Grant Green
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
Grant Green
Grant Green
wielki gitarzysta
Grant Green urodził się 6 czerwca 1935 roku w St Louis. Zaczął grać zarobkowo, gdy miał 13 lat. Na początku było to boogie woogie i rock`n`roll, ale fascynacja nagraniami Charliego Christiana i Charliego Parkera pchnęła go w stronę jazzu. Pierwsze nagrania Greena to sesja dla saksofonisty Jimmy`ego Forresta, w którego zespole perkusistą był Elvin Jones.
Granta grającego w barze w St Louis wyhaczył Lou Donaldson i po wspólnej trasie zarekomendował go Alfredowi Lionowi z Blue Note Records w Nowym Yorku, dokąd muzyk przeniósł się w 1960r. Dla tej firmy gitarzysta pracował w latach 1961-1966, nagrywając zarówno płyty jako lider, jak i jako sideman - dla takich artystów jak m.in. Hank Mobley, Ike Quebec, Stanley Turrentine, Harold Vick czy Larry Young. W tym okresie nikt inny nie nagrał dla Blue Note tylu płyt, co Grant.
Pierwszą solową płytą gitarzysty był album Grant's First Stand z 1961r. Na koniec 1962 r. Green miał już na końcie 6 albumów pod własnym nazwiskiem i tytuł nowej gwiazdy w rocznym rankingu magazynu Down Beat, co sprawiło, że stał się znany również poza Nowym Yorkiem. W tym okresie największe uznanie przyniosły Grantowi albumy Idle Moments (1963) i Solid (1964), na których usłyszeć można muzyków tej miary, co Joe Henderson czy Bobby Hutcherson (a na Solid gra sekcja rytmiczna Coltrane`a). Wiele doskonałych nagrań z tego okresu miało ukazać się dopiero wiele lat później
W 1966 gitarzysta odszedł z Blue Note, a w latach 1967-1969 zawiesił muzyczną aktywność w wyniku problemów osobistych i uzależnienia od narkotyków.
Powrócił w 1969r., wiążąc się znowu z Blue Note, tyle że w Detroit. Jego muzyka stała się bardziej funky. Odniósł sukces komercyjny płytami Green Is Beautiful (1970) i The Final Comedown (1971) - soundtrackiem do klasycznego filmu nurtu blaxploitation.
W 1974r. Grant ponownie opuścił Blue Note i nagrywał dla kilku innych wytwórni.
Jego stan zdrowia się pogarszał, co było zapewne wynikiem "rozrywkowego" trybu życia; większość 1978r. spędził w szpitalu. Wbrew poradom lekarzy, wrócił do pracy. Zmarł na atak serca 31 stycznia 1979r. w Nowym Jorku.
Pozostawił sześcioro dzieci i ponad 90 albumów, nie licząc składanek.
Wiele jego płyt wartych jest polecenia miłośnikom jazzowego mainstreamu. Grant gra na nich ładne melodie, bardzo klimatyczne, zabarwione bluesem improwizacje, najczęściej bardzo starannie i precyzyjnie artykulując dźwięki. Jednocześnie jego grze towarzyszy wspaniałe wyczucie rytmu. Efektem jest najczęściej muzyka wspaniała i prosta w odbiorze. Dotyczy to także późniejszego, funkowo-soulowego okresu.
Wśród moich ulubionych płyt Granta Greena są krążki, takie jak Idle Moments, Matador czy Green Is Beautiful. Świetna, relaksująca muzyka. Polecam!
wielki gitarzysta
Grant Green urodził się 6 czerwca 1935 roku w St Louis. Zaczął grać zarobkowo, gdy miał 13 lat. Na początku było to boogie woogie i rock`n`roll, ale fascynacja nagraniami Charliego Christiana i Charliego Parkera pchnęła go w stronę jazzu. Pierwsze nagrania Greena to sesja dla saksofonisty Jimmy`ego Forresta, w którego zespole perkusistą był Elvin Jones.
Granta grającego w barze w St Louis wyhaczył Lou Donaldson i po wspólnej trasie zarekomendował go Alfredowi Lionowi z Blue Note Records w Nowym Yorku, dokąd muzyk przeniósł się w 1960r. Dla tej firmy gitarzysta pracował w latach 1961-1966, nagrywając zarówno płyty jako lider, jak i jako sideman - dla takich artystów jak m.in. Hank Mobley, Ike Quebec, Stanley Turrentine, Harold Vick czy Larry Young. W tym okresie nikt inny nie nagrał dla Blue Note tylu płyt, co Grant.
Pierwszą solową płytą gitarzysty był album Grant's First Stand z 1961r. Na koniec 1962 r. Green miał już na końcie 6 albumów pod własnym nazwiskiem i tytuł nowej gwiazdy w rocznym rankingu magazynu Down Beat, co sprawiło, że stał się znany również poza Nowym Yorkiem. W tym okresie największe uznanie przyniosły Grantowi albumy Idle Moments (1963) i Solid (1964), na których usłyszeć można muzyków tej miary, co Joe Henderson czy Bobby Hutcherson (a na Solid gra sekcja rytmiczna Coltrane`a). Wiele doskonałych nagrań z tego okresu miało ukazać się dopiero wiele lat później
W 1966 gitarzysta odszedł z Blue Note, a w latach 1967-1969 zawiesił muzyczną aktywność w wyniku problemów osobistych i uzależnienia od narkotyków.
Powrócił w 1969r., wiążąc się znowu z Blue Note, tyle że w Detroit. Jego muzyka stała się bardziej funky. Odniósł sukces komercyjny płytami Green Is Beautiful (1970) i The Final Comedown (1971) - soundtrackiem do klasycznego filmu nurtu blaxploitation.
W 1974r. Grant ponownie opuścił Blue Note i nagrywał dla kilku innych wytwórni.
Jego stan zdrowia się pogarszał, co było zapewne wynikiem "rozrywkowego" trybu życia; większość 1978r. spędził w szpitalu. Wbrew poradom lekarzy, wrócił do pracy. Zmarł na atak serca 31 stycznia 1979r. w Nowym Jorku.
Pozostawił sześcioro dzieci i ponad 90 albumów, nie licząc składanek.
Wiele jego płyt wartych jest polecenia miłośnikom jazzowego mainstreamu. Grant gra na nich ładne melodie, bardzo klimatyczne, zabarwione bluesem improwizacje, najczęściej bardzo starannie i precyzyjnie artykulując dźwięki. Jednocześnie jego grze towarzyszy wspaniałe wyczucie rytmu. Efektem jest najczęściej muzyka wspaniała i prosta w odbiorze. Dotyczy to także późniejszego, funkowo-soulowego okresu.
Wśród moich ulubionych płyt Granta Greena są krążki, takie jak Idle Moments, Matador czy Green Is Beautiful. Świetna, relaksująca muzyka. Polecam!
Ostatnio zmieniony 13.05.2010, 14:42 przez B.J., łącznie zmieniany 1 raz.
- Jakuz
- zremasterowany digipack z bonusami
- Posty: 7028
- Rejestracja: 11.04.2007, 16:50
- Lokalizacja: Częstochowa
Dobra, dziewiczym tematom mówimy NIE!
Dziś wrócił do mnie - niczym bumerang od Mira, album Granta Greena zatytułowany
Talkin' About - 1964
Wrócił, bo musiał wrócić - za bardzo się podoba po prostu. Ale trudno, żeby było inaczej, skoro (głównie dzięki uprzejmości B.J.) już co nieco twórczość Greena znam i niezwykle doceniam klasę tego gitarzysty. Bardzo mi odpowiada brzmienie jego gitary, sposób frazowania, ten bluesowy feeling obecny często na jego płytach. Zresztą wg mnie spokojnie można uznać Granta Greena również za wybitnego gitarzystę bluesowego, nie tylko jazzowego Płyta, o której wspominam nagrana została w trio, z organami i perkusją (i to też przyczynek, dlaczego tak mi się podoba). Muzycy towarzyszący to klasa światowa : Larry Young i Elvin Jones. Płyta jest różnorodna, obok dynamicznych kompozycji jak otwierający utwór tytułowy gdzie zarówno Green jak i Young pokazują niesamowitą łatwość improwizowania i wirtuozerię godną mistrzów, mamy utwory spokojniejsze, bardziej balladowe. I tam właśnie jeszcze mocniej słychać klasę Greena przede wszystkim. Potrafi kapitalnie budować temat, urozmaicać go wpierw delikatnymi, a później mocniejszymi, "gęstszymi" fakturami dżwiękowymi, improwizacjami. I to bez uciekania się do szalonej bieganiny palcami po gryfie - tutaj jego feeling gra główną rolę. Nie wiem do końca, o czym oni "talkin' about", ale mimo tego baaardzo podoba mi się taka rozmowa. 8/10
Przede mną teraz "Green Street" - inny skład, inny instrument rytmiczny - zobaczymy.
Dziś wrócił do mnie - niczym bumerang od Mira, album Granta Greena zatytułowany
Talkin' About - 1964
Wrócił, bo musiał wrócić - za bardzo się podoba po prostu. Ale trudno, żeby było inaczej, skoro (głównie dzięki uprzejmości B.J.) już co nieco twórczość Greena znam i niezwykle doceniam klasę tego gitarzysty. Bardzo mi odpowiada brzmienie jego gitary, sposób frazowania, ten bluesowy feeling obecny często na jego płytach. Zresztą wg mnie spokojnie można uznać Granta Greena również za wybitnego gitarzystę bluesowego, nie tylko jazzowego Płyta, o której wspominam nagrana została w trio, z organami i perkusją (i to też przyczynek, dlaczego tak mi się podoba). Muzycy towarzyszący to klasa światowa : Larry Young i Elvin Jones. Płyta jest różnorodna, obok dynamicznych kompozycji jak otwierający utwór tytułowy gdzie zarówno Green jak i Young pokazują niesamowitą łatwość improwizowania i wirtuozerię godną mistrzów, mamy utwory spokojniejsze, bardziej balladowe. I tam właśnie jeszcze mocniej słychać klasę Greena przede wszystkim. Potrafi kapitalnie budować temat, urozmaicać go wpierw delikatnymi, a później mocniejszymi, "gęstszymi" fakturami dżwiękowymi, improwizacjami. I to bez uciekania się do szalonej bieganiny palcami po gryfie - tutaj jego feeling gra główną rolę. Nie wiem do końca, o czym oni "talkin' about", ale mimo tego baaardzo podoba mi się taka rozmowa. 8/10
Przede mną teraz "Green Street" - inny skład, inny instrument rytmiczny - zobaczymy.
Skoro podoba Ci się ta płyta, to polecam sięgnięcie po album Street of Dreams (1964), nagrany w tym samym składzie uzupełnionym przez wibrafonistę Bobby`ego Hutchersona. Płyta jest znakomita.
Grant Green, Larry Young i Elvin Jones nagrali razem także płyty, których niestety nie znam: Into Somethin' (1964) - fimowaną przez Larry`ego oraz I Want to Hold Your Hand (1965) - na konto Granta. Na obu płytach pojawiają się saksofoniści; odpowiednio są to Sam Rivers i Hank Mobley.
Grant Green, Larry Young i Elvin Jones nagrali razem także płyty, których niestety nie znam: Into Somethin' (1964) - fimowaną przez Larry`ego oraz I Want to Hold Your Hand (1965) - na konto Granta. Na obu płytach pojawiają się saksofoniści; odpowiednio są to Sam Rivers i Hank Mobley.
- Jakuz
- zremasterowany digipack z bonusami
- Posty: 7028
- Rejestracja: 11.04.2007, 16:50
- Lokalizacja: Częstochowa
Nie wątpię, organy+wibrafon - mniam!B.J. pisze:Skoro podoba Ci się ta płyta, to polecam sięgnięcie po album Street of Dreams (1964), nagrany w tym samym składzie uzupełnionym przez wibrafonistę Bobby`ego Hutchersona. Płyta jest znakomita.
To może być ciekawe, zwłaszcza w przypadku Riversa, którego znam z kilku późniejszych solowych płyt. Wybitny saksofonista, który jednak poszedł w stronę free. Ciekawe zatem jak grał "przed"Na obu płytach pojawiają się saksofoniści; odpowiednio są to Sam Rivers i Hank Mobley
Goin' West (1969)
Skład: Grant Green (guitar); Herbie Hancock (piano); Reggie Workman (bass); Billy Higgins (drums).
Utwory:
1. On Top of Old Smokey
2. I Can't Stop Loving You
3. Wagon Wheels
4. Red River Valley
5. Tumbling Tumbleweeds
Płytę nagrano w Van Gelder studio, Englewood Cliffs, New Jersey, 30 listopada 1962r.
Bardzo przyjemna pozycja w dyskografii Granta. Wpadające w ucho melodie to po prostu piosenki country, z tym, że wykonane w całkowicie innej konwencji – solidnego, mainstreamowego jazzu o bluesowej podstawie. Efekt jest świetny, tym bardziej, że przyłożyli tu ręce fantastycznie grający Hancock i Higgins. Płyta, niestety króciutka – raptem 35 min. Szkoda. Ocena końcowa: 7/10.
Inne gatunkowe crossovery w dyskografii Granta to świetne Feelin' the Spirit (gospel) z 1963r. i dość przeciętne, wcześniejsze o rok The Latin Bit (tematy muzyki latynoskiej, m.in. Besame Mucho ).
Skład: Grant Green (guitar); Herbie Hancock (piano); Reggie Workman (bass); Billy Higgins (drums).
Utwory:
1. On Top of Old Smokey
2. I Can't Stop Loving You
3. Wagon Wheels
4. Red River Valley
5. Tumbling Tumbleweeds
Płytę nagrano w Van Gelder studio, Englewood Cliffs, New Jersey, 30 listopada 1962r.
Bardzo przyjemna pozycja w dyskografii Granta. Wpadające w ucho melodie to po prostu piosenki country, z tym, że wykonane w całkowicie innej konwencji – solidnego, mainstreamowego jazzu o bluesowej podstawie. Efekt jest świetny, tym bardziej, że przyłożyli tu ręce fantastycznie grający Hancock i Higgins. Płyta, niestety króciutka – raptem 35 min. Szkoda. Ocena końcowa: 7/10.
Inne gatunkowe crossovery w dyskografii Granta to świetne Feelin' the Spirit (gospel) z 1963r. i dość przeciętne, wcześniejsze o rok The Latin Bit (tematy muzyki latynoskiej, m.in. Besame Mucho ).
Mnie szczególnie kładzie na łopatki tytułowy kwadrans. Utwór miał być dużo krótszy, ale w studio muzycy nie dogadali się co do ilości taktów w pewnej powtarzalnej części Idle Moments. Z uwagi na specyficzny klimat nagrania zdecydowano się na jego zachowanie i nie podchodzenie do krótszego take`u. No i bingo!abraxas pisze:Crowley pisze:
Grant Green - Idle Moments
Płyty takie jak ta powinny być oznaczone jako przyjazne dla jazzowych nowicjuszy. W całym zatrzęsieniu jazzowych nagrań na początku ciężko wybrać dla siebie coś takiego, żeby czuć tą wewnętrzną potrzebę dalszego poznawania gatunku. Idle Moments właśnie coś takiego powoduje. Jazz w wykonaniu Greena jest przystępny, elegancki i... sprawia, że czuję się lepiej.
mniam, piękna rzecz, bardzo cool, uwielbiam wibrafony
Dla początkujących jeszcze lepsza jest przebojowa (komercyjna?) The Latin Bit ... Besame Mucho, Brazil, Tico Tico... te sprawy
Grant Green - Visions
(1971)
1. Does Anybody Really Know What Time It Is
2. Maybe Tomorrow
3. Mozart Symphony No. 40 In G Minor-1st Movement
4. Love On A Two Way Street
5. Cantaloupe Woman
6. We've Only Just Begun
7. Never Can Say Goodbye
8. Blues For Abraham
Bass [Electric] - Chuck Rainey
Congas - Ray Armando
Drums - Idris Muhammad
Drums, Percussion - Harold Cardwell
Electric Piano - Emanuel Riggins
Guitar - Grant Green
Vibraphone - Billy Wooten
Engineer - Rudy Van Gelder
W latach `90 mój kolega, gitarzysta thrash rockowej grupy o wdzięcznej nazwie Insomnia, zwierzył mi się, że jego wielką inspiracją jest Wolfgang Amadeusz Mozart, po czym doszliśmy do wspólnego wniosku, że gdyby ów Austriak tworzył dziś (czyli wtedy), byłby z pewnością większą gwiazdą niż Metallica, gdyż wybitnym kompozytorem muzyki popularnej był. Kolejnym potwierdzeniem tej tezy jest najlepsza z kiedykolwiek nagranych interpretacji fragmentu symfonii nr 40, która znajduje się na niezwykłej płycie Granta Greena, zatytułowanej Visions. Niezwykłość tej płyty polega z grubsza na tym, że powstała ona w większym składzie, niż wcześniej zdążył nas Green przyzwyczaić. Zamiast tradycyjnego, małego, jazzowego combo mamy tu siedmioosobowy skład z wyborną sekcją rytmiczną. Nutki produkowane przez Greena i spółkę to prawdziwe delicje, słodkie i sporządzone według prostego przepisu: gramy swoje. W dodatku wibrafon Wootena wznosi brzmienie tej płyty na niemal euforyczne poziomy. Efektem jest tzw. miód z boczkiem, połączenie, które pozostawia słuchacza nasyconym, ale tu rodzi się pytanie: czy nie są to aby puste kalorie? Żadnej kompozycji Greena, muzyka łatwa, lekka i przyjemna – obruszą się koneserzy. Pies ich trącał.
Płytę bardzo łatwo zdobyć, wystarczy podesłać Mirowi tego linka (nie wiem jednak, czy ten model jeszcze działa): http://www.youtube.com/watch?v=-_1mcytWlME
Serdeczne podziękowania dla Organizatora trasy przerzutu Japonia-Australia-Tułowice!
Nazwisko do utrwalenia: Billy Wooten
(1971)
1. Does Anybody Really Know What Time It Is
2. Maybe Tomorrow
3. Mozart Symphony No. 40 In G Minor-1st Movement
4. Love On A Two Way Street
5. Cantaloupe Woman
6. We've Only Just Begun
7. Never Can Say Goodbye
8. Blues For Abraham
Bass [Electric] - Chuck Rainey
Congas - Ray Armando
Drums - Idris Muhammad
Drums, Percussion - Harold Cardwell
Electric Piano - Emanuel Riggins
Guitar - Grant Green
Vibraphone - Billy Wooten
Engineer - Rudy Van Gelder
W latach `90 mój kolega, gitarzysta thrash rockowej grupy o wdzięcznej nazwie Insomnia, zwierzył mi się, że jego wielką inspiracją jest Wolfgang Amadeusz Mozart, po czym doszliśmy do wspólnego wniosku, że gdyby ów Austriak tworzył dziś (czyli wtedy), byłby z pewnością większą gwiazdą niż Metallica, gdyż wybitnym kompozytorem muzyki popularnej był. Kolejnym potwierdzeniem tej tezy jest najlepsza z kiedykolwiek nagranych interpretacji fragmentu symfonii nr 40, która znajduje się na niezwykłej płycie Granta Greena, zatytułowanej Visions. Niezwykłość tej płyty polega z grubsza na tym, że powstała ona w większym składzie, niż wcześniej zdążył nas Green przyzwyczaić. Zamiast tradycyjnego, małego, jazzowego combo mamy tu siedmioosobowy skład z wyborną sekcją rytmiczną. Nutki produkowane przez Greena i spółkę to prawdziwe delicje, słodkie i sporządzone według prostego przepisu: gramy swoje. W dodatku wibrafon Wootena wznosi brzmienie tej płyty na niemal euforyczne poziomy. Efektem jest tzw. miód z boczkiem, połączenie, które pozostawia słuchacza nasyconym, ale tu rodzi się pytanie: czy nie są to aby puste kalorie? Żadnej kompozycji Greena, muzyka łatwa, lekka i przyjemna – obruszą się koneserzy. Pies ich trącał.
Płytę bardzo łatwo zdobyć, wystarczy podesłać Mirowi tego linka (nie wiem jednak, czy ten model jeszcze działa): http://www.youtube.com/watch?v=-_1mcytWlME
Serdeczne podziękowania dla Organizatora trasy przerzutu Japonia-Australia-Tułowice!
Nazwisko do utrwalenia: Billy Wooten
Powrót do wątku po 8 latach
Miło mi, że Ci spasowało, bo to nie jest ani przełomowe, ani odkrywcze, ani nawet znaczące. Za to po prostu dobre. Bardzo lubię tę płytę zupełnie bez jakiegoś wyjątkowego powodu. I może trochę prowokacyjnie umieściłem ją tak wysoko na mojej liście jazz`70, ale też po prawdzie wolę jazz `50 i `60 (chyba). W tym także Idle Moments, które nic a nic mnie nie nudzi.Białystok pisze:GRANT GREEN Green Is Beautiful (1970)
Właśnie wyjąłem z folii i umyłem w Knostii. Moje najnowsze jazzowe odkrycie (dzięki B.J.). Znakomita płyta, która w zasadzie przeszła bez echa przez plebiscyt i mało tu znalazłem pochwał na jej temat.
Nie wiem, czy nie popełnię błędu ale brzmi ten album, jak wypadkowa twórczości Donalda Byrda z rejonów Electric Byrd i Larryego Younga z Lawrence Of Newark. Popisy gitarowe Greena z dodatkiem żywych organów (zamiast Hammonda) ubarwione od czasu do czasu spokojnymi partiami saksofonu czy trąbki. Do tego solidny funkujący rytm, perkusja, conga, bongo. Strona A to tematy Jamesa Browna (Ain't It Funky Now) i The Beatles (A Day In The Life). Dotychczas znałem Greena z klasyków Idle Moments czy Street Of Dreams, które brzmią mi już nie na czasie (po prostu nudno) a tu taka miła niespodzianka.
Owszem, podobnie jak na Alive! 1971/1972 i Live at Club Mozambique 1971/2006 , które są też w tych klimatach (very funky).Maciek pisze:Mogę zarekomendować żywca z 1973 roku, czyli Live at the Lighthouse. Grant gra niemal z prędkością światła, co oczywiście nie każdemu może podejść, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że płyta jest bardzo długa (coś koło 70 minut). Ale dzieje się tam naprawdę sporo.
Dopiero teraz zauważyłem ten wpis.
Dla mnie płyta nie musi być ani przełomowa ani znacząca czy odkrywcza aby ją mieć na półce = słuchać. Z wieloma takimi tytułami ostatnio się rozstałem, bo płyt nie słucham za zasługi.
Ja jak da się zauważyć wolę jazz 70s i idealnie się wpasowała mi w ten temat. Czasem jak widać warto posłużyć się prowokacją. Tak w ogóle to chyba całe Twoje podium pachnie takową (może się jednak mylę), co będzie mnie kosztować kilka stów.
Dla mnie płyta nie musi być ani przełomowa ani znacząca czy odkrywcza aby ją mieć na półce = słuchać. Z wieloma takimi tytułami ostatnio się rozstałem, bo płyt nie słucham za zasługi.
Ja jak da się zauważyć wolę jazz 70s i idealnie się wpasowała mi w ten temat. Czasem jak widać warto posłużyć się prowokacją. Tak w ogóle to chyba całe Twoje podium pachnie takową (może się jednak mylę), co będzie mnie kosztować kilka stów.
Slick! - Live at Oil Can Harry's
1. Now's the Time 09:01
2. How Insensitive (Insensatez) 26:04
3. Medley - Vulcan Princess, Skin Tight, Woman's Gotta Have It, Boogie On Reggae Woman, For the Love of Money 31:57
Grant Green – guitar
Emmanuel Riggins – electric piano
Ronnie Ware – bass
Greg “Vibrations” Williams – drums
Gerald Izzard – percussion
1. Now's the Time 09:01
2. How Insensitive (Insensatez) 26:04
3. Medley - Vulcan Princess, Skin Tight, Woman's Gotta Have It, Boogie On Reggae Woman, For the Love of Money 31:57
Grant Green – guitar
Emmanuel Riggins – electric piano
Ronnie Ware – bass
Greg “Vibrations” Williams – drums
Gerald Izzard – percussion
Backside pisze:
(...) Koncert z 1975. I jest absolutnie genialny.
Klubowe granie z niekończącymi się, ale nieustająco dobrymi solówkami. I parę miłych cytatów-coverów, jak "Skin Tight" Ohio Players. (...)
B.J. i Backside - dzięki wielkie za cynk. Będzie słuchane. Przy okazji zagłębiania się w temat trafiłem jeszcze na coś takiego.
Grant Green - Funk in France: From Paris to Antibes (1969-1970)
3LP w cenie dla mnie zbyt wysokiej (choć nie twierdzę, że nie są warte swojej ceny, ale na szczęście także 2CD, które z przesyłką można już mieć za ~80+ zł (dodax.pl).
Dźwiękowych próbek w sieci niestety niewiele, ale tytuł i całą otoczka wyglądają bardzo zachęcająco. Dzielę się tym, co znalazłem. Jeśli ktoś trafi na więcej, to będę wdzięczny za cynk.
https://www.youtube.com/watch?v=G3AaNqn-Fck
https://www.youtube.com/watch?v=MtA78mBL8HY
Grant Green - Funk in France: From Paris to Antibes (1969-1970)
3LP w cenie dla mnie zbyt wysokiej (choć nie twierdzę, że nie są warte swojej ceny, ale na szczęście także 2CD, które z przesyłką można już mieć za ~80+ zł (dodax.pl).
Dźwiękowych próbek w sieci niestety niewiele, ale tytuł i całą otoczka wyglądają bardzo zachęcająco. Dzielę się tym, co znalazłem. Jeśli ktoś trafi na więcej, to będę wdzięczny za cynk.
https://www.youtube.com/watch?v=G3AaNqn-Fck
https://www.youtube.com/watch?v=MtA78mBL8HY
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Re: Grant Green
Matador (1979)
1979 rok był bardzo owocny w zielonej dyskografii. Gitarzysta żył tylko w styczniu, a po jego śmierci okazało się chyba, że można na tym coś zarobić, bo Blue Note wyjęło z kapelusza 3 świetne longi. Na Matadorze słychać wyborny kawał jazzu utrwalony w 1964 r. w towarzystwie m.in. Tynera. McCoy kradnie tu chwilami show, np. w My Favorite Things, ale i Green jest w znakomitej formie, co potwierdzają wszystkie cztery okołodziesięciominutowe kompozycje, w tym dwie autorskie. Klasyk
Re: Grant Green
Solid (1979)
I znowu sesja z 1964 r. wydana dopiero w 1979 r. Tym razem do kwartetu Grant Green, McCoy Tyner, Bob Cranshaw i Elvin Jones dołączyli dwaj znakomici saksofoniści: James Spaulding i Joe Henderson. Nikt tutaj pańszczyzny nie odrabia, wprost przeciwnie - mamy zgodnie z tytułem co najmniej solidny kawał hard bopu zahaczającego o modal. I jest to ponownie jedna z najbardziej stricte jazzowych pozycji w dyskografii Greena kojarzonego najczęściej z soul i funk jazzem. Może i mocniejsza od Matadora? To już zależy jakie kto preferuje brzmienie. Dla mnie obie płyty są równie znakomite.
Re: Grant Green
Gooden's Corner (1979)
Dopełnieniem wydawniczej trylogii roku 1979 była sesja jeszcze starsza od poprzednich, bo z 1961 r. Gwiazdą towarzyszącą jest tu zmarły 2 lata później znakomity hardbopowy pianista Sonny Clark - tu w świetnej formie i znakomitej relacji muzycznej z Grantem. Kontrabasista Sam Jones i perkusista Louis Hayes dopełniają składu wnosząc wiele wigoru w interpretacje czterech klasyków i dwóch kompozycji gitarzysty. Już pierwsze dźwięki On Green Dolphin Street zawieszają wysoko poprzeczkę i pozostaje ona na tym poziomie do końca albumu.