The Flower Kings - I co dalej ?
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
The Flower Kings - I co dalej ?
Piszę o jednym z moich ulubionych zespołów neo-progresywnych ( choć nigdy nie przepadałem za tą etykietką ) po lekturze ich najnowszego albumu - The Sum of no evil.
Krążek ukazał się już jakiś czas temu, choć płytę można uznać za jeszcze w miarę ciepłą. Niestety muszę podzielić się wrażeniami po wielokrotnym już przesłuchaniu. Przyznam, iż poprzedni album Paradox Hotel bardzo przypadł mi do gustu i do serca. Dziwiłem się wielu mało przychylnym recenzjom i opiniom ludzi, którzy w końcu cenią ten zespół. Może uproszczę sprawę, ale ich krytycyzm najwidoczniej wynikał z samej niechęci, że Flowersi wydali znów podwójny ''sidi". Powstało nastawienie które można zamknąć w słowach " o jeden podwójny album za dużo". Może mało kto miał ochotę na dokładniejsze wsłuchanie się i rozgryzienie prawie 2,5 godzi nowej muzyki. A to zawsze wymaga większego wysiłku. Jednak ten album miał coś czego aż nadto dotkliwie brakuje najnowszej propozycji bandu Stolta - ciekawych pomysłów, zapadających w pamięć kompozycji oraz czegoś przykuwającego uwagę. Zgoda, pierwsze dwa utwory mogą dawać ( oj, mocno zwodnicze ) poczucie, że o to znów mamy do czynienia ze starym dobrym tak przez nas cenionym zespołem. Że nic się na dobrą sprawę nie zmieniło. I tak rzeczywiście jest - One more time oraz Love is the only answer mogą się podobać. Choć i tu pojawia się pierwszy problem, który ciągnie się aż do końca albumu. Czy aby już tych melodi, zwrotów muzycznej narracji, zmian rytmu, tempa, nie słyszeliśmy ?. Czy to nowe kompozycje czy zrobione nieco na siłę kompilacje wcześniejszych idei, a może odrzuty ?.
Przykro mi to pisać, gdyż od dawna kibicuję Królom i niejednokrotnie, gdy wielu ich wciskało w ziemię - ja broniłem ich podejścia, pomysłów i takiego grania jakby ''z innej bajki" - gdyż podobała mi się ta bajka.
Nadal wracam do tego albumu, próbując zapomnieć o wszystkim co stworzyli w przeszłości i dostrzec coś ciekawego. Ale po 2 utworze ( ciekawe lekko orientalne wokale Froberga - niezły muzyczny pomysł, szkoda, że ledwie zasygnalizowany, mógł być rozwinięty ) płyta mnie niestety męczy. I na pewno nie wynika to z tego, że czekałem na Paradox Hotel bis lub powrót do Stardust, Spacerevolvera czy Flower Power.
Czytałem, że zamierzeniem Stolta i Bodina było powrót do prawdziwego ciężkiego, progresywnego rocka. Żadnych rozlewnych ballad, popu, jazzu, awangardy czy udziwnień. Bodin generalnie korzysta ze starych keyboardów - Hammonda, mellotronu, fendera, mini-moga. Wielka szkoda, że mimo niezłych w sumie założeń - efekt jest mizerny. Czytałem na art-rock.pl recenzję tego albumu i dziwię się, że ktoś nie szczędzi pochwał nowemu wydawnictwu Flowersów. Dla mnie to bardzo poważna oznaka głębokiego kryzysu i załamania jaki nastąpił w obozie Stolta i spółki. Ciekawe jak nowy materiał zaprezentuje się na żywo. Boję się, że nawet Mastelotto na bębnach nie wiele pomoże. Ja mogę liczyć, iż zespół powróci do czegoś radykalniejszego - do klimatów z Unfold the future lub Revolvera. Bo póki co, obecny kierunek muzyczny to droga donikąd.
Krążek ukazał się już jakiś czas temu, choć płytę można uznać za jeszcze w miarę ciepłą. Niestety muszę podzielić się wrażeniami po wielokrotnym już przesłuchaniu. Przyznam, iż poprzedni album Paradox Hotel bardzo przypadł mi do gustu i do serca. Dziwiłem się wielu mało przychylnym recenzjom i opiniom ludzi, którzy w końcu cenią ten zespół. Może uproszczę sprawę, ale ich krytycyzm najwidoczniej wynikał z samej niechęci, że Flowersi wydali znów podwójny ''sidi". Powstało nastawienie które można zamknąć w słowach " o jeden podwójny album za dużo". Może mało kto miał ochotę na dokładniejsze wsłuchanie się i rozgryzienie prawie 2,5 godzi nowej muzyki. A to zawsze wymaga większego wysiłku. Jednak ten album miał coś czego aż nadto dotkliwie brakuje najnowszej propozycji bandu Stolta - ciekawych pomysłów, zapadających w pamięć kompozycji oraz czegoś przykuwającego uwagę. Zgoda, pierwsze dwa utwory mogą dawać ( oj, mocno zwodnicze ) poczucie, że o to znów mamy do czynienia ze starym dobrym tak przez nas cenionym zespołem. Że nic się na dobrą sprawę nie zmieniło. I tak rzeczywiście jest - One more time oraz Love is the only answer mogą się podobać. Choć i tu pojawia się pierwszy problem, który ciągnie się aż do końca albumu. Czy aby już tych melodi, zwrotów muzycznej narracji, zmian rytmu, tempa, nie słyszeliśmy ?. Czy to nowe kompozycje czy zrobione nieco na siłę kompilacje wcześniejszych idei, a może odrzuty ?.
Przykro mi to pisać, gdyż od dawna kibicuję Królom i niejednokrotnie, gdy wielu ich wciskało w ziemię - ja broniłem ich podejścia, pomysłów i takiego grania jakby ''z innej bajki" - gdyż podobała mi się ta bajka.
Nadal wracam do tego albumu, próbując zapomnieć o wszystkim co stworzyli w przeszłości i dostrzec coś ciekawego. Ale po 2 utworze ( ciekawe lekko orientalne wokale Froberga - niezły muzyczny pomysł, szkoda, że ledwie zasygnalizowany, mógł być rozwinięty ) płyta mnie niestety męczy. I na pewno nie wynika to z tego, że czekałem na Paradox Hotel bis lub powrót do Stardust, Spacerevolvera czy Flower Power.
Czytałem, że zamierzeniem Stolta i Bodina było powrót do prawdziwego ciężkiego, progresywnego rocka. Żadnych rozlewnych ballad, popu, jazzu, awangardy czy udziwnień. Bodin generalnie korzysta ze starych keyboardów - Hammonda, mellotronu, fendera, mini-moga. Wielka szkoda, że mimo niezłych w sumie założeń - efekt jest mizerny. Czytałem na art-rock.pl recenzję tego albumu i dziwię się, że ktoś nie szczędzi pochwał nowemu wydawnictwu Flowersów. Dla mnie to bardzo poważna oznaka głębokiego kryzysu i załamania jaki nastąpił w obozie Stolta i spółki. Ciekawe jak nowy materiał zaprezentuje się na żywo. Boję się, że nawet Mastelotto na bębnach nie wiele pomoże. Ja mogę liczyć, iż zespół powróci do czegoś radykalniejszego - do klimatów z Unfold the future lub Revolvera. Bo póki co, obecny kierunek muzyczny to droga donikąd.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Poki co poddałem nowa płyte dwóm przesłuchaniom:
1. Absolutnie żadnych odczuć, choć radość że nie jest podwojnym albumem jak rozciągnieta do granic możliwości poprzednia
2. Już lepiej, wyławiam poszczególne momenty (rodem z Genesis, Yes, troszkę sceny Canterbury lub po prostu starego TFK)...
Poddam ją jeszcze na pewno obróbce fonicznej Już słysze że Roine Stolt nie zaproponował tu nic nowego, wciąż ciągnąc znane z wczesniejszych płyt motywy. No, może gdzieniegdzie pojawia się więcej cięższych gitar. Resumujac: póki co Flowerowa średnia, bez emocji, ale bez zbytnich zachwytów - jak poznam ją więcej to zdam relację. Poki co po tysiackroć bardziej mną buja taki nowy Ulver, Gourishankar czy Phideaux...
1. Absolutnie żadnych odczuć, choć radość że nie jest podwojnym albumem jak rozciągnieta do granic możliwości poprzednia
2. Już lepiej, wyławiam poszczególne momenty (rodem z Genesis, Yes, troszkę sceny Canterbury lub po prostu starego TFK)...
Poddam ją jeszcze na pewno obróbce fonicznej Już słysze że Roine Stolt nie zaproponował tu nic nowego, wciąż ciągnąc znane z wczesniejszych płyt motywy. No, może gdzieniegdzie pojawia się więcej cięższych gitar. Resumujac: póki co Flowerowa średnia, bez emocji, ale bez zbytnich zachwytów - jak poznam ją więcej to zdam relację. Poki co po tysiackroć bardziej mną buja taki nowy Ulver, Gourishankar czy Phideaux...
Gust to wróg twórczości...
- WOJTEKK
- box z pełną dyskografią i gadżetami
- Posty: 26265
- Rejestracja: 12.04.2007, 17:31
- Lokalizacja: Lesko
Nic ująć nic dodać. Dla mnie tak do "Rainmakera", za to z przerwą na "Space Revolver".Regelpin pisze:Ano wlasnie,dobre pytanie....
Znam prawie wszystkie plyty TFK i cenie sobie gdzies tak ich pierwsza polowe,pozostale plyty nie wnosza wlasciwie nic nowego.....
"Paradox Hotel" trafił mi sie do recenozwania na artrocku i prawdę mówiąc dosyć żałowałem, że się tego podjąłem, bo wynudziłem się słuchając tego jak mops. Już po jednym razie miałem dosyć i dokonale wiedziałem co mi się podoba na tej płycie a co nie. Następne razy były jak oglądanie ślubnych video/DVD...
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Trudno mi się zgodzić z opinią, iż połowa płyt Flowersów jest świetna, a druga niewiele wnosi nowego. Moim zdaniem właśnie dopiero do Stardust we are zespół złapał odpowiednią formę i objawił się w najlepszej, doskonałej i wciągającej pod względem kompozycji formie. Wcześniejsze to ( jak dla mnie ) dopiero rozbieg, trening przed pełnym objawieniem się światu - jako niekwestionowany lider współczesnego prog-rocka. Nie twierdzę, że debiut, World of adventures i Retropolis są nieciekawe czy do niczego. Nie brakuje tam kompozycji, które na stałe weszły do kanonu zespołu Stolta. Ale i na nich nie brakuje średniaków, czy właśnie ''kompozycji, które niewiele wnoszą nowego", są i tyle można o nich powiedzieć. Płyty Stardust oraz Flower Power z perspektywy czasu okazały się najlepsze. Tam udała się rzadka sztuka, by z różnych kawałków poskładać fascynującą i przykuwającą słuchacza od początku do końca muzyczną układankę. Spacerevolver był ciekawą próbą odświeżenia formuły z dodatkowymi pierwiastkami cięższego grania i eksperymentów. Rainmaker był bardziej tradycyjny i melodyjny. Zaintrygowała mnie Unfold the future, która znów okazała się być jedną z lepszych w ich dorobku. Adam & Eve ( poza Cosmic Circus i Babylon ) rozczarował. Za dużo było tam obcych klimatów rodem z Pain of Salvation, czy jakiś gotyckich dramatów. Nie dziwię się, że ''romas" z Guildenlowem nie trał za długo. O Paradoxie pisałem. Dla mnie arcydzieło, mieniące się barwami i pozwalające nieskończenie skupiać się co rusz to na innym utworze. A teraz ?.....Może po prostu formuła każdego zespołu się w pewnym momencie wyczerpuje. Tym smutniejsze, że chętnie bym posłuchał naprawdę dobrej i ciekawej płyty Kingsów. Może się doczekam. Wydaje mi się, że dominacja pomysłów Stolta nie wyszła najnowszej płycie na dobre. W przeszłości, płyty z twórczym ( mniejszym lub większym ) udziałem pozostałych muzyków bardziej zwracały uwagę.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Nowy TFH ? Krótko - po raz kolejny (dobrze że tym razem tylko 1 CD) mamy naprawdę fajne motywy muzyczne i przyjemne melodie. Tylko co z tego ? Skoro poszczególne kawalki mogłyby trwac o 70 % krócej (zwłaszcza Love Is Only Answer) i wtedy byłaby idealna zawartość cukru w cukrze. A tak mamy wiadro wody z rozmieszanym w nim kilogramem cukru... Pan Stolt po raz kolejny udowodnił że nie rozumie iż konkretną treść można zawrzeć w naprawde krotkich formach. A jesli preferuje wciąż zaparcie dłuższe, to na Boga zywego niechaj tam się więcej dzieje, a nie 8-minutowy materiał muzyczny rozmemłany do 14 minutowej pseudo-suity...
Dodam że pisze to fan np. Oceanów Yesów, ktory dłuższe formy przedkłada nad krótkie utwory. Tym bardziej boli ślepa uliczka w jaka brnie, bardzo zdolny przecież Szwed...
Dodam że pisze to fan np. Oceanów Yesów, ktory dłuższe formy przedkłada nad krótkie utwory. Tym bardziej boli ślepa uliczka w jaka brnie, bardzo zdolny przecież Szwed...
Gust to wróg twórczości...
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami po przesłuchaniu najnowszej płyty studyjnej klawiszowca Flower Kings Tomasa Bodina - Cinematograaf. Płyta jest świeżutka, więc można na gorąco parę wrażeń zaprezentować. Bodin tym razem nieco zerwał z formułą rocka progresywnego ( choć mimo wszystko płytka gdzieś się w tej kategorii ) i o wiele bliżej jej do muzyki elektronicznej, medytacyjnej a najwięcej - filmowej. Można traktować to jako soundtrack filmu, który jeszcze nie powstał. Tomas znany jest z tego, iż w rodzimym kraju pisał wielokrotnie muzykę do teatrów, do różnych przedstawień. Zagłębiając się w album, w dość długie - bo tylko trzy kilkunastominutowe kawałki nie można przestać tworzyć w głowie różne obrazy. Utwory rozwijają się powoli. Autor nigdzie się nie śpieszy, miejscami można odnieść wrażenie pozornej monotonni, ale to tylko złudzenie. Wiele jest momentów spokoju, gdzie króluje pełny melancholii fortepian ( szczególnie pod koniec drugiego utworu czy na początku otwierającego całość a opartego na motywach Bavarian Skies - z Paradox Hotel , Flowersów ), który potęguje odczucie akompaniowania aktorom na deskach teatru czy dramatycznego kadru z filmu. Dlatego taki tytuł a nie inny albumu, zakładam, że mniej więcej taki był artystyczny cel Bodina. Sporo jest motywów ambientowych, syntezatory wirują wokół słuchacza, mamy jakby stopniowe crescenda orkiestrowo-syntezatorowe, jakby fale, które zmierzają w naszym kierunku, by potem znów gdzieś zaniknąć. Bardzo dobra, ale specyficzna muzyka. Na pewno nie dla każdego, wymaga wiele skupienia i chęci od odbiorcy. W każdym bądź razie Bodin nie wydał kolejnej takiej sobie płyty, ale coś innego. Fakt, pewne motywy przywodzą na myśl Flower Kings, od własnego stylu się nie ucieknie.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
To w sumie smutne co się porobiło z tym bandem. Od lat powtarzam , że trudno oprzeć się wrażeniu, iż ani Roine ani Bodin nie za bardzo mają pomysł co zrobić ze swoim zespołem - utknęli w martwym punkcie. Ostatnim naprawdę WIELKIM albumem dla mnie był Paradox Hotel - pełny kapitalnych pełnych inwencji utworów i zapadających w pamięć melodii. Dalej było tylko gorzej - kilka momentów na Sum of no Evil jeszcze się broniło a i tak czuło się zmęczenie, brak świeżości i wtórność..... a Banks i Rose - kompletna porażka - nawet osobie tak emocjonalnie zaangażowanej w twórczość tego kiedyś wybitnego zespołu jak ja - ciężko było bronić tych krążków. Tylko fragmenty Tower One były dalekim echem dawnej fantazji i dokonań. Przyznam, że ostatni solowy album Bodina - She belongs to another tree bardzo mi się spodobał a otwierający Dried Leaves to istne cudeńko.... widocznie tak ma być - niech każdy z muzyków działa na własne ryzyko.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Od paru dni wsłuchuję się w najnowszy krążek Flowersów i ...... wstyd się przyznać ale w kilku momentach się autentycznie rozkleiłem - na taką muzykę w wykonaniu tego zasłużonego bandu czekałem i chyba nie tylko ja. Dla złośliwych malkontentów tytuł krążka byłby idealnym punktem wyjścia dla wymyślnych złośliwości - "Czekanie na cuda" - czyli jak w Shreku ".... no to sobie jeszcze poczeka...." , lecz dla oddanych fanów z otwartymi głowami, wrażliwością w sercu i gotowych w skupieniu wniknąć w trudniejszą fakturę i zagadnienia - to jakby potwierdzenie tytułu - czekaliśmy i wreszcie do niego doszło - czyli jakże długo wyczekiwany cud ?.... może odpuśćmy sobie wielkie i patetyczne deklaracje. Może nie "cud" ale na pewno powrót do dawnej formy - ....a może jednak "cud" ?. Mało kto w ciągu ostatnich 8 latach dawał złamanego szeląga za ten projekt - a na najnowszym albumie mamy zespół który odzyskał radość grania i tworzenia, jakby kolejny ( któryż to z kolei ?) wspólnie przeżywany miesiąc miodowy ?, druga / trzecia młodość ?, świeżość, zapał i jakby rozkochanie w możliwościach jakie daje ta konstelacja ludzi. Słychać to już od samego początku - przyznam, że sam podszedłem do przesłuchania tego albumu jak do lektury codziennej gazety - sprawdzę co się dzieje i na pewno coś mnie solidnie wkurzy i rzucę to w diabły..... a tu nic takiego. Pamiętam jak w sierpniu spotkałem całkiem przypadkiem w absurdalnym miejscu przyjaciela z niezapomnianych lat szkoły średniej , którego nie widziałem od lat - z braku perspektyw wyemigrował do Walii..... i te uczucie wróciło - jakby to było raptem parę tygodni. Tu podobnie - Flowersi wracają jak dawno nie widziani najlepsi przyjaciele , druhowie z szalonych młodzieńczych lat. Nawet głosy - cudne niewinne harmonie wokalne panów Stolta, Froberga, Reingolda brzmią niezwykle świeżo - na ostatnich krązkach Banks of Eden i Resolation Rose głosy jakby zmęczone życiem, przytłumione, zgnębione, zmęczone życiem a tu ..... czyżby każdy z w/w odnalazł nową miłość lub uporządkował swoje życie osobiste ?. . Może dobrym nowym duchem okazał nowy nabytek klawiszowiec ( i nie tylko ) Zach Kimins ?. Przyznam, że początkowo anonsowany brak Tomasa Bodina- ( jednego z moich klawiszowych mentorów ) wywołał uzasadnione i jakże stereotypowe ciągoty do napisania definitywnego nekrologu zespołu. Dla mnie on zawsze był tym czym chociażby Lyle Mays dla Pata Metheny. Nadal uwielbiam jego solowe krążki.... nadal nie wiem co spowodowało rozejście się ścieżek 2 liderów - Roine`a i Tomasa - liczę, że to tymczasowe by mieć szansę za sobą się solidnie stęsknić. Flowersi to idealny band gdzie miejsce znaleźliby 2 klawiszowcy nie wchodząc sobie w drogę. Zach zdaje się być bardziej "ryzykowny" i spontaniczny od swojego poprzednika a i tak Bodin był zawsze kojarzony z "wywrotową" i "anarchistyczną" muzykalnością - te kuriozalne odcinki muzyki ilustracyjnej a la Zappa to jego specjalność. Zabrzmi to kiczowato i grafomańsko ale gdy zanurkowałem w nowy krążek zaczytany w lekturze po kilku minutach szarego poranka wyjrzało słońce ..... chyba najlepszy komentarz i memento dla Miracles. Nie przesadzę jak powiem, że pomijając bliski mi Paradox Hotel - to od czasów Space Revolver i Flower Power chyba najlepszy album Kingsów. Tym bardziej gorąco wyczekuję grudniowych koncertów ekipy poniekąd słusznie spisanej na straty. Parę lat przerwy dobrze zrobiło....... Miracles for America słucham na okrągło.....
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Nadal próbuję ochłonąć i nabrać dystansu do wtorkowego koncertu Flowersów w Piekarskiej Andaluzji. Nie ukrywam, że mam do tego wydarzenia silny emocjonalny ( a cóż niby w tym złego ? ) stosunek. Zakochałem się w ich twórczości już prawie 18 lat temu w okolicach mojej matury i rozpoczęcia studiów - po wcześniejszym raczej chłodnym podejściu i wynikającego z ignorancji i uleganiu schematom myślowym i "intelektualnym gotowcom" że to "epigoni i mistrzowie powielania klisz i progrockowych frazesów". Gdy usłyszałem koncertową wersję Big Puzzle było po mnie a do tego doszedł wówczas świeży koncertowy Meet the Flower Kings z arcy mistrzowskim i kojącym zmysły Humanizzimo czy Silent Inferno..... jakże to harmonizowało i nadawało kontekst moim ówczesnym problemom, aspiracjom i duchowym potrzebom. W dalszym ciągu uważam się za szczęściarza, że w tym roku nie dość, że ukazał podwójny album zadający kłam, iż band jest artystycznie wypalony i wyjałowiony z pomysłów - można się w nim zakochać - to band da piękny koncert tak blisko mnie - raptem 25 minut jazdy busem lub by być precyzyjnym - z przesiadką komunikacją miejską . Żal, że show trwał jedynie 95 minut - biorąc pod uwagę przebogaty dorobek, w którym każdy fan wyłowił dawno swoich faworytów - ekipa Stolta śmiało mogła dać 3/4 godzinne koncerty. Trudno wybrać repertuar na takie spotkania z wiernymi fanami. W pierwszej kolejności gdy porozglądałem się po zasiadających na widowni - miałem najpierw nieco sarkastyczne wrażenie, iż może pomyliłem adres i za moment na scenie pojawi Irena Santor czy Bajor do spółki z Połomskim . Mimo swoich 37 lat byłem chyba najmłodszym uczestnikiem tego misterium. To było wprost nierealne i takie zarazem oczywiste - zespół, którego twórczość tak kocham od lat jest na wyciągnięcie ręki i pytanie - co ci faceci robią w tych "Piekarach" ?. Na otwarcie poszły 2 kawałki z najnowszego albumu - nieco sobie zepsułem niespodziankę na początku podziwiając z nabożnym stosunkiem Nordowy zestaw Zacha i kątem oka spojrzałem na laptom z ustawieniami programowymi brzmień "House of Cards". Trudno zestawić set listę marzeń dla fanów biorąc pod uwagę długość Flowersowych "szlagierów" plus starając się wypromować nowy materiał. Później pojawiły klasyczne Truth set You Free, pełna wersja Stardust We Are, odkurzony stareńki z pięknym aczkolwiek może nieco naiwnym i "hippisiarskim" przesłaniem i uroczym refrenem Flower King z debiutanckiej płyty, podobnie na bis There is More to This World. W środku zabrzmiał brawurowo wykonany jeden z lepszych moich faworytów z najnowszego krążka Miracles For America - znów błyskotliwie zapowiedziany przez lidera który cały koncert przesiedział na stołku - chyba nikomu to specjalnie nie przeszkadzało ale drążącym i myślącym uświadomiło, że lata lecą i nikomu nie uda się oszukać metryki - zresztą, skoro rok temu Latimer z Camel również siedział na krzesełku i fani przyjęli to z szacunkiem i zrozumieniem to dlaczegóż mieliby robić wyrzuty czy kąśliwe uwagi Stoltowi ?. Froberg również mimo upływu lat wokalnie był w fenomenalnej formie. Jedynie basista Jonas jakby porzucił definitywnie dawne "bezprogowe fantazje na basie a la Jaco" i grał bardzo oszczędnie i wstrzemięźliwie, czy może aby nie za dużo tej wstrzemięźliwości ?. Miał w trakcie chyba Stardust małe swoje "okienko" - nagrodzone brawami ale to dalekie echo tego co odstawiał dawniej. Bliski określeniu "skradł show" był nowy nabytek zespołu przedstawiony jako Kalifornijczyk - Zach Kimins - przez cały występ dwojący i trojący między swoimi 3 syntezatorami, wielgaśny uśmiech praktycznie nie schodził mu z twarzy i trudno było oprzeć się wrażeniu, że zastępowanie wielkiego poprzednika Bodina, gra z tak renomowanym u szczycący kultową miłością fanów bandem nie sprawia mu żadnej trudności, wszystko grał na wielkim luzie, bez napinki czy nerwowego skupienia. Pamiętamy, że niekiedy młody i może zdolny muzyk postawiony w takiej sytuacji ma albo inklinacje tępego powielania partii swojego poprzednika ale sprawia wrażenie, iż gra coś wykutego na pamięć ale czego ani nie czuje ani nie rozumie lub odwrotnie - za wszelką cenę chce przemycić swoją osobliwie rozumianą "osobowość" i niszczy pierwotny przekaz i sens utworu udziwniając z uporem maniaka. A Zach pokazał z jak najlepszej strony - szczególnie w Truth i Stardust. Pięknym ukłonem dla Piekarskiej publiczności był drugi bis - Beatlesowski - Lond and Winding Road z zaproszonym na scenę gościem , który był jako pierwszy support Sjoblom. Wykonanie i przesłanie piosenki pełne uroku - choć gościowi wysiadł mikrofon i Hasse Froberg musiał biedakowi trzymać swój mikrofon plus na kartce z tekstem pokazywać paluchem, w którym momencie się znajdują , wyglądało to rozbrajająco i podkreśliło przyjacielską rodzinną atmosferę spotkania ulubionego bandu z oddanymi fanami. Zach dodał bardzo stylowe "fanfarowe" aranże. Szkoda, że muzycy mimo niekończącym się owacjom na stojąco nie dali skusić na trzeci bis - podobno dzień później w Poznaniu pojawił zamiast More to This World - szalenie przeze mnie kochany zamykający nowy krążek We Were Always Here - znów z bardzo aktualnym i odnoszący ze zrozumieniem do krytycznym uwag fanów a propo ostatnich poczynań zespołu przesłaniem. Może jedynie kapkę Hasse sprowadził nas na ziemie gdy pokazał znak "V" po ostatnim Beatlesowskim bisie krzycząc na cały głos "Peace" a my sobie pomyśleliśmy " cholera.... jaki Pis ? , czy on wie co w tej chwili powiedział ?, jak nam brutalnie przypomniał w jakim kraju żyjemy i z czym musimy na co dzień mierzyć ?.... " ale chyba poczciwy Froberg nie miał złych intencji ..... może jedynie jest odrobinę politycznie nieuświadomiony.
ps. nadal uważam, że gdyby jednak biedny Ton miał zawał powiedzmy w styczniu i Kayak dał radę wystąpić - to mielibyśmy ucztę bez porównania jeszcze bardziej godną królów - ale 2 pierwsze projekty autentycznie zrobiły pozytywne wrażenie, wciągnęły publiczność do zabawy i nie robiły wrażenia wziętych z łapanki "za 5 dwunasta".
ps. nadal uważam, że gdyby jednak biedny Ton miał zawał powiedzmy w styczniu i Kayak dał radę wystąpić - to mielibyśmy ucztę bez porównania jeszcze bardziej godną królów - ale 2 pierwsze projekty autentycznie zrobiły pozytywne wrażenie, wciągnęły publiczność do zabawy i nie robiły wrażenia wziętych z łapanki "za 5 dwunasta".
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.artrock.pl/aktualnosci/1181 ... rniku.html
Nowy krążek Flower Kings - tuż tuż.... mam lekkie obawy, bo Miracles ponownie od niepamiętnych czasów zawiesił poprzeczkę niewspółmiernie wysoko. U Flowersów niestety często obowiązywała taka zasada "przekleństwa" poprzedniego kapitalnego krążka.
Nowy krążek Flower Kings - tuż tuż.... mam lekkie obawy, bo Miracles ponownie od niepamiętnych czasów zawiesił poprzeczkę niewspółmiernie wysoko. U Flowersów niestety często obowiązywała taka zasada "przekleństwa" poprzedniego kapitalnego krążka.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Świeża garść refleksji ( " na gorąco " ) po muzycznej lekturze najnowszego krążka Flowersów. Wcześniejszy Waiting for Miracles był miłą niespodzianką - album bardzo bezpośredni, otwarty i zarówno słuchacze jak i sami twórcy dosłownie niczym górski potok błyskawicznie "przelecieli" przez cały dwupłytowy album - całość mijała i kończyła zanim ktokolwiek mógł się zorientować. Jakże rzadka dziś cecha dla etykietki "rock progresywny" , "art rock " czy "neo-symphonic rock". Zespół jakimś "CUDEM" odnalazł w sobie nowego ducha, świeżość, zapał jednocześnie nie siląc na wynajdywanie nowych ścieżek czy formuł - korespondowałem z wieloma fanami Kingsów nawet w Ameryce Południowej, Skandynawii czy Kanadzie i konstatacja była wspólna - z tej prostej przyczyny nie ma absolutnie mowy o pomyłce. Zespół Miracles wziął szturmem słuchaczy od pierwszej sekundy każdej kompozycji - mimo pewnej rozstrzału stylistycznego - każdy złakniony po dość słabszych i robionych ciężką ręką - Sum of No Evil , Banks of Eden i Desolation Rose - poczuł, że nowa muzyka jest jak przełamanie przez poczciwe bobry "muzycznej tamy" , odświeżająca bryza, jakże po długotrwałej suszy deszcz na żyzne pola uprawne..... prawie każdy od razu zaczął podskakiwać, kiwać stopą i zaciśnięta pięścią czy palcem wskazującym dźgać powietrze - że o to chodziło, na to wszyscy czekali, to jest dobre, to jest prawdziwe........
Co otrzymaliśmy teraz ?. Zastanawiałem czy aby band nie pośpieszył się z nowym podwójnym krążkiem. W przypadku progresywnej materii właściwym posunięciem byłoby zaproponowanie nowej materii jedynie gdy autentycznie ma się coś do powiedzenia. Czy tak jest i tym razem ?. Bliska mi osoba dostrzegła naturalną kontynuację stylistyczną wcześniejszego Miracles i jego naturalne rozwinięcie - że tworzą swoistą "trylogię" a może "perfekcyjną parę" ? . Pierwszy krążek słusznie jest uważany za post-Yessowski , drugi bardziej "kwiecisty". Owszem - zespół zrezygnował z monumentalnych suit - na rzecz bardziej zwięzłych form - co wcale nie oznacza ścieżki do upraszczania. O ile Miracles był właśnie "bezpośredni" i nastawiony na przełamywania tam i szybkie wzruszenia - to Islands nie jest tak oczywisty. Początkowo uważałem, że mimo krótszych form, zwięzłości wypowiedzi i narracji i mniejszego rozrzutu stylistycznego - czego w przeszłości zespół nie unikał - tu mamy zestaw kompozycji nie tak oczywistych i wymagających większego zaangażowania, to album na pewno ''NIE MĘCZĄCY'' lecz wymagający wielu przesłuchań by w pełni docenić bogactwo.
Może na etapie produkcji czy aranżacji można było się pokusić na zabieg wykreowania mimo wszystko suity - by każda kompozycja wynikała z poprzedniej i zbudowań takie "mostki", interludia, wstępy by każdy kawałek na końcu stanowił zapowiedzi czegoś następnego - tak było np w przypadku rewelacyjnego Paradox czy Stardus , Flower Power itd - tu może muzykom wydało się być nazbyt oczywistym zabiegiem i może banalnym ?. Zamysł zgodnie z zabiegami był by w obecnych trudnych i bolesnych czasach ukazać ludzi, jednostki, społeczeństwa jako "wyspy", archipelagi", trudność w komunikacji, odosobnienie, dryfowanie mentalne i duchowe, tęsknotę za większą całością, bycie przymusowo odsuniętym. Co dziwne poszczególne utwory nie są wcale mroczne, ciężkie ani ponure. Stolt i kompanii zachęcają odbiorców do spowolnienia, popularnego ruchu "slow" , by się nie śpieszyć, nie osądzać Islands zbyt pochopnie, nie szufladkować albumu pochopnie bo prawie każdy ma w sobie jakąś "niespodziankę" i formułkę i to nie jedną.
Znów uznanie należy nowemu nabytkowi - Zachowi Kaminsowi - jego wyobraźnia kolorystyczna zdaje nie mieć granic - mamy nie tylko Nordowe analogowe leady, sporo Hammonda i fortepianu ale też liczne wave`y , sekwencery, filmowe / ambientowe i transowe podkłady - muzyka nie tętniła by taką paletą barw i odcieni gdyby nie jego ogromny wkład.
Jest kapitalny opener - tętniący dynamiką i pędzący - Dancing With Blinders On, typowa krocząca z elegancją pół ballada From the Ground, nieco musicalowy i beatlesowski Black Swan, zwiewny "orleanowski" Morning News, pełny "zappowskich łamańców" Broken, musicalowa ballada z filmowym pokładem smyczków - Goodbye Outrage, krótki znów zappowski z elementami kaskaderskich przejść Dream Theater - Journeyman, ambientowy i niekiedy Gabrielowski - Tangerine, Solaris z dialogiem syntezatorów i gitar i organów, znów balladowo - hymnowy Hart of the Valley i zakończenie pierwszego krążka - nawiązujący do choćby Blade of Cain - emocjonalna partia gitary Roine`a - Man in the two piece suit.
Drugi dysk przez niektórych uznawany przez nawet "lepszy" - na pewno napięcie rośnie i nie jest to żaden "bonus" lub "zbędny balast". Z pięknym filmowym intro All I Need is Love - jest próbą stworzenia nowego flowersowego kanonu i jakby "przeboju", New Spiecies po równie nastrojowym początkiem przeradza w kolaż wątków, pomysłów, odcinków, wiele się dzieje w trakcie 6 minut - są fragmenty godne UK z najlepszego okresu, Hidden Anges - niespełna minutowa fantazja również śmiało mogła stanowić fragment jakiejś kompozycji UK, w Serpentine mamy Roba Towsenda - specjalnego gościa na sopranie, jego partia jest chyba jedną z najciekawszych na drugim dysku - czyżby korzyści płynące z udzielaniem się ostatnimi laty Reingolda w bandzie Hacketta ?, w Looking for Answers na barokowym podkładzie organów znów błyszczy gitara lidera, rozpędzony Fool`s Gold znów kłania nieco ambientowy podkład i inteligentny akompaniament Zacha - rzecz wydaje się być wycięta z większej całości, ale utwór chyba najbardziej zapada w pamięć z całej płytki, tytułowy Islands - podniosłe, dumne zwieńczenie całości.
Znów zdaje się nasuwać pytanie - "Co Dalej" ?. Czym za rok / za dwa uraczy nas zespół ?. Doczekamy rychło odpowiedzi czy przyjdzie poczekać znacznie dłużej ?. Sugerowałbym "reanimować" projekt Circus Brimstone - by lider oraz pozostali dali ponieść w wir zbiorowej zespołowej improwizacji, by na bazie luźnych pomysłów, riffów i sekwencji poszaleć i znów pograć swobodniej i bardziej dziko - jak w trakcie niektórych koncertów, które potem dokumentowały płyty fanklubowe. Powycinać zbiorowe improwizacje , pozamieniać się instrumentami - mało kto pamięta, że niekiedy to Bodin grał na gitarze a Roine wyłącznie na klawiszach itd itd.
Co otrzymaliśmy teraz ?. Zastanawiałem czy aby band nie pośpieszył się z nowym podwójnym krążkiem. W przypadku progresywnej materii właściwym posunięciem byłoby zaproponowanie nowej materii jedynie gdy autentycznie ma się coś do powiedzenia. Czy tak jest i tym razem ?. Bliska mi osoba dostrzegła naturalną kontynuację stylistyczną wcześniejszego Miracles i jego naturalne rozwinięcie - że tworzą swoistą "trylogię" a może "perfekcyjną parę" ? . Pierwszy krążek słusznie jest uważany za post-Yessowski , drugi bardziej "kwiecisty". Owszem - zespół zrezygnował z monumentalnych suit - na rzecz bardziej zwięzłych form - co wcale nie oznacza ścieżki do upraszczania. O ile Miracles był właśnie "bezpośredni" i nastawiony na przełamywania tam i szybkie wzruszenia - to Islands nie jest tak oczywisty. Początkowo uważałem, że mimo krótszych form, zwięzłości wypowiedzi i narracji i mniejszego rozrzutu stylistycznego - czego w przeszłości zespół nie unikał - tu mamy zestaw kompozycji nie tak oczywistych i wymagających większego zaangażowania, to album na pewno ''NIE MĘCZĄCY'' lecz wymagający wielu przesłuchań by w pełni docenić bogactwo.
Może na etapie produkcji czy aranżacji można było się pokusić na zabieg wykreowania mimo wszystko suity - by każda kompozycja wynikała z poprzedniej i zbudowań takie "mostki", interludia, wstępy by każdy kawałek na końcu stanowił zapowiedzi czegoś następnego - tak było np w przypadku rewelacyjnego Paradox czy Stardus , Flower Power itd - tu może muzykom wydało się być nazbyt oczywistym zabiegiem i może banalnym ?. Zamysł zgodnie z zabiegami był by w obecnych trudnych i bolesnych czasach ukazać ludzi, jednostki, społeczeństwa jako "wyspy", archipelagi", trudność w komunikacji, odosobnienie, dryfowanie mentalne i duchowe, tęsknotę za większą całością, bycie przymusowo odsuniętym. Co dziwne poszczególne utwory nie są wcale mroczne, ciężkie ani ponure. Stolt i kompanii zachęcają odbiorców do spowolnienia, popularnego ruchu "slow" , by się nie śpieszyć, nie osądzać Islands zbyt pochopnie, nie szufladkować albumu pochopnie bo prawie każdy ma w sobie jakąś "niespodziankę" i formułkę i to nie jedną.
Znów uznanie należy nowemu nabytkowi - Zachowi Kaminsowi - jego wyobraźnia kolorystyczna zdaje nie mieć granic - mamy nie tylko Nordowe analogowe leady, sporo Hammonda i fortepianu ale też liczne wave`y , sekwencery, filmowe / ambientowe i transowe podkłady - muzyka nie tętniła by taką paletą barw i odcieni gdyby nie jego ogromny wkład.
Jest kapitalny opener - tętniący dynamiką i pędzący - Dancing With Blinders On, typowa krocząca z elegancją pół ballada From the Ground, nieco musicalowy i beatlesowski Black Swan, zwiewny "orleanowski" Morning News, pełny "zappowskich łamańców" Broken, musicalowa ballada z filmowym pokładem smyczków - Goodbye Outrage, krótki znów zappowski z elementami kaskaderskich przejść Dream Theater - Journeyman, ambientowy i niekiedy Gabrielowski - Tangerine, Solaris z dialogiem syntezatorów i gitar i organów, znów balladowo - hymnowy Hart of the Valley i zakończenie pierwszego krążka - nawiązujący do choćby Blade of Cain - emocjonalna partia gitary Roine`a - Man in the two piece suit.
Drugi dysk przez niektórych uznawany przez nawet "lepszy" - na pewno napięcie rośnie i nie jest to żaden "bonus" lub "zbędny balast". Z pięknym filmowym intro All I Need is Love - jest próbą stworzenia nowego flowersowego kanonu i jakby "przeboju", New Spiecies po równie nastrojowym początkiem przeradza w kolaż wątków, pomysłów, odcinków, wiele się dzieje w trakcie 6 minut - są fragmenty godne UK z najlepszego okresu, Hidden Anges - niespełna minutowa fantazja również śmiało mogła stanowić fragment jakiejś kompozycji UK, w Serpentine mamy Roba Towsenda - specjalnego gościa na sopranie, jego partia jest chyba jedną z najciekawszych na drugim dysku - czyżby korzyści płynące z udzielaniem się ostatnimi laty Reingolda w bandzie Hacketta ?, w Looking for Answers na barokowym podkładzie organów znów błyszczy gitara lidera, rozpędzony Fool`s Gold znów kłania nieco ambientowy podkład i inteligentny akompaniament Zacha - rzecz wydaje się być wycięta z większej całości, ale utwór chyba najbardziej zapada w pamięć z całej płytki, tytułowy Islands - podniosłe, dumne zwieńczenie całości.
Znów zdaje się nasuwać pytanie - "Co Dalej" ?. Czym za rok / za dwa uraczy nas zespół ?. Doczekamy rychło odpowiedzi czy przyjdzie poczekać znacznie dłużej ?. Sugerowałbym "reanimować" projekt Circus Brimstone - by lider oraz pozostali dali ponieść w wir zbiorowej zespołowej improwizacji, by na bazie luźnych pomysłów, riffów i sekwencji poszaleć i znów pograć swobodniej i bardziej dziko - jak w trakcie niektórych koncertów, które potem dokumentowały płyty fanklubowe. Powycinać zbiorowe improwizacje , pozamieniać się instrumentami - mało kto pamięta, że niekiedy to Bodin grał na gitarze a Roine wyłącznie na klawiszach itd itd.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4023
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.artrock.pl/aktualnosci/1215 ... marcu.html
Zapowiedź kolejnego albumu Flowersów w marcu - po wcześniejszym przedłużającym się okresie milczenia i poważnych przerw między krążkami na przełomie 2000/2010 - ostatnio zespół nabrał tempa i albumy wydają w regularnych odstępach - inna sprawa czy jest to w pełni uzasadnione i czy nastąpiło pełne artystyczne odrodzenie ?. Miracles był jak ponowna pełna radości podróż poślubna - ostatni Islands już albumem poprawnym, solidnym - bo trudno wydać coś równie świeżego i tryskającego kreatywnością. Poczekamy i zobaczymy zo z "Królewskim Dekretem". Ciekawe, że po wielu latach chyba od bodajże 99 wrócił na łono bandu brat lidera Michael. Basista o zgoła odmiennym mniej wirtuozerskim i solistycznym podeściu od Reingolda. Zapowiadają również stylistycznie podróż w czasie do pierwszych albumów. Może to wyjdzie panom na dobre - gdyż począwszy od Adam & Eve, Rose, Eden - kompozycje ciążyły ku niejednokrotnie mrocznym klimatom, przyciężkawym i pełnym depresyjnego "lamentu" ludzi jakby zmęczonych życiem i sobą nawzajem.
Zapowiedź kolejnego albumu Flowersów w marcu - po wcześniejszym przedłużającym się okresie milczenia i poważnych przerw między krążkami na przełomie 2000/2010 - ostatnio zespół nabrał tempa i albumy wydają w regularnych odstępach - inna sprawa czy jest to w pełni uzasadnione i czy nastąpiło pełne artystyczne odrodzenie ?. Miracles był jak ponowna pełna radości podróż poślubna - ostatni Islands już albumem poprawnym, solidnym - bo trudno wydać coś równie świeżego i tryskającego kreatywnością. Poczekamy i zobaczymy zo z "Królewskim Dekretem". Ciekawe, że po wielu latach chyba od bodajże 99 wrócił na łono bandu brat lidera Michael. Basista o zgoła odmiennym mniej wirtuozerskim i solistycznym podeściu od Reingolda. Zapowiadają również stylistycznie podróż w czasie do pierwszych albumów. Może to wyjdzie panom na dobre - gdyż począwszy od Adam & Eve, Rose, Eden - kompozycje ciążyły ku niejednokrotnie mrocznym klimatom, przyciężkawym i pełnym depresyjnego "lamentu" ludzi jakby zmęczonych życiem i sobą nawzajem.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Ostatni porządny album TFK to wg mnie Space Revolver, wydany przecież wieki temu (trochę nowych pomysłów znalazłem na Desolation Rose nie na tyle jednak, żebym z napięciem czekał na kolejne wydawnictwa. Od tamtego czasu potwornie wieje nudą). Ostatni porządny album Transatlantic to Whirlwind, wydany przecież lata temu (OK, Kaleidoscope jeszcze nie był najgorszy, ale ostatnie wydawnictwo to katastrofa). Podobnie, jak ostatnia płyta Flying Colors.
Nie oczekiwałbym od TFK jakiegoś przełomu, wydaje się bowiem, że trójcy Morse - Stolt - Portnoy, którzy w trzech wymienionych grupach grają pierwsze skrzypce już dawno skończyły się fajne pomysły. Póki co, przynamniej
Nie oczekiwałbym od TFK jakiegoś przełomu, wydaje się bowiem, że trójcy Morse - Stolt - Portnoy, którzy w trzech wymienionych grupach grają pierwsze skrzypce już dawno skończyły się fajne pomysły. Póki co, przynamniej