Pat Metheny
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Quasarsphere
- epka kompaktowa
- Posty: 1085
- Rejestracja: 29.04.2010, 09:54
- Lokalizacja: Warszawa
- Quasarsphere
- epka kompaktowa
- Posty: 1085
- Rejestracja: 29.04.2010, 09:54
- Lokalizacja: Warszawa
- Gacek
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4425
- Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
- Lokalizacja: Wieliczka
Ale to żadne zaskoczenie, pisałem nie raz w pewnym dziale że leci u mnie właśnie MethenyCure pisze: Gacku, nieźle potrafisz mnie zaskoczyć. Przed zacytowanym wpisem, prawdopodobnie wskazałbym Ciebie jako jedną z ostatnich osób na FD, która może polubić Pata.
W ogóle ten Pat jest dziwny. Z teoretycznego punktu widzenia wiele płyt powinno być kompletnie niestrawnych. Przecież lubi przysłodzić, ma ciągoty do popu, czasami do smętów ale jako całość często jest to całkiem strawne. Oczywiście po drugiej stronie szali - odjazdy z Colemanem, genialne płyty nagrywane w różnych składach trzy-osobowych, Witchita itp.

Znam bardzo wybiórczo jego twórczość ale uważam go za artystę, który tworzy jazz z ludzką twarzą (no może poza pewnym albumem o nazwie zaczynającej się na Z, każdy czasem może za dużo wypić albo wypalić

Jako jazzowy żółtodziób uważam Methenego za świetnego muzyka i jakbym miał kogoś zachęcić do słuchania jazzu to właśnie jego muzyką a nie jakimś kakofonicznym jazgotaniem gościa który stroił instrument i mu się przypadkiem nagrywanie włączyło.
Nie ukrywam że zobaczenie Pata na żywo to jeden z moich priorytetów na przyszłość i mam zamiar do jego muzyki też przekonać moją drugą połówkę.
A w ramach ciekawostki powiem że właśnie The Way Up to moja pierwsza styczność z muzyką tego pana a tą przyjemność zafundował mi... brat który nigdy jazzu nie słuchał (może poza jakąś składanką smooth jazz) i interesuje się popem i rockiem głównie z lat 80. Jego też zainteresowała twórczość PMG.
Dla tych, którzy korzystają z mediów społecznościowych, bardzo ciekawie prowadzony Metheny Top 40:
https://www.facebook.com/SubstanceOnly/
I aż mi teraz głupio, że się kiedyś bawiłem w jakieś impresjonistyczne recenzje.
https://www.facebook.com/SubstanceOnly/
I aż mi teraz głupio, że się kiedyś bawiłem w jakieś impresjonistyczne recenzje.

Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Jest i wersja dla normalnych:
http://www.substanceonly.net/pat-metheny-group
Dużo czytania, ale bardzo ciekawego - po wolnym biorę się za słuchanie płyt Pata od nowa
http://www.substanceonly.net/pat-metheny-group
Dużo czytania, ale bardzo ciekawego - po wolnym biorę się za słuchanie płyt Pata od nowa

Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Z tym utworem każdy ma chyba podobnie, u mnie z początku czujność była także uśpiona, koncert zawsze sobie leciał i leciał i traktowałem go jako dobrze znaną całość, bez wnikania w szczegóły. Aż raz to poleciało na szufli i jak w wielu podobnych przypadkach - kiedy coś się pojawia z zaskoczenia, to nagle przykuwa uwagę. No i się zaczęło i raczej się nie skończyesforty pisze:Half life of absolution

Sama historia tej kompozycji jest bardzo ciekawa, opowiada o niej, z wieloma szczegółami, sam Pat:
http://www.patmetheny.com/qa/questionView.cfm?queID=426
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Stosunkowo nowa (dla mnie) wrzutka z obrazkami w świetnej jakości i ze znakomitą treścią:
Pat Metheny + Christian McBride + Antonio Sánchez Full Concert 2003
Setlist:
0:28 Into the Dream
5:19 So May It Secretly Begin
11:41 What Do You Want?
16:25 Soul Cowboy
23:49 Change of Heart
31:37 James
39:51 Question & Answer
Pat Metheny + Christian McBride + Antonio Sánchez Full Concert 2003
Setlist:
0:28 Into the Dream
5:19 So May It Secretly Begin
11:41 What Do You Want?
16:25 Soul Cowboy
23:49 Change of Heart
31:37 James
39:51 Question & Answer
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
21 lutego bieżącego roku ukaże się nowy album Pata.
From This Place

Pat Metheny - Guitars, Keyboards, Sound Design
Antonio Sanchez - Drums
Gwilym Simcock - Piano
Linda May Han Oh - Bass
Luis Conte - Percussion
Ostatnią płytą Methany'ego, której słuchałem z dużą przyjemnością było Unity Band, świetne, choć postacią pierwszoplanową był tam dla mnie akurat Chris Potter. Kin wprawdzie nie było złe i teoretycznie podobne, ale jednak się nie dogadaliśmy. Podobnie miałem z kolejnymi płytami, które były mi obojętne, skoro więc nie mam żadnych wygórowanych oczekiwań, to mam nadzieję, że zaskoczenie może być jedynie pozytywne. Premierowy trzynastominutowiec nie jest zły, ale włosów dęba też nie stawia: https://www.youtube.com/watch?v=dgcUeMy ... =emb_title
From This Place

Pat Metheny - Guitars, Keyboards, Sound Design
Antonio Sanchez - Drums
Gwilym Simcock - Piano
Linda May Han Oh - Bass
Luis Conte - Percussion
Ostatnią płytą Methany'ego, której słuchałem z dużą przyjemnością było Unity Band, świetne, choć postacią pierwszoplanową był tam dla mnie akurat Chris Potter. Kin wprawdzie nie było złe i teoretycznie podobne, ale jednak się nie dogadaliśmy. Podobnie miałem z kolejnymi płytami, które były mi obojętne, skoro więc nie mam żadnych wygórowanych oczekiwań, to mam nadzieję, że zaskoczenie może być jedynie pozytywne. Premierowy trzynastominutowiec nie jest zły, ale włosów dęba też nie stawia: https://www.youtube.com/watch?v=dgcUeMy ... =emb_title
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
Inkwizytorze, dzięki za tę anegdotę. Dokładnie tak wyobrażałem sobie Maysa. Często sobie wyobrażałem, że Lyle pasowałby, zarówno swoją aparycją jak i pięknym umysłem, do społeczności Cicely z Przystanku Alaska. Co do długiej przerwy po The Way Up, też się nad tym zawsze zastanawiałem, a teraz być może odpowiedź przyszła sama, bo bardzo prawdopodobne jest to, że powodem był stan zdrowia, który nie pozwalał na jakieś trasy. A jak Pat sobie wymyśli, że jakiś projekt to płyta i trasa, a na brak rzeczy w kolejce na pewno nie narzeka, to może tak to odkładali i odkładali z nadzieją na jakąś poprawę. Wielka szkoda, że nie udało im się zagrać jakiegoś jubileuszowego, choćby jednorazowego koncertu. To byłoby coś!Inkwizytor pisze:Zawsze mnie intrygowało dlaczego od czasów krążka i trasy The Way Up - Pat i Lyle mieli aż tak długą , absolutnie bezprecedensową przerwę we wspólnej współpracy. Wielu spekulowało czy doszło na linii tego tandemu do konfliktu, rozbieżności w obraniu dalszego kierunku czy ludzkiego zmęczenia sobą nawzajem ?. Liczyłem po cichu, że po "przeładowanym" muzycznie The Way Up panowie zrobią "reset" i nagrają coś wyciszonego i ascetycznego w rodzaju Quartet II. Szkoda, że nigdy już nie zobaczymy ( dobrze, że jest taka masa materiału na video i dvd również z telewizji z całego świata ) tych pajęczych rozbieganych palców Maysa, jego charakterystycznych białych koszul z podwiniętymi rękawami.
Warto przytoczyć pewną anegdotę Bogdana Hołowni, gdy walcząc by nie umrzeć z głodu studiując na Berkeley - grał w szachy na pieniądze i kiedyś przysiadł się do niego jakiś "facet", Bogdan wspominał, że zbiera na kanapkę i czy zagrają o ok 5 dolarów, drugi gość zgodził się ale podwoił stawkę. Nasz pianista wystraszony, że może natrafił na zawodowca zdecydował na jakąś groźną strategię "obrona wieży" czy jakoś tak. Po jakimś czasie nasz muzyk odezwał się tymi słowami do rywala "... nie wiem czy ty się w ogóle interesujesz muzyką, ale przypominasz mi jednego gościa, spisuję i analizuję jego sola, facet jest niesamowity....". A rywal wystrzelił do niego swoją dłoń i się przedstawił " Lyle Mays - nice to meet you"
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
- Inkwizytor
- japońska edycja z bonusami
- Posty: 3641
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Warto napisać kilka zdań i świeżych refleksji odnośnie najnowszego krążka Pata - From This Place. Obecnie ta muzyka całkowicie mną zawładnęła i nie mogę wprost od niej oderwać. Wielka zasługa w tym mego można tak powiedzieć "mentora" i "kreatywnej iskry" jaką jest dla mnie dawny wierny druh jeszcze z okresu forum SBB - Wireq, którego wysmakowany i wrażliwy smak zawsze mogę liczyć - co zabawne - on pewnie to samo śmiało mógłby powiedzieć o mnie - i to jest piękne - wzajemnie się inspirować , napędzać i dzielić tym co najszlachetniejsze. Na początek powtórzę za nim - że między "bajki" należy włożyć te baaaaaardzo pozorne, wstępne i pierwsze wrażenia zamykające się w pobieżnym kontakcie z tą nową muzyką - będącą domeną ludzi mających słabość do szybkich wzruszeń i wyrośniętych z filozofii inż. Mamonia - "że lubię jedynie to co znam" - mnóstwo uproszczeń, klisz, oklepanych komunałów, gotowców myślowych i godnych słusznie zlikwidowanych gimnazjalnych "królewskich ziewnięć - aaaaa..... słabo" - może przytoczę kilka " ... Pat zjada własny ogon" , "szału nie ma" , " za dużo smyczków , za mało gitary" itd itd.
Przyznam, iż sam miałem w pierwszych przesłuchaniach niemały problem z tym krążkiem - skutecznie mi się wymykał i zastanawiałem z której strony się do niego dobrać - w którym miejscu znaleźć tą "formułę". Wstydzę się tego ale poparte wcześniejszymi fascynacjami pojawiały krzywdzące w mojej głowie "wyroki" - że może pozostali muzycy nie są równorzędnymi partnerami Metheny`ego lecz posłusznymi wykonawcami jego woli, to jedynie narzędzia, może kompozycje są zbyt prowadzone narracyjnie "środkiem" - brak jak dawniej pewnego wstępu - rozwinięcia i rozładowania napięcia. To wszystko bzdury kochasie
. Nie ulega wątpliwości, iż Pat zaproponował nam album daleko wykraczający poza dawną muzyczną opowieść - tu nie ma "śpiewnych" - "gwizdanych" melodii - jakiegoś jednego wątku przewijającego się przez całość i powracający w wariacjach - pełniący rolę canta. O nie .... tu Pat sobie i fanom stawia o wiele wyżej poprzeczkę percepcji. Czuję, jakby lider chciał wystawić fanów na pewien rodzaj próby - może nawet zgubić tych "przypadkowych" - zerwać jak niegdyś Al Di Meola ze swoimi początkami - nie ukrywał w wywiadach , że nie lubi pierwszych swoich albumów - uważa za nie tylko produkt epoki, tamtych czasów, ale i osoby , która miała te swoje nieszczęsne 23/24 lata i to słychać i Bogu dzięki odszedł o wiele .... wiele .... wiele dalej w swych poszukiwaniach. Jak Coltrane - kto nie rozwijał się razem z nim - przestawał rozumieć jego twórczość. To album wymagający wielu przesłuchań - z każdym kolejnym pozwala zerwać jakąś pozorną i obciążonym dawnym nawykom warstwę. Dla mnie Pat chciał zamknąć te wieczko " przebojowości" i "nośnych tematów" na krążku "Speaking of Now" - później konsekwentnie komplikował i nawarstwiał zagadnienie melodii, mnogości harmonii, polirytmi itd itd. Już The Way Up - najwybitniejsze dzieło PMG był tym albumem , który o lata świetlne wyprzedzał i pozostawiał w tyle dawne albumy. Potem Pat konsekwentnie podążał tym azymutem - nie oglądał się za siebie - jak oszałamiał zawiłością struktur na Orchestrionie - podejrzewam, iż do dziś wielu nie ogarnęło muzycznie całości czy odrobinę bardziej tradycyjne ale i tak wielokierunkowy przepyszny melodycznie "Kin".
Co mnie zauroczyło to pewna "mroczniejsza", rodem ze skandynawskich kryminałów aura i zawiesisto-mglista otoczka muzyki - kłania dawny ECM`owski akustyczno - ascetyczny klimat - pełny napięcia - który nie jest do końca nigdy rozładowany ale nieustannie pulsuje - posłuchajcie choćby lekko groteskowy You Are. Na albumie sporo jest smyczków i orkiestrowego "sosu" - nie przytłacza ani nie pełni roli efekciarskiego dodatku - pojawia jedynie wtedy kiedy to absolutnie konieczne. Może to nasuwać skojarzenia chęci powrotu do konwencji Secret Story - więc by zadać kłam uproszczeniom - nie należy rozpatrywać najnowszego albumu przez pryzmat "Secret Story II" lub "Return to Secret Story"
. Na pewno pewne skojarzenia i feeling są trudne do uniknięcia ale tu jest coś więcej. Urokliwe i jakby retrospektywne jest The Past In Us - śmiało mogłoby się znaleźć na Secret - ta harmonijka - najmłodsza trzecia siostra po swoich nobliwych i zasłużonych siostrach - Always and Forever i Back in Time ( wielka zaginiona i haniebnie pominięta perła - dla mnie w niczym nie ustępuje Always a może nawet ją przewyższa tym mroczniejszym klimatem - dziwne, że Pat zrobił z niej jedynie bonusik na remasterze Story - a dziś nie wykonuje jej wcale ). Kłania hołd dla nieodżałowanego Tootsa. Jest prześliczna piosenka From this Place - jakże rodzinna i pełna czułości ( której jakże dziś nam brakuje jak nawoływała Olga Tokarczuk ). Tu możemy podobnie jak w przypadku You Are zastanowić jak brzmiałaby muzyka PMG - gdyby dominującymi głosami zamiast męskich ( a jakie to były talenty na przestrzeni lat - Vasconcelos, Blamires, Ledford, Aznar ) dominowały żeńskie.
Okładka płyty też nie jest przypadkowa - zwiastuje muzykę mroczniejszą, mniej "przytulną" - pełną wewnętrznego niepokoju - czyżby Metheny martwił o kondycję rzeczywistości, przyszłością swoją, najbliższych, ukochanych dzieci i w jakim kierunku zmierza Ameryka pod wodzą kreatur jak Trump ? - posłuchajmy otwierającego America Undefined. Pat nie udaje jak masa innych celebrytów wiecznego młodzieńca - jego partie są wewnętrznie skupione i ukierunkowane jak choćby w Sixty-Six, Love May Take Awhile czy Same River - choć w tym ostatnim mamy mały wybuch namiętności i ekstrawertyczności gdy pojawia to charakterystyczne brzmienie syntezatora gitarowego.....ale również na moment - czyżby lider chciał podkreślić - że dawne nieokiełznane uczucia to już nie jego domena ?. Mnóstwo tu pozornie nieistotnych detali i niuansów - ale gdy poświęci im się więcej czasu i uwagi - cieszą niezmiernie - tu nie ma zbędnych dźwięków.
Wielkie słowa uznania należą się pianiście - czyżby Pat po latach znalazł nową perłę i wielki talent pokroju Maysa ?. Jego duch również unosi się nad tą płytą - to chyba nie zamierzony hołd i memento dla tego niezrównanego instrumentalisty. Unikam od lat prymitywnej i uproszczonej kategoryzacji - ale w skali 6 gwiazdek - bez wahania dałbym 5 lub 5,5
. Na pewno bardzo dobry, urokliwy, nastrojowy ale wymagający wiele od słuchacza album.
Przyznam, iż sam miałem w pierwszych przesłuchaniach niemały problem z tym krążkiem - skutecznie mi się wymykał i zastanawiałem z której strony się do niego dobrać - w którym miejscu znaleźć tą "formułę". Wstydzę się tego ale poparte wcześniejszymi fascynacjami pojawiały krzywdzące w mojej głowie "wyroki" - że może pozostali muzycy nie są równorzędnymi partnerami Metheny`ego lecz posłusznymi wykonawcami jego woli, to jedynie narzędzia, może kompozycje są zbyt prowadzone narracyjnie "środkiem" - brak jak dawniej pewnego wstępu - rozwinięcia i rozładowania napięcia. To wszystko bzdury kochasie

Co mnie zauroczyło to pewna "mroczniejsza", rodem ze skandynawskich kryminałów aura i zawiesisto-mglista otoczka muzyki - kłania dawny ECM`owski akustyczno - ascetyczny klimat - pełny napięcia - który nie jest do końca nigdy rozładowany ale nieustannie pulsuje - posłuchajcie choćby lekko groteskowy You Are. Na albumie sporo jest smyczków i orkiestrowego "sosu" - nie przytłacza ani nie pełni roli efekciarskiego dodatku - pojawia jedynie wtedy kiedy to absolutnie konieczne. Może to nasuwać skojarzenia chęci powrotu do konwencji Secret Story - więc by zadać kłam uproszczeniom - nie należy rozpatrywać najnowszego albumu przez pryzmat "Secret Story II" lub "Return to Secret Story"

Okładka płyty też nie jest przypadkowa - zwiastuje muzykę mroczniejszą, mniej "przytulną" - pełną wewnętrznego niepokoju - czyżby Metheny martwił o kondycję rzeczywistości, przyszłością swoją, najbliższych, ukochanych dzieci i w jakim kierunku zmierza Ameryka pod wodzą kreatur jak Trump ? - posłuchajmy otwierającego America Undefined. Pat nie udaje jak masa innych celebrytów wiecznego młodzieńca - jego partie są wewnętrznie skupione i ukierunkowane jak choćby w Sixty-Six, Love May Take Awhile czy Same River - choć w tym ostatnim mamy mały wybuch namiętności i ekstrawertyczności gdy pojawia to charakterystyczne brzmienie syntezatora gitarowego.....ale również na moment - czyżby lider chciał podkreślić - że dawne nieokiełznane uczucia to już nie jego domena ?. Mnóstwo tu pozornie nieistotnych detali i niuansów - ale gdy poświęci im się więcej czasu i uwagi - cieszą niezmiernie - tu nie ma zbędnych dźwięków.
Wielkie słowa uznania należą się pianiście - czyżby Pat po latach znalazł nową perłę i wielki talent pokroju Maysa ?. Jego duch również unosi się nad tą płytą - to chyba nie zamierzony hołd i memento dla tego niezrównanego instrumentalisty. Unikam od lat prymitywnej i uproszczonej kategoryzacji - ale w skali 6 gwiazdek - bez wahania dałbym 5 lub 5,5

...Nobody expects the Spanish inquisition !
Dzięki Inkwyzytorze, za tak wnikliwą refleksję w temacie From this place. Dla mnie było jak dźgnięcie ignoranta!
Po jednym przesłuchaniu myślałem o płycie jako zbiorze dziesięciu wygasłych spojrzeń Pata, że to brzmieniowe piękno jest Jego unikiem artystycznym...
Zmieniam zdanie, kolejne odsłuchy (dzisiaj trzeci), odkryły mi znacznie ciekawsze oblicze wydawnictwa.
O dawaniu kolejnych szans temu dokonaniu, ostrożnie, apelował już też Leptir. Ten rozpoznawalny język muzyczny jest po coś, bo dając muzykom, możliwe dużo improwizacyjnej swobody, jednocześnie precyzyjnie przewidział takie efekty. A powinowactwo z Secret story, o tyle do udowodnienia o ile udało się na From this place osiągnąć to co tam się nie powiodło. A może, dla Secret story, zamysł był inny, zwyczajnie?
Płyta na półkę!
Po jednym przesłuchaniu myślałem o płycie jako zbiorze dziesięciu wygasłych spojrzeń Pata, że to brzmieniowe piękno jest Jego unikiem artystycznym...
Zmieniam zdanie, kolejne odsłuchy (dzisiaj trzeci), odkryły mi znacznie ciekawsze oblicze wydawnictwa.
O dawaniu kolejnych szans temu dokonaniu, ostrożnie, apelował już też Leptir. Ten rozpoznawalny język muzyczny jest po coś, bo dając muzykom, możliwe dużo improwizacyjnej swobody, jednocześnie precyzyjnie przewidział takie efekty. A powinowactwo z Secret story, o tyle do udowodnienia o ile udało się na From this place osiągnąć to co tam się nie powiodło. A może, dla Secret story, zamysł był inny, zwyczajnie?
Płyta na półkę!
Nie ma takiego naleśnika, który nie wyszedłby na dobre. H. Murakami
- Inkwizytor
- japońska edycja z bonusami
- Posty: 3641
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Pat w przypadku fantazyjnego pianisty Simcocka sięga po muzyków z mej generacji - dawniej naiwnie liczyłem, że może buńczuczny Brad Mehldau znajdzie w gronie i trwałej konstelacji stałych współpracowników " na lata" - lecz tamten rozmarzony mariaż był jednorazowym romansem.
Pięknie napisałeś drogi esforty - "wygasłe spojrzenia" / "unik artystyczny" - miałem podobne wstępne mieszane odczucia - no... może nie dokładnie - używając tych samych środków wyrazu
.
Wracając do Maysa - którego duch chyba na zawsze będzie się unosił nad dokonaniami Pata - przywodzi na myśl anegdotę - gdy zmarł Maklakiewicz - do jego matki miał świeżo po pogrzebie dzwonić Himilsbach - prosząc by dała mu Zdziszka do telefonu - ".... ale proszę pana, przecież on nie żyje - odparła zmartwiona matka - .... wiem..... odparł wierny przyjaciel .... ale ku....wa nadal nie mogę w to uwierzyć....."
. Nie jestem nikczemnym uzurpatorem lecz - ta postawa w trakcie lektury licznych koncertów jest mi obecnie niezwykle bliska.
Pięknie napisałeś drogi esforty - "wygasłe spojrzenia" / "unik artystyczny" - miałem podobne wstępne mieszane odczucia - no... może nie dokładnie - używając tych samych środków wyrazu

Wracając do Maysa - którego duch chyba na zawsze będzie się unosił nad dokonaniami Pata - przywodzi na myśl anegdotę - gdy zmarł Maklakiewicz - do jego matki miał świeżo po pogrzebie dzwonić Himilsbach - prosząc by dała mu Zdziszka do telefonu - ".... ale proszę pana, przecież on nie żyje - odparła zmartwiona matka - .... wiem..... odparł wierny przyjaciel .... ale ku....wa nadal nie mogę w to uwierzyć....."

...Nobody expects the Spanish inquisition !