Magma

Biografie, dyskografie, opinie.

Moderatorzy: Bartosz, Dobromir, gharvelt, Moderatorzy

Awatar użytkownika
gharvelt
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5834
Rejestracja: 14.04.2014, 20:52
Lokalizacja: Kraków

Post autor: gharvelt »

To całkiem możliwe, że tracę. Z drugiej strony jest tyle albumów studyjnych, które chciałbym poznać... Do nagrań koncertowych sięgam w przypadku uznanych wydawnictw twórców z kręgu jazzu, fusion i muzyki awangardowej (płyty w stylu "Live/Hhaï czy "Concerts" z 1976 Henry Cow), natomiast słuchania zwykłego rocka w wersjach na żywo zupełnie nie przyjmuję. Magmy najchętniej posłuchałbym na żywo uczestnicząc w koncercie, jednak patrząc realistycznie pewnie nigdy nie będę miał takiej okazji.
Awatar użytkownika
crescent
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5610
Rejestracja: 21.06.2009, 16:53

Post autor: crescent »

gharvelt pisze:Do nagrań koncertowych sięgam w przypadku uznanych wydawnictw twórców z kręgu jazzu, fusion i muzyki awangardowej (płyty w stylu "Live/Hhaï czy "Concerts" z 1976 Henry Cow), natomiast słuchania zwykłego rocka w wersjach na żywo zupełnie nie przyjmuję.
Znaczy, że wydawnictwa koncertowe tuzów prog i hard rocka są ci obce? :) Znajomość jedynie studyjnych dokonań, daje dosyć mglisty i nieco zakamuflowany obraz możliwości rockowych twórców.
gharvelt pisze:...w przypadku uznanych wydawnictw ... płyty w stylu "Live/Hhaï ...
Czyli co, np. takie Theusz Hamtaahk Trilogie to jakieś trefne wydawnictwo jest? Materiał z 1-szej płyty (podlinkowany na tubę dwa posty wcześniej) nigdy nie trafił do studia, a nie znać tego to grzech.
Awatar użytkownika
Bartosz
digipack
Posty: 2642
Rejestracja: 02.05.2010, 10:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bartosz »

crescent pisze:[Theusz Hamtaahk Trilogie
Rewelacyjna sprawa. Szczególnie Theusz Hamtaahk, który niestety w wersji studyjnej nie występuje.

A mój stosunek do koncertówek może nie jest aż taki jak Gharvelta, bo staram się te najsłynniejsze rockowe znać. Niemniej jednak, poza kilkoma wyjątkami albo te płyty znam, ale ich nie słucham, albo, jeżeli jakiś zespół jest mi generalnie obojętny i właściwie go nie słucham, traktuję żywce po prostu jako składanki (np. Strangers in the Night, Uriah Heep Live, Performance: Rockin' the Fillmore, Cheap Thrills, Procol Harum z Orkiestrą i pewnie jeszcze kilka) i słucham ich zamiast płyt studyjnych, nie równolegle z nimi.

Za to, oczywiście, wszystkie jazzy, bluesy [choć w mniejszym zakresie], awangardy, czy nawet rockowe improwizacje (King Crimson, Grateful Dead) i inne takie są mi bliskie i chętnie po nie sięgam, tylko, że to jest zupełnie inna para kaloszy niż odgrywanie przez jakieś Uriah Heep kawałków z płyt studyjnych.
Awatar użytkownika
gharvelt
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5834
Rejestracja: 14.04.2014, 20:52
Lokalizacja: Kraków

Post autor: gharvelt »

crescent pisze:Znaczy, że wydawnictwa koncertowe tuzów prog i hard rocka są ci obce? Znajomość jedynie studyjnych dokonań, daje dosyć mglisty i nieco zakamuflowany obraz możliwości rockowych twórców.
Nie tak, żeby mi były całkiem obce, bo jednak od czasu do czasu poznaję niektóre, ale priorytet jest wyraźnie niższy i rzadko kiedy cenię je na zbliżonym poziomie co wydawnictwa studyjne z tymi samymi/podobnymi zestawami utworów. Jedyna grupa, u której najwyżej w dyskografii stawiam właśnie 3 albumy live, ma niewiele wspólnego z rockiem - mam na myśli Tangerine Dream. Jeśli na koncercie dominują improwizacje, dzięki czemu mogę trafić na zupełnie inne wersje słuchanych wcześniej nagrań, to jestem skłonny się zainteresować, natomiast w przypadku odsłuchiwania tego samego, z czym uprzednio zaznajomiłem się przy okazji poznawania dyskografii studyjnej, tylko w gorszej jakości i z dodatkiem zbędnych hałasów publiczności, nie mam motywacji do sięgania po takie nagrania. I nie czuję się z tego powodu specjalnie uboższy jeśli chodzi o znajomość twórczości danych wykonawców, choć być może to tylko wyraz mojej radosnej ignorancji?
crescent pisze:Czyli co, np. takie Theusz Hamtaahk Trilogie to jakieś trefne wydawnictwo jest? Materiał z 1-szej płyty (podlinkowany na tubę dwa posty wcześniej) nigdy nie trafił do studia, a nie znać tego to grzech.
"Theusz Hamtaahk Trilogie" co prawda nie słuchałem, ale jeśli pierwszą płytę zajmuje ta sama wersja "Theusz Hamtaahk", która wcześniej ukazała się na "Rétrospective Vol. 1 & 2" to i owszem, znam.
Awatar użytkownika
Tarkus
box z pełną dyskografią i gadżetami
Posty: 11427
Rejestracja: 11.04.2007, 18:15
Lokalizacja: Wa-wa
Kontakt:

Post autor: Tarkus »

Magma też znalazła sposób na wydojenie nieco kaski od fanów w stylu frippowskim.

Obrazek

Za jedyne $115 na 12 płytach znajdziemy:

• LIVE KÖHNTARK — 1975, remastered
• MAGMA LIVE HHAÏ — 1975, remastered
• RETROSPEKTIW I — 1980, remastered
• RETROSPEKTIW II — 1980, remastered
• RETROSPEKTIW III — 1980, remastered
• TRIANON THEUSZ HAMTAAHK — 2000, remixed
• TRIANON WURDAH ITAH — 2000, remixed
• TRIANON MËKANIK DESTRUKTIW KOMMANDOH — 2000, remixed
• TRITON ZÜND ZËLËKT I — 2005, remastered
• TRITON ZÜND ZËLËKT II — 2011, remastered
• ALHAMBRA I - 2009 — unreleased
• ALHAMBRA II - 2009 — unreleased

Nazywa się toto "Köhnzert Zünd".
If you don’t love RoboCop, then you are a Nazi and support terrorism.
Na Discogsach
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

- crescent

Jestem póki co "z powrotem"...a na Twoje ostatnie pytanie związane z wydawnictwem Magmy "Kohnzert Zund", polecanym powyżej przez Tarkusa, postaram się odpowiedzieć na forum (mam nadzieję, że nie będę żałował - he, he).

Tak, zaznajomiłem się z tym koncertowym boksem Magmy i nawet słuchałem tych nagrań kilka tygodni temu (także kupiłem te płyty w Fan.pl. tym, bardziej, że cena nie była wygórowana).

Oczywiście część nagrań jest mi znana, czy to z płyty "Live", czy to z "Retrospekcji", natomiast b. dobrze odebrałem koncertowe wcielenie zespołu w nowym tysiącleciu, które przyznaję, nie jest mi znane (po cyklu koncertów w rodzaju "Theatre 140", czy "Opera De Reims" wskrzeszających minione czasy, przestałem śledzić dokonania grupy, a ich "powrót" albumem "K.A" oraz kolejne nagrania b. słabo kojarzę).
Okazuje się, że świetnie wypadły na żywo utwory z płyty "Merci", zyskując pazur i werwę (w stosunku do ugładzonych wersji tychże kawałków ze studyjnego albumu) - a co za tym idzie, kapitalnie słuchało mi się płyt "Triton Zund Zelekt I" oraz "Triton Zund Zelekt II".
Cieszy fakt, że Magma trzyma wysoki, wykonawczy poziom, że znanymi środkami wyrazu potrafi zaskoczyć i zaciekawić.

Jedyne "ale", jakie mam w stosunku do tego zestawu, to przeciągnięte sztucznie, irytujące oklaski na zakończenie kilku płyt oraz jednorodna (dla wszystkich płyt), w dodatku "ziarnista" produkcja, na siłę przywołująca zabrudzone koncertowe brzmienie.
Czy też tak odbierasz realizację tych nagrań? - z ciekawości porównałem brzmienie znanych nagrań z "Kohnzert Zund" z tymi oklepanymi z "Live", z "Retrospective 1, 2, 3"...i te z boksu wypadają o wiele gorzej od znanych płyt z epoki.

Acha, zespól zapowiada cykl koncertów - chyba najbardziej dostępny dla nas występ (z racji odległości), to ten w Berlinie, 17 października 2019 roku.

https://www.magmamusic.org/en/tour/
Awatar użytkownika
Maciek
box
Posty: 8990
Rejestracja: 15.04.2007, 02:31

Post autor: Maciek »

bananamoon - Koledzy crescent i Bednaar zrobili Ci tu taką dobra reklamę, że póki co jadąc na marce możesz mi wcisnąć każdą płytę. ;)
Pisz, na ile Ci starczy sił, bo na forum brakuje trochę takich rzeczowych polecajek.

Gdybyś miał wybrać z tego zestawu jakiś jeden koncert, który zainteresuje kogoś, kto nie słucha Magmy na co dzień, to co by to było?
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
bananamoon
maxi-singel analogowy
Posty: 548
Rejestracja: 20.09.2017, 19:21

Post autor: bananamoon »

- Maciek

Dziękuję za życzliwość, ale...
...nie wiem jaki "pijar" zgotowali mi tutaj Bednaar i crescent (zapewne przemycili sporo treści na wyrost), ale prawda jest taka, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia - nic co niosłoby nie wiadomo jaką, merytoryczną wartość; poza tym (proszę, nie zrozum mnie źle), trochę szkoda mi czasu na ślęczenie przy komputerze i pisanie banałów (gdybym miał polecać wszystko czego słucham, musiałbym co rusz klepać w klawiaturę - uciekłoby mi sporo czasu, w którym mógłbym posłuchać komfortowo muzyki...i tak koło się zamyka - he, he).
...ale dobrze, postaram się być obecny na forum, chociaż jakiekolwiek formułowanie przychodzi mi z coraz większą trudnością.

Co do muzyki Magmy, mając na uwadze moje skłonności do muzycznej przesady i dźwiękowej makro-pożądliwości, każdemu polecam płyty od debiutu "Magma"...po "Mekanik Kommandoch" (jeśli dobrze liczę, to trzynaście tytułów - szczegółowy spis znajdziesz na Discogs):

https://www.discogs.com/artist/179749-Magma-6

Jeśli zaś miałbym wskazać ich szczytowe osiągnięcia (nagrania), ograniczając się do kilku tytułów...hmmm, moim faworytem jest album "Live Kohntark" (nagrania z paryskiego Taverne de L'Olympia z początku czerwca 1975 roku), koniecznie podwójne wydanie (mówię o cede):

https://www.discogs.com/Magma-Live-Köhn ... se/8058457

Moim zdaniem to kwintesencja muzyki grupy - charakterystyczny styl, dopracowane formy utworów, młodzieńczy wigor, wykonawcza wirtuozeria, porywające improwizacje itp., itd.
Po przeciwnej stronie postawiłbym przewrotnie popową "Merci" (sygnowana także nazwiskiem Christiana Vandera).
Jeśli zaś miałbyś ochotę obcować z Magmą ogołoconą z neo-szaty, proponuję przyjrzeć się nieco dżezującej "1.001° Centigrades".
Pomijając powyższe, ze wspomnianego powyżej boksu "Kohnzert Zund", po latach najdobitniej przemówiła do mnie (i zyskała w stosunku do utrwalonej kiedyś tam opinii) "Retrospektiw II" - świetna płyta.

…i jeszcze korzystając z okazji, a mając na uwadze zbliżające się głosowanie na album 2008 roku, polecam Ci krążek Alberta Marcoeura "Travaux Pratiques" - jeśli umknął Twojej uwadze, warto mu poświęcić czas.
Ostatnio zmieniony 18.05.2019, 12:50 przez bananamoon, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
crescent
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5610
Rejestracja: 21.06.2009, 16:53

Post autor: crescent »

bananamoon pisze:Czy też tak odbierasz realizację tych nagrań? - z ciekawości porównałem brzmienie znanych nagrań z "Kohnzert Zund" z tymi oklepanymi z "Live", z "Retrospective 1, 2, 3"...i te z boksu wypadają o wiele gorzej od znanych płyt z epoki.
Tak szczerze, to nie zwróciłem uwagi. Przesłuchałem całość ze 2 razy i wszystko mi pasowało. Muszę porównać.
bananamoon pisze:Jeśli zaś miałbym wskazać ich szczytowe osiągnięcia (nagrania), ograniczając się do kilku tytułów...hmmm, moim faworytem jest album "Live Kohntark" (nagrania z paryskiego Taverne de L'Olympia z początku czerwca 1975 roku), koniecznie podwójne wydanie (mówię o cede):

https://www.discogs.com/Magma-Live-Köhn ... se/8058457

Moim zdaniem to kwintesencja muzyki grupy - charakterystyczny styl, dopracowane formy utworów, młodzieńczy wigor, wykonawcza wirtuozeria, porywające improwizacje itp., itd.
Też tak myślę.
Awatar użytkownika
crescent
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5610
Rejestracja: 21.06.2009, 16:53

Post autor: crescent »

Tarkus pisze:Za jedyne $115 na 12 płytach znajdziemy:
Rok temu kupiłem to na aros.pl za 225 zł. Na rockserwis.pl wciąż wisi za 238 zł, ale oni nie są zbyt pewni.

http://www.rockserwis.pl/serwis.do?menu ... cat=12&l=1
Awatar użytkownika
Bednaar
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6910
Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
Lokalizacja: Łódź

Post autor: Bednaar »

bananamoon pisze: ...ale dobrze, postaram się być obecny na forum
No i tak trzymaj :) - szczerze mówiąc wystarczy mi np. raz na miesiąc przeczytać jakąś Twoją perłonośną polecajkę - z tego, co pamiętam z 3-go Ucha, dzięki Tobie poznałem np. Ghedalia Tazartes, myślę, że coś tam jeszcze było, ale z pamięcią u mnie coraz gorzej.
vertical_invader
Awatar użytkownika
I&I
japońska edycja z bonusami
Posty: 3064
Rejestracja: 15.10.2010, 21:54
Lokalizacja: KRK

Post autor: I&I »

Ja też dopisuję się do klubu Moona Banana :)

Znam, cenię i polecam niedowiarkom.
Awatar użytkownika
crescent
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5610
Rejestracja: 21.06.2009, 16:53

Post autor: crescent »

bananamoon pisze:Jedyne "ale", jakie mam w stosunku do tego zestawu, to przeciągnięte sztucznie, irytujące oklaski na zakończenie kilku płyt oraz jednorodna (dla wszystkich płyt), w dodatku "ziarnista" produkcja, na siłę przywołująca zabrudzone koncertowe brzmienie.
Czy też tak odbierasz realizację tych nagrań? - z ciekawości porównałem brzmienie znanych nagrań z "Kohnzert Zund" z tymi oklepanymi z "Live", z "Retrospective 1, 2, 3"...i te z boksu wypadają o wiele gorzej od znanych płyt z epoki.
Dzisiaj sobie posłuchałem koncertu z Olympii 1975 zarówno z boksu "Kohnzert Zund", jak i z wydania CD Charly UK 1989. Trafnie określiłeś ową produkcję z boksu jako "ziarnistą", ale ona mi jednak bardziej podchodzi. Brzmi to brudniej, bardziej chropowato, ale jakby pełniej, z lepszym środkiem i basem.
bananamoon pisze:Jeśli zaś miałbym wskazać ich szczytowe osiągnięcia (nagrania), ograniczając się do kilku tytułów...hmmm, moim faworytem jest album "Live Kohntark" (nagrania z paryskiego Taverne de L'Olympia z początku czerwca 1975 roku), koniecznie podwójne wydanie (mówię o cede):

https://www.discogs.com/Magma-Live-Köhn ... se/8058457
To, co podlinkowałeś, to już ten nowszy mix by Vander & Linon ze Studia Uniweria Zekt, 1989. Autorem tego starego, z 1975, był George Chkiantz. Na wszelki wypadek i ten sobie zostawię, a miałem zamiar sprzedać :).

P.S. Tak na marginesie, te różne miksy to czasem ciekawe zjawiska. Np. niedawno wznowiony na winylu oryginalny mix "Hot Rats" Zappy (w Biedronce można kupić razem ze szpinakiem baby i szparagami :P). Wcześniej znałem tylko ten zremasterowany przez Boba Stone i wydany na CD w 1987. To jakby dwie różne płyty i obie wyśmienite :idea:
Awatar użytkownika
mahavishnuu
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4477
Rejestracja: 09.09.2011, 12:43
Lokalizacja: Opole

Post autor: mahavishnuu »

Magma - Mekanïk Destruktïw Kommandöh (1973)


Magma to jeden z tych zespołów, który mocno polaryzuje opinie na swój temat. Słuchacze gustujący w bardziej tradycyjnych odmianach rocka zazwyczaj ignorują jego twórczość. Z ich perspektywy jest to muzyka hermetyczna, nazbyt wymyślna, często wręcz irytująca. Z kolei zakręceni zwolennicy wynoszą grupę na piedestał. Za kilkanaście miesięcy będziemy świętować pięćdziesięciolecie Mekanïk Destruktïw Kommandöh. To dobry czas, aby w bardziej wyważony i zdystansowany sposób podejść do tego kontrowersyjnego tematu.

Lata 1971-1972 to czas, kiedy z wolna wykuwało się najbardziej znane dzieło zespołu, które wkrótce stanie się wizytówką całego nurtu zeuhl. Ze starego składu pozostało tylko trzech muzyków: Christian Vander, Klaus Blasquiz i Teddy Lasry. Nowymi instrumentalistami zostali: René Garber (klarnet basowy, śpiew), Jean-Luc Manderlier (fortepian, organy), Claude Olmos (gitara) i Jannick Top (gitara basowa). Duże zmiany związane były z zatrudnieniem większej grupy śpiewaczek. Było ich aż pięć: Stella Vander, Muriel Streisfield, Evelyne Razymovski, Michele Saulnier, Doris Reinhardt. Zdecydowanie najważniejszą postacią w tym gronie będzie żona Christiana Vandera, która przez kolejne lata, obok Klausa Blasquiza, będzie wokalną opoką Magmy. W rezultacie powstał rozbudowany chór mieszany: pięć głosów kobiecych i trzy męskie (Blasquiz, Vander, Garber). Muzycy w latach 1972-1973 zarejestrowali kilka wersji dzieła. Wytwórnia płytowa była nastawiona sceptycznie do tego projektu. Pierwsza wersja utworu, nieco inna od tej, która ostatecznie trafiła na album, została przez włodarzy wytwórni odrzucona. Światło dzienne ujrzała dopiero w 1989 roku, jako Mëkanïk Kömmandöh. Czym się różniła? Nie uświadczymy w niej ani gitary elektrycznej, ani rozbudowanej sekcji dętej (czasami pojawia się tylko klarnet basowy). Zdecydowanie wyeksponowane zostały partie wokalne, ponadto dodano dość ekscentryczną uwerturę. Wersja, która ostatecznie trafiła na płytę, została zarejestrowana w kwietniu 1973 roku. Album ukazał się w grudniu tegoż roku. Wedle zamysłu Vandera miał zamykać tzw. Theusz Hamtaahk Trilogie. Różne okoliczności sprawiły jednak, że ukazał się jako pierwszy. Pierwotnie trylogię miała otwierać rozbudowana kompozycja Theusz Hamtaahk, która oficjalnie ujrzała światło dzienne dopiero w 1981 roku, gdy ukazał się dwupłytowy album koncertowy Retrospektïẁ (Parts I+II). Wcześniejszą wersję (bardzo dobrą!) znajdziemy na archiwalnym albumie koncertowym BBC 1974 Londres (1999). Drugi segment Tristan Et Iseult (znany później jako Ẁurdah Ïtah) został wydany w 1974 roku. Pierwotnie swoim nazwiskiem sygnował go Christian Vander, jednak w przypadku kompaktowych reedycji bywało różnie - niektóre firmowała również Magma. Jaka jest w największym skrócie treść Mekanïk Destruktïw Kommandöh? Głównym bohaterem jest prorok Nebehr Gudahtt, który stara się popularyzować nauki Kobaïan. Wedle niego człowiek powinien dążyć do doskonalenia duchowego i oświecenia. Osoby, które prześladują Nebehra Gudahtta, są coraz bardziej zafascynowane jego naukami, co ostatecznie doprowadza do tego, że stają się jego uczniami. Opowieść kończy się w momencie, gdy uczniowie Nebehra Gudahtta osiągają oświecenie i jednoczą się z Duchem Wszechświata.

Materiał muzyczny został podzielony na siedem segmentów. Tak naprawdę mamy jednak do czynienia z rozbudowaną kompozycją, która wypełniła cały album. Pod względem formalnym w niemałym stopniu różni się od bardziej lub mniej rozpowszechnionych dzieł z kręgu rocka progresywnego. Nie przybiera kształtu suity, nie ma nic wspólnego z jamem i formą łukową. Poszczególne segmenty są mało skontrastowane. Rozwój tematyczny przywołuje skojarzenia z kantatami Carla Orffa. Na różnych poziomach muzycznego przekazu takich „orffickich” asocjacji jest zresztą więcej. Niezbyt duża indywidualizacja segmentów wchodzących w skład Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh wynika z ogólnego konceptu strukturalnego. Duży nacisk został położony na wykreowanie specyficznej atmosfery, którą budować mają obsesyjne repetycje. Muzyka ma wprowadzić słuchacza w swoisty trans, czasami wręcz stan uniesienia. Rozbudowane partie chóru czasami wręcz ociekają patosem, jednak jego specyfika jest nieco inna niż w przypadku znakomitej większości rozwiązań uskutecznianych przez twórców z kręgu tzw. rocka symfonicznego. Nade wszystko jest mniej koturnowy, poza tym niejednoznaczny w swojej wymowie. Czasami wręcz perwersyjnie ujawnia dialektyczne napięcie między patosem a groteską. O ile na 1001° Centigrades udało się umiejętnie wyważyć proporcje między częściami instrumentalnymi i wokalnymi, to na Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh jest zgoła inaczej. Bynajmniej nie jest to błąd w sztuce, bowiem taki był świadomy zamysł Christiana Vandera. Rozbudowane partie wokalne zdecydowanie zdominowały przestrzeń dźwiękową. Instrumentalne fragmenty ograniczono do minimum. Zazwyczaj są to tylko nieznaczące preludia, interludia i postludia. Dla niektórych słuchaczy ten swoisty „słowotok” może być problemem, podobnie jak brak wyrazistych partii solowych instrumentów. Skoro weszliśmy już na teren bardziej subiektywnego odbioru muzyki, warto pochylić się nad wątkiem wokalnym. Osobiście żałuję, że zespół nie zdecydował się na większe urozmaicenie partii chóralnych. W grę mogą wchodzić różne techniki kompozytorskie, patenty aranżacyjne. Ot, jeden przykład - w Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh dominuje faktura homofoniczna. Myślę, że próba polifonizacji materii dźwiękowej mogłaby wzbogacić kompozycję. Owszem, miejscami słychać takie pomysły, jednak nie są one do końca zadowalające. Pod względem kolorystycznym również zauważalne są pewne rezerwy. Jakkolwiek często partie chóralne brzmią interesująco, czasami wręcz frapująco, to jednak nie zawsze udało się w pełni wykorzystać ich potencjał. Mając w składzie mezzosoprany i barytony można było na różne sposoby cieniować paletę brzmieniową, tworzyć różne konfiguracje. Podobne wątpliwości pojawiają się w kontekście quasi kantatowej formy. Czy w jakimkolwiek stopniu źle świadczy to o kompozytorskim métier Vandera? Nie. Zawsze trzeba pamiętać o tym, że nasze preferencje i wizje mogą być odmienne od kompozytora. Bardziej ascetyczne rozwiązania nie muszą świadczyć o tym, że artysta nie jest w stanie tworzyć rzeczy bardziej wyszukanych. Na korzyść lidera tego projektu przemawia fakt, że swój pomysł realizuje w sposób niezwykle konsekwentny. Ascetyzm tkanki instrumentalnej okazuje się środkiem do celu. Liczy się ostateczny kształt i efekt całości.

Lata 1973-1974 to w muzycznej biografii Vandera okres wzmożonego zainteresowania dwudziestowiecznymi technikami kompozytorskimi ze świata muzyki „poważnej”. To właśnie wtedy szczególnie intensywnie stara się inkorporować jej elementy do muzyki Magmy. Inspirują go nie tylko twórcy par excellence progresywni (Igor Strawiński, Béla Bartók, Karlheinz Stockhausen), ale także zapatrzeni w odległą przeszłość (Carl Orff). W tym miejscu dochodzimy do jednego z największych paradoksów w twórczości tego zespołu. Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh na gruncie muzyki rockowej jest dziełem zjawiskowo oryginalnym. Doskonałym przykładem rockowego awangardyzmu. Jednak w szerszym kontekście jego oryginalność blaknie. Wielce instruktywne może być jego zestawienie ze słynnym baletem Igora Strawińskiego Wesele (1914-1923). Reprezentatywnym przykładem niech będzie kanoniczna interpretacja dokonana pod batutą samego kompozytora w 1959 roku. Jego wersja analogowa pierwotnie ujrzała światło dzienne w 1962 roku - Stravinsky Conducts Stravinsky - Les Noces/Renard /Ragtime For Eleven Instruments. Niektóre podobieństwa są wręcz uderzające! Wskażmy kilka szczególnie wyrazistych. Partie wokalne, specyficzna faktura fortepianowa, sposób wykorzystania oraz rola rytmu, jako ważnego elementu składowego kompozycji. Niektóre rozwiązania rytmiczno-aranżacyjne wykazują daleko posunięte podobieństwo. Jeśli dodamy do tego specyficzną transowość dzieła Strawińskiego, jako żywo przywodzącą na myśl dokonania francuskiego bandu, możemy dojść do zaskakujących wniosków. Chodzi wszak o cały zespół elementów, które w niemałym stopniu przyczyniły się do powstania estetyki zeuhl. Magma na gruncie rocka jest niewątpliwie oryginalnym zjawiskiem, posiada bardzo silną tożsamość, jednak powyższy przykład pokazuje, jak trudno jest twórcom rockowym generować autentycznie nowe idee muzyczne. W pierwszej części Symfonii psalmów (1930) tegoż Strawińskiego również można wskazać magmowe tropy, choć w tym przypadku są już bardziej subtelne.

Innym kompozytorem, który wywarł wpływ na Vandera, był wybitny węgierski twórca Béla Bartók. Szczególnie słyszalne jest to właśnie na Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh – charakterystyczne faktury fortepianowe, różne pomysły i rozwiązania w zakresie rytmu. Najsłynniejsza płyta Magmy często kojarzona jest również z twórczością kantatową Carla Orffa. Dokładnie chodzi o trylogię Trionfi, w skład której wchodzą: Carmina Burana (1935-1936), Catulli Carmina (1940-1943) i Trionfo di Afrodite (1951). Bez trudu odnajdziemy różne paralele. Przywołajmy tylko najbardziej oczywiste. Quasi kantatowy kształt, czasami zbliżona narracja, gęste, masywne, brzmienie, predylekcje do faktury homofonicznej, istotna rola rytmu w zakresie kształtowania formy kompozycji, motoryczna pulsacja, pierwszorzędna rola chóru. Biorąc pod uwagę całokształt, jest tego niemało, a przecież można by wskazać jeszcze inne, bardziej subtelne analogie. Christian Vander niechętnie odnosi się do sugestii, jakoby syndrom „orffizmu” mocno przeniknął do muzyki Magmy. W jednym z wywiadów powiedział nawet, że muzykę niemieckiego kompozytora po raz pierwszy usłyszał dopiero w 1972 roku, a więc w momencie, gdy Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh był już na ukończeniu. Z twórczością Orffa zapoznał go pianista Magmy, François Cahen. Gdy usłyszał Carmina Burana ze zdziwieniem skonstatował, że jest ona mocno „magmowata”. Niewątpliwie jest to ciekawy przypadek. Po latach Vander przyznał się do tego, że w introdukcji Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh można usłyszeć krótki cytat z Trionfo di Afrodite. Jak było więc naprawdę ze znajomością muzyki Orffa? Skoro poruszyliśmy wątek zapożyczeń, tym razem spojrzenie z drugiej strony barykady. Christian Vander: To smutna historia, ale pewne rzeczy muszą być powiedziane. Niejaki Mike Oldfield ukradł moją muzykę, dokładnie rzecz biorąc fragmenty „Mëkanïk Kömmandöh” i „La Dawotsin”. Gdy w 1972 roku nagrywaliśmy „Mëkanïk Kömmandöh”, czynił przygotowania do rejestracji „Tubular Bells” i właśnie na tym albumie wykorzystał moją muzykę. Gdy wtedy mu ją grałem nawet przez chwilę nie pomyślałem, że będzie na tyle bezczelny, aby ją wykorzystać i wydać pod własnym nazwiskiem. Vander usłyszał ją w kinie oglądając słynny film Williama Friedkina The Exorcist (1973) (zostały w nim wykorzystane fragmenty z debiutanckiego krążka Oldfielda). Lider Magmy nie od razu powiązał sobie wszystko w logiczną całość. Dopiero jeden z członków zespołu przypomniał mu, że Oldfield był obecny w czasie ich sesji nagraniowych. Jak to wygląda w rzeczywistości? Faktycznie, zauważalne jest podobieństwo początkowych fragmentów w La Dawotsin i Tubular Bells, Part 1. Nie jest ono jednak na tyle duże, aby można było uznać je za plagiat. Występują pewne różnice, co sprawia, że wersja Oldfielda posiada, przynajmniej po części, indywidualne cechy. Myślę, że w tym przypadku w grę wchodzi raczej, mniej lub bardziej nieświadoma, inspiracja.

Najsłynniejszy album Magmy jest świadectwem tego, że grupa oddaliła się od jazz rocka. Nie znaczy to jednak, że pierwiastki jazzowe zupełnie zanikły. Bodaj najbardziej ujazzowiony jest szósty segment (Mëkanïk Kömmandöh), w którym słychać również inspiracje muzyką gospel. We wcześniejszej wersji kompozycji, która oficjalnie ukazała się w 1989 roku, jazzu jest jeszcze mniej. Decydujący był czynnik związany z tym, że niemal zupełnie zrezygnowano z instrumentów dętych. Inspiracje jazzem nowoczesnym, przede wszystkim fusion, powrócą z całą mocą na znakomitym Live/Hhaï (1975), kiedy to grupa miejscami wyraźnie będzie nawiązywać do twórczości Mahavishnu Orchestra. Na Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh dokonała się ostateczna krystalizacja estetyki zeuhl. Wprawdzie już na 1001° Centigrades przybrała dojrzałą postać, to jednak właśnie na najsłynniejszym albumie została wzbogacona o nowe elementy. Znacznie rozwinęły się pomysły wokalne, czasami quasi chóralne. Ważnym dopełnieniem całości było, mniej lub bardziej twórcze, czerpanie z dorobku dwudziestowiecznych kompozytorów (Strawiński, Orff, Bartók). Jakie są główne komponenty zeuhl? Po pierwsze - wielce specyficzna sztuka wokalna, niewolna od naleciałości operowych i teatralnych, słychać w niej również nawiązania do eksperymentów wokalnych Leona Thomasa (scat, jodłowanie). Znaczącym wyróżnikiem jest język kobaïański. Po wtóre, obsesyjne, repetytywne struktury, które tworzą transowy klimat. Po trzecie, mocno wyeksponowana partia basu, która wraz z perkusją tworzą kręgosłup kompozycji. Wreszcie po czwarte, inkorporacja różnych patentów i rozwiązań ze świata „poważnej” sztuki dźwięku, by wymienić tylko pomysły w sferze formalnej, rytmicznej, wokalnej i fortepianowej. Zdaniem większości krytyków i miłośników zespołu Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh jest najwybitniejszym osiągnięciem Magmy. Podobnego zdania jest Christian Vander, który w wywiadach często podkreśla, że właśnie z tego albumu jest najbardziej dumny. Niewątpliwie jest to bardzo interesujący przykład syntezy rocka z dwudziestowieczną muzyką „poważną”. Melanż dojrzały, konsekwentny i nietypowy, choć czasami mocno epigoński.

Muszę przyznać, że bardziej przemawiają do mnie dwa inne studyjne albumy bandu – 1001° Centigrades (1971) i Köhntarkösz (1974). W przypadku Mekanïk Destruktïw Kommandöh problemem jest dla mnie fakt, że partie wokalne zupełnie zdominowały fakturę kompozycji. W rezultacie powstał prawdziwy „słowotok”. Bardzo brakuje mi ciekawych partii instrumentalnych, które często były mocną stroną Magmy. Byłby to również ciekawy element wzbogacający narrację muzyczną. Tak czy inaczej, Mekanïk Destruktïw Kommandöh jest intrygującym przykładem poszerzania granic estetycznych rocka.
Awatar użytkownika
MirekK
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6320
Rejestracja: 02.03.2008, 22:10
Lokalizacja: Nowy Jork

Post autor: MirekK »

Muszę przyznać, że bardziej przemawiają do mnie dwa inne studyjne albumy bandu – 1001° Centigrades (1971) i Köhntarkösz (1974). W przypadku Mekanïk Destruktïw Kommandöh problemem jest dla mnie fakt, że partie wokalne zupełnie zdominowały fakturę kompozycji. W rezultacie powstał prawdziwy „słowotok”. Bardzo brakuje mi ciekawych partii instrumentalnych, które często były mocną stroną Magmy. Byłby to również ciekawy element wzbogacający narrację muzyczną. Tak czy inaczej, Mekanïk Destruktïw Kommandöh jest intrygującym przykładem poszerzania granic estetycznych rocka.
Jak to miło od czasu do czasu przeczytać coś co w 100% pokrywa się w naszymi poglądami.Nigdy nie rozumiałem podekscytowania jakie wywołuje u słuchaczy M.D.K. Wprawdzie stoi u mnie na półce, ale dużo częściej i z dużo większą przyjemnością słucham 1001° Centigrades i Köhntarkösz. Dzięki za ten wpis mahavishnuu. Jak zwykle nic dodać nic ująć.
"Życie bez muzyki jest błędem." - F. Nietzsche
ODPOWIEDZ