbytnio dominują. Trwają zwykle tyle co całe utwory, czyli czasem 20, 30, a nawet circa 60 min. Są do bólu powtarzalne, jakby mechanicznie zapętlone.
Dla porównania podam przykłady od innych wykonawców:
1. Terje Rypdal z albumu"Odyssey", utwór Midnite (17 min) - ostinato basowe grane przez Hovensjø jednak po kilku minutach zmienia tempo, poza tym nie jest tak dominujące jak to zwykle bywa u The Necks.
2. T. Stańko z płyty "Balladyna", utwór "First Song" (8 min) - kapitalna linia basu Hollanda, ewoluująca w trakcie rozwoju akcji. Słyszymy żywego, dynamicznego basistę, a nie jakiegoś zamyślonego męczybułę.

Oczywiście można domyślać się, że The Necks stawiają właśnie na taką minimalistyczną monotonię, ale jak wiemy z dość bogatego przekroju ich twórczości, potrafią wykreować przepiękne, niebanalne klimaty. Niestety, dla mnie to kilkudziesięciominutowe, strywializowane, basowe męczenie buły jest zniechęcające.
Awatar użytkownika
Freefall
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 7320
Rejestracja: 18.02.2012, 15:52

Re: The Necks

Post autor: Freefall »

Szczerze mówiąc, to mam podobne odczucia, jak crescent. Próbowałem słuchać, ale na dłuższą metę znużyło mnie to.
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

Obrazek

The Necks - Mindset 2011

The Necks, po raz pierwszy w winylowej odsłonie, wydaje się, iż to otwarcie na kolejny nośnik, determinowało podział na dwa utwory po nieco ponad 21 minut każdy.
Być może, ale to już czysta spekulacja, w związku z tym intelekt muzyczny panów, został podporządkowany idei/ figurze retorycznej :
Pars pro toto???
Koncepcje na przekaz tu zastosowany, nie są nowe i używano takich podejść wcześniej w różnym natężeniu. Tu nie ma zaskoczeń.
Żeby nie pogubić się w synonimach ułatwiających opis płyty z 2011, ograniczę się do terminu: hipnotyczne.
Pierwszy z pomieszczonych Rum Jungle, skrzy się szelestem perkusyjnych oraz kaskadami uderzeń w bębny, które szczelnie, dość, wypełniają górną część pasma tego spektaklu. Fortepianowe akordy podkreślają tak utworzony przekaz. Ich atonalność, przywołują skojarzenie z noise rockiem. No i bas pulsujący (głównie dwudźwiękiem) stałą linią, może nawet do granicy irytacji u jazzowo zorientowanego odbiorcy.
Drugi Daylights, to przeciwieństwo poprzedniego. To pokaz miarowej repetycji i punktualności gdzie jedna zmiana akcentu, choćby drobna, „robi za wydarzenie". Zaś koncentracja na tych (wydarzeniach) wręcz chirurgiczna. Tytuł zyskuje dodatkowe znaczenie.
Wydaje się, że ważnym elementem Mindset jest udział w produkcji człowieka, który na orbicie The Necks, pojawił się już przy okazji Silverwater (2009). to Doug Henderson, inżynier dźwięku ale i gitarzysta, właściciel studia nagraniowego: Micro-mouse Berlin.
Trudno coś zarzucić, poprzednim wydawnictwom The Necks, w kwestii brzmienia, ale odniosłem wrażenie, że w 2011 zespół wszedł na pełniejszy/wyższy poziom rejestracji i ma to związek z p. Hendersonem, właśnie.


crescent pisze: 14.12.2023, 15:00 Ja mam ten problem z The Necks, że te basowe, zapętlone ostinata mnie na dłuższą metę irytują...
Freefall pisze: 14.12.2023, 20:51 Szczerze mówiąc, to mam podobne odczucia, jak crescent. Próbowałem słuchać, ale na dłuższą metę znużyło mnie to.
Nie wiem czy się spodziewałem, ale wywołałem swoim uznaniem dla zespołu, ujawnienie się Resistance group wobec panów Abrahamsa, Bucka i Swantona :wink:
Dobrze! Przynajmniej wiadomo, że Ktoś to czyta :oops: .

Mnie The Necks nie uwiodło od razu. Zespół miewał na forum przychylne wpisy, kiedy ja zachowywałem emocjonalny dystans. Swoista jednorodność, brak kulminacji, ambientowe wycieczki. Skład, bezsprzecznie, jazzowy: fortepian, bas, perkusja a dialogowanie pomiędzy… hmm… leworęczne jakieś.
Zmiany w postrzeganiu tej muzyki przyszły wraz poznaniem debiutu Sex (89).
To był ten zacios, otworzył oczy i otworzył uszy. Dla mnie istotnym, może najistotniejszym, bodźcem do zmiany w postrzeganiu, była możliwość usłyszenia tej muzyki ze staranniej dobranego systemu.
Napomykałem już o tym, ta muzyka z komputerowych głośniczków czy jakichś pchełek nie robi wiele, jeśli w ogóle cokolwiek. Ale kiedy usadowić się przed porządnymi drewnianymi skrzyniami, kiedy włączyć Hanging Gardens, dajmy na to, można się zasłuchać. To jak pożarem domu - po prostu wiesz, że się pali…
Uwierające jedno czy dwu dźwiękowe uderzenia basu, jako zniechęcający motyw… do penetracji dorobku Australijczyków, próbowałbym rozbroić, poprzez refleksję o braku precyzyjnej definicji, tego co grają. Jest jazz, jest noise, jest ambient, jest krautrock i jest minimal music…
A definiując ostatnią z destynacji, natkniemy się na taki opis nurtu, gdzie min.:
...wyraża się w tendencji do wielokrotnego powtarzania krótkich, modyfikowanych w toku utworu struktur muzycznych (za PWN).
.........................................................................................................................

Zatem… to jak mieć pretensje do guzików, że są równo przyszyte do munduru!
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Awatar użytkownika
Clive Codringher
epka analogowa
Posty: 863
Rejestracja: 20.04.2010, 11:17
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: The Necks

Post autor: Clive Codringher »

Ten zespół to raczej nie moja bajka. Ja ich poznałem przy okazji tego wydawnictwa, ciekawe ilu z Was je zna?

Underworld & The Necks – Drift (2020)
https://www.discogs.com/release/1547337 ... -The-Necks

Teoretycznie to połączenie jazzu z klubowymi beatami. Teoretycznie, bo więcej tu The Necks niż Underworld. Ciekawe, ale, jak pisałem, nie dla mnie. Śmieszne jest to, że najdłuższy na płycie, 34-minutowy Appleshine Continuum jest skróconą wersją pierwotnej improwizacji (z 47 minut).
Co posiada Codringher: http://codringher.blogspot.com
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

Obrazek


The Necks - Chemist 2006

Nie ma rewolucji, a ta ewolucyjna jest jedna i nie specjalnie dostrzegalna- mamy trzy kompozycje po ok. 20 minut każda. No, są też gitary, ale powściągliwie i już bywały. Panowie prezentują te pomysły, które obserwujący zespół już słyszeli. Lekko to przypomina powrót do miejsca, w którym zaczęli, czyli do albumu Sex, niestety bez tamtej siły rażenia. Ta płyta jest jak czysta wódka do schabowego... pijemy ją... ale wiemy, że przecież, jest coś lepszego.


Obrazek

The Necks - Townville 2007

Na półce pierwszy koncert zespołu, jakże inny od tego co pokazali w Katowicach. Zapisu dokonano w sali Riverway Arts Centre, Thuringowa w Australii 15.02.2007.
Tu mamy średnie tempo z dominującym fortepianem, na tyle istotnym, iż można odnieść wrażenie, iż to Abrahams, jest tu rozdającym karty, a przecież kompozycja zaczyna się od partii kontrabasu odleglejszej od zapamiętanych motywów dotychczasowych. Perkusja obywa się, już niemal dosłownie, od bębnów i ekspansywności, preferuje szelest talerzy, zachowując swobodny przepływ pomiędzy basistą i klawiszowcem. Jest w tym spokój i poczucie czasu, które niejako dostają od perkusisty. W recenzjach, można przeczytać o tropach wiodących do Erica Satie, nie podważę z braku rozeznania, za to użycie przez Lloyda Swantona smyczka, otwiera możliwość odczytania kodu odwołującego się do muzyki klasycznej/współczesnej. Ja mogę wskazywać, że Townsville, że to bardzo jazzowe wydawnictwo, oczywiście by The Necks.
Powtórzę, nie mam pełnego rozeznania, w sprawie dokonań fonograficznych The Necks, znam te kilka płyt o których powyżej. Zatem uznaję, że to pierwszy raz, kiedy, z braku lepszego kwantyfikatora, można to nazywać jazzem.
Ostatnio zmieniony 24.01.2024, 12:18 przez esforty, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

Obrazek

The Necks - Vertigo 2015

Właściwie, to kolejnym z półki powinien być album Open z 13 roku.
Ale trochę ułatwiam ( zapas przymiotników jest zbiorem skończonym) sobie ten przegląd, gdyż w sieci istnieje dość szeroko reprezentowany pogląd, iż to Open, jest ważniejszy dla dokonań The Necks, a Vertigo to kontynuacja.
Zatem, rozpieczętowane Vertigo, to rozłożyste plany dźwiękowe z jazzowym kontekstem nie zatrzymujące się jednak przy tych granicach stylistycznych. Płyta z 2015 roku to muzyka, której najlepiej słuchać, dziwiąc się na bieżąco :? .
Jeśli ktoś nie ma nic przeciwko dziełom łączącym DNA odległych gatunków muzycznych w celu wyprodukowania intrygującej <chimery> będzie zadowolony.
Gdzieś w połowie kompozycji (22-23 minuta) rzecz dryfuje w okolice ambientowych klimatów sensu stricte ( a może to już i szkoła berlińska, co może, w moim przypadku, być sugestią nieuprawnioną), nie osłabiając uważności słuchacza. Finał kieruje się do brzmień noisowych silnie wspieranych elektroniką i talerzy crashowych.
Jeszcze coś, tym razem bas został lekko wycofany, jest nieco mniej decydującym dźwiękiem. Trochę jak w jednej z piosenek W. Młynarskiego:

Nie zawsze twój bas,
Dociera do mas,
Czasami trzeba piano...

Kolejne, niebywale precyzyjne, wydawnictwo od The Necks
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5524
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Re: The Necks

Post autor: Crazy »

Nie dotarłem do Katowic, ale dotarłem do Warszawy! Wczoraj, w studio koncertowym im. Lutosławskiego, które może jest jedną z najlepszych akustycznie sal w Polsce, trzej panowie z Australii zagrali, w strukturze następującej:
ok. 45-minutowy utwór (set?), improwizację - przerwa, w trakcie której udało mi się nabyć wprost z rąk kontrabasisty album Travel, wprawdzie bardzo drogo, ale przynajmniej prosto od producenta :roll: - drugi 45-minutowy set, dość wyraźnie odmienny od pierwszego, choć oczywiście wciąż o to samo chodzi.

Ha, ale o co chodzi - to jest pytanie. Zwracał uwagę esforty na to, że oni wywracają do góry nogami stereotypy koncertowe i tak bym to również widział. Pierwszy "utwór" zaczął się bardzo cicho, stopniowo, ale bardzo powoli rozkręcał się, aż do dynamicznej kulminacji, i potem znów bardzo powoli, opadał, aż wrócił mniej więcej tam, gdzie się zaczął. Najbardziej imponująca była konsekwencja i delikatność, z jaką przędli (wydaje mi się to najodpowiedniejszym słowem!) swoją muzyczną materię, aż do tej, umownie nazwanej, kulminacji. Zaczęli cicho, w środku zrobiło się głośno, ale nie było ani chwilki, w której słuchacz mógłby pomyśleć: o, dodali do pieca. To się wszystko działo niepostrzeżenie, idealnie płynnie. Czarodziejskie, transowe - choć nie porywające.
Mniej podobał mi się drugi "utwór", gdzie perkusista grał głównie przy użyciu rąk i coś dziwnie kombinował z metrum (chyba), bo miałem wrażenie, że nie mieści się w rytmie. Ale że nie mieścił się konsekwentnie i wciąż tak samo, zapewne miało tak być, tylko jakoś nie doceniłem ;-) Z kolei kontrabasista sprawiał na mnie wrażenie, jakby nie mógł uchwycić pomysłu na granie, niczym Włóczykij szukający bez skutku swojej wiosennej piosenki. Widziałem, że słuchał, przymierzał się, coś trochę poplumkał - znów przerywał - znów się poprzymierzał - znów coś zagrał, jakby inaczej, ale jakby znów niezadowolony przestawał i myślał dalej. Z czasem jednak się rozkręcili i znów szli ku dynamicznej kulminacji, tym razem głośniejszej i w sumie bardzo fajnej, ale troszkę odebrałem wrażenie, jakby improwizacja im się nie kleiła, więc przekuli ten brak na głośność. A może to wszystko było tak zaplanowane, a ja nadinterpretuję, nie wiem.

Z całości jestem bardzo zadowolony, choć tak jak mówiłem, nie porwało mnie. A chyba niektórych dookoła porwało, bo pojawiły się nawet owacje na stojąco. Sala studia S1 jak była fenomenalna, taką pozostaje. Słychać i widać absolutnie wszystko.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
esforty
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4301
Rejestracja: 26.01.2010, 11:45
Lokalizacja: Łódź

Re: The Necks

Post autor: esforty »

Crazy pisze: 20.04.2024, 16:21 ...
Mniej podobał mi się drugi "utwór", gdzie perkusista grał głównie przy użyciu rąk i coś dziwnie kombinował z metrum (chyba), bo miałem wrażenie, że nie mieści się w rytmie. Ale że nie mieścił się konsekwentnie i wciąż tak samo, zapewne miało tak być, tylko jakoś nie doceniłem ;-) Z kolei kontrabasista sprawiał na mnie wrażenie, jakby nie mógł uchwycić pomysłu na granie, niczym Włóczykij szukający bez skutku swojej wiosennej piosenki. Widziałem, że słuchał, przymierzał się, coś trochę poplumkał - znów przerywał - znów się poprzymierzał - znów coś zagrał, jakby inaczej, ale jakby znów niezadowolony przestawał i myślał dalej...
W wywiadach, wskazują na pełną gotowość do improwizacji i możliwość zaskoczenia samych siebie, nie tylko słuchacza/uczestnika koncertu.
Tak naprawdę - wyjaśniają - nie chodzi o rodzaj materiału, z którego czerpiemy w The Necks, ale sposób, w jaki sobie z nim radzimy.
Może powyższy cytat coś wyjaśnia.

Wracam, do krótkich refleksji o zakupionych, jakiś czas temu, płytach zespołu:

Obrazek
The Necks - Open 2013

Często można natknąć się na opinię o <zwierzchności> wydawnictwa wobec płyt z dekady. No, nie wiem :?
Cechą wyróżniająca Open, taka najbardziej rzucającą się w uszy, jest zastosowanie, bodaj po raz pierwszy, instrumentów monochordowych, przy czym jak zacząłem wertować zagadnienie, to nie o tzw. jednostrunowce chodzi , a instrumenty wielostrunowe, ale o jednakowym strojeniu, stąd owo <mono>. Odmiennie też, wobec poprzedniej płyty Mindset, muzycy obywają się od natarczywego hałasu. Tu <zerkanie> w ambient staje się decydującą o całości barwą. Ale też nie jest to wydawnictwo pozbawione pulsu, może nawet i funkowego, choć bez nachalności. Oczywiście, rozpoznajemy patenty i struktury już przez The Necks, używane.
Ta interpretacja słyszanych dźwięków, to przykład uproszczenia poznawczego, chociaż wystarcza na najniższym poziomie znaczenia referencyjnego, to jest to kulawe dość (eufemizm)
To jakby streszczać Casablancę jako opowieść o pijaku, który podczas wojny ukrył się w zamorskiej knajpie, gdzie spotkał swoją dawną kochankę i rozstał się z nią po raz drugi, przy dźwiękach tej samej piosenki. :oops: :?
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
ODPOWIEDZ