David Bowie
Moderatorzy: Bartosz, Dobromir, gharvelt, Moderatorzy
- Sheik Yerbouti
- album CD
- Posty: 1953
- Rejestracja: 11.04.2007, 09:50
David Bowie
Kiedy ostatnio Jos zachwycał się formą muzyków The Who z ich ostatniej trasy to pomyślałem sobie o jeszcze jednym gościu, który, podobnie jak The Who, wydaje mi się artystą trochę niedocenianym, a który próbę czasu zniósł fenomenalnie (dowody, Wysoki Sądzie, przedstawię później). Przed Państwem David Bowie!
"Kameleon" - to słowo chyba najlepiej opisuje "życie i twórczość" pozwanego - w świecie muzyki rockowej niewielu potrafiło czerpać garściami z różnych muzycznych stylów tworząc tak elektryzujący koktajl. Freddie Mercury? Być może...
Właściwie każde wcielenie Bowiego pozostawiło po sobie przynajmniej jedną świetną płytę:
- Hunky Dory (1970) ma w sobie sporo z klimatów kabaretowo-wodewilowych, warstwa instrumentalna nie jest tak istotna jak teksty i typowo teatralny sposób ich przekazywania. To chyba moja ulubiona płyta artysty, na zachętę dodam, że są tu takie "hiciory" jak Changes i Life On Mars?
- w 1972 roku nie było już Davida Bowie'go - na świecie pojawił się (wprost z odległej galaktyki) Ziggy Stardust And The Spiders From Mars - chyba najbardziej znana jego płyta, ale też moim zdaniem jego przekleństwo, bo odtąd Bowie postrzegany miał być jako jeszcze jeden glam-rockowiec w świecących ciuszkach i butach na obcasie. I tylko ci, którzy zostaną z Bowiem na dobre i na złe zrozumieją, że mają do czynienia z artystą, który aktualne trendy muzyczne traktuje wyłącznie jako platformę do prezentacji WŁASNYCH pomysłów...
- nagrany po Ziggym, Alladin Sane (1973) jest w moim prywatnym rankingu nawet wyżej - brzmienie stało się pełniejsze, bardziej "klasyczne" w rockowym tego słowa znaczeniu, a partie klawiszy momentami mają nawet jazzowy charakter. Moim faworytem jest piękna ballada The Prettiest Star, a miłośnicy rockowego łojenia ustawiają odtwarzacz na pozycji nr 9, czyli The Jean Genie
- w 1975 Bowie przechodzi kolejną metamorfozę - na estradzie pojawia się "The Thin White Duke" i przenosi nas w krainę soulu, funku i R&B. Pojawiają się klimaty rodem z Jamesa Browna, wielogłosowe chórki, dęciaki. Z tego okresu pochodzi, napisany z Lennonem kawałek Fame. Cała płyta Young Americans ma w sobie wiele uroku, może nie radziłbym od niej zaczynać lub oczekiwać wielkich wzruszeń, ale jako tło lub pretekst do tupania nóżką może być. Miłośnicy Beatlesów, poza Fame, wsłuchują się również w ciekawą wersję Across The Universe
- 1977 rok to kolejna przemiana. Bowie zaczyna kumplować się z Brianem Eno i powstają dwie najbardzie przejmujące płyty w całej dyskografii Bowiego: Low i Heroes. Muzyka na nich zawarta ma w sobie wiele z klimatu "nowej fali" - jest tak samo zimna choć tętniąca wielkimi emocjami. Instrumentalna część Low trafia w samo serce, kiedy się jej słucha po ciemku w pustym pokoju. To właśnie tutaj znalazła się Warszawa - podobno efekt spaceru artysty po tym mieście - łatwo sobie wyobrazić jak to miasto musiało wtedy wyglądać dla przybysza z bogatego Zachodu...
- jest niedziela, tłumy gromadzą się przed telewizorami oglądając zmagania w "tańcu z gwiazdami", więc i jak Państwa zapraszam:
Let'sDance. To zawołanie Bowiego z 1983 roku jest wciąz aktualne, a muzyka z tej płyty dokonale sprawdza się na "bujanych" imprezach - oczywiście pod warunkiem, że nie zapraszamy kolegów bez szyi ze złotymi łańcuchami i ich koleżanek - smerfetek w białych kozaczkach i różowych spódniczkach.
- w latach 90. Bowie znowu pokazał pazur - najpierw odnowił współpracę z Eno, czego efektem był koncept album Outside (1995), a potem postanowił udowodnić chłopcom z The Prodigy, że dziadek David też ma coś do powiedzenia... niegdy nie myślałem, że muzyka z pogranicza techno, jungle i czegoś tam jeszcze może mi się podobać, ale kiedy poznałem Earthling (1997), zmieniłem zdanie.
- w ostatnich latach Bowie zdał sobie chyba sprawę, że większość z jego publiczności jest już pd stałą opieką lekarzy geriatrów i zaczął nagrywać zwykłe płyty, ze zwykłą muzyką... muzyką bardziej wyciszoną, o lekko refleksyjnych tekstach, muzyką z tekstami człowieka, który już nic nikomu nie musi udowadniać... muzyką z płyt Hours (1999), Heathen (2002) i Reality (2003).
Potwierdzeniem żywotności The Who miało być ich DVD, to niech i to samo świadczy o naszym koledze Davidzie B. A Reality Tour (2004) to zapis jego ostatniej (jak do tej pory) trasy koncertowej, a jednocześnie przekrój przez wszystkie lata działalności. Pomimo, że od nagrania niektórych kawałków minęło kilka(dziesiąt) lat to słucha się tego jak utworów z jednej płyty. Sam Bowie też w dokonałej dyspozycji wokalnej.
Wyrok może być więc tylko jeden: WINNY! Winny temu, że jego płyty wciąż zakłócają rytmy serc, świnki skarbonki dowiadując się o jego nowej płycie proszą o litość same wypluwając pieniądze a faceci pogrążają się w kompleksach odkrywając jego zdjęcie na pulpicie komputera swoich kobiet...
"Kameleon" - to słowo chyba najlepiej opisuje "życie i twórczość" pozwanego - w świecie muzyki rockowej niewielu potrafiło czerpać garściami z różnych muzycznych stylów tworząc tak elektryzujący koktajl. Freddie Mercury? Być może...
Właściwie każde wcielenie Bowiego pozostawiło po sobie przynajmniej jedną świetną płytę:
- Hunky Dory (1970) ma w sobie sporo z klimatów kabaretowo-wodewilowych, warstwa instrumentalna nie jest tak istotna jak teksty i typowo teatralny sposób ich przekazywania. To chyba moja ulubiona płyta artysty, na zachętę dodam, że są tu takie "hiciory" jak Changes i Life On Mars?
- w 1972 roku nie było już Davida Bowie'go - na świecie pojawił się (wprost z odległej galaktyki) Ziggy Stardust And The Spiders From Mars - chyba najbardziej znana jego płyta, ale też moim zdaniem jego przekleństwo, bo odtąd Bowie postrzegany miał być jako jeszcze jeden glam-rockowiec w świecących ciuszkach i butach na obcasie. I tylko ci, którzy zostaną z Bowiem na dobre i na złe zrozumieją, że mają do czynienia z artystą, który aktualne trendy muzyczne traktuje wyłącznie jako platformę do prezentacji WŁASNYCH pomysłów...
- nagrany po Ziggym, Alladin Sane (1973) jest w moim prywatnym rankingu nawet wyżej - brzmienie stało się pełniejsze, bardziej "klasyczne" w rockowym tego słowa znaczeniu, a partie klawiszy momentami mają nawet jazzowy charakter. Moim faworytem jest piękna ballada The Prettiest Star, a miłośnicy rockowego łojenia ustawiają odtwarzacz na pozycji nr 9, czyli The Jean Genie
- w 1975 Bowie przechodzi kolejną metamorfozę - na estradzie pojawia się "The Thin White Duke" i przenosi nas w krainę soulu, funku i R&B. Pojawiają się klimaty rodem z Jamesa Browna, wielogłosowe chórki, dęciaki. Z tego okresu pochodzi, napisany z Lennonem kawałek Fame. Cała płyta Young Americans ma w sobie wiele uroku, może nie radziłbym od niej zaczynać lub oczekiwać wielkich wzruszeń, ale jako tło lub pretekst do tupania nóżką może być. Miłośnicy Beatlesów, poza Fame, wsłuchują się również w ciekawą wersję Across The Universe
- 1977 rok to kolejna przemiana. Bowie zaczyna kumplować się z Brianem Eno i powstają dwie najbardzie przejmujące płyty w całej dyskografii Bowiego: Low i Heroes. Muzyka na nich zawarta ma w sobie wiele z klimatu "nowej fali" - jest tak samo zimna choć tętniąca wielkimi emocjami. Instrumentalna część Low trafia w samo serce, kiedy się jej słucha po ciemku w pustym pokoju. To właśnie tutaj znalazła się Warszawa - podobno efekt spaceru artysty po tym mieście - łatwo sobie wyobrazić jak to miasto musiało wtedy wyglądać dla przybysza z bogatego Zachodu...
- jest niedziela, tłumy gromadzą się przed telewizorami oglądając zmagania w "tańcu z gwiazdami", więc i jak Państwa zapraszam:
Let'sDance. To zawołanie Bowiego z 1983 roku jest wciąz aktualne, a muzyka z tej płyty dokonale sprawdza się na "bujanych" imprezach - oczywiście pod warunkiem, że nie zapraszamy kolegów bez szyi ze złotymi łańcuchami i ich koleżanek - smerfetek w białych kozaczkach i różowych spódniczkach.
- w latach 90. Bowie znowu pokazał pazur - najpierw odnowił współpracę z Eno, czego efektem był koncept album Outside (1995), a potem postanowił udowodnić chłopcom z The Prodigy, że dziadek David też ma coś do powiedzenia... niegdy nie myślałem, że muzyka z pogranicza techno, jungle i czegoś tam jeszcze może mi się podobać, ale kiedy poznałem Earthling (1997), zmieniłem zdanie.
- w ostatnich latach Bowie zdał sobie chyba sprawę, że większość z jego publiczności jest już pd stałą opieką lekarzy geriatrów i zaczął nagrywać zwykłe płyty, ze zwykłą muzyką... muzyką bardziej wyciszoną, o lekko refleksyjnych tekstach, muzyką z tekstami człowieka, który już nic nikomu nie musi udowadniać... muzyką z płyt Hours (1999), Heathen (2002) i Reality (2003).
Potwierdzeniem żywotności The Who miało być ich DVD, to niech i to samo świadczy o naszym koledze Davidzie B. A Reality Tour (2004) to zapis jego ostatniej (jak do tej pory) trasy koncertowej, a jednocześnie przekrój przez wszystkie lata działalności. Pomimo, że od nagrania niektórych kawałków minęło kilka(dziesiąt) lat to słucha się tego jak utworów z jednej płyty. Sam Bowie też w dokonałej dyspozycji wokalnej.
Wyrok może być więc tylko jeden: WINNY! Winny temu, że jego płyty wciąż zakłócają rytmy serc, świnki skarbonki dowiadując się o jego nowej płycie proszą o litość same wypluwając pieniądze a faceci pogrążają się w kompleksach odkrywając jego zdjęcie na pulpicie komputera swoich kobiet...
- Kasia S.
- maxi-singel kompaktowy
- Posty: 724
- Rejestracja: 11.04.2007, 23:18
- Lokalizacja: Katowice/Kluczbork
- Kontakt:
Jakoś nigdy nie umiałam się przekonać do tego Pana.
No nie wiem na czym to polega ale nigdy nawet nie miałam chęci, żeby go lepiej poznać.
Słyszałam może The Bes Of i na tym się skończyło.
Po prostu nie umiem iść dalej i zagłębiać się w to co stworzył. Wydaje mi się nazbyt plastikowy i sztuczny.
Wiem dla wielu prawię herezję ale proszę mnie nie bić
.
Tak sobie ostatnio pomyślałam, że spróbuję jeszcze raz się do niego przekonać, tak naprawdę wiele nie tracę.
Co proponujecie?
No nie wiem na czym to polega ale nigdy nawet nie miałam chęci, żeby go lepiej poznać.
Słyszałam może The Bes Of i na tym się skończyło.
Po prostu nie umiem iść dalej i zagłębiać się w to co stworzył. Wydaje mi się nazbyt plastikowy i sztuczny.
Wiem dla wielu prawię herezję ale proszę mnie nie bić

Tak sobie ostatnio pomyślałam, że spróbuję jeszcze raz się do niego przekonać, tak naprawdę wiele nie tracę.
Co proponujecie?
- Sheik Yerbouti
- album CD
- Posty: 1953
- Rejestracja: 11.04.2007, 09:50
Kasiu, to ja się męczę i staram się napisać co nieco o płytach Bowiego, które lubię, a Ty się pytasz, co proponujemy? 
Nie wiem co było na tym składaku, którego słuchałaś, jeżeli były tam np same rzeczy z lat 80. to bić nie zamierzam
Jeżeli któraś z opisanych przeze mnie rzeczy Cię zainteresuje, to coś wymyślimy, żebyś mogła się z Panem B. zapoznać...

Nie wiem co było na tym składaku, którego słuchałaś, jeżeli były tam np same rzeczy z lat 80. to bić nie zamierzam

Jeżeli któraś z opisanych przeze mnie rzeczy Cię zainteresuje, to coś wymyślimy, żebyś mogła się z Panem B. zapoznać...
- Kasia S.
- maxi-singel kompaktowy
- Posty: 724
- Rejestracja: 11.04.2007, 23:18
- Lokalizacja: Katowice/Kluczbork
- Kontakt:
Sheiku przeczytałam twój post z zapartym tchem tylko wiesz... nic konkretnego mi to nie mówi
.
Na razie mogę napisać tyle, że nie interesuje mnie Bowy lat 80 (eh to wstrętne The Best Of) a raczej coś z pazurem lub (albo nawet lepiej) coś wyciszonego i spokojnego.
Jeśli chodzi o tytułu to intrygująco brzmią słowa na temat Alladin Sane oraz tych jego "przejmujących płyt"
.

Na razie mogę napisać tyle, że nie interesuje mnie Bowy lat 80 (eh to wstrętne The Best Of) a raczej coś z pazurem lub (albo nawet lepiej) coś wyciszonego i spokojnego.
Jeśli chodzi o tytułu to intrygująco brzmią słowa na temat Alladin Sane oraz tych jego "przejmujących płyt"

Płyta `hours...` z 1999r. należy do moich ulubionych.Kasia S. pisze:... lub (albo nawet lepiej) coś wyciszonego i spokojnego.
Szejku, Twój post otwierający jest świetny. Dorzuciłbym jeszcze Station To Station (1976) do listy płyt godnych uwagi - w zasadzie nie mam tam slabych nagrań, za to jest Wild Is The Wind - ciary.
- Sheik Yerbouti
- album CD
- Posty: 1953
- Rejestracja: 11.04.2007, 09:50
'hours...' też lubię, aczkolwiek jak dla mnie to ona jest trochę zbyt wyciszona i dość rzadko jej słucham. Poza otwierającym płytę, doskonałym Thursday's Child oraz Seven brakuje tu jakichś zapadających w pamięć tematów. Nie znaczy to, że to słaba płyta, tylko nadaje się raczej na "medytacyjny" wieczór. Z drugiej strony, z tych płyt, które znam, to najbardziej spójny stylistycznie album Bowiego, co też jest u tego artysty rzadko spotykane.
A jeśli chodzi o "wyciszone i spokojne", to ostatnio moim faworytem jest Bring Me The Disco King z wydanej w 2003 Reality
A jeśli chodzi o "wyciszone i spokojne", to ostatnio moim faworytem jest Bring Me The Disco King z wydanej w 2003 Reality
- Kasia S.
- maxi-singel kompaktowy
- Posty: 724
- Rejestracja: 11.04.2007, 23:18
- Lokalizacja: Katowice/Kluczbork
- Kontakt:
Tak więc po długim czasie oczekiwania, postanowiłam napisać kilka zdań na temat płyty (na razie, niestety tylko jeden) Pana Bowiego.
David Bowie - Reality
Kiedy któregoś pięknego dnia listonosz zaszczycił mnie swoją obecnością i przyniósł mi płyty, które Sheik wysłał do mnie kilka dni wcześniej ucieszyłam się bardzo, aczkolwiek odłożyłam je na półkę, by poczekały sobie trochę bliżej nieokreślonego czasu.
Gdy już swoje odczekały, postanowiłam zacząć słuchać, mimo tego, że nie byłam do końca przekonana. Cały czas miałam przed oczami Bowiego w damskich ciuchach, z ostrym makijażem, a w uszach dudniła mi muzyka pop. Jak już napisałam postanowiłam się przełamać i na pierwszy ogień poszła płyta Reality.
Muszę przyznać, że wszystkie uprzedzenia poszły daleko i pozostała tylko piękna, jak najbardziej rockowa muzyka.
Zaczęło się bardzo dobrze, a później było już tylko lepiej, z każdym utworem płyta nabierała kolorytu i słuchało się jej z coraz większą przyjemnością.
W zasadzie cała jest na bardzo wysokim poziomie muzycznym i na tą chwilkę (po kilku przesłuchaniach) nie jestem w stanie wymienić złych utworów, jak na razie takowych na płycie się nie wyszukałam.
Na wyróżnienia natomiast zasługuje na pewno utwór rozpoczynający płytę New Killer Star, który wpadł mi w ucho do tego stopnia, że po wysłuchaniu całej płyty, poleciał jeszcze kilkakrotnie. Następnym utworem, który chciałabym wyróżnić jest The Loneliest Guy - arcydzieło. Wspaniała spokojna kompozycja, rewelacyjny początek... delikatne wejście fortepianu, delikatne pobrzmiewania gitary oraz genialny głos Davida- jedna z lepszych ballad, które kiedykolwiek słyszałam.
Chciałabym wyszczególnić jeszcze jeden utwór, mianowicie Days. Świetny utwór, z gitarą akustyczną w tle.
Na razie to tyle. Reasumując- świetna płyta, naprawdę cieszę się, że w końcu się przełamałam i wsłuchałam się w muzykę Bowiego, warto było
.

David Bowie - Reality
Kiedy któregoś pięknego dnia listonosz zaszczycił mnie swoją obecnością i przyniósł mi płyty, które Sheik wysłał do mnie kilka dni wcześniej ucieszyłam się bardzo, aczkolwiek odłożyłam je na półkę, by poczekały sobie trochę bliżej nieokreślonego czasu.
Gdy już swoje odczekały, postanowiłam zacząć słuchać, mimo tego, że nie byłam do końca przekonana. Cały czas miałam przed oczami Bowiego w damskich ciuchach, z ostrym makijażem, a w uszach dudniła mi muzyka pop. Jak już napisałam postanowiłam się przełamać i na pierwszy ogień poszła płyta Reality.
Muszę przyznać, że wszystkie uprzedzenia poszły daleko i pozostała tylko piękna, jak najbardziej rockowa muzyka.
Zaczęło się bardzo dobrze, a później było już tylko lepiej, z każdym utworem płyta nabierała kolorytu i słuchało się jej z coraz większą przyjemnością.
W zasadzie cała jest na bardzo wysokim poziomie muzycznym i na tą chwilkę (po kilku przesłuchaniach) nie jestem w stanie wymienić złych utworów, jak na razie takowych na płycie się nie wyszukałam.
Na wyróżnienia natomiast zasługuje na pewno utwór rozpoczynający płytę New Killer Star, który wpadł mi w ucho do tego stopnia, że po wysłuchaniu całej płyty, poleciał jeszcze kilkakrotnie. Następnym utworem, który chciałabym wyróżnić jest The Loneliest Guy - arcydzieło. Wspaniała spokojna kompozycja, rewelacyjny początek... delikatne wejście fortepianu, delikatne pobrzmiewania gitary oraz genialny głos Davida- jedna z lepszych ballad, które kiedykolwiek słyszałam.
Chciałabym wyszczególnić jeszcze jeden utwór, mianowicie Days. Świetny utwór, z gitarą akustyczną w tle.
Na razie to tyle. Reasumując- świetna płyta, naprawdę cieszę się, że w końcu się przełamałam i wsłuchałam się w muzykę Bowiego, warto było


Po tej recenzji z pewnością sięgnę po ten album z 2003 roku po raz kolejny. Przyznam, że nie stawiam go szczególnie wysoko w hierarchii płyt Bowiego. Dodam jeszcze, że w pamięć zapadło mi fortepianowo-perkusyjne finałowe nagranie Bring Me The Disco King, które uważam, za godne wyróżnienia na tej płycie.Kasia S. pisze:...
David Bowie - Reality
...
- Kasia S.
- maxi-singel kompaktowy
- Posty: 724
- Rejestracja: 11.04.2007, 23:18
- Lokalizacja: Katowice/Kluczbork
- Kontakt:
B.J całkowicie się z Tobą zgadzam w kwestii Bring Me The Disco King.
U mnie sytuacja jest taka, że ja znam trzy płyty Bowiego, jak na razie wszystkie bardzo mi przypadły do gustu i słucha się ich znakomicie, tak więc nie mam za bardzo odniesienia do pozostałej twórczości Bowiego, by ustawiać płyty w jakiejkolwiek hierarchii
.
U mnie sytuacja jest taka, że ja znam trzy płyty Bowiego, jak na razie wszystkie bardzo mi przypadły do gustu i słucha się ich znakomicie, tak więc nie mam za bardzo odniesienia do pozostałej twórczości Bowiego, by ustawiać płyty w jakiejkolwiek hierarchii

Tonight (1984)

Płyta kupiona parę lat temu na wyprzedaży w jakims hipermarkecie. O zakupie zadecydowała obecność Loving The Alien, Tonight, Blue Jean i niska cena. Ostatni tydzień płyta spędza wraz ze mną w samochodzie i muszę przyznać, że z każdym przesłuchaniem odkrywam w niej coś nowego. Nie uważam już jej teraz za przeciętną popową produkcję lat 80. Nawet przemknęło mi przez głowę pojęcie "progresywny pop". Brzmi zabawnie, ale nieźle pasuje np. do sześciominutowego, znakomitego Loving The Alien, które otwiera płytę. Pozostałe hajlajty to oczywiście tytułowy duet z Tiną Turner (to raczej czysty pop dancingowy, ale przy okazji świetna piosenka z rybką), wytrąbisty Blue Jean i moje "odkrycie"
dokonane w samochodzie -God Only Knows z repertuaru Beach Boysów. Ciekawostką jest obecność na płycie Iggy`ego Popa i aż 3 kawery jego piosenek. Cały album zasługiwałby na bardzo dobrą ocenę, gdyby nie kończące go hałaśliwe Dancing With The Big Boys. A tak: dobra płyta warta posłuchania ze świetnymi refleksyjnymi, odprężającymi numerami.

Płyta kupiona parę lat temu na wyprzedaży w jakims hipermarkecie. O zakupie zadecydowała obecność Loving The Alien, Tonight, Blue Jean i niska cena. Ostatni tydzień płyta spędza wraz ze mną w samochodzie i muszę przyznać, że z każdym przesłuchaniem odkrywam w niej coś nowego. Nie uważam już jej teraz za przeciętną popową produkcję lat 80. Nawet przemknęło mi przez głowę pojęcie "progresywny pop". Brzmi zabawnie, ale nieźle pasuje np. do sześciominutowego, znakomitego Loving The Alien, które otwiera płytę. Pozostałe hajlajty to oczywiście tytułowy duet z Tiną Turner (to raczej czysty pop dancingowy, ale przy okazji świetna piosenka z rybką), wytrąbisty Blue Jean i moje "odkrycie"

- Kasia S.
- maxi-singel kompaktowy
- Posty: 724
- Rejestracja: 11.04.2007, 23:18
- Lokalizacja: Katowice/Kluczbork
- Kontakt:
Ja od pewnego czasu nie mogę się oderwać od muzyki Bowiego, sama się sobie dziwię, że kiedyś byłam tak bardzo uprzedzona właściwie bezpodstawnie. Całe szczęście, już wyszłam na prostą.
Do tej pory nie znałam początkowej twórczości Pana B. aż do wczoraj, kiedy to zapoznałam się z jego debiutanckim albumem o prostym tytule David Bowie. Album ten wypada bardzo słabo w porównaniu do dalszej twórczości (którą znam). Wyraźnie widać, że David nie wiedział do końca w jakim kierunku chce iść, proste kawałki zaaranżowane na gitarę akustyczną, nic więcej... słabo ale już na The Man Who Sold The World pokazał najlepszą klasę (niestety Space Oddity jeszcze nie znam).
Kolejnym albumem od którego nie umiałam się oderwać (podobnie było z wyżej wspomnianym The Man Who Sold The World) był Ziggy wraz z pająkami. Mogłabym długo pisać, nie ma się do czego doczepić, nawet jeśli bym chciała nie potrafię znaleźć nic takiego
. Starman jest jednym z najczęściej słuchanych przeze mnie utworów, co powinno mówić samo za siebie
.
Moja przygoda z muzyką Bowiego zaczęła się zaledwie w maju, czy pod koniec kwietna, jednak bardzo dobrze się rozwija, nasza znajomość kwitnie
.
Do tej pory nie znałam początkowej twórczości Pana B. aż do wczoraj, kiedy to zapoznałam się z jego debiutanckim albumem o prostym tytule David Bowie. Album ten wypada bardzo słabo w porównaniu do dalszej twórczości (którą znam). Wyraźnie widać, że David nie wiedział do końca w jakim kierunku chce iść, proste kawałki zaaranżowane na gitarę akustyczną, nic więcej... słabo ale już na The Man Who Sold The World pokazał najlepszą klasę (niestety Space Oddity jeszcze nie znam).
Kolejnym albumem od którego nie umiałam się oderwać (podobnie było z wyżej wspomnianym The Man Who Sold The World) był Ziggy wraz z pająkami. Mogłabym długo pisać, nie ma się do czego doczepić, nawet jeśli bym chciała nie potrafię znaleźć nic takiego


Moja przygoda z muzyką Bowiego zaczęła się zaledwie w maju, czy pod koniec kwietna, jednak bardzo dobrze się rozwija, nasza znajomość kwitnie

Tak, Tonight to być może nawet najsłabsza płyta Bowiego z tych, które znam. Natomiast nie zmienia to faktu, że jest całkiem dobra, choć nawet sam Bowie za nią nie przepada, o czym można poczytać choćby na świetnej (choć niestety od 2004 r. nie aktualizowanej) stronce DavidBowie.pl. Nie znam dwóch nastepnych płyt (Never Let Me Down oraz Black Tie White Noise), a 1.Outside mam nawet w wersji 2cd - zimna jest, ponura i mroczna, jeszcze się do niej nie przekonałem.WOJTEKK pisze:IMO "Tonight" to jedna ze słabszych płyt Bowiego, jak dla mnie dopiero "Outside" było powrotem do dobrej formy z przelomu lat 70-tych i 80-tych.
Tak... Warszawe Bowie napisal bedac pod wrazeniem [?] spaceru po placu Wilsona - wtedy nazywal sie inaczej... Pociag mial postoj i Bowie ruszyl w miasto
Jakis czas pozniej zaloga z Manchesteru tak sie zasluchala w ten utwor ze swoja kapele nazwali Warsaw
Ale okazalo sie ze jest juz band o podobnej nazwie [chodzilo o metalowcow zwanych Warsaw Pact] i chlopaki przechrzcili sie na Joy Division [do czasu zawisniecia lidera na drzwiach lodowki bo potem to oni byli New Order]...
Nie za bardzo jarze zasady castingu ale stawiam na longplay LOW

Jakis czas pozniej zaloga z Manchesteru tak sie zasluchala w ten utwor ze swoja kapele nazwali Warsaw

Nie za bardzo jarze zasady castingu ale stawiam na longplay LOW

Punk's Not Dead