
Rozpadają się mocarstwa, zmienia się klimat, popularność zdobywają coraz to inne gatunki muzyczne, a Stonesi wciąż wydają płyty. Z jakim skutkiem tym razem?
Rzut oka na okładkę. Nie ukrywam, ładna. Ciekawe, że dziadki "w odbiciu" wyglądają jeszcze bardziej rocknrollowo, tylko Charlie w obu przypadkach spokojny. Zaskoczenie przychodzi, gdy popatrzymy na listę kompozycji, których jest... szesnaście! To naprawdę sporo, ale jak z poziomem?
Płytka z jęzorem znika w odtwarzaczu, zaczyna się pierwszy, ewidentnie jeden z najlepszych numerów, wchodzi gitara, bas, perkusja, w końcu wokal. Jaki może być? Jak zawsze - krzykliwy, ale przyjemny dla ucha, bardzo charakterystyczny. Tekst jak zwykle mało istotny i mówiący o tym samym, co mogliśmy usłyszeć 40 lat temu "ona jest piękna, on by chciał, ale ona się boi". Rough Justice to bardzo dynamiczna kompozycja, ostatnio często wykorzystywana jako otwieracz koncertów. Chwilę potem małe zwolnienie tempa - Let Me Down Slow z rewelacyjnym refrenem zachęcającym do wspólnego śpiewu. Znowu świetny śpiew i sympatyczna solówka. Czego można chcieć więcej? Kolejny numer zaczyna się bardziej... poważnie? W każdym razie It Won't Take Long brzmi także dynamicznie, ale jeszcze bardziej gitarowo - świetna solówka w połowie trzeciej minuty.
Chwilę później mamy dwa przeboje - pierwszy to oparty na ciekaweym riffie, i mający coś z funku Rain Fall Down. Nakręcono do niego naprawdę niezły teledysk. Jagger jak zwykle czaruje "padał deszcz w tym zimnym, szarym mieście, dzwonił telefon, a u nas słodka miłość... ". Drugim hitem stało się (tak mi się przynajmniej wydaje, heh) Streets Of Love z zdecydowanie refleksyjnym klimatem, użyciem pianina (?), co zresztą pasuje do słów, Mick przyznaje że był okropny itp. Naprawdę bardzo podobają mi się rozpoczynające każdy refren harmonie wokalne, wbijające się w czachę "A-aa-aaa-aaaj łok de strits of low". Wszystko jasne, to się nie może nie spodobać, druga połowa utworu chwyta za serce...
Następne nagrania nie są już może tak rewelacyjne, ale trzymają poziom. Czy jest to podchodzące pod country Back Of My Hand, wesołe She Saw Me Comin, refleksyjne, ale nie przygnębiające Biggest Mistake albo dynamiczne Oh No Not You Again - wszystkiego słucha się bardzo przyjemnie. Jeszcze ciekawszym nagraniem jest (przynajmniej dla mnie) This Plce Is Empty... zaśpiewane w całości przez Keitha! Prosta balladka, nic odkrywczego, ale mnie naprawdę zachwyciło... może w tej prostocie jest klucz? Keith wypadł bdb - słychać tu faceta który sporo przeżył, jego głos do tego bardzo pasuje. Ciekawy eksperyment, który jeszcze się tu powtórzy...
Dangerous Beauty jest kolejnym energicznym nagraniem, bardzo kontrastującym z Laugh, I Neary Died, rzeczą niby smutną, ale linia basu jakoś nie pozwala nam się do końca zasmucić ani tym bardziej przygnębić. Poważne tematy Mick rozważa w Sweet Neo Con, nie boi się śpiewać o jego pieniądzach, które trafiły do Pentagonu, bombach i rosnących cenach benzyny... Na koniec dynamiczne Look What The Cat Dragged In, Driving Too Fast i podszyte dziwnym pulsem Infamy (to ostatnie znowu ze śpiewem Richardsa). Nie nazywam tych nagrań złymi, ale wydaje się, że ostatnich 15 minut albumu mogłoby nie być...
To naprawdę świetny krążek ze sporą dawką energii, nadal fantastycznym wokalem i bdb sekcją instrumentalną. Kilka nagrań się zdecydowanie wybija, ale nie ma tu NICZEGO co mógłbym nazwać słabą kompozycją... Panowie nie pokazali tu niczego nowego, zagrali tak samo jak robili to w latach '60. I bardzo dobrze. Stawiam tą płytę tuż za takimi legendami jak Beggars Banquet czy Stick Fingers, zaś wyżej od np. Beetween The Buttons... Polecam