Relacje z koncertów

Forum podstawowe.

Moderatorzy: gharvelt, Bartosz, Dobromir, Moderatorzy

Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

WOJTEKK pisze:Świetny koncert, tylko nic słychac nie było - to co na pantomimę poszedł?
Koncert przede wszystkim ma być słychać - jeśli nie słychać to nie jest świetnie, tylko ch...owo
Dlatego napisałem, że kolega chwalił zespół, nie koncert. Wrażenia z koncertu miał przede wszystkim ze względów nagłośnieniowych mieszane, ale zespół bardzo docenił za to, czego mógł się domyślić, nawet jeżeli nie słyszał ;-)

Ze względów powyższych moja córka postanowiła, że na Rammstein na Narodowy iść nie będzie, zamiast tego lepiej pojechać do... Tallina. Co też uczyniła i z opowieści wynika, że było warto taką podmiankę zrobić, choć nieco kosztownie wyszło (ale przy okazji wycieczka, Tallin i Helsinki, kąpiel w Zatoce Fińskiej, nocka na lotnisku w Tallinie i inne). Wynika też, że panowie nie próbują eksperymentować, tylko dalej jadą tymi patentami, co zawsze się sprawdzały. Till nadal gotuje Flake'a w kotle podczas Mein Teil, więc chyba wszystko wporzo!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Niestety wakacyjne plany w tym roku trochę mi koncerty pokrzyżowały, w tym ten najważniejszy, na który niestety nie pojechałem: czyli Nick Cave.

Relacja, którą właśnie przeczytałem, wskazuje, że straciłem dużo. Ale też to jest taka relacja, że samo jej przeczytanie, to już doświadczenie z tych lepszych :!:
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Spędziłem dziś super wieczór w Filharmonii, w ramach festiwalu Chopin i jego Europa.

Najpierw Martin Garcia Garcia w recitalu solowym. Było rewelacyjnie. Muszę oddać wszelką sprawiedliwość żyri Konkursu, które dostrzegło w Garcii Garcii coś, czego ja nie dostrzegłem, gdy z pewnym rozbawieniem słuchałem go w drugim etapie na żywo i byłem przekonany, że wyślą go do domu, żeby nauczył się lepiej grać. Przekonał mnie do siebie trochę już w kolejnych rundach, też w tym koncercie pokonkursowym. Ale dziś objawił się jako wspaniały artysta, przede wszystkim jak on pięknie operował dźwiękiem - szczególnie ujęła mnie jego artykulacja na poziomie tych najmniejszych, najkrótszych dźwięków, które mimo wszystko wybrzmiewały z mocą i elegancją. A było ich dużo od początku, bo zaczął od Bacha i tam niemal nie używał pedała, więc na tych dźwiękowych stuknięciach/ kroplach/ rozbłyskach to się często opierało. Z kolei w Liszcie niemal dziurawił klawiaturę, z takim powerem w nie rąbał :-) Z powerem, ale i z wyczuciem, żeby nie było. Najbardziej jednak mi się podobała sonata h-moll (chopinowska), muszę powiedzieć, że w Largo mnie zupełnie zaczarował - no i tam wreszcie zaczął bez skrępowania śpiewać :D Wcześniej miałem wrażenie, że mu producent kazał się miarkować i machał ustami bardzo aktywnie, ale w większości bezgłośnie. Sonata jednak wyzwoliła jego ukryte siły i strasznie to zabawne, ale i fajne jest (a wcale mi koncentracji nie zabiera), kiedy wydaje z siebie te nieoczekiwane kantaty!

Ale tego wieczora koncerty były dwa, więc po krótkim spacerze i wizycie w kawiarni, wróciłem do Filharmonii na wieczorny koncert pod znakiem instrumentów historycznych. Prowadziła go {oh!} Orkiestra Symfoniczna pod kierownictwem Martyny Pastuszki, która to pani gra pierwsze skrzypce i czuwa nad całością, choć bezpośrednio dyryguje tylko czasami. Tym razem towarzyszyła włoskiemu klarneciście Lorenzo Coppoli podczas klarnetowego koncertu Mozarta. Boże, jakie to piękne było. Wszystkie dźwięki (wszystkie) płynęły w sposób tak naturalny, OCZYWISTY, jakby były tam od początku świata, a było ich tam mnóstwo, bo orkiestracja bardzo bogata, nieskończenie polifoniczna, ale wszystkie te przeplatające się dźwięki są idealnie klarowne, ani śladu chaosu... Wiem, że brzmię, jakbym był Salierim z Amadeusza, ale co zrobić, skoro tak to już jest z tym Mozartem. Nie porusza mojego serca w połowie tak, jak Chopin, ale geniuszu mu to nie ujmuje. Może też niektóre utwory bywają nudnawe, ale akurat koncert klarnetowy jest pierwsza klasa.
Pierwsza klasa był też pan Lorenzo. Grał jednak nie na zwykłym klarnecie, tylko na jakiejś bardzo ciekawej historycznej odmianie - na początku zrobił cały wykład na temat swojego instrumentu; nie jestem pewien, ale chyba był to [url=https://en.wikipedia.org/wiki/Basset_horn]ten instrument[/[url], z tym że na końcu tej fajeczki miał jeszcze tłumik (!); pan mówił, że tak to sobie wymyślił Anton Stadler i że wprawdzie instrument jest przez to cichszy, ale orkiestra też będzie grała cicho, więc coś da się usłyszeć ;-) Pan mówił w ogóle bardzo ciekawie, prezentował też, czym się różni od zwykłego klarnetu oraz wskazywał na autocytaty z różnych oper Mozarta, które znajdą się w utworze, którzy zagrają. Niezły był z niego wodzirej w ogóle, tańczył z tym klarnetem, robił śmieszne miny, no ale przede wszystkim przepięknie grał. Pierwsza klasa występ.

W przerwie zostałem, żeby zobaczyć mój ulubiony widok: jak opuszcza się platforma, po czym do góry wjeżdża fortepian, ale fortepian historyczny, drewniany - w porównaniu do tego Fazioli, na którym grał Garcia Garcia, i które brzmiało skądinąd przecudownie, ten tutaj to był istny rzęch. Ale rzęch z duszą! A wjechał on, aby Aleksandra Świgut zagrała na nim mój ukochany koncert e-moll. Pierwszą część zagrała porywająco, ona i też orkiestra, która bardzo interesująco grała te jakże znane, a przecież mało wyrafinowane motywy. No właśnie, niby ograne, ale jednak co emol to emol, prawie tam zacząłem skakać na siedzeniu, jak mnie porywały w podróż te pasaże i kreszczenda :D Mam jednak wrażenie, że w drugiej i trzeciej części pani Aleksandra jakby lekko się sypała. Nie że fałszywe nuty, tylko jakoś całość nabierała czasem dziwnego wyrazu i nie wiem, czy to tak miało być, czy coś jej nie wychodziło. Może to zdecydowało, że choć aplauz na koniec był gromki, to nie stojący (podczas gdy na Garcii wszyscy poderwali się z miejsc, kiedy tylko skończył). Tak sobie myślę, że choć w przypadku Świgutowej werdykt jury Konkursu (nie przeszła do drugiego etapu) był ewidentnie trefny, to mógł jednocześnie być trafiony. To jest pianistka - a także kobieta - o ogromnej charyźmie, zresztą widać, że ma status nie kogoś, kto odpadł w pierwszej rundzie, tylko znacznie znacznie wyższy, ale czegoś jej zapewne brakuje, nad czym musi pracować. A jak ktoś dochodzi do finałów, to automatycznie zaczyna gwiazdorzyć, czasem to nie idzie w parze z tym pracowaniem... Może dzięki temu za 10 lat będzie najwybitniejszą polską pianistką? Może zresztą już nią jest, a cały ten występ oceniam bardzo dobrze, nawet jeżeli po pierwszej części myślałem, że będę go oceniał ultrazajebiście ;-)

W niedzielę czeka mnie jeszcze Kyohei Sorita, mój konkursowy faworyt numer jeden, który w dodatku ma zagrać tę samą sonatę h-moll, co Garcia. Jak wypadną w porównaniu? Już się nie mogę doczekać!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Bednaar pisze: liczę na szczegółowy opis wrażeń po koncercie Braci Oleś i Dominika Strycharskiego, bo to bardzo intrygujący pomysł.
Był to koncert... dziwny. Intrygujący, ale jak dla mnie może odrobinę za bardzo awangardowy, może zabrakło mi jakiegoś konkretu. Nie wiem, jak nazwać to, co grali: muzycy są jazzmanami, ale muzyki tej nigdy bym nie nazwał jazzem. Pierwsze 15 minut - gdyby źródło wydawanych dźwięków było elektroniczne - nazwałbym ambientem. Ale że grał kontrabas, perkusja (bardzo piękny zestaw!) i dziwny drewniany instrument dęty zmieniany na duży flet prosty, to nie wiem... szumy, szelesty, zgrzyty i westchnienia; dźwiękowe arabeski. Gość na tych fletach tyleż dmuchał, co zasysał... przez 15 minut jedyny ślad struktury, jaki zauważyłem, to był motyw na kontrabasie, który się powtarzał przez krótki czas, potem rozpłynął się znowu w tej nieokreślonej materii. Niby fajne, ale...
Potem zrobiło się nieco bardziej uchwytnie, a przede wszystkim - transowo. Najbardziej wyróżnił mi się utwór, w którym melodię wiódł kontrabas, basy dawał ten duży dziwny flet (!), a perkusista grał na swoich bębnach rękoma, tworząc wspaniałe dźwięki w niezwykłych rytmach.

Na pewno nie żałuję, że poszedłem, ale płyty nie kupiłem.
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
Bednaar
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6741
Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
Lokalizacja: Łódź

Post autor: Bednaar »

Dzięki za relację, Crazy - poszperam, może coś w necie znajdę, żeby posłuchać tego projektu. Może to jest właśnie ta free music (niekoniecznie free jazz), o której pisano nieraz w odpowiednim wątku?
A ten duży instrument dęty drewniany to nie był po prostu fagot?
Edit: chyba raczej flet prosty basowy.
No i jest ich płyta na Spotfy, w wolnej chwili posłucham i dam znać:
https://open.spotify.com/album/2MLesWxZ ... tYBMWNuFHQ

Obrazek
vertical_invader
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Bednaar pisze:W odróżnieniu od Kolegi Crazy na pewno kupiłbym płytę po koncercie
Może popełniłem błąd, kto wie?

Dzisiejszy koncert był czystym przeciwieństwem wczorajszych braci Oleś, nie dlatego, że tym razem naprawdę było na żydowską nutę (a bardziej nawet: żydowskiego pochodzenia), ale ze względu na charakter występu i tej muzyki: wczoraj było zero procent rozrywki, sto procent Artyzmu (wielka litera zamierzona, może nawet lekko ironiczna). Dzisiaj było sto procent rozrywki i niczego więcej nawet śladu.

Marcin Masecki i Eldar Tsalikov, dwóch panów, którzy ostatnimi laty siedzą sobie w Berlinie i muzykują. Jak powiedział Masecki, znają się od niedawna, ale było widać i słychać, że - przynajmniej muzycznie - poznali się jak łyse konie. Dzisiejszy program nazywał się "Tanga hebrajskie" i składał się z utworów napisanych w okresie międzywojennym, przez (cytując Maseckiego) "polskich Żydów / żydowskich Polaków", rozgrywających się w rytmie tanga. Przewinęło się wiele znanych melodii, od "Rebeki" po totalnie brawurowo wykonane "Upić się warto"*, atmosfera była kabaretowa, nieledwie jak z któregoś z przedwojennych teatrów, mimo, że nikt nie śpiewał, a wszystko rozgrywało się na fortepianie i klarnecie lub saksofonie. Publiczność reagowała żywiołowo, był świetny kontakt między ludźmi a prowadzącym koncert Maseckim (który gadał, ale bardzo oszczędnie), na koniec owacja na stojąco, przynajmniej znacznej części publiki.
Jak mówiłem, sto procent rozrywki i na zdecydowany plus, że ten koncert był dokładnie tym, czym miał być. Na minus może to, że nie jestem pewien, czy taka rozrywka jest akurat tym, na co bym najbardziej chciał pójść. Albo inaczej: fajnie by się tego słuchało, ale bym sobie książkę przy tym poczytał albo czegoś się napił, od czasu do czasu wychodząc na taras na fajka (gdybym palił ;-)). A w warunkach siedzenia w zaciemnionym teatrze wolałbym coś, gdzie można się bardziej skupić na dźwiękach i, że tak powiem, przeżywać. Ale to w zasadzie mój problem, a nie zarzut wobec koncertu ;-) Po raz kolejny wszelako żałowałem, że jestem sam, tu mogłoby się dzieciom bardziej podobać, niż mi (!).
Z racji proweniencji muzyków zasadne jest pytanie, czy był jazz? Był, ale zdecydowanie nie był to koncert jazzowy. Było tango, był ten klimat klezmersko-kabaretowy, i od czasu do czasu - zresztą bardzo fajnie - pojawiały się jazzowe akcenty, kiedy muzycy sobie bardziej płynęli i wywijali jazzowe zawijasy. I to była dobra proporcja, bo niekoniecznie byłbym przekonany do wynalazków typu jazzowe tango, to trochę jak jazzowy chopin or something ;-) (też nie jestem przekonany).

Płyty ponownie bym nie kupił, ale jestem bardzo zadowolony, że poszedłem.

* Tsalikov imitował na klarnecie głos pijanego człowieka w sposób niesłychanie udatny, a Masecki wycinał na klawiaturze z wirtuozerią, przede wszystkim zaś razem dialogowali, a nawet wspólnie tańczyli, grając!

ps. Jeszcze jedna rzecz, czysto muzycznie: brakowało mi basów. Masecki grał tym razem nie na rozklekotanym pianinie, ale na dużym Steinwayu, ale jakoś nie wykorzystywał dołów. On w ogóle gra bardzo fajnie i charakternie prawą ręką, ale jego lewa mnie nie przekonuje. Wysoko grający fortepian plus wysokie dęciaki (saksofon był altowy) - wyraźnie przydałby się tam jeszcze kontrabas!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
Bednaar
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 6741
Rejestracja: 11.04.2007, 08:36
Lokalizacja: Łódź

Post autor: Bednaar »

Crazy, żaden błąd - po prostu ta muzyka nie trafia do Ciebie. A ja od wczoraj słucham "Koptycus" w gabinecie podczas pracy, poprzez Spotify - i coraz bardziej mi się podoba. A tak na razie na podstawie Twojej relacji z koncertu Tsalikova i Maseckiego - tutaj pewnie podobałby mi się koncert, ale co do zakupu płyty, raczej niekoniecznie. ale tak sobie tylko gdybam, nie znając tej muzyki, bo opisy masz bardzo sugestywne - można sobie dokładnie wyobrazić, jak grali - masz lekkie pióro, byłby z Ciebie bardzo dobry dziennikarz muzyczny :)
vertical_invader
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

Błąd (może), bo gdybym posłuchał w domu więcej razy to (może) by mi się spodobało. A może nie ;-)
Bednaar pisze:byłby z Ciebie bardzo dobry dziennikarz muzyczny
Dziękuję Ci bardzo, ale obawiam się, że w efekcie jest ze mnie raczej kompulsywny pisarz postów na forach internetowych :oops:

Niestety dziś jest noc przed 1 września i nie dam rady nic mądrego napisać. Powiem więc tylko tyle: Bastarda, Nigunim, totalna EKSTAZA! I kolejna owacja na stojąco, chyba nawet najbardziej owacyjna ze wszystkich.

Tak to w ciągu równo dwóch tygodni byłem na sześciu koncertach i najlepszy był pierwszy i ostatni. Niestety nie będzie siódmego, bo okazuje się, że bilety na Karolinę Cichą już wyszły :-(
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
Białystok
box
Posty: 8600
Rejestracja: 03.01.2013, 08:21
Lokalizacja: Białystok

Post autor: Białystok »

Prawie 2 godziny z Armią w "Zmianie Klimatu" zleciało migiem. Odegrali Legendę a potem jeszcze około godziny bisów.

Rzadko chodzę teraz na koncerty rockowe ale ze świecą szukać na widowni było nawet 30-kilkulatków. Pod koniec Budzy (dobrze wygląda, znaczy chudy nie jest) przyznał, że jest już zmęczony i sobie usiadł, gdyż jest 1962 rocznik i zapytał kto jest w tym roczniku czy starszy. Takich "dziadków" jednak nie było. :)
Crazy
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5038
Rejestracja: 19.08.2019, 16:15

Post autor: Crazy »

O! :-)

Białystok pisze:ze świecą szukać na widowni było nawet 30-kilkulatków
a może ci byli pod sceną i poszli w pogo? ;-)

No chyba że Ty poszedłeś w pogo, to może oni siedzieli przy barze i pili piwo!
jeżeli nam zabraknie sił
zostaną jeszcze morze i wiatr
Awatar użytkownika
Heartbreaker
longplay
Posty: 1290
Rejestracja: 28.03.2009, 08:16

Post autor: Heartbreaker »

I my się przywlekliśmy do Zmiany Klimatu.
Legenda podpisana. Pokazałem też Budzemu autografy na wkładce od kasety TDK sprzed trzydziestu lat.
Fajno było.
https://youtu.be/yEAzQASwRVQ
Awatar użytkownika
alternativepop
remaster
Posty: 2206
Rejestracja: 29.11.2021, 19:00
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Re: Relacje z koncertów

Post autor: alternativepop »

No i udałem się wczoraj na koncert do łódzkiej Atlas Areny - Deep Purple i Jefferson Starship

Jefferson Starship zagrało kilka najbardziej znanych utworów z repertuaru Jefferson Airplane, Jefferson Starship i Starship. Był taki zestaw utworów:
https://www.setlist.fm/setlist/jefferso ... 1185f.html
Trochę to brzmiało jak cover-band. Przyjemnie było posłuchać, ale nic wielkiego to nie było. Nagrałem filmik:
https://www.youtube.com/watch?v=ICSw0E_2kLg
Niestety, ludzie cały czas kręcili się, więc mocno rwany wizualnie ten filmik.

Deep Purple natomiast zaskoczyło mnie rozmachem show. Widziałem ich raz w 2017 r. i wtedy wszystko było tak dosyć zwyczajnie. Panowie wyszli, odegrali swoje, ludzi było może z połowa w hali, wizualnie nic ciekawego, muzycznie emeryci odgrywają swoje. Natomiast wczoraj po 1. było więcej ludzi - trybuny prawie całe zajęte, na płycie wypełnienie w 3/4, po 2. atrakcyjne efekty wizualne, po 3. muzycznie panowie naprawdę dali radę. No i był nowy gitarzysta, który mnie chyba bardziej przekonał do siebie niż Steve Morse.
Setlista: https://www.setlist.fm/setlist/deep-pur ... 1185b.html
Filmik z większej części koncertu: https://www.youtube.com/watch?v=IqZDzfM2wN0
Awatar użytkownika
Heartbreaker
longplay
Posty: 1290
Rejestracja: 28.03.2009, 08:16

Re: Relacje z koncertów

Post autor: Heartbreaker »

A to niespodzianka. Na żywo słyszałem tylko w Zabrzu w 1993.

https://youtu.be/HAZGeYVPniI
Awatar użytkownika
Gacek
limitowana edycja z bonusową płytą
Posty: 4454
Rejestracja: 20.03.2010, 10:27
Lokalizacja: Wieliczka

Re: Relacje z koncertów

Post autor: Gacek »

Editors 12. 09.2022 Kraków
Nie spodziewałem się że Editors ma u nas taką widownię. Wiadomo że Studio to nie stadion ale ludzi było full.
A sam koncert... po wszystkim stwierdziłem że Editors to wampiry energetyczne. Żona kolejny dzień odsypia :twisted:
Koncert był z naciskiem na nową płytę, której na ten moment nie znam choć mam zamiar to szybko zmienić. Osobiście czekałem na stare rzeczy i poszło min. All sparks czy Munich. Charakterystyczne było to że jeżeli frontman sięgał po gitarę elektryczną to pojawiał się stary materiał. Widać że w twórczości zespołu jest pewna granica między nowym a starym choć cały czas te style się przenikają.
Z jednej strony więc było rockowo, alternatywnie a z drugiej momentami bardzo głośno i dyskotekowo. Momentami można było odnieść wrażenie że to trochę Coldplay, Depeche Mode, REM ale jednak cały czas towarzyszył temu charakterystyczny puls dodający imprezowo dyskotekowy sznyt.
Dla mnie zaskoczenie na plus choć nie ukrywam że momentami było bardzo intensywnie a oświetlenie było atomowe (chyba trochę przegięli)! Myślałem że zespół będzie nieco spokojniejszy a trafiłem do imprezowego oka cyklonu.
No i przede wszystkim Smith to charyzmatyczny frontman z oryginalną barwą głosu.
Świetny koncert, zespół w doskonałej formie. Tylko się zastanawiam po wszystkim co oni zrobią dalej bo stylistyczny rozstrzał tego co grają jest duży.
Awatar użytkownika
gharvelt
zremasterowany digipack z bonusami
Posty: 5748
Rejestracja: 14.04.2014, 20:52
Lokalizacja: Kraków

Re: Relacje z koncertów

Post autor: gharvelt »

Perturbator, Warszawa 27.10.2022, Progresja

Udało mi się wziąć udział w koncercie już drugiego z najważniejszych wykonawców sceny synthwave. Niby wiedziałem, czego mogę się spodziewać, a jednak tak do końca nie byłem pewien. Żeby zachować kolejność chronologiczną, zacznę od samego początku, czyli supportów. Zazwyczaj staram się wcześniej choćby w niewielkim stopniu zapoznać z twórczością grup czy artystów występujących przed gwiazdą wieczoru, ale niestety, tym razem - ze względu na m.in. natłok różnych obowiązków - nie zdążyłem się przygotować. Było mi z tym głupio, ale postanowiłem, że trzeba iść na żywioł i poznawać w trakcie koncertu (podejście zupełnie mi obce). Pierwszy zaprezentował się Author & Punisher. Owszem, poziom decybeli miażdżył bębenki w uszach, jednak muzycznie ta część wieczoru mnie nie porwała. Bardziej przymulanie niż ostra muzyka.

Przed drugim supportem, mocno niedospany, wyjątkowo wspomogłem się energetykiem (czego od lat unikam), żeby przypadkiem nie przysnąć - o ile to w ogóle byłoby wykonalne w takim hałasie ;) Tymczasem następny występ, zespołu HEALTH, okazał się wyjątkowo dobry, pobudzający i mocno mnie zaciekawił. Było zdecydowanie bardziej elektronicznie, właściwie tak elektronicznie-industrialowo, a prym wiodła rytmika. Wówczas publiczność zaczęła szaleć i nawet zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem support nie przyćmi najważniejsze występu. W każdym razie, mnie HEALTH przekonał i teraz z chęcią zapoznam się z ich dorobkiem studyjnym.

Zgodnie z planem, czyli równo o 21, na scenę wyszedł Perturbator. Przyznaję, miałem obawy co do setlisty, ponieważ ostatni album mnie nie zachwycił i zdecydowanie wolałem repertuar z dwóch poprzednich. Tego, że moich ulubionych kawałków ("Death Squad", ""Disco Inferno", "Dangerous Days") nie usłyszę na żywo, byłem pewien. Mimo wszystko liczyłem, że będzie intensywnie i się nie zawiodłem. "Neo Tokyo" to juz był odlot, a później odegrane zostały jeszcze m.in. "She Moves Like a Knife" czy "Diabolus Ex Machina". Publiczność szalała, jak nigdy, a sam wykonawca tylko zachęcał do jeszcze gorętszej zabawy, m.in. również wykonując headbanging (zaczynał od metalu, więc właściwie nic dziwnego). Niestety, dość szybko przypomniałem sobie, że istnieje coś takiego jak pogo i że nie jest to nic przyjemnego dla tych, którzy nie lubią skakać uderzając o innych - trzeba było nieco zmienić dogodną miejscówkę. Występ trwał niewiele ponad godzinę, jednak to wystarczyło żeby poczuć prawdziwie darksynthową moc. Było warto!

Obrazek

Krótkie wideo


Miejsca, które zajęliśmy podczas koncertu, okazały się nie tylko wygodne do uczestnictwa, lecz również bardzo szczęśliwe - Layli udało się zdobyć wyjątkowe trofeum :)
ODPOWIEDZ