Pat Metheny
Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.youtube.com/watch?v=tAyk---TYw4
Zbliża wielkimi krokami 22 rocznica tego koncertu. Wówczas byłem w połowie szkoły średniej i pamiętam ten popołudniowy / wieczorny seans na telewizyjnej dwójce - jakaż różnica - gdy telewizja publiczna - niby dziś szyderczo wyśmiewana i mieszana z błotem jako "reżimowa" czy "post-komunistyczna" , "neo-bolszewicka". To były niezapomniane czasy - dziś próżno szukać wydarzeń artystycznych tego kalibru nadawanych w TV Dobra-Zmiana. W tamtym czasie każda wizyta Pata i jego załogi była wydarzeniem artystyczno - towarzyskim, nie wypadało wprost nie być na jego występach a tym bardziej nie skorzystać z okazy by przeżyć to raz jeszcze przy odbiorniku lub jeśli ktoś nie miał tyle szczęścia i chciał np kulturalnie spędzić wieczór i poszerzyć swoje horyzonty.
Miałem ten przywilej - nie wiedziałem czego się spodziewać, w tamtym momencie moje przygoda ze szkołą muzyczną dobiegła końca a gitarę akustyczną będącą dotąd koronnym instrumentem nieodwołalnie zawiesiłem na kołku by nigdy więcej jej nie dotknąć i bez reszty zanurkować w fascynujący mnie świat syntezatorów , który trwa do dnia dzisiejszego. Lecz wtedy..... jakbym dostąpił wtajemniczenia do świata wcześniej osiągalnego dla nielicznych, nie byłem gotów na to co usłyszałem i mimo, że nie byłem w stanie ogarnąć tych wielopłaszczyznowych i wielokierunkowych aranżacji. Jednocześnie muzyka okazała mi się bardzo bliska - nie w kategoriach " już się to gdzieś słyszało" ale jakbym to znał od dawna i czekał na ten moment objawienia.
Fani na koncertach mieli w pierwszych sekundach show - zareagować mniej lub bardziej skrywanym zachwytem , dosłownie wstrzymując oddech i spontaniczne reakcje zachwytu gdy Pat swoim zwyczajem z ogromnym uśmiechem w charakterystycznej bluzie w biało czarne pasy podchodzi do swojego wówczas nowego nabytku - 42 strunowej Picasso Guitar - to samo relacjonował maestro Marcin Kydryński - te wszystkie "ooooch... " , "aaaach", "mmmmm" . Intro zabierające w podróż do krainy snów lecz pachnąca orientem. Naturalnie nie brakuje w tym kapki show-biznesu i efekciarstwa ale bynajmniej nie "taniego". W branżowych / opiniotwórczych pismach jak Jazz-Forum, Hi-Fi, Audio w recenzjach dominował zachwyt, najwyższe z możliwych opinie przy jednoczesnej przemycanej ironii że " prasa muzyczna zapewne będzie piać z zachwytu nad lekko zmodyfikowanym jego nowym zespołem". Nie jest tajemnicą, że gdy Pat ruszał na trasę to z małymi przerwami zwykła trwać rok lub dłużej. Czyżby dlatego w Imaginary Day Tour nie pojawił wieloletni wierny towarzysz Dawid Blamires ?. Może kwestia wieku, problemy zdrowotne czy różnice muzyczne. Na albumie studyjnym był obecny - na trasie zastąpił go Philip Hamilton. Bezdyskusyjnie zdolny i wszechstronny muzyk..... ale mnie czegoś zabrakło. Może - bez oskarżeń o ukryty krypto rasizm - Hamilton przemycił za dużo "czarnego" podejścia do muzyki - w sumie raczej obcego konwencji PGM i za dużo "siłowego" muzykowania. Nie inaczej spec od perkusyjnych - Jeff Haynes - również świetny muzyk ale do PGM nie do końca pasujący - w podejściu Jeffa i Philipa odczułem za wiele "kręcenia tyłeczkiem i brzusiem które sobie panowie wyhodowali" niż tej etnicznej jaką Armando Marcal czy "europejskiej" ( jak na Kanadyjczyka przystało ) jaką wnosił plus ogromny ładunek romantyzmu i czułości - Dawid Blamires. Skład był świetny.... ale nie miał przed sobą przyszłości. Nie dziwi, że to była jedna trasa i koniec.
Koncert z Poznania należy niewątpliwie do moich ulubionych. Mam kila wersji z rozmaitych źródeł - zgrane z mojego VHS`iaka, z netu, od jednego wielkiego kolekcjonera. Sądzę, że chyba lepszym wyborem byłoby jego umieszczenie na oficjalnym DVD niż materiał ze Stanów - nie jest to zły występ ale można mieć wiele zastrzeżeń do jego finalnego zestawienia - za mało materiału, osobliwe wtrącone efekty, dziwny montaż i finalna reżyseria. Nawet "król Patologów" jakim określał Marcin Krydryński podziela tę opinię - nie jest zwolennikiem tych ujęć i podejścia - raz jeszcze - nie jest zły ale jest wiele o niebo lepszego materiału. Koncert z Poznania idealnie by się do tej roli nadawał. Portretuje zespół w szczytowej formie - ostatnia trasa z wiernym Paulem Wertico czy nieodżałowanym Markiem Ledfordem, który niedługo później zmarł na zawał. Imaginary jest niezwykle zróżnicowanym krążkiem gdzie mamy podróż przez cały glob - w tytułowym pojawiają inklinacje i fascynacje orientem i Chińskie smaczki, nie inaczej w intro Into the Dream, jest ukłon w stronę Flamenco i wpływów na ten półwysep tradycji Maurów - to co odnajdziemy w folklorze Tunezji, Maroka - pełny nieokiełznanych riffów - Heat of Day . Na wielki finał mamy w Awakening coś dla miłośników klimatów tańców Irlandzkich / Szkodzkich a nawet rytmów muzykowania z Gór z Appalachów. W środku występu pojawia najbardziej demoniczny, przerażający zdradzający inklinacje do industrialu, techno czy trashu - Roots of Coincidence. Przez lata ten utwór mnie przerażał - Lyle gra z liderem unisono partie na drugiej gitarze. Sam pierwotny teledysk również jest zobrazowaniem idei koszmarnego snu, złośliwego diabolicznego klona i zwiastujący pomysły , które z powodzeniem zrealizowano w Matrixie - sztuczne twory, osoby powielone wielokrotnie, do stopnia nieskończoności, wszystkie identyczne, zmultiplikowane i nikt nie ma nad tym kontroli.
Mamy chwile oddechu i wytchnienia - bardziej tradycyjne muzyczne pejzaże - Too Soon Tomorow, będący jakby odpowiedzią - silnie korespondujące z Secretly Begin - Story Within a Story z lekka Davisowskimi wejściami trąbki w/w Ledforda. Jest chyba najbardziej zachowawczy ale nadal pełny tej zawiesistej mgiełki - Follow Me - gdy doszło do współpracy z naszą cudowną Anna Marią Jopek - z tej bajecznej kompozycji próbowano uczynić chyba aż zanadto na siłę " popowy szlagier" - co się w w jakimś stopniu udało - wiele razy to emitowano w radio i w programach TV jak 30 TON ( ktoś to na forum jeszcze pamięta ? ). Lecz mimo zachowania kultury muzycznej to wokalna wersja została niestety spłaszczona i zniknęło gdzieś to fantazyjne " coś". Wersja instrumentalna zawsze będzie dla mnie świętością - te subtelne flażolety i po atmosferycznym przerywniku te ekstatyczne wybuchy partii Pata na syntezatorze gitarowym.
Pamiętam jak wertowałem z zapamiętaniem archiwalne numery mego ojca pism audiofilskich jak w/w AUDIO I HI-FI w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o PMG i Imaginary Day. Po latach dotarłem dzięki kopaniu w antykwariatach do archiwalnych Jazz-Forum. Guru Hołdys w wywiadzie przeprowadzonym z Johnem Scofieldem próbował zdeprecjonować i zdyskredytować dorobek Pata - porównując go dzięki pomysłom swego syna Tytusa ( dla mnie Tytus jest tylko jeden ) - że Metheny kojarzy mu się z tym telewizyjnym magikiem - Dawidem Copperfieldem i to co on robi "nie jest jazzem". Scofield szczerze odparł, że chciałby mieć w swoim repertuarze tyle " przebojów" co Pat i tak samo tyle dziewczyn " w każdym porcie" a niemalże każda przypomina "Claudie Schiffer" .
Zbliża wielkimi krokami 22 rocznica tego koncertu. Wówczas byłem w połowie szkoły średniej i pamiętam ten popołudniowy / wieczorny seans na telewizyjnej dwójce - jakaż różnica - gdy telewizja publiczna - niby dziś szyderczo wyśmiewana i mieszana z błotem jako "reżimowa" czy "post-komunistyczna" , "neo-bolszewicka". To były niezapomniane czasy - dziś próżno szukać wydarzeń artystycznych tego kalibru nadawanych w TV Dobra-Zmiana. W tamtym czasie każda wizyta Pata i jego załogi była wydarzeniem artystyczno - towarzyskim, nie wypadało wprost nie być na jego występach a tym bardziej nie skorzystać z okazy by przeżyć to raz jeszcze przy odbiorniku lub jeśli ktoś nie miał tyle szczęścia i chciał np kulturalnie spędzić wieczór i poszerzyć swoje horyzonty.
Miałem ten przywilej - nie wiedziałem czego się spodziewać, w tamtym momencie moje przygoda ze szkołą muzyczną dobiegła końca a gitarę akustyczną będącą dotąd koronnym instrumentem nieodwołalnie zawiesiłem na kołku by nigdy więcej jej nie dotknąć i bez reszty zanurkować w fascynujący mnie świat syntezatorów , który trwa do dnia dzisiejszego. Lecz wtedy..... jakbym dostąpił wtajemniczenia do świata wcześniej osiągalnego dla nielicznych, nie byłem gotów na to co usłyszałem i mimo, że nie byłem w stanie ogarnąć tych wielopłaszczyznowych i wielokierunkowych aranżacji. Jednocześnie muzyka okazała mi się bardzo bliska - nie w kategoriach " już się to gdzieś słyszało" ale jakbym to znał od dawna i czekał na ten moment objawienia.
Fani na koncertach mieli w pierwszych sekundach show - zareagować mniej lub bardziej skrywanym zachwytem , dosłownie wstrzymując oddech i spontaniczne reakcje zachwytu gdy Pat swoim zwyczajem z ogromnym uśmiechem w charakterystycznej bluzie w biało czarne pasy podchodzi do swojego wówczas nowego nabytku - 42 strunowej Picasso Guitar - to samo relacjonował maestro Marcin Kydryński - te wszystkie "ooooch... " , "aaaach", "mmmmm" . Intro zabierające w podróż do krainy snów lecz pachnąca orientem. Naturalnie nie brakuje w tym kapki show-biznesu i efekciarstwa ale bynajmniej nie "taniego". W branżowych / opiniotwórczych pismach jak Jazz-Forum, Hi-Fi, Audio w recenzjach dominował zachwyt, najwyższe z możliwych opinie przy jednoczesnej przemycanej ironii że " prasa muzyczna zapewne będzie piać z zachwytu nad lekko zmodyfikowanym jego nowym zespołem". Nie jest tajemnicą, że gdy Pat ruszał na trasę to z małymi przerwami zwykła trwać rok lub dłużej. Czyżby dlatego w Imaginary Day Tour nie pojawił wieloletni wierny towarzysz Dawid Blamires ?. Może kwestia wieku, problemy zdrowotne czy różnice muzyczne. Na albumie studyjnym był obecny - na trasie zastąpił go Philip Hamilton. Bezdyskusyjnie zdolny i wszechstronny muzyk..... ale mnie czegoś zabrakło. Może - bez oskarżeń o ukryty krypto rasizm - Hamilton przemycił za dużo "czarnego" podejścia do muzyki - w sumie raczej obcego konwencji PGM i za dużo "siłowego" muzykowania. Nie inaczej spec od perkusyjnych - Jeff Haynes - również świetny muzyk ale do PGM nie do końca pasujący - w podejściu Jeffa i Philipa odczułem za wiele "kręcenia tyłeczkiem i brzusiem które sobie panowie wyhodowali" niż tej etnicznej jaką Armando Marcal czy "europejskiej" ( jak na Kanadyjczyka przystało ) jaką wnosił plus ogromny ładunek romantyzmu i czułości - Dawid Blamires. Skład był świetny.... ale nie miał przed sobą przyszłości. Nie dziwi, że to była jedna trasa i koniec.
Koncert z Poznania należy niewątpliwie do moich ulubionych. Mam kila wersji z rozmaitych źródeł - zgrane z mojego VHS`iaka, z netu, od jednego wielkiego kolekcjonera. Sądzę, że chyba lepszym wyborem byłoby jego umieszczenie na oficjalnym DVD niż materiał ze Stanów - nie jest to zły występ ale można mieć wiele zastrzeżeń do jego finalnego zestawienia - za mało materiału, osobliwe wtrącone efekty, dziwny montaż i finalna reżyseria. Nawet "król Patologów" jakim określał Marcin Krydryński podziela tę opinię - nie jest zwolennikiem tych ujęć i podejścia - raz jeszcze - nie jest zły ale jest wiele o niebo lepszego materiału. Koncert z Poznania idealnie by się do tej roli nadawał. Portretuje zespół w szczytowej formie - ostatnia trasa z wiernym Paulem Wertico czy nieodżałowanym Markiem Ledfordem, który niedługo później zmarł na zawał. Imaginary jest niezwykle zróżnicowanym krążkiem gdzie mamy podróż przez cały glob - w tytułowym pojawiają inklinacje i fascynacje orientem i Chińskie smaczki, nie inaczej w intro Into the Dream, jest ukłon w stronę Flamenco i wpływów na ten półwysep tradycji Maurów - to co odnajdziemy w folklorze Tunezji, Maroka - pełny nieokiełznanych riffów - Heat of Day . Na wielki finał mamy w Awakening coś dla miłośników klimatów tańców Irlandzkich / Szkodzkich a nawet rytmów muzykowania z Gór z Appalachów. W środku występu pojawia najbardziej demoniczny, przerażający zdradzający inklinacje do industrialu, techno czy trashu - Roots of Coincidence. Przez lata ten utwór mnie przerażał - Lyle gra z liderem unisono partie na drugiej gitarze. Sam pierwotny teledysk również jest zobrazowaniem idei koszmarnego snu, złośliwego diabolicznego klona i zwiastujący pomysły , które z powodzeniem zrealizowano w Matrixie - sztuczne twory, osoby powielone wielokrotnie, do stopnia nieskończoności, wszystkie identyczne, zmultiplikowane i nikt nie ma nad tym kontroli.
Mamy chwile oddechu i wytchnienia - bardziej tradycyjne muzyczne pejzaże - Too Soon Tomorow, będący jakby odpowiedzią - silnie korespondujące z Secretly Begin - Story Within a Story z lekka Davisowskimi wejściami trąbki w/w Ledforda. Jest chyba najbardziej zachowawczy ale nadal pełny tej zawiesistej mgiełki - Follow Me - gdy doszło do współpracy z naszą cudowną Anna Marią Jopek - z tej bajecznej kompozycji próbowano uczynić chyba aż zanadto na siłę " popowy szlagier" - co się w w jakimś stopniu udało - wiele razy to emitowano w radio i w programach TV jak 30 TON ( ktoś to na forum jeszcze pamięta ? ). Lecz mimo zachowania kultury muzycznej to wokalna wersja została niestety spłaszczona i zniknęło gdzieś to fantazyjne " coś". Wersja instrumentalna zawsze będzie dla mnie świętością - te subtelne flażolety i po atmosferycznym przerywniku te ekstatyczne wybuchy partii Pata na syntezatorze gitarowym.
Pamiętam jak wertowałem z zapamiętaniem archiwalne numery mego ojca pism audiofilskich jak w/w AUDIO I HI-FI w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o PMG i Imaginary Day. Po latach dotarłem dzięki kopaniu w antykwariatach do archiwalnych Jazz-Forum. Guru Hołdys w wywiadzie przeprowadzonym z Johnem Scofieldem próbował zdeprecjonować i zdyskredytować dorobek Pata - porównując go dzięki pomysłom swego syna Tytusa ( dla mnie Tytus jest tylko jeden ) - że Metheny kojarzy mu się z tym telewizyjnym magikiem - Dawidem Copperfieldem i to co on robi "nie jest jazzem". Scofield szczerze odparł, że chciałby mieć w swoim repertuarze tyle " przebojów" co Pat i tak samo tyle dziewczyn " w każdym porcie" a niemalże każda przypomina "Claudie Schiffer" .
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Krystaliczny i płynący z głębi duszy kolejny tribute dla Lyle`a Maysa - od jego byłego współpracownika - mimo upływu lat ( aż dziw bierze, że ten dawniej lokaty wielki romantyk wokalizy jest z tego samego rocznika co moja matka ) nadal czaruje tym jedynym i niepowtarzalnym głosem - niezapomniane moje dni ze szkoły średniej gdy w jeden deszczowy marcowy dzień stałem się posiadaczem CD First Circle i tam natrafiłem na ten utwór - a całkiem niedawno kilkunastu bootlegów PMG gdzie natrafiłem na rzadko wykonywane koncertowe wersje tej perły :
https://www.youtube.com/watch?v=WV0sq22 ... rt_radio=1
Wczoraj odświeżyłem sobie również ten kapitalny koncert - jak muzyka idealnie wpasowuje się w zrelaksowaną aurę plenerowego koncertu - chyba uczestnicy nie do końca zdawali sobie sprawę jakimi są szczęściarzami - proszę zwrócić uwagę na drobniutkie gesty czy uśmiechy między muzykami - jak swobodnie i bajecznie się czuli we własnym gronie na scenie.
https://www.youtube.com/watch?v=EmDX7aJdZVI
Polecam wszystkim tropiącym "Junty Jaruzelskiego", z "Lawendowej Mafii", oraz Opus Dei i Ordo Iuris
https://www.youtube.com/watch?v=WV0sq22 ... rt_radio=1
Wczoraj odświeżyłem sobie również ten kapitalny koncert - jak muzyka idealnie wpasowuje się w zrelaksowaną aurę plenerowego koncertu - chyba uczestnicy nie do końca zdawali sobie sprawę jakimi są szczęściarzami - proszę zwrócić uwagę na drobniutkie gesty czy uśmiechy między muzykami - jak swobodnie i bajecznie się czuli we własnym gronie na scenie.
https://www.youtube.com/watch?v=EmDX7aJdZVI
Polecam wszystkim tropiącym "Junty Jaruzelskiego", z "Lawendowej Mafii", oraz Opus Dei i Ordo Iuris
...Nobody expects the Spanish inquisition !
Nie pamiętam czy już o tym kiedyś pisaliśmy, ale akurat dziś przypominam sobie fanowską składankę rzadkich nagrań PMG z lat 76-80, na której można usłyszeć chociażby szkic motywu przewodniego z The Way Up (wydanego w 2005) nagrany prawie 30 lat wcześniej. Być może kogoś z was zainteresuje:
07. Unidentified #4 08:58 (Madison, Wisconsin, May 28, 1978)
https://www.youtube.com/watch?v=KOnQUKITJ_8
07. Unidentified #4 08:58 (Madison, Wisconsin, May 28, 1978)
https://www.youtube.com/watch?v=KOnQUKITJ_8
Adoptuj, adaptuj i ulepszaj.
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
http://tela.sugarmegs.org/_asxtela/asxc ... 05-28.html
Nie tyle rzecz wyjęta ze składanki ale cały koncert z którego pochodzi - z Madison jest wyborny i godny posłuchania i posiadania w swoich zbiorach :
http://ia802607.us.archive.org/31/items ... .mp3?cnt=0
Zwykło się niekiedy traktować z lekkim przymrużeniem oka wczesny okres PMG że niby "rock`n`rollowy" i nieco "garażowy" - nic bardziej mylnego - panowie osiągali przebogate brzmienie ze stosunkowo skromnym instrumentarium - każdy był utalentowanym melodykiem - Mark Egan - uczeń Jaco - za każdym razem grał inaczej i układał urokliwe solówki, nawet Dan Gottlieb grał w sposób niesamowicie wyszukany i bogaty. Fragment późniejszego Way Up dobitnie pokazuje jak latami dojrzewają pomysły ale najpierw muszą się pojawić by potem być kreatywnie rozwijane.
Bootleg z radiowej transmisji Madison - chyba były dwa sety tego wieczoru - należy bez wątpienia do moich ulubionych.
ps. taaaak, już kiedyś ten wątek był poruszany. Zabawne, kilka dni temu odpaliłem blue ray z Japonii The Way Up - mistrzostwo świata ale jednocześnie "pożegnanie" zespołu - czyżby świadomość, że dalej w komplikowanie i nawarstwianie iść się nie dało ?. Dziwne ale wersja z Madison wydaje mi bliższa - taka pełna oddechu, letniego powietrza i zrelaksowana, odprężona .... potem było za dużo wszystkiego.
Nie tyle rzecz wyjęta ze składanki ale cały koncert z którego pochodzi - z Madison jest wyborny i godny posłuchania i posiadania w swoich zbiorach :
http://ia802607.us.archive.org/31/items ... .mp3?cnt=0
Zwykło się niekiedy traktować z lekkim przymrużeniem oka wczesny okres PMG że niby "rock`n`rollowy" i nieco "garażowy" - nic bardziej mylnego - panowie osiągali przebogate brzmienie ze stosunkowo skromnym instrumentarium - każdy był utalentowanym melodykiem - Mark Egan - uczeń Jaco - za każdym razem grał inaczej i układał urokliwe solówki, nawet Dan Gottlieb grał w sposób niesamowicie wyszukany i bogaty. Fragment późniejszego Way Up dobitnie pokazuje jak latami dojrzewają pomysły ale najpierw muszą się pojawić by potem być kreatywnie rozwijane.
Bootleg z radiowej transmisji Madison - chyba były dwa sety tego wieczoru - należy bez wątpienia do moich ulubionych.
ps. taaaak, już kiedyś ten wątek był poruszany. Zabawne, kilka dni temu odpaliłem blue ray z Japonii The Way Up - mistrzostwo świata ale jednocześnie "pożegnanie" zespołu - czyżby świadomość, że dalej w komplikowanie i nawarstwianie iść się nie dało ?. Dziwne ale wersja z Madison wydaje mi bliższa - taka pełna oddechu, letniego powietrza i zrelaksowana, odprężona .... potem było za dużo wszystkiego.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.artrock.pl/aktualnosci/1187 ... marcu.html
Zapowiada się po pierwszych dźwiękach bardzo obiecująco - intryguje bogaty aparat wykonawczy - nasuwają skojarzenia z New Chautauqua
Zapowiada się po pierwszych dźwiękach bardzo obiecująco - intryguje bogaty aparat wykonawczy - nasuwają skojarzenia z New Chautauqua
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Chętnie bym zasięgnął rady wśród może bardziej zasłuchanych i wytrawnych słuchaczy i tropicieli ECM`owskich ścieżek - zgłębiających wnikliwie muzykologicznie przecinających ze znawstwem multiplikowanych prowadzonych równolegle partii - tkanych gęstych siatek partii gitarowych - .... nakładanych na nowo i wciąż na nowo na siebie.... Unikam słowa - rozczarowanie - w kwestii najnowszej płyty Pata Metheny - być może to muzyka i nuty - które autor zostawił nam w swoim depozycie - by na przestrzeni doprawdy wielu lat na nowo i wciąż wnikliwie analizować. Szybkie skojarzenia - nasuwa pewna subtelna, naga, obnażona i lapidarna w wypowiedzi narracja ze ścieżki Map of the World oraz rozwiązania - i to wcale nie takie łatwe i oczywiste z albumu z Dave Liebmanem - Elements - Water. Gdy śledzi się rozwój harmonicznych rozwiązań, ascezę dźwiękową i oszczędność wypowiedzi - pojawiają te 2 w/w krążki. Być może Pat znów postanowił dać odpór zajadłym krytykom od lat zarzucającym "melodyjność" i "chwytliwość" komunikatów i wypowiedzi. Ja mam pewien problem z tym krążkiem - celowo unikam jak ognia słowa - nuda - bo dorobem Pata traktuję wysoce osobiście i jak niektórzy "bałwochwalczo" np Davisa - ale nie bezkrytycznie. Jestem byłym klasycznym gitarzystą, który odebrał klasyczne wykształcenie. Pamiętam jak w szkole muzycznej uczestniczyliśmy w wieczornych koncertach zaproszonych muzyków - solo, duety , tria czy kwartety gitar akustycznych ..... stopień opanowania instrumentu, jego natury , czystość dźwieku, artykulacja i swoboda poruszania w obręcie gryfu nas zgoła onieśmielały..... byliśmy tacy młodzi i niestety nie osłuchani ze złożoną materią poważniejszej stylistyki - byliśmy nasiąknięci chwytliwszą propozycją - popem, rockiem, heavy, mocniejszym uderzeniem, czymś co nas zdobywa od razu szturmem. Nie ukrywam - że po w/w koncertach zostawała nam w głowach absolutna pustka - czysta scholastyka, akademicka muzyka, nic co zdołałoby rozpalić naszą wyobraźnią - porwać nas ze sobą, zdołać byśmy się z tym identyfikowali - zimno i lód emocjonalny - o lata świetlne odległe od naszych doświadczeń - nie rozpalało wyobraźni - nie współgrało z emocjami - nie było czynnikiem - obrazotwórczym. Sam Pat może nie do końca w wywiadach podkreślał - że reakcja fanów na całym świecie Jego muzyki - ten "CZYNNIK WIZUALNY" to taki efekt uboczny - ludzie widzą obrazy, swoje emocje, doświadczenia, przeżycia, migawki zmysłowych manifestacji, podróży, przygód, wojaży..... a na nowym albumie tego niestety nie ma. Liczyłem, że bogaty aparat wykonawczy - na żywo - przełoży klimaty a la New Chautaqua - np Sueno Con Mexico rozmaite partie gitary - nałożone na siebie i tworzące porywający obraz , taki utkany gobelin emocji, gwałtownych zwrotów i przekazów. Z wiekiem Pat zdaje coraz bardziej dystansować do nagromadzenia emocji, egzaltacji i namiętności - pytanie - czy przypadkiem nie za dużo tego - intelektualnego rozmyślnego chłodu i analizy i powściągliwości ?. Dawniej w młodszym wieku - Pat wskazywał na chęć wpłynięcia i by odcisnąć piętno na swoich słuchaczach - których nie interesują skale, harmonie czy kontrapunkty - oni chcą byś zabrani, oderwani, porwani w świat o którym nigdy nie marzyli - odpłynąć i dać zatracić. Obecna muzyka Metheny - jest mocno wewnętrzne skoncentrowana - jakby zdystansowana od słuchacza - stawia wysoko poprzeczkę - gubi go - dawniej nie dawała o sobie zapomnieć na choćby sekundę - człowiek słuchał i za moment chciał wrócić do tego co usłyszał - że ... co ?.... co to było ?.... chętnie tego jeszcze raz posłucham..... muzyka płynęła zwartym i pewnym nurtem.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Retromaniak
- japońska edycja z bonusami
- Posty: 3148
- Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
- Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz
Road To The Sun
Zgadzam sie z wami. Material jest ciezkawy. Wybralem na moja liste "Old School News" na Spotify tylko 2 kawalki:2. Four Paths of Light Pt.2 i 9. Road to the Sun Pt.5...
Największe muzyczne archiwum na Spotify
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Muzyka Pata potrafiła niezwykle zawładnąć , omotać i uwieść słuchacza - weźmy choćby ubiegłoroczny WIELKI album - From This Place - nie tylko jeśli chodzi o rozmach i imponujący aparat wykonawczy - od pierwszych chwil miało się poczucie, że obcujemy z wybitną muzyką. Być może Road to taka próba odreagowania - by kolejny album był jakby reakcją czy w opozycji do poprzednika. Niestety w tym przypadku pojawił krążek, który raczej nie poszerza kanonu Metheny`ego - nie wzbogaca o nowe barwy czy evergreeny. To jakby muzyka, która jest "obok" słuchacza czy "za nim" a nie idealnie w środku jak w oku cyklonu - co w dawnych latach było regułą. No może były drobne wyjątki np kontrowersyjnie przyjęty 99/00 czy jego rozwinięcie momentami dziwaczny Trio Live 2000. Jon Anderson kiedyś powiedział ( jak to on ) o Wakemanie - że jest "do niczego gdy gra z muzykami, którzy mu nie dorównują". Zastanawia mnie czy w przypadku Metheny nie mamy podobnej zależności - no może bez słowa "do niczego" - ale całość przybiera innego wymiaru gdy miał przy boku fascynujących wymagających partnerów - może mój odbiór Sun wynika z faktu, iż krótko wcześniej wpadły mi w łapki intrygujące bootlegi z trasy Parallel Realities - Jazz Vien, z Hiszpanii, Grecji, Niemczech itd - muzyka się zmienia nieustannie, każde wykonanie jest zgoła diametralnie inne, panowie - same tuzy - Hancock, Holland, DeJohnette - stawiają sobie wysoko poprzeczkę, problemy do rozwiązania, gra każdego jest reakcją na wybornych partnerów - mamy jednocześnie 4 solistów i 4 wrażliwych akompaniatorów. Weźmy choćby genialną Saratogę 90 :
https://www.youtube.com/watch?v=sIO58pTUGrY
https://www.youtube.com/watch?v=DQacrF2szxo
Znów podkreślę - Sun to żadna gehenna czy mordęga dla słuchacza - niestety narusza cienką granicę albumu - który w sumie mógłby nagrać każdy sprawny technicznie i kompetentny klasyczny gitarzysta - a sama esencja Pata jakby ulega rozcieńczeniu - bo gdy człowiek traci w trakcie słuchania koncentracje i zaczyna się rozglądać - czym by się tu zająć ?, może poczytać ?, może porządki ?, a może skoczyć do kuchni ?... - robi się niepokojąco. Przyznaję - że z całości - łatwo wyłowić "wybijające" się perełki - Sun Part 2 i piątka ( choć ta ostatnia - najbardziej chyba doniosła i zagrana z pałerem - to jakby dalekie echo, przypis, odległa dygresja do tego co dawniej Metheny zwykł robić ) - przy okazji zabawna ciekawostka - pierwsze sekundy / frazy Paths of Light 3 - to wykapane zbieżne podobieństwo do Mediterranean Sundance Meoli - niesamowite
Wiem, że nawet najwięksi geniusze i wirtuozi nie wstają codziennie rano i nie tworzą nowego arcydzieła - może Pat powinien znów połączyć siły albo z młodymi gniewnymi muzykami - może "przeprosić" z dawnymi kompanami - Gottliebem, Eganem, Aznarem - połączyć siły z "rywalami" np projekt z Meolą, Ritenourem czy coś jak zaskakujący projekt ze Scofieldem lub bardzo piękny z Friselem i Johnsonem - brzmienie gitar - to aż brak słów:
https://www.youtube.com/watch?v=dx3Xtn8pmnk
https://www.youtube.com/watch?v=sIO58pTUGrY
https://www.youtube.com/watch?v=DQacrF2szxo
Znów podkreślę - Sun to żadna gehenna czy mordęga dla słuchacza - niestety narusza cienką granicę albumu - który w sumie mógłby nagrać każdy sprawny technicznie i kompetentny klasyczny gitarzysta - a sama esencja Pata jakby ulega rozcieńczeniu - bo gdy człowiek traci w trakcie słuchania koncentracje i zaczyna się rozglądać - czym by się tu zająć ?, może poczytać ?, może porządki ?, a może skoczyć do kuchni ?... - robi się niepokojąco. Przyznaję - że z całości - łatwo wyłowić "wybijające" się perełki - Sun Part 2 i piątka ( choć ta ostatnia - najbardziej chyba doniosła i zagrana z pałerem - to jakby dalekie echo, przypis, odległa dygresja do tego co dawniej Metheny zwykł robić ) - przy okazji zabawna ciekawostka - pierwsze sekundy / frazy Paths of Light 3 - to wykapane zbieżne podobieństwo do Mediterranean Sundance Meoli - niesamowite
Wiem, że nawet najwięksi geniusze i wirtuozi nie wstają codziennie rano i nie tworzą nowego arcydzieła - może Pat powinien znów połączyć siły albo z młodymi gniewnymi muzykami - może "przeprosić" z dawnymi kompanami - Gottliebem, Eganem, Aznarem - połączyć siły z "rywalami" np projekt z Meolą, Ritenourem czy coś jak zaskakujący projekt ze Scofieldem lub bardzo piękny z Friselem i Johnsonem - brzmienie gitar - to aż brak słów:
https://www.youtube.com/watch?v=dx3Xtn8pmnk
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
https://www.youtube.com/watch?v=TSDaO1BLhqo
Jest zapowiedź zbliżającego się we wrześniu nowego krążka Metheny - tym razem sięgnął zgodnie z opisem :
https://somethingelsereviews.com/2021/0 ... neak-peek/
po młodych pełnych fantazji i świeżości muzyków - "organowe power trio" - perkusista Marcus Gilmore ( rocznik 86 ) - który wedle jazzowych ankiet jako jedyny prezentuje zgoła odmienne i nowe podejście do zestawu perkusyjnego oraz klawiszowy czarodziej - James Francies - rocznik 95 ( aż trudno w to uwierzyć ) - wszechstronny pianista, dodający rasowe barwy na organach i mnóstwo smaczków ambientowych na syntezatorach. Pat zapowiada intensywną pracę w tej konstelacji na najbliższe lata - zobaczymy jakie to da efekty. W/w utwór - może nie otwiera nowych ścieżek czy horyzontów - Metheny bardziej serwuje fakt - niezwykle dynamiczną i porywającą ale retrospekcję i esencje wcześniejszych doskonale znanych rozwiązań - zapoczątkowanych np na The Way Up, rozpędzone fragmenty Speaking of Now, Orchestrionu czy Kin. Po niestety dość momentami "nużącym" i nijakim - Road to the Sun - muzyka Pata wskoczyła na właściwe koleiny - mamy to stare dobre "patowskie deja vu" - kilka wejść fortepianowych Franciesa niezwykle zalatuje najlepszymi solówkami nieodżałowanego Lyle Maysa - trudno uwierzyć jako bogactwo wykreowało obecne trio - szykuje co najmniej fajny album.
Jest zapowiedź zbliżającego się we wrześniu nowego krążka Metheny - tym razem sięgnął zgodnie z opisem :
https://somethingelsereviews.com/2021/0 ... neak-peek/
po młodych pełnych fantazji i świeżości muzyków - "organowe power trio" - perkusista Marcus Gilmore ( rocznik 86 ) - który wedle jazzowych ankiet jako jedyny prezentuje zgoła odmienne i nowe podejście do zestawu perkusyjnego oraz klawiszowy czarodziej - James Francies - rocznik 95 ( aż trudno w to uwierzyć ) - wszechstronny pianista, dodający rasowe barwy na organach i mnóstwo smaczków ambientowych na syntezatorach. Pat zapowiada intensywną pracę w tej konstelacji na najbliższe lata - zobaczymy jakie to da efekty. W/w utwór - może nie otwiera nowych ścieżek czy horyzontów - Metheny bardziej serwuje fakt - niezwykle dynamiczną i porywającą ale retrospekcję i esencje wcześniejszych doskonale znanych rozwiązań - zapoczątkowanych np na The Way Up, rozpędzone fragmenty Speaking of Now, Orchestrionu czy Kin. Po niestety dość momentami "nużącym" i nijakim - Road to the Sun - muzyka Pata wskoczyła na właściwe koleiny - mamy to stare dobre "patowskie deja vu" - kilka wejść fortepianowych Franciesa niezwykle zalatuje najlepszymi solówkami nieodżałowanego Lyle Maysa - trudno uwierzyć jako bogactwo wykreowało obecne trio - szykuje co najmniej fajny album.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Retromaniak
- japońska edycja z bonusami
- Posty: 3148
- Rejestracja: 13.03.2021, 15:39
- Lokalizacja: Niemcy / Bydgoszcz
Inkwizytor pisze:https://www.youtube.com/watch?v=TSDaO1BLhqo
Jest zapowiedź zbliżającego się we wrześniu nowego krążka Metheny - tym razem sięgnął zgodnie z opisem :
https://somethingelsereviews.com/2021/0 ... neak-peek/
po młodych pełnych fantazji i świeżości muzyków - "organowe power trio" - perkusista Marcus Gilmore ( rocznik 86 ) - który wedle jazzowych ankiet jako jedyny prezentuje zgoła odmienne i nowe podejście do zestawu perkusyjnego oraz klawiszowy czarodziej - James Francies - rocznik 95 ( aż trudno w to uwierzyć ) - wszechstronny pianista, dodający rasowe barwy na organach i mnóstwo smaczków ambientowych na syntezatorach. Pat zapowiada intensywną pracę w tej konstelacji na najbliższe lata - zobaczymy jakie to da efekty. W/w utwór - może nie otwiera nowych ścieżek czy horyzontów - Metheny bardziej serwuje fakt - niezwykle dynamiczną i porywającą ale retrospekcję i esencje wcześniejszych doskonale znanych rozwiązań - zapoczątkowanych np na The Way Up, rozpędzone fragmenty Speaking of Now, Orchestrionu czy Kin. Po niestety dość momentami "nużącym" i nijakim - Road to the Sun - muzyka Pata wskoczyła na właściwe koleiny - mamy to stare dobre "patowskie deja vu" - kilka wejść fortepianowych Franciesa niezwykle zalatuje najlepszymi solówkami nieodżałowanego Lyle Maysa - trudno uwierzyć jako bogactwo wykreowało obecne trio - szykuje co najmniej fajny album.
Mój opis tej plyty znajdziecie w poście z 10.09.2021 w wątku "Płyty roku 2021 - Witajcie w drugim roku zarazy".Retromaniak pisze:Pat Metheny – Side-Eye NYC (V1. IV)
Data wydania – 10 września 2021
8 / 62:00
Tracklista:
01. It Starts When We Disappear - 13:47
02. Better Days Ahead - 05:26
03. Timeline - 07:12
04. Bright Size Life - 05:34
05. Lodger - Pat Metheny - 06:16
06. Sirabhorn - 05:07
07. Turnaround - 07:42
08. Zenith Blue - 11:37
Skład:
Pat Metheny – guitars
James Francies – keyboards
Marcus Gilmore – dr, perc
Nie chcę się powtarzać...
Największe muzyczne archiwum na Spotify
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Od kilku dni przesłuchuję ( niekiedy w biegu bo zawodowo mam znów urwanie głowy jakiego nie miałem od 7 lat ) nowy krążek Pata. O ile ostatni Road to the Sun traktuję w swoim prywatnym rankingu jako dzieło kompletnie chybione, marginalne, wyrwane z kontekstu , niezrozumiałe , akademickie, mało porywające - w którym Metheny "totalnie zmylił trop" - to Side-Eye zdaje się być uderzeniem w swoje piersi i wskoczeniem rozpędzonego pociągu na właściwe artystyczne koleiny - już sam początek albumu nie pozostawia wątpliwości co do tego założenia i spodziewanego odbioru dzieła wśród fanów. Pat powrócił !!!! - i to w wielkim stylu - więc ten mały "wybryk" i spadek formy i koncepcji na Sun można mu wybaczyć. To samo rozkoszne uczucie miałem gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki Kin kilka lat temu - spotkanie z dawno nie widzianym przyjacielem. Warto jednak mocno zaznaczyć - Eye to jak mawiał dawniej Fripp - bardziej "miłosny list / liścik / bilecik z kuszącą obietnicą spotkania niż namiętna randka" - taka forpoczta tego czego możemy i powinniśmy się spodziewać w przyszłości po tym składzie - a Metheny zebrał znakomity team - choć to ledwie i aż trio. Mój mentor Wireq błyskotliwie jak to tylko ON potrafi zawyrokował - że może Pat WRESZCIE znalazł godnego następcę nieodżałowanego Lyle Maysa - fakt - James ( czyżby skojarzenia z wielkim niegdyś evegreenem PMG ? ) - dokonuje na albumie cudów - dwoi, troi, dziesięcioi - odsłania nam swój nieziemski talent i rzuca na szalę całą swoją wszechstronność - mamy okazję poznać go jako pianistę o wyrazistym stylu, organistę, speca od wirtualnych analogów i przeróżnych ambientowych elektronicznych smaczków, podkładów, sekwencerów, arpeggiatorów i odjazdów - nie wiem jak ON to robi. Mays był jeden podobnie jak Bill Evans. Wcześniej sugerowałem, że Simcock był blisko tego ideału - gdyby PMG mieli powrócić - widziałbym ich obu w składzie - podobnie jak na trasie Secret Story brylowali Jim Beard i Gil Goldstein. Nowej muzyki jest może stosunkowo niewiele - jako klamrę genialnie spinają 2 kompozycje - chyba najwybitniejsze - It Starts When We Disappear i zamykające równie zmysłowe, namiętne, rozpędzone z wyeksponowanymi smaczkami polirytmicznymi i tym jednym jedynym i niepowtarzalnym brzmieniem syntezatora gitarowego Pata - Zenith Blue. Może muzycy i sam lider nie wymyślają niczego wielce nowego i przełomowego - konstrukcja, rozmieszczone kulminacje i wątki - silnie nawiązują do rozpędzonych i wielopiętrowych kompozycji z okresu Speaking of Now, The Way Up, Orchestrion i przede wszystkim genialnego KIN . Wprawne ucho konesera od razu wyłapie to swoiste "deja vu" - ale nie świadczy o wyczerpaniu pomysłów i inwencji. Pat i jego genialni dwaj kompanii serwują to co sami potrafią najlepiej i co fani od lat kochają - niezwykle bogate, barokowe w warstwie brzmieniowej, o momentami stricte jazzowej, niekiedy o filmowym epickim rozmachu kompozycje - trudno uwierzyć jaką fakturę tworzy tych trzech facetów. Małym zejściem na ziemię jest przypomnienie w niekiedy w miarę oryginalnych - Sirabhorn, Turnaround, Bright - kompozycji - aranże nie wnoszą zbyt wiele nowego - owszem - zagrane wybornie - ale to chyba taka wizytówka i zaprezentowanie młodych muzyków - że również potrafią odegrać ten wiekowy repertuar w sposób świeży i przekonujący. Dla mnie słabszym punktem jest Better Days Ahead - nowa wersja jest dość wątła, pomysł by zmienić strukturę rytmiczną, spowolnić i zaserwować w konwencji muzyki klubowej, kameralnej i anemicznej odarło ją z dawnej mocy i czaru. Ciekawy jest nieco bluesujący Lodger - Pat dawno w ten sposób nie grał - kłania środkowa część suity tytułowego Imaginary Day - gdzie gra z rockową mocą a melodia podobna.
...Nobody expects the Spanish inquisition !
- Inkwizytor
- limitowana edycja z bonusową płytą
- Posty: 4133
- Rejestracja: 06.05.2007, 19:19
- Lokalizacja: Monty Python`s Flying Circus
Wprost trudno uwierzyć, że w tym roku stuknie równa 30 rocznica wydania niezwykłego albumu jakim był i nadal jest Secret Story. Raczej nie ma się co łudzić, że Metheny z tej przyczyny zorganizuje jakąś trasę czy inny specjalny event - on patrzy nieustannie do przodu - wymowne, że w ciągu tych minionych długich lat eliminował te twory ze swojego koncertowego repertuaru - czasem coś przypomniał np na trasie We Live Here sięgnął po Antonię ( biedny Blamires ze śmiechem wspominał jak miesiącami uczył się tego na akordeonie bo "Pat się uparł by to koniecznie zagrać" - udało się choć to jedyny kawałek , który David potrafił wykonać na tym instrumencie ), przy okazji projektu Orchestrion również sięgnął po Antonię a na trasie The Way Up przypomniał swój niezwykle osobisty dedykowany rodzicom Always and Forever ( do dziś z rozrzewnieniem wspominam partię harmonijki Mareta ).
O samej muzyce z Secret Story powiedziano i napisano dosłownie wszystko - ale właśnie - krytycy i dziennikarze muzyczni - chociażby nasi krajowi okazali na dobrą sprawę bezradni wobec tego niebanalnego dzieła - które wymykało absolutnie wszystkim muzycznym kategoriom - co wpisywało w artystyczne credo Pata - który od zawsze siebie widział między kategoriami - z czego był szczególnie dumny. Na pewno wielu ubodła skala sukcesu - również komercyjnego jaką odniósł album - zdominował wszystkie listy bestselerów, również nasz Jazz Forum swego czasu. Ortodoksyjni jazz fani krzywili się bo na trasę, na koncerty tłumnie ściągnęła publiczność na co dzień nie specjalnie osłuchana i lubująca się w jazzie co już poczytywano jako zdradę i "sprzedanie się". Metheny w odróżnieniu do innych wiecznie wściekłych, obrażonych, zagniewanych, znajdujących się na kursie kolizyjnym z całym światem i otoczeniem - dawał całego siebie - nie oszczędzał się - stworzył coś co zdaje nie wykonalne - muzykę, którą sam lubi - której sam jak mawiał - gdyby był fanem - to właśnie coś takiego chciałby usłyszeć od artysty - z tym że podbił serca ludzi - którzy w tych melodiach, przebogatych aranżach usłyszeli i poczuli wiele z samych siebie i przechodzimy do sedna.
Z perspektywy czasu dziś raczej bawią i są kolejnym dowodem w/w tezy, że dziennikarze / krytycy mieli nie lada problem ze Story. Jakiś ignorant napisał, że krążek w sumie stanowi przykład na "kryzys wieku średniego" u autora a same kompozycje w niczym nie różnią od tych na Wichita. Jeszcze ciekawiej robi się gdy wertuje archiwalne numery krajowego JF. Czegóż tam nie ma - by uniknąć nieporozumień - jeśli ktoś ma szczere, płynące z serca takie skojarzenia to ma do nich prawo i daleki jestem do taniego szyderstwa czy obrzucania błotem - gorzej gdy często przypomina to takie "zgrywanie inteligenta" i popisywanie elokwencją i oczytaniem. Mam takie nachalne wrażenie gdy zabieram za lekturę felietonów Kuczoka - może i niekiedy pouczajaca ale niezwykle męcząca lektura. Facetowi wszystko kojarzy się ze wszystkim - głównie podczas spacerów mija miejsce do którego niegdyś zawitał gdzie czytał pewną książką o powstaniu pewnego obrazu w który wpatrywał pewien muzyk piszący dla pewnego teatru itd itd.
Kiedyś paru na forum dokładnie to samo zarzucało mnie - co nawet ubawiło - szkoda że umknął kluczowy dla sprawy detal - że sięgałem po taką konwencję i stylistykę dla zgrywy czy by wyśmiać inne podobnie "quasi inteligenckie wywody". Fajnie to uchwycił Igor gdy parodiował Makłowicza - "... nasze kiełbasy, tzw bratwursty o których cesarz niemiecki Otton I słyszał nic lub prawie nic lub miechy, których używali czescy Wikingowie...." itd itd . Monty Python taki "inteligencki bełkot" i strumień świadomości zastosowali np przy okazji Sagi NJorla - "... który znał wiedźmę od kociołka, która otruła Gudred córkę półtrola samochwała, któy znał czarownika ..." itd itd.
A wracając do Secret - cytowano Paula Klee - "... coraz silniej nasuwają mi się paralele ( album z DeJonette ? ) między muzyką a sztukami plastycznymi...", oraz Jeana Cocteau - "... jazz odegrał w muzyce taką samą rolę jak fowiści w malarstwie...". Wspominano również Kandinskiego i Miro - że podobnie jak muzyka Metheny`ego - obaj malowali nie to co widzieli ale to co wiedzieli. Pata widziano w roli "muzycznego fowisty" - prawie jak Matise - kaskaderska teoria. Dalej było jeszcze ciekawiej - wspominano takich erudytów jazzu jak Janusz Szprot - który pisał po pierwszych - swoją drogą fantastycznych występach PMG w Polsce w 85 (polecam bootleg z audycji radiowej o super jakości dźwięku ) - który rozpływał się w metaforach - głównie o "rajskim ogrodzie wyobraźni" , "sztuka ogrodów", "martwych natur" a muzyków towarzyszących liderowi i w nim samym widział podobnie jak rozentuzjazmowana publiczność nie muzyków - tylko - ogrodników, architektów, malarzy, dekoratorów, poetów. Snuto dalej chyba za daleko idące wizje europejskiego romantyzmu (tu akurat trudno się nie zgodzić i ganić autorów, których poniosła ułańska fantazja) - i znów malarstwo - w trakcie występów PMG widziano dźwiękowe wersje i wariacje na temat Caravaggia i Arcimbolda by płynnie przejść do twórców kinematografii - Greenwaya i Dereka Jarmana oraz naszego dziś ciut zapomnianego - Zbigniewa Rybczyńskiego. Ich zamiarem - podobnie jak próbowano przypisać Patowi - było wykreowanie świata zastępczego, alternatywnego, podobnego do naszych myśli, świata , który żyje w naszej wyobraźni w naszym doświadczeniu.
Brzmi to wszystko i czyta się bardzo pięknie - lecz w wielu aspektach i stopniu intensywności i zbliżania do rzekomej prawdy - mija się z nią i to okrutnie. Sam gitarzysta z wrodzonym spokojem, urokiem osobisty, uśmiechem i żelazną logiką rozwijał te sugestie i intelektualne miraże - że od zawsze go dziwił jak mocno ludzie reagują "wizualnie" lub "obrazowo-twórczo" na jego muzykę - podkreślał z anielską cierpliwością - to jest ni mniej ni wiecej ale efekt uboczny. Nigdy mu się nie zdarzyło że gdy w galerii a zwiedzał mnóstwo - obejrzał obraz i pod jego wpływem wrócił i natychmiast coś napisał - tak to nie działało. Bardziej go inspirowała sama muzyka , życie, spotkani ludzi, odwiedzane miejsca - tym nasiąkał i to ubogacało - budowało osobowość, pozwalało być coraz lepszym kompozytorem co znalazło ujście na Secret i improwizatorem - co można było podziwiać w trakcie trasy - polecam wszystkim opornym i uprzedzonym by sięgnąć po liczne bootlegi - jak Pat daje z siebie wszystko i nadal w kompozycjach o wręcz filmowym rozmachu hollywodzkim jeśli chodzi o aranże ( Pat i Gil dokonali rzeczy niemożliwej - rozpisać tyle muzyki na "skromny" nonet ) - bootlegi -
np. z:
- Santiago de Compostella z Hiszpanii 93
- Santiago de Chile 93
- Lied Center Lincoln 92
- Tower Theatre Uppe rDarby 92
- Beacon Theatre 92
Ja mimo, że wyobraźni i fantazji mi nie brakuje - w muzyce z Secret widzę samo życie, swoje wspomnienia, doświadczenia, spotkania, rozmowy z ludźmi, miejsca które odwiedzałem, miejsca wędrówek, siłę przyrody i emocje związane z podróżowaniem i przebywaniem z fajnymi ludźmi - żadne "ogrody Andromedy" czy "kaskady i wodospady Syriusza". Miło i pouczająco poczytać powyższe specyficzne i oryginalne punkty widzenia - ale często to są skojarzenia, paralele zbyt daleko idące - a ci panowie próbują udowodnić, że związki między formami sztuki są tak ścisłe, naturalne, przylegające - że wręcz jedno wynika automatycznie z drugiego i jedno bez drugiego żyć i istnieć nie może. A prawda jest o wiele bardziej skomplikowana - a muzyka jako forma artystycznego wyrazu - jest tak "przeźroczysta" i abstrakcyjna - że powinna być traktowana jako sama w sobie. Podobnie jak osoby duchowne próbują nam narzucić jedną wizję, jedną prawdę i jeden sposób postrzegania absolutu lub wiary - rzecz jasna swój autorski i autorytarny.
O samej muzyce z Secret Story powiedziano i napisano dosłownie wszystko - ale właśnie - krytycy i dziennikarze muzyczni - chociażby nasi krajowi okazali na dobrą sprawę bezradni wobec tego niebanalnego dzieła - które wymykało absolutnie wszystkim muzycznym kategoriom - co wpisywało w artystyczne credo Pata - który od zawsze siebie widział między kategoriami - z czego był szczególnie dumny. Na pewno wielu ubodła skala sukcesu - również komercyjnego jaką odniósł album - zdominował wszystkie listy bestselerów, również nasz Jazz Forum swego czasu. Ortodoksyjni jazz fani krzywili się bo na trasę, na koncerty tłumnie ściągnęła publiczność na co dzień nie specjalnie osłuchana i lubująca się w jazzie co już poczytywano jako zdradę i "sprzedanie się". Metheny w odróżnieniu do innych wiecznie wściekłych, obrażonych, zagniewanych, znajdujących się na kursie kolizyjnym z całym światem i otoczeniem - dawał całego siebie - nie oszczędzał się - stworzył coś co zdaje nie wykonalne - muzykę, którą sam lubi - której sam jak mawiał - gdyby był fanem - to właśnie coś takiego chciałby usłyszeć od artysty - z tym że podbił serca ludzi - którzy w tych melodiach, przebogatych aranżach usłyszeli i poczuli wiele z samych siebie i przechodzimy do sedna.
Z perspektywy czasu dziś raczej bawią i są kolejnym dowodem w/w tezy, że dziennikarze / krytycy mieli nie lada problem ze Story. Jakiś ignorant napisał, że krążek w sumie stanowi przykład na "kryzys wieku średniego" u autora a same kompozycje w niczym nie różnią od tych na Wichita. Jeszcze ciekawiej robi się gdy wertuje archiwalne numery krajowego JF. Czegóż tam nie ma - by uniknąć nieporozumień - jeśli ktoś ma szczere, płynące z serca takie skojarzenia to ma do nich prawo i daleki jestem do taniego szyderstwa czy obrzucania błotem - gorzej gdy często przypomina to takie "zgrywanie inteligenta" i popisywanie elokwencją i oczytaniem. Mam takie nachalne wrażenie gdy zabieram za lekturę felietonów Kuczoka - może i niekiedy pouczajaca ale niezwykle męcząca lektura. Facetowi wszystko kojarzy się ze wszystkim - głównie podczas spacerów mija miejsce do którego niegdyś zawitał gdzie czytał pewną książką o powstaniu pewnego obrazu w który wpatrywał pewien muzyk piszący dla pewnego teatru itd itd.
Kiedyś paru na forum dokładnie to samo zarzucało mnie - co nawet ubawiło - szkoda że umknął kluczowy dla sprawy detal - że sięgałem po taką konwencję i stylistykę dla zgrywy czy by wyśmiać inne podobnie "quasi inteligenckie wywody". Fajnie to uchwycił Igor gdy parodiował Makłowicza - "... nasze kiełbasy, tzw bratwursty o których cesarz niemiecki Otton I słyszał nic lub prawie nic lub miechy, których używali czescy Wikingowie...." itd itd . Monty Python taki "inteligencki bełkot" i strumień świadomości zastosowali np przy okazji Sagi NJorla - "... który znał wiedźmę od kociołka, która otruła Gudred córkę półtrola samochwała, któy znał czarownika ..." itd itd.
A wracając do Secret - cytowano Paula Klee - "... coraz silniej nasuwają mi się paralele ( album z DeJonette ? ) między muzyką a sztukami plastycznymi...", oraz Jeana Cocteau - "... jazz odegrał w muzyce taką samą rolę jak fowiści w malarstwie...". Wspominano również Kandinskiego i Miro - że podobnie jak muzyka Metheny`ego - obaj malowali nie to co widzieli ale to co wiedzieli. Pata widziano w roli "muzycznego fowisty" - prawie jak Matise - kaskaderska teoria. Dalej było jeszcze ciekawiej - wspominano takich erudytów jazzu jak Janusz Szprot - który pisał po pierwszych - swoją drogą fantastycznych występach PMG w Polsce w 85 (polecam bootleg z audycji radiowej o super jakości dźwięku ) - który rozpływał się w metaforach - głównie o "rajskim ogrodzie wyobraźni" , "sztuka ogrodów", "martwych natur" a muzyków towarzyszących liderowi i w nim samym widział podobnie jak rozentuzjazmowana publiczność nie muzyków - tylko - ogrodników, architektów, malarzy, dekoratorów, poetów. Snuto dalej chyba za daleko idące wizje europejskiego romantyzmu (tu akurat trudno się nie zgodzić i ganić autorów, których poniosła ułańska fantazja) - i znów malarstwo - w trakcie występów PMG widziano dźwiękowe wersje i wariacje na temat Caravaggia i Arcimbolda by płynnie przejść do twórców kinematografii - Greenwaya i Dereka Jarmana oraz naszego dziś ciut zapomnianego - Zbigniewa Rybczyńskiego. Ich zamiarem - podobnie jak próbowano przypisać Patowi - było wykreowanie świata zastępczego, alternatywnego, podobnego do naszych myśli, świata , który żyje w naszej wyobraźni w naszym doświadczeniu.
Brzmi to wszystko i czyta się bardzo pięknie - lecz w wielu aspektach i stopniu intensywności i zbliżania do rzekomej prawdy - mija się z nią i to okrutnie. Sam gitarzysta z wrodzonym spokojem, urokiem osobisty, uśmiechem i żelazną logiką rozwijał te sugestie i intelektualne miraże - że od zawsze go dziwił jak mocno ludzie reagują "wizualnie" lub "obrazowo-twórczo" na jego muzykę - podkreślał z anielską cierpliwością - to jest ni mniej ni wiecej ale efekt uboczny. Nigdy mu się nie zdarzyło że gdy w galerii a zwiedzał mnóstwo - obejrzał obraz i pod jego wpływem wrócił i natychmiast coś napisał - tak to nie działało. Bardziej go inspirowała sama muzyka , życie, spotkani ludzi, odwiedzane miejsca - tym nasiąkał i to ubogacało - budowało osobowość, pozwalało być coraz lepszym kompozytorem co znalazło ujście na Secret i improwizatorem - co można było podziwiać w trakcie trasy - polecam wszystkim opornym i uprzedzonym by sięgnąć po liczne bootlegi - jak Pat daje z siebie wszystko i nadal w kompozycjach o wręcz filmowym rozmachu hollywodzkim jeśli chodzi o aranże ( Pat i Gil dokonali rzeczy niemożliwej - rozpisać tyle muzyki na "skromny" nonet ) - bootlegi -
np. z:
- Santiago de Compostella z Hiszpanii 93
- Santiago de Chile 93
- Lied Center Lincoln 92
- Tower Theatre Uppe rDarby 92
- Beacon Theatre 92
Ja mimo, że wyobraźni i fantazji mi nie brakuje - w muzyce z Secret widzę samo życie, swoje wspomnienia, doświadczenia, spotkania, rozmowy z ludźmi, miejsca które odwiedzałem, miejsca wędrówek, siłę przyrody i emocje związane z podróżowaniem i przebywaniem z fajnymi ludźmi - żadne "ogrody Andromedy" czy "kaskady i wodospady Syriusza". Miło i pouczająco poczytać powyższe specyficzne i oryginalne punkty widzenia - ale często to są skojarzenia, paralele zbyt daleko idące - a ci panowie próbują udowodnić, że związki między formami sztuki są tak ścisłe, naturalne, przylegające - że wręcz jedno wynika automatycznie z drugiego i jedno bez drugiego żyć i istnieć nie może. A prawda jest o wiele bardziej skomplikowana - a muzyka jako forma artystycznego wyrazu - jest tak "przeźroczysta" i abstrakcyjna - że powinna być traktowana jako sama w sobie. Podobnie jak osoby duchowne próbują nam narzucić jedną wizję, jedną prawdę i jeden sposób postrzegania absolutu lub wiary - rzecz jasna swój autorski i autorytarny.
...Nobody expects the Spanish inquisition !