https://www.discogs.com/release/9726319 ... ing-Of-Now
W tym roku również mija 20 rocznica ukazania się tego albumu. Tradycyjnie zebrał wszelkie możliwe nagrody w plebiscytach - u nas uzyskał status platynowej płyty - co było nie lada wyczynem zważywszy na ogromny kryzys i zapaść na rynku, drakońskie ceny płyt w tym okresie - sam coś o tym wiem - wtedy skusić na nowy krążek za ok 50/60 zł było heroicznym dokonaniem i wiązało z masą wyrzeczeń. W Stanach dostał Grammy za Best Contemporary Jazz w 2003.
Wtedy wydawał się albumem wręcz "doskonałym i idealnie skrojonym pod gusta fanów formacji" - lecz pewna część początkowo odniosła z ostrożną rezerwą i zadawała pytania - chyba całkiem uzasadnione - czy my przypadkiem już tego wszystkiego gdzieś nie słyszeliśmy ?. Poczucie Deja Vu już od otwierającego całość - będąca wstępem i zaproszeniem w świat "odmłodzonego" PMG i albumu jako takiego - As It Is :
https://www.youtube.com/watch?v=X9F8OFn74zw
Doświadczeni znawcy Metheny`ego oraz dziennikarze, krytycy muzyczni z chociażby Jazz Forum bez pudła wskazywali na ten aspekt "deja-vu". O ile poprzedni Imaginary Day - był chyba najbardziej urozmaiconym, zaskakującym na każdym kroku, gdzie każda kompozycja to był przeskok do innej czaso-przestrzeni i przede wszystkim - klimatów muzycznych - to Speaking of Now wydaje trzymać tylko jednej płaszczyzny czy to jedna konkretna wyspa na archipelagu. Nie wiem czy to był celowy zabieg i czy już wtedy Metheny i Mays myśleli poważnie o skonstruowaniu albumu na zasadzie długiej suity - utworu zajmującego cały krążek z konieczności podzielony na segmenty to miało miejsce na kolejnym The Way Up - dowodem na to może być, że jeden z głównych motywów As It IS pojawia dosłownie zacytowany w pierwszej części czy Opening:
https://www.youtube.com/watch?v=S32-c___vHc
Ponad połowa kompozycji na Speaking jest zbudowana wedle dość zbliżonego scenariusza - mamy niewinnie rozwijające akustyczne intro, by przejść do głównego motywu - gdzie temat jest podjęty przez wokalistów, potem zmiana i przyśpieszenie tempa i metrum - pojawia charakterystyczny pędzący przed siebie be-bopowy rytm czy neo-post-bopowy by dość do kulminacji a potem całość się uspokaja i mamy repryzę głównego tematu z dobitniejszą solówką lidera - taki zabieg i schemat mamy w Proof :
https://www.youtube.com/watch?v=HAl79BhyYHI
Place in the World :
https://www.youtube.com/watch?v=GpjPKvbR8C8
I Gathering Sky:
https://www.youtube.com/watch?v=HKMxpE-kZqg
W wywiadach lider paradoksalnie w niezwykle prostych słowach - starał się wyjaśnić poniekąd "zawiłą" idee powstania i głównego przesłania nowego krążka. Nie tylko chodziło o udokumentowanie czasów w jakich wtedy przyszło im żyć, zatrzymać czas i uwiecznić siebie jako improwizatora, lecz z drugiej strony - umiejscowić to "teraz" gdziekolwiek i otworzyć okno czasu nie tylko w tym umykającym momencie ale by każdy słuchacz i muzyk wykreował swoje "teraz". Po pierwszych przesłuchaniach ostatecznie poddałem magii płyty i dźwięków - chyba fani podzielili się na tych, którzy od razu z marszu zakochali w Speaking bezkrytycznie oraz na tych z początku ostrożnych, pełnych rezerwy - którzy jak ja potrzebowali mnóstwo przesłuchań. Po raz kolejny "przesądził" aspekt ludzki czy moje ówczesne emocje, koktajl wzruszenia, świadomość zbliżającego do końca pewnego wyjątkowego i pięknego okresu w życiu - chodziło o czas matury - koniec szkoły średniej, uczucie że jakiś etap musi zakończyć, mnóstwo ludzi już się więcej nie zobaczy, stąd każda rozmowa, każde spojrzenie, każdy gest, każda rwąca się relacja, wszystko w takim biegu i pośpiechu - to odnalazłem w muzycy - z drugiej konieczność spoglądania w przyszłość, przed siebie, liczne czekające podróże, ogrom spraw do załatwienia z tym związany. Płyta - chociażby sama okłada , jakby kolaż z różnych zdjęć i technik malarskich / graficznych - oddaje złożoność samego życia, relacji ludzkich, przyjaźni, ich zakończenia - by pozwolić innym iść własną drogą i nie odczuwać przesadnego żali z tego powodu bo życie toczy i musi toczyć dalej. Pat chyba trochę jako "efekt uboczny" uzyskał efekt - podsumowania, zamknięcia pewnego rozdziału - chodziło o tym albumu czy podejścia kompozytorskiego - który jw. wskazałem - tych "utworów-piosenek". Miał świadomość, że dalej tym tropem iść się nie da ( trochę to przywrócił w Unity Band - Kin ) i naturalnym krokiem jest porwać na jakąś szaloną wielką formę - efektem był The Way Up.
Na Speaking doszło do wielkiej "rewolucji" personalnej - zmieniło pół składu i doszło aż 3 muzyków z innego pokolenia - jak mawiał Pat - to fani i ludzie, którzy wychowali m.in na PMG i ich marzeniem było w nim zagrać - w przypadku Richarda Bony - zrealizowali je i poszli dalej własną droga. Wskazywano że to był bardziej taki "All Stars Band" niż grupa mająca długa przyszłość przed sobą. Bona i Vu byli po 30 i już niezłą pozycję na rynku, swoje dokonania i wyrobioną imponującą markę. Wcześniej tzw "druga wspomagająca linia" na koncertach - czyli śp. Ledford i Blamires mimo że ogromnie ważni - znali swoje miejsce w szeregu i ich zadaniem było dodawać tych wszystkich ornamentów, smaczków, niuansów - tej "dekoracji na smakowitym ciasteczku" - jak w przypadku zdrowia - gdy się posypie i go zabraknie człowiek dopiero zaczyna dopiero go doceniać - nie inaczej w przypadku tych dwóch panów - ich brak był już "dotkliwy" na trasie Imaginary Day (no, ostało 50% duetu) - teraz mieliśmy nie "wspomagających" ale równorzędnych partnerów dla starej gwardii. Uwidoczniło się w przypadku zmiany newralgicznej linii - perkusji - "Umarł król, niech żyje król" - wypadało rzec - po wiernym 15 lat Wertico pojawił Antonio Sanchez - wtedy dla wielu absolutne objawienie - lider na każdym kroku piał z zachwytu nad nim - że to najlepszy perkusista, nabytek i człowiek umiejący zagrać wszystko, wielokierunkowy i wielozadaniowy ale też mający swój styl. Trudno porównywać obu panów - Paul był bardziej "roztańczony- bujająco - latynoski" - jego rozkołysana i radosna sylwetka była znakiem rozpoznawczym na koncertach - znów odsyłam malkontentów do lektury materiałów video/dvd - to był tym muzyka, który ujawniał jedynie cząstkę swojego talentu a potrafił o wiele więcej - Antonio był silniej nastawiony na jazz - taki post-neo-bop i miał "cięższe uderzenie"- chętniej korzystał z basowego i werbla niż Paul - który upodobał sobie talerze ale nie tylko. Czego mi brakowało to brak na żywo pekusjonisty z prawdziwego zdarzenia - np niedocenianego , obdarzonego słuchem absolutnym wrażliwym, przy tym pełnym męskiego zdecydowania, oszczędny ale zawsze trzymający ten puls - Armando Marcala - na Now w studio podobnie jak na Imaginary pojawił gościnnie słynny Dawid Samuels - ale o graniu koncertów nie było mowy. Nie można niczego zarzucić Bonie - bo w tej roli spełnił się znakomicie - weźmy np piękne intro do On Her Way -
https://www.youtube.com/watch?v=QBYHqzg_iSU
Obok Kalimby - Richard korzystając z elektronicznych pętli, loopów i sekwencerów tworzy świat rodem z małej afrykańskiej wioski, drobnej plemiennej uroczystości czy zaślubin, czy wdzięczności za dobre obfite zbiory lub wysłuchane modły o deszcz - tchnie nieziemskim autentyzmem - sam tworzy sobie chórki. Silnie to się wiąże z credo muzyka - że jazz nie istnieje bez historii, legend, mitów - tak samo jak sama muzyka - musi być w niej prawdziwa opowieść - inaczej nie zainteresuje ludzi czy nie rozpali samych instrumentalistów. Ciekawe bo świat bliższy sferze wpływów i zainteresowań Zawinula i WR - udało wpkomponować w PMG - nie jest tajemnicą, że Pat nie przepadał z Weather Report i elektronicznym patosem lidera - tak samo jak słynie z reagowania gniewem na imitatorów Montgomery`ego oraz przede wszystkim Jaco - czyżby dlatego Bona w 3 przypadkach wziął swój koronny instrument do ręki - był obwoływany nowym Pastoriusem - tu oddał hołd odświeżając ku uciesze fanów stareńki już wtedy Bright Size Life - zagrał wspaniale - uśmiech gitarzysty mówi wszystko:
https://www.youtube.com/watch?v=kFMQSHgI4aA
Zagranym na bis - kultowym Song for Bilbao gdzie gra i śpiewa unisono z basem :
https://www.youtube.com/watch?v=RCPfKzIK6Wo
Oraz zagęszczając kulminacyjną część przerażającego Roots of Coincidence - ciekawy zabieg - zagrany na 2 gitary i 2 basy (czyżby echo Crimson ?);
Zaskoczeniem było zaproszenie muzyka z zupełnie innej bajki - związany i kojarzony silniej z nowojorską sceną undergroudową, awangardową - wtedy bezkompromisowy - wydawać się by mogło, że to będzie chybiony eksperyment ale wyszło wspaniale - chyba natura i aura PMG spowodowała, że podobnie jak Shorter w Messengersach - zawróciło go na bardziej "tradycyjne tory" - pozostał sobą dając popis w Scrap Metal - w sumie to jego indywidualny przegląd możliwości i pasji - lider oddał mu całkowicie pole :
https://www.youtube.com/watch?v=JXZcNqGl-T4
Cuong Vu być może był dowodem na niegasnącą fascynację Metheny`ego sceną free i ukłonem dla ludzi pokroju Ornette Coleman. Vu serwuje niekiedy zupełnie odrealnione frazy, zupełnie nie kojarzy się z frazowaniem Davisa, wzmacnia trąbkę elektroniką i podąża jakby w zaświaty, w świat snu, czasem koszmaru, z mnóstwem przestrzeni, powietrza ale jego wejścia np w Proof dodają wiele czynnika "ludzkiego" kompozycjom.
Chyba po latach najbardziej bronią się ballady z tego krążka - jakby lustrzane odbicia - najpiękniejsze - dedykowane żonie i mającym pojawić synom gitarzysty - z anielskimi wokalizami ( choć nie ma wątpliwości że to Bona jest tym "równiejszym" w duecie ) dwóch partnerów reprezentujących inne wrażliwości, inne kontynenty, inne szkoły ale razem brzmią absolutnie unikatowo - co również podkreślano w recenzjach koncertów - może i na początku trudno było się przyzwyczaić do ich wokaliz, frazowania i etnicznego, ciut jazzowego "quasi-scatu" - lecz You i Another Life do teraz silnie działają na słuchaczy - choć to trudne kompozycje, łatwo było z nich uczynić coś koszmarnego, przesadzić, stracić to podskórne napięcie - gdy melodie delikatnie powoli unoszą do góry - jak te kompozycje narastają - łatwo też było przesłodzić, zrobić coś mazgajowatego. W Another Life trzecim wokalista jak Antonio - 3 różne kontynenty - Afryka, Azja, Ameryka Południowa - nie wiem jak się to Patowi udało. Mnie te 2 ballady to punkt kulminacyjny krążka i zawsze będzie się kojarzyć z pojawianiem najpierw na chrzcinach potem na I Komunii mojej Chrześnicy - gdy ich słucham myślę o niej - wcielenie "nowego życia", niewinności, tego ciekawego świata spojrzenia i rozpierająca duma jak ona rośnie i wydaje jedyną wartością, którą należy chronić za wszelką cenę - tak jak te dźwięki:
https://www.youtube.com/watch?v=LcHIvCTyeWo
https://www.youtube.com/watch?v=YBESiMl45Eg
W Another Life jest coś z "religijnego nabożnego uniesienia", jakiegoś misterium i aury świętości.
Pewną "ulgę" i jakby ukłon w stronę dawniejszego wcielenia mamy na znów jakby bliźniaczo podobnych i lustrzanych odbić - w On Her Way i Whenever You Go. Czasem myślę że nie przypadkiem umieszczone pod koniec - miłe, sympatyczne granie ale jakby już mniej ciekawe i nie poszerzające kanonu zespołu o nowe wartości czy barwy. Pewną ciekawostką był Afternoon - na żywo niekiedy wykonywany niekiedy nie - by dać wytchnienie i opadnięcie adrenaliny po mrocznym Roots - u nas jak i w wielu krajach był to nawet "przebój" - owszem, przyjemny drobiazg lecz mnie za mocno kojarzy z taką "klubowo-barową-knajpiarną" stylistyką - czy niebezpieczne balansowanie na granicy by mieć przebój za wszelką cenę czy "na siłę". Brakuje mocy, kręgosłupa pozostałych utworów na płycie - jest jakby anemiczny i snuje zamiast mieć ten bijący puls.
Niezwykle ciekawa była długa trasa - np w trakcie pierwszych koncertów był wykonywany stareńki i odświeżony Tell It All ale szybko go zarzucono - może za mocno kojarzył z erą dominacji panów Ledford / Blamires i w środku zawsze był pierwiastek "zagonienia". Sporadycznie lider sięgał po The Bat ( grany np w Polsce ), Road to You czy Travels. Koncerty były tradycyjnie długie - nawet jak na standardy grupy - bywało po 160, 170 czy 180 minut. Brakowało jakiś wielkich niespodzianek - serca fanów uradował przywrócony do łask niegdyś opener koncertów - Phase Dance. Całość otwierał lider na swoim wtedy nowym nabytku gitarze barytonowej grając akustyczną prawie nie do poznania wersję Last Train Home - eksponując jej głębokie brzmienie:
https://www.youtube.com/watch?v=apf2JKmBR_k
By potem zaprezentować nowego perkusistę w zagranym na złamanie kartu Go Get It - dostał nawet Grammy za solo w tym utworze - mowa o Pacie:
https://www.youtube.com/watch?v=4ZTrbK_Ze5s
Banał ale materiał ze Speaking znacznie lepiej się prezentował i czarował w trakcie koncertów. PMG wykonywali go prawie w całości. Polecam nieliczne ( co jest ewenementem - mało ich krąży po necie a jeśli już to materiałem wyjściowym i bazą były materiały video dla telewizji )_ np w Milanu:
https://www.guitars101.com/threads/pat- ... st-1078187
Album, którego raczej nie jestem w stanie wysłuchać w całości - lepiej wycinać poszczególne kompozycje i zestawiać w rozmaity sposób. Na pewno idealna muzyka na długą podróż pociągiem czy autokarem.