Sine ira et studio posłuchałem sobie płyty
THRAK. Ona mi się kiedyś wybitnie nie podobała, ale że już nie raz się po latach zdziwiłem, a ostatnio musiałem oddać sprawiedliwość
The Power To Believe, więc podszedłem do tematu, mam nadzieję, z otwartą głową.
Żeby nie zwodzić, powiem od razu, że nie urzekła mnie. Ale trochę próbowałem poanalizować, co mi w tych krimzonach nie gra w duszy, nie tylko na tej płycie przecież. I piszę tutaj nie żeby trollować, tylko jestem ciekaw, jak te moje odczucia mają się do tutejszej linii głównej, oprócz prostej konstatacji, że się nie znam
Pierwsza sprawa jest taka (i tutaj THRAK szczególnie silnie rozbrzmiewa): odbieram tę muzykę jako bardzo intelektualną, wykoncypowaną, za to zupełnie nie znajduję łączności emocjonalnej. Pewnie tędy w ogóle przebiega podział na Crimson, który lubię i ten, który nie. Bo przecież debiut, Islands czy Starless głęboko mnie porusza. Na THRAKu nie ma chyba ani momentu, gdzie bym cokolwiek
poczuł, za to oczywiście są liczne momenty, gdzie mógłbym pocmokać nad rozwiązaniami harmonicznymi, rytmicznymi, aranżacyjnymi, etc., tylko że mało mi się chce

To, co mnie interesuje, to: czy my (w sensie tutejsi krimzonowcy vs. ja) różnimy się potrzebami czy też inaczej to słyszymy? Czy rozmaite eksperymentalne, awangardowe, niech będzie: genialne frippowskie kombinacje po prostu jednych zachwycają a innych nie interesują, bo czego innego szukamy? Czy jednak to, że muzyka na THRAK wydaje mi się okrutnie wykalkulowana i w ogóle nie sięgająca tzw. duszy, wynika z mojej oziębłości i braku umiejętności wczucia się?...
No, druga sprawa chyba powiązana, bo to kwestia samego
Frippa i jego gitary. Zawsze słyszę, że to genialny wirtuoz, czemu wcale nie zaprzeczam, ale w ogóle nie docierają do mnie te jego wyczyny, nie mówię oczywiście o pięknych partiach w rodzaju Starless, tylko o tych różnych łamańcach, których na THRAK pełno (a tam ich na dodatek jest dwóch, nie?). Jak to mój kolega nazywa: mam prawdopodobnie jakiś antygen na Frippa, nie że nie lubię czy że mi się nie podoba, tylko że ja tak naprawdę nie słyszę, co on gra... taki rodzaj daltonizmu powiedzmy
Trzecia rzecz, to już sam THRAK: nie podoba mi się perkusja. Znowuż, mogę docenić techniczną stronę partii
Bruforda, jak też matematyczną stroną, ale dla mnie on wali w te membrany, jakby chciał je przedziurawić i przy całym kunszcie - gdzie jest
feeling?!
A czwarta, to wokalistyka, która zawsze wydawała mi się w King Crimson najsłabszym ogniwem i tu akurat mam trudność ze skumaniem, czym ewentualnie ktoś się zachwyca.
Greg Lake śpiewał po prostu bardzo ładnie, choć nie był to jakiś wybitny wokal, ale na utworach z debiutu jest dokładnie tak, jak trzeba. W mojej ocenie potem z kolejnymi wokalistami było kiepskawo i
Belew na THRAKu sprawy tu nie ratuje.
Moich tu wywodów proszę nie traktować jako próby kalania świętości

, to raczej próba autoanalizy prowadzonej na głos, ale w sumie ciekaw bym był głosów polemicznych, choć może na tych stu stronach wszystko już zostało powiedziane (trochę z tego czytałem, to jest fajny wątek, momentami prawie religijny

). W razie czego niech zostanie jako kronika moich zmagań z THRAKiem - skądinąd cieszę się, że posłuchałem (utworu
Dinosaur nawet trzy razy), bo zapamiętam, że to dobra płyta i nie będę się tak zżymał, kiedy wygra plebiscyt
